Duma i uprzedzenie.doc

(1468 KB) Pobierz

Autor:  Daimon

Rating: PG13
Długość: 26 rozdziałów
Kanoniczność: raczej tak
Beta: Kasia

 

DUMA I UPRZEDZENIE

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY
Pierwszy krok

Harry siedział w pokoju i wpatrywał się w zegar z napięciem. Już tylko piętnaście minut dzieliło go od absolutnej wolności. Jeszcze piętnaście minut i duża wskazówka minie północ, a on stanie się pełnoletnim czarodziejem. I wreszcie będzie mógł zacząć działać. Cokolwiek miałoby to oznaczać. Co prawda miał miesiąc na przemyślenie tego wszystkiego w samotności. Długie trzydzieści dni rozpamiętywania, zwątpienia i usiłowania zrozumienia. Nie poszło mu najlepiej. W tej chwili jednak liczyło się to, że będzie mógł opuścić Privet Drive na zawsze.
W ciszy pełnej napięcia trzask aportacji brzmiał niemal jak huk. A ponieważ nerwy Harry’ego były napięte do granic możliwości, zareagował natychmiast, wbijając intruzowi różdżkę w brzuch.
— Cieszę się, że jesteś ostrożny, Harry — powiedział z lekkim rozbawieniem Lupin.
— Remus — stwierdził chłopak lakonicznie. — Skąd mam wiedzieć, że to ty?
— Osłony jeszcze nie opadły.
Harry zerknął szybko na zegar. Faktycznie. Do północy wciąż brakowało paru minut.
— Nadal nie wiem — stwierdził jednak twardo.
— Lunatyk uroczyście przysięga, że knuje coś niedobrego — odpowiedział mężczyzna, wyraźnie się uśmiechając.
To raczej był Remus. Powoli odsunął różdżkę.
— Chyba jestem przewrażliwiony.
— Wiesz, że obecnie ciężko być zbyt ostrożnym — zauważył Lupin, rozglądając się po pokoju.
— Wiem — mruknął niechętnie chłopak.
— Widzę, że już się spakowałeś. Świetnie się składa. Powinniśmy deportować się przed wybiciem północy.
Harry spojrzał skonsternowany na byłego nauczyciela. Jego plany nie miały z nim nic wspólnego. A raczej nawet jeśli miałby jakieś konkretne plany, to nie miałyby one nic wspólnego z Lupinem.
— Jesteś zaskoczony — bardziej stwierdził niż zapytał mężczyzna.
— Trochę. Mieliście zjawić się rano — zauważył.
— Na wyjaśnienia będzie czas później. Teraz lepiej wynieśmy się stąd jak najszybciej.
— Dokąd? — zapytał machinalnie Harry.
— Do Hogwartu.
Harry zmarszczył brwi. Chociaż nie wykluczał, że wcześniej czy później będzie musiał tam wrócić, to na pewno jeszcze nie teraz. Dlatego przygotował się na ucieczkę z Privet Drive. Według ustaleń z Zakonem aurorzy mieli się po niego zjawić o świcie. Do tego czasu pole ochronne miało być przedłużone skomplikowanym zaklęciem. McGonagall uznała, że transportowanie Harry'ego zaraz po północy to zbyt oczywiste posunięcie i tym samym zbyt ryzykowne. Śmierciożercy tylko na to czekali. Tak więc wyglądał plan awaryjny, a on zamierzał zrealizować swój własny. Indywidualny. Tymczasem było co najmniej pięć godzin wcześniej i zjawiał się Lupin, psując mu wszystkie szyki.
— Harry, zaufaj mi. To ostatnie życzenie Dumbledore’a.
Harry’emu, na wspomnienie nieżyjącego dyrektora, krew odpłynęła z twarzy. Skąd mogli wiedzieć? O ostatnich słowach i błaganiach Dumbledore’a to on, nie kto inny, wiedział najwięcej. Poczuł jak zaciska dłonie w pięści. Wiedział więcej niż mógłby sobie życzyć. A jednak to jedno, cicho wypowiedziane zdanie, podziałało na niego jak jakiś dziwaczny imperius. Czuł, że musi zrobić to, czego oczekuje Remus. W sumie może to nawet i lepiej, że ktoś zdecydował za niego o początku? Wciąż nie miał tego wszystkiego poukładanego.

— Teraz możemy porozmawiać — odezwał się Lupin, kiedy aportowali się w pobliżu Hogwartu. Właściwie dość odległym „pobliżu", gdyż zamek majaczył niewyraźnie w oddali. — Mamy przed sobą niezły kawałek marszu. Muffliato!
Harry wzdrygnął się na dźwięk wypowiadanego zaklęcia, ale nie skomentował tego. Odetchnął natomiast z ulgą, że na razie udało im się zmylić śmierciożerców.
— Dlaczego zmieniliście plany? — zapytał po chwili.
Lupin uśmiechnął się prawie niezauważalnie.
— Dla bezpieczeństwa.
— No tak, w końcu mogłem wygadać Voldemortowi… — zauważył kwaśno Harry. Znów zaczynało się to samo. On miał o niczym nie wiedzieć. Główna strategia dotycząca jego osoby.
— Nie mogliśmy tego wykluczyć.
— Bardzo śmieszne. — Wcale nie miał nastroju do żartów.
— A jak dobrze opanowałeś oklumencję, Harry?
— Nie pomyślałem o tym — mruknął.
Faktycznie istniało pewne ryzyko. Chociaż na ogół wolał myśleć, że Voldemort porzucił próby wdzierania mu się do umysłu.
— Czuję się, jakbym rozmawiał sam ze sobą — odezwał się Lupin po chwili milczenia.
— Mogę ściągnąć…
— Peleryna to minimum bezpieczeństwa — przerwał mu Remus.
— Czyli nie było żadnego zaklęcia? Pola ochronnego już nie ma?
— Zgadza się.
— A czy coś im grozi? To znaczy Dursleyom?
— To, co wszystkim mugolom, Harry. Wiesz przecież, że to między innymi wojna przeciwko nim. Ale nie sądzę, by byli narażeni bardziej od innych, jeśli o to pytasz.
Harry nie odpowiedział, ale słowa Lupina przyniosły mu ulgę. Jakiekolwiek były jego uczucia do Dursleyów, nie chciał mieć na sumieniu kolejnych ludzi. To, do czego już się przyczynił, ciążyło mu wystarczająco.
— Czyli, podsumowując, cała akcja z aurorami była wersją dla śmierciożerców?
— W skrócie tak.
Lupin znów uśmiechnął się nieznacznie.
— A nie w skrócie? — zapytał Harry.
— Powiedzmy, że podejrzewałem, że możesz wykazać odrobinę niechęci do współpracy.
— Nie rozumiem — mruknął niewyraźnie.
Lupin uśmiechnął się szerzej.
— Daj spokój, Harry. Nie na darmo byłem przyjacielem Jamesa. Wiem, że nie spakowałeś się tak wcześnie, bo nie mogłeś doczekać się świtu.
Harry zrobił głupią minę i po raz pierwszy ucieszył się, że jest pod peleryną. Przynajmniej Remus nie mógł zobaczyć jego zmieszania. Świetnie! Jemu nic nikt nie mówi, a teraz na dodatek okazuje się, że jego plany można przejrzeć w pięć sekund na wylot. No, może nie w pięć sekund, w końcu Lupin wspomniał coś o Jamesie… Na myśl o ojcu poczuł to typowe ukłucie, które zawsze pojawiało się, gdy ktoś wymawiał jego imię.
— Hej, Harry, jesteś tam jeszcze?
— Zamyśliłem się.
— Wiesz, że to byłoby bez sensu. Nie poradziłbyś sobie sam.
Ostatecznie chyba będę musiał, prawda? — zauważył sucho.
— Ostatecznie? A kto tak powiedział? Żadna z części przepowiedni nie mówi, że nie mogą ci pomóc twoi przyjaciele i sprzymierzeńcy. To nie jest tylko twoje zadanie. I musimy działać razem, by wygrać… — Lupin zamilkł na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiając, po czym dodał: — Dlatego musimy szkolić nowych czarodziejów... Zakon zorganizował specjalny kurs dla młodych aurorów i grupy wybranych ludzi, którzy będą z nami w jakiś sposób współpracować lub są szczególnie narażeni.
— Rozumiem, że znów znajduję się wśród wybranych — zauważył Harry, jednak bez niechęci w głosie.
W pierwszym odruchu miał zamiar zaprotestować, ale zaraz potem przyszło mu do głowy, że to nawet całkiem znośny i logiczny początek. Bo cóż on właściwe umiał? Jak zamierzał stawić czoła Voldemortowi? Rzucając po raz kolejny Expelliarmus?! Ostatni rok spędził na zgłębianiu wspomnień dyrektora. A przecież zanim to nastąpiło, razem z Ronem i Hermioną byli przekonani, że Dumbledore chce podszkolić jego umiejętności. Może rzeczywiście zaplanował dla niego taki kurs?
— Owszem. — Nauczyciel jakby przytaknął jego myślom. — Wydaje mi się, że jak nikt inny możesz potrzebować wszelakich umiejętności.
Zamilkli, przyśpieszając kroku. Najwyraźniej każdy z nich zagłębił się we własnych, niewesołych rozważaniach.

W holu przywitała ich wyglądająca jak własny cień McGonagall.
— Witaj, Remusie. Dobry wieczór, panie Potter. Dobrze, że wreszcie jesteście.
— Gdzie Harry powinien się udać? — zapytał w odpowiedzi Lupin.
— Myślę, że dormitorium Gryffindoru będzie najbardziej odpowiednie. Znajdzie tam paru swoich kolegów. Ale pewnie już śpią. W końcu dochodzi druga — zauważyła nauczycielka z lekkim wyrzutem.
— Rzeczywiście późno. Hogwart ma teraz bardzo szerokie pole antyaportacyjne — usprawiedliwił się Lupin.
— Musieliśmy je powiększyć — przyznała.
— Wiem. Bezpieczeństwo.
Bezpieczeństwo!, pomyślał z ironią Harry. Ciekawe gdzie owo bezpieczeństwo było w tamtą noc na wieży... Nie, Hogwart nie mógł już im tego zapewnić.

Rano, kiedy się obudził, dormitorium było puste. Widocznie jego towarzysze, kimkolwiek byli, uznali, że przyda mu się trochę snu. I nie mylili się, ponieważ ostatnimi czasy nie sypiał zbyt dobrze. Instynktownie skierował się do Wielkiej Sali. Zamiast czterech stołów stał jeden, przy którym siedzieli wszyscy. Uśmiechnął się, kiedy dojrzał rude czupryny bliźniaków. Nie będzie przynajmniej całkiem sam. Chciał do nich podejść, ale po drodze spostrzegł coś, co spowodowało, że stanął jak wryty. Coś w kolorze platynowego blondu. Harry poczuł jak krew zaczyna krążyć mu szybciej i niebezpiecznie pulsuje w skroniach. Niedowierzanie i wściekłość zatańczyły mu czerwonymi plamami przed oczami. A może to była nienawiść?
Nawet nie wiedział, kiedy pokonał dzielącą ich przestrzeń, nie zwrócił uwagi na dwa przewrócone krzesła, potrąconą dziewczynę, zdziwione spojrzenia obecnych. Z dziką furią dopadł celu i zacisnął pięści na jego szacie.
— Jak śmiesz?! Co ty, do diabła, tutaj robisz? MORDERCO!!! — Harry nie panował nad sobą, szarpiąc chłopakiem. Nie zauważył rzuconego pośpiesznie Expelliarmus ani utraty różdżki. Pchnął przeciwnika na posadzkę i wymierzył mu pierwszy cios w twarz. Wtedy McGonagall i Shacklebolt odciągnęli go do tyłu.
— Nie jestem mordercą. Jeszcze nie. Zapamiętaj to sobie, Potter — odpowiedział bardzo spokojnie i z pogardą Draco Malfoy, podnosząc się z podłogi i wygładzając szaty.
Harry splunął w jego stronę.
— Panie Potter! — zawołała ostrzegawczo McGonagall.
— Co on tutaj robi?! — Harry wrzasnął dziko w odpowiedzi.
— Myślę, że pójdziemy teraz do mojego gabinetu — odpowiedziała nauczycielka chłodno i poczuł, jak rzucone szybko Silencio uniemożliwia mu wykrzyczenie całego żalu i nienawiści. Szarpnął się jeszcze, ale silne ręce Shacklebolta trzymały go mocno i zaprowadziły prosto do gabinetu dyrektora. A kiedy już zamknęły się za nim drzwi i został z McGonagall sam w tak boleśnie znajomym miejscu, poczuł jak zalewa go fala wspomnień. W pierwszej chwili myślał, że upadnie zamroczony siłą uderzenia. Jak miał stawić czoła wszystkim tym demonom? Tutaj i teraz?
— Usiądź, Harry — powiedziała nauczycielka spokojnym głosem i to na chwilę podziałało.
Posłuchał.
Ale zaraz potem uświadomił sobie, co właśnie miało miejsce w Wielkiej Sali i gniew uderzył mu czerwienią na policzki.
— Jak mogła pani pozwolić przekroczyć temu śmierciożercy progi Hogwartu?! — Chciał, aby jego głos pozostał opanowany, w rzeczywistości jednak niemal wykrzyczał pytanie.
— Czy ci się to podoba, Harry, czy nie — odezwała się dopiero po chwili, jakby dając mu czas na ochłonięcie i kładąc nacisk na jego imię — Draco Malfoy będzie uczestniczył w szkoleniu aurorskim. Taka jest moja oficjalna i niepodważalna decyzja, ponieważ tego właśnie życzył sobie profesor Dumbledore.
— AKURAT! — wrzasnął tym razem już całkowicie zamierzenie.
— Nie będę ci niczego tłumaczyć. Musisz zaakceptować…
— NIE!!! — ryknął Harry, uderzając pięścią w stół i przestając zupełnie się kontrolować. — Niczego nie muszę akceptować. Robiłem to przez sześć lat i zaprowadziło mnie to na Wieżę Astronomiczną. Niczego więcej nie będę akceptował, nie będę wierzył pustym zapewnieniom! I co pani może wiedzieć o ostatnich życzeniach Dumbledore'a? Co pani może wiedzieć o Malfoyu? To ja tam byłem, to ja wszystkiego musiałem wysłuchać, to JA MUSIAŁEM PATRZEĆ, JAK ON UMIERA!!!
Wykrzyczał to wszystko i przez chwilę czuł, że jest mu lepiej. Zaraz potem beznadziejna cisza zmiażdżyła go swoim ciężarem. McGonagall w milczeniu wpatrywała się w jakiś punkt ponad nim. Nie wiedział, co powinien teraz zrobić. Najchętniej uciekłby stąd jak najdalej.
— Dlaczego nie można niczego się dowiedzieć? — zapytał wzburzony, patrząc intensywnie na najnowszy obraz w gabinecie.
— Doskonale wiesz, że będzie to możliwie dopiero za miesiąc. Po upływie czasu koniecznego do obudzenia się postaci na portrecie.
Wiedział. Przed opuszczeniem Hogwartu wszystko zostało szczegółowo wyjaśnione. Ale wcale mu to w tej chwili nie pomagało. Wolałby bezpośrednio od Dumbledore'a usłyszeć, że Malfoy ma zostać. Bez tego zmuszony był przestać ufać McGonagall, ponieważ miał zbyt mało dobrej woli, by uwierzyć w niewinność Ślizgona w świetle koszmarnych wydarzeń, których był świadkiem. I zbyt wiele podejrzeń, czających się w zakamarkach umysłu.
— Mam nadzieję, że nadal zamierza pan odbyć szkolenie, panie Potter? — zapytała oficjalnym głosem nowa dyrektorka Hogwartu.
Harry wciąż z trudnością tak o niej myślał.
Skinął głową. Musiał odbyć szkolenie. Nic innego mu nie pozostawało. I będzie miał na Malfoya oko. Drugi raz nie popełni tego samego błędu. Najchętniej oczywiście by go zabił, ale poczeka z tym jeszcze ten miesiąc. To już i tak nic nie zmieni.
— Mogę odejść? — zapytał słabo.
— Oczywiście — odpowiedziała McGonagall.
Już otwierał drzwi, kiedy zatrzymało go jej pytanie.
— Mogę liczyć na to, że wykażesz się chociaż elementarnym rozsądkiem, Harry?
To była wyraźna prośba dawnej opiekunki Gryffindoru. Coś w głosie nauczycielki sugerowało jej zmęczenie i napięcie.
— Postaram się, pani profesor — odpowiedział bez przekonania.
Nie wyobrażał sobie tego miesiąca.

Kiedy wyszedł z gabinetu, od razu natknął się na Freda i George'a.
— Cześć, Harry! — przywitali go jednogłośnie.
— To jest obrzydliwe! — zawołał Fred.
— I wstrętne! — uzupełnił George.
— Od rana się zastanawialiśmy, czy jakoś to wyjaśni.
— Tak. Zdrajca pojawił się dopiero dziś.
— Jak ona mogła?!
— Co ci powiedziała?
— Mam nadzieję, że przywaliłeś temu śmierciożercy dość mocno?
Harry uśmiechnął się do nich niewyraźnie. Też miał taką nadzieję.
— Lepiej stąd chodźmy — zaproponował. Głupio było rozmawiać na ten temat pod gabinetem McGonagall.
— Fakt, pewnie już się zaczęło — oświadczył George.
— Zaczęło?
Czyli nie zdąży nic zjeść. I dobrze. Wcale nie był głodny.
— Zrobiliśmy ci kanapkę — pochwalił się George, jakby czytając w jego myślach.
— Kanapkę? — zapytał nieco zdziwiony Harry. Gdyby taką inicjatywą wykazała się Hermiona, to jeszcze by zrozumiał, ale bliźniacy?
— Nie pozwolimy umrzeć ci z głodu — objaśnił wesoło Fred.
— Aha. Zamierzacie wypróbować na mnie jakiś nowy produkt — domyślił się, z rosnącą podejrzliwością przyglądając się wręczonej mu bułce. — Co tym razem?
— No wiesz? Obrażasz nas! Nigdy nie testujemy naszych wyrobów na przyjaciołach!
Kiedy Harry zrobił sceptyczną minę, George dodał:
— No przynajmniej nie bez ich zgody!
Wyszczerzył się do nich w uśmiechu. Dobrze pamiętał niektóre eksperymenty.
— Poza tym wiesz... Nasza mała siostrzyczka kazała nam się zatroszczyć o jej wybrańca. — Fred mrugnął do niego porozumiewawczo.
Harry poczuł, jak nerwy opadają i że być może nawet ten dzień nie będzie taki zły. Tak myślał, dopóki jego naiwnej nadziei na spokój nie zburzył chłodny, znienawidzony głos.
— Och, a dlaczegóż to wasza najdroższa siostrunia zagarnia prawa należące do wszystkich, co Weasley?
— O co ci chodzi, Malfoy? — zapytał nieprzyjemnym tonem Fred.
Wybraniec nie należy tylko do waszej małej dziewczynki. Należy do każdego — powiedział Malfoy, posyłając Harry’emu obleśne spojrzenie.
Harry już miał na niego się rzucić i był pewny, że tym razem drań pożałuje, że się urodził. W końcu trzy do jednego stwarzało niezłe możliwości. I jak zwykle miał pecha. Dosłownie spod ziemi wyrósł przed nimi Lupin.
— Coś się stało? — zapytał nieco zaniepokojony. — Czekamy już tylko na was, chłopcy.
Malfoy posłał im spojrzenie pełne triumfu i ruszył pierwszy. Harry i bliźniacy, robiąc ponure miny, podążyli za nim.
— Jeszcze pożałuje — mruknął Harry do siebie, zaciskając pięści.

Tak go wytrącił z równowagi fakt obecności Malfoya, że w ogóle nie był w stanie słuchać, o czym mówi McGonagall i jakiś facet, którego widział po raz pierwszy. Potrafił myśleć tylko o chłopaku. Nie mieściło mu się w głowie, że ten zdrajca naprawdę tu był. Naprawdę. I patrzył teraz na nich z satysfakcją i kpiną.
Ponure myśli przerwało mu dopiero jakieś poruszenie. Wyglądało na to, że zajęcia się zaczynają.
— Ciekawe, co to są te „Siatki", o których mamy się uczyć — zagaiła stojąca obok niego dziewczyna.
Już miał odpowiedzieć, że nie ma pojęcia, ale jakiś ironiczny głos odezwał się za jego plecami.
— Nigdy nie słyszałaś o polach ochronnych?
— Chodzi ci o zaklęcia bezpieczeństwa? — Ożywiła się, wyraźnie nie zauważając ironii.
— Brawo. Może nie wszyscy są tutaj takimi idiotami i ignorantami jak niektórzy. — Malfoy posłał Harry’emu pełne pogardy spojrzenie.
— Malfoy — syknął. — Ty obrzydliwy dupku!
— Elokwentny jak zawsze — stwierdził z irytującym półuśmieszkiem blondyn.
Pewność siebie i spokój Ślizgona były gorsze niż obelgi. Harry nie wytrzymał i szarpnął nim, zaciskając pięści na jego koszulce.
— Myślisz, że co?! Zdrajco!!! — rzucił z pasją.
Malfoy odepchnął go od siebie.
— Zabierz ode mnie swoje śmierdzące łapska, Potter.
— Ee... chłopcy... może się uspokoicie? — usiłowała wtrącić dziewczyna, ale obaj nie zwrócili na nią uwagi.
Wściekłość wibrowała w powietrzu.
— Zapłacisz za wszystko! — zagroził Harry, czując, że jest mu cholernie gorąco, a oburzenie pali mu wszystko wewnątrz.
— Jestem śmiertelnie przerażony, Potter — wycedził Malfoy.
— Myślisz, że on cię obroni?! Jesteś dla niego nikim. Znacznie bardziej niż reszta jego sługusów. — Harry teraz już krzyczał, a ludzie zaczęli się obracać w ich stronę.
— Co ty możesz wiedzieć? — roześmiał się Ślizgon krótko. Strasznie.
— Jesteś nikim!!! — wrzasnął ponownie Harry, w ogóle nie słysząc chłopaka. Wyglądał, jakby wpadł w jakiś trans. Nienawiść utrudniała mu oddychanie i tańczyła czerwonymi plamami przed oczami. — A jeśli myślisz, że wszystkich udało ci się oszukać, to się mylisz. Cokolwiek masz tu do zrobienia, nie uda ci się. I zostanie z ciebie tylko gnijące ścierwo. O ile będziesz miał tyle szczęścia, bo...
Wrzeszczałby pewnie dalej, ale poczuł na twarzy silne uderzenie i smak krwi w ustach. Był tak odurzony wściekłością, że użycie różdżki nawet nie przyszło mu do głowy. Ciosy nieomal sprawiały mu przyjemność. Chciał czuć ból chłopaka pod swoimi pięściami, a ten, z dzikim spojrzeniem, zdawał się pragnąć tego samego.
— Szkolenie nie jest obowiązkowe. Zapewniam, że nikt siłą nie będzie panów tu zatrzymywać. — Słysząc ostry, nieprzyjemny głos mężczyzny, który witał ich na kursie razem z McGonagall, oderwali się od siebie cali potargani i podrapani.
Harry, dysząc ciężko, podniósł się na nogi. Malfoy zrobił to samo. McGonagall patrzyła na nich w milczeniu z naganą w oczach.
— Mam nadzieję, że się rozumiemy? — Pytanie zostało zadane chłodnym, obojętnym tonem. — Mamy wojnę. Nie jest to czas na dziecinne bójki o kolor szat czy dziewczyny. A jeśli tego nie rozumiecie, pozwólcie, że poproszę was o niemarnowanie czasu tych, którzy chcą zrobić coś, co może okazać się ważne.
Harry chciał zaprotestować, że nie jest na tyle głupi. Że nie chodzi o jakieś pieprzone uprzedzenia! Mógłby podać rękę na zgodę Malfoyowi z dawnych lat... Ale, na Merlina, nie temu śmierciożercy z Wieży Astronomicznej! I czy oni nie rozumieją, że właśnie pozwalają żmii zadać kolejny cios?
Wzrok dyrektorki powstrzymał go od wypowiedzenia bodaj słowa.
— Mam nadzieję, że zajęcia przebiegną bez żadnych incydentów — odezwała się. — A po nich chcę was obu widzieć u siebie w gabinecie. Czy to jasne?
Skinęli głowami niechętnie. Harry wciąż czuł bijące szybciej serce i duszący gniew. Malfoy spoglądał wściekłym wzrokiem gdzieś przed siebie.

Zajęcia okazały się bardzo ciekawe, choć ani raz nie stworzył najprostszego prawidłowego pola ochronnego. Nie mówiąc już o skomplikowanych Siatkach, które wymagały co najmniej trzech czarodziejów. Dowiedział się jednak wielu interesujących rzeczy i żałował, że nie ma tu Hermiony. Na pewno byłaby wniebowzięta. Bliźniacy natomiast nieustannie gratulowali mu kilku porządnych ciosów wykonanych na Malfoyu. Pod gabinet dyrektorki szedł więc nieco uspokojony. Dopiero widok czekającego już tam blondyna sprawił, że zacisnął pięści ze złości.
— Pewnie nie znasz hasła, Potter?
— A ty co, stoisz tutaj dla przyjemności? — odciął się.
Malfoy nie zdążył odpowiedzieć, bo w progu stanęła McGonagall.
— Wejdźcie. — Zrobiła zapraszający gest.
Gdy drzwi się za nimi zamknęły, gabinet wypełniło ponure milczenie. W końcu nauczycielka odezwała się chłodnym głosem:
— Jesteście dorosłymi czarodziejami. Czy nie moglibyście łaskawie zacząć się tak zachowywać? Wiem, że za sobą nie przepadacie…
— To mało powiedziane! — prychnął Ślizgon.
— Czy nikt nigdy panu nie wspomniał, panie Malfoy, że nie przerywa się nauczycielom? — upomniała go surowo dyrektorka, ale chłopak nawet nie spuścił wzroku. — Mamy wojnę, a wy jesteście teraz po jednej stronie.
Harry zakrztusił się.
— Czy coś, co powiedziałam przy okazji naszej poprzedniej rozmowy, było niezrozumiałe dla pana, panie Potter? — zapytała tonem, jaki niebezpiecznie przypominał mu ten z wypowiedzi Snape'a.
— Nie, pani profesor. Wszystko było jasne.
Postanowił w niczym nie ufać McGonagall.
— Cieszę się. Mam nadzieję, że więcej się to nie powtórzy. To wszystko.
Odwrócił się, by odejść i nie zdradzić się z tym, co naprawdę myśli. Malfoy poszedł w jego ślady, rzucając mu przy okazji mściwe spojrzenie.
— Panie Malfoy, z panem chcę jeszcze porozmawiać — dyrektorka odezwała się, nim przekroczyli próg.
Harry zamknął za sobą drzwi, targany sprzecznymi odczuciami. Nie podobało mu się to wszystko. Stanowczo.

Na szczęście popołudnie było znacznie przyjemniejsze i pozwoliło w pewnej mierze zapomnieć o fatalnym początku dnia. Dostał listy i urodzinowe prezenty. Od Hermiony, która, jak podejrzewał, była zachwycona tym, że Harry uczy się czegoś nowego. Od Rona niepocieszonego, że nie będą się widzieć przez kolejny miesiąc. Od Ginny, która żartobliwie wygrażała, że nie da się tak łatwo spławić i tęskni oraz Hagrida, życzącego po prostu najlepszego.
Poza tym okazało się, że większość uczestników szkolenia nie jest wcale taka stara, a Fred i George zorganizowali mu urodzinową imprezę w pokoju wspólnym. Może jakoś wytrzymam ten miesiąc, pomyślał, czując ciepło kremowego wymieszanego z ognistą, rozchodzące się po całym ciele i wyrzucił z myśli Malfoya.

 

ROZDZIAŁ DRUGI
Nietypowy pojedynek

Następnych kilka dni upłynęło w spokoju. Harry skupił się na przyswajaniu nowych wiadomości i umiejętności, a Malfoy nie wchodził mu w drogę, o ile, choć było to dość absurdalne i śmiałe przypuszczenie, go nie unikał. Gryfonowi jednak to nie przeszkadzało. Przynajmniej do czasu, kiedy Dumbledore się „obudzi” i Harry będzie mógł zadać mu kilka zasadniczych pytań.
Dzięki Fredowi i George’owi nie czuł się samotny, a wolne chwile spędzał wesoło na testowaniu nowych i niezmiernie użytecznych wynalazków bliźniaków. Ich towarzystwo było dobre, pozwalało nie myśleć. Chociaż oczywiście bardzo brakowało mu Rona i Hermiony. I Ginny.

Nic jednak nie może trwać wiecznie. Po tygodniu spokoju rozpoczęli kurs z Tarcz Specjalnych. Wyczarowane w odpowiedniej chwili potrafiły odbić wiele czarnomagicznych zaklęć. Były to najtrudniejsze dotychczas zajęcia, ponieważ w Siatkach, jak dotąd, nie wyszli poza poziom prostych, pojedynczych pól ochronnych. Natomiast stworzenie Tarczy wymagało nie tylko wypowiedzenia trudnej inkantacji, ale dodatkowo idealnego wprost zgrania czarujących, gdyż do ustawienie magicznej bariery konieczny był udział dwóch czarodziejów. I właśnie w miejscu zgrania nastąpiło nieszczęście, ponieważ prowadzący ćwiczenia, pan Wardrobe, przydzielił Harry’ego do Malfoya. Blondyn zrobił kpiącą minę, ale nie zaprotestował. Harry miał wielką ochotę zgłosić sprzeciw, ale i tak wszyscy posiadali już parę. Fred mrugnął do niego porozumiewawczo i pokazał mu na migi, że ma przywalić Ślizgonowi. Uśmiechnął się do niego w odpowiedzi, ale miał złe przeczucia.
Pierwsza część ćwiczenia polegała na trafianiu inkantacją do dwóch magicznych tarcz. Pokazywały one, poza oceną celności, siłę uderzenia. Tak wyrafinowane zaklęcie wymagało od rzucających go użycia porównywalnej siły. Gdy obie tarcze zapalały się na zielono, oznaczało to, że partnerom udało się zgrać.
Przez pierwsze pół godziny nie odezwali się do siebie ani słowem, ale, oczywiście, ani razu też ich tarcze nie zapaliły się na pożądany kolor.
— Może się skupisz, Potter, co? — warknął w końcu Malfoy.
— Gdybyś nie rzucał tak, jakbyś chciał rozwalić tę tarczę, już dawno by się nam udało! — odciął się Harry.
— Gówno by się udało, skoro ty za każdym razem spóźniasz.
— Nieprawda! — zdenerwował się Harry.
— Powalająca moc argumentów.
— Poza tym jak mam to zrobić równo z tobą, skoro nawet nie raczysz na mnie spojrzeć?
— Wybacz, Potter, ale nawet w takim miejscu jak szkoła dla szlam jest dużo ciekawszych obiektów do oglądania niż ty. Z wielkim żalem pozbawiam cię złudzeń.
— Ja natomiast patrzę na ciebie z przyjemnością graniczącą z ekstazą! — warknął Harry.
— Nie obwiniaj się z tego powodu. To naturalne. Trudno mi się oprzeć.
Harry stłumił w sobie ochotę przywalenia blondynowi i odetchnął kilka razy głęboko. Musi się kontrolować. Musi.
— Przynajmniej licz na głos do trzech — zaproponował niechętnie.
— Doprawdy zadziwiasz mnie, Potter. Propozycja godna przyszłego Wybawcy czarodziejskiego świata. Już widzę tę porywającą i oszałamiającą wojenną strategię i chóralne rytmiczne okrzyki. Raz, dwa, trzy! Raz, dwa, trzy…
— W jakiejkolwiek, realnej sytuacji zagrożenia nigdy nie będę musiał współpracować z tobą, Malfoy!
— Wiesz, zazdroszczę ci tej niezachwianej wiary. — Chłopak popatrzył na niego kpiąco.
— Och, wybacz, ale nie wyobrażam sobie rzucania Tarczy wspólnie ze śmierciożercą.
— Złoty Chłopiec i jego święte przekonanie, że nawet na wojnie będzie robił to, na co ma ochotę i tylko z tymi, których lubi…
— Malfoy!!!
— Widzę, że skończyliście — odezwał się Wardrobe. — Możemy zatem przejść do etapu drugiego.
Harry mierzył Malfoya wściekłym spojrzeniem, a ten, jak gdyby nigdy nic, bawił się różdżką i gwizdał cicho pod nosem. Gryfon był pewny, że gdyby mógł uderzyć chłopaka kamieniem w szczękę, ulżyłoby mu znacznie. Ale nie mógł. Pieprzona sytuacja!
— Stańcie naprzeciw siebie — tłumaczył tymczasem Wardrobe — i spróbujcie rzucać zaklęcia w stronę partnera. To najlepszy sposób wyczucia siły i skuteczności zaklęć. Jeśli będziecie mieć szczęście, między wami powinno wytworzyć się pole ochronne. Choć nie spodziewam się, że dzisiaj komukolwiek się uda.
Odpowiedział mu pomruk niezadowolenia.
— Oczywiście nie zniechęcajcie się. To kwestia wprawy. I jeszcze jedno, bardzo ważne: zachowajcie ostrożność i stosujcie minimum siły, żeby nie zrobić sobie krzywdy. To naprawdę bardzo subtelne zaklęcie... ale potrafi nieźle uszkodzić.
— Słyszałeś, Malfoy? — syknął Harry.
— Och, nigdy nie przyczyniłbym się dobrowolnie do narażenia na szwank ciała Wybrańca!
— Wyobrażam sobie. Jedynie na czyjeś wyraźne zlecenie. Samodzielnie masz zbyt ubogą inwencję, czyż nie? Ale przecież i z mentalnym wsparciem twoich kolegów, śmierciożerców, też czasem nie możesz sobie poradzić...
— Złoty Chłopiec porównuje się do Dumbledore’a — prychnął Malfoy.
— Nie waż się wymawiać więcej jego imienia!
— W życiu bym nie śmiał się tak spoufalać. Byłem z Dumbledore’em jedynie po nazwisku.
— Ostrzegam cię! — warknął Harry.
Blondyn ziewnął ostentacyjnie.
— Skończyłeś, Potter?
— Upewnij się, że twoja alabastrowa skóra jest ubezpieczona!
— Nie pochlebiaj sobie. Nie zdołałbyś nawet mnie drasnąć...
— Masz słabą pamięć, Malfoy!
— Prosssz, nie rozśmieszaj mnie próbą przekonania, że twoje beznadziejne zasady pozwoliłyby ci na świadome stosowanie zaklęć Księcia, ty żałosny Gryfonie.
— Chciałeś powiedzieć mordercy! — ryknął Harry.
— Och, nie będę sprzeczał się o drobnostki.
Harry’emu z wściekłości zabrakło tchu.
— Nienawidzę cię!
— Wiesz, w tym jednym masz moją wzajemność.
Wyciągnęli przed siebie różdżki, wściekle mierząc się wzrokiem.
— Sugeruję wam początkowo liczyć do trzech — powiedział Wardrobe do wszystkich, nie zauważając, co dzieje się między dwójką uczniów.
— Nie dziwię się, że nasze społeczeństwo ma taki problem z tą wojną, skoro najlepsze, na co stać nasze wojskowe kadry, to pomysły na twoim poziomie, Potter.
— Masz lepsze?
— Oczywiście. Przede wszystkim liczy się kreatywność, intuicja... — Malfoy zniżył głos, a Harry zrozumiał, że szykuje się do ataku. — I refleks.
Spodziewał się rzuconego zaklęcia i wypowiedział je niemal jednocześnie.
Scuti Aboleo!
Scuti Aboleo!
Niemal. Bo znowu spóźnił minimalnie, a siła uderzenia Malfoya odrzuciła go do tyłu.
— Refleks, Potter. Refleks. Masz problem ze zrozumieniem tego słowa?
— Ty dupku! — wycedził Harry i rzucił bez zastanowienia — Scuti Aboleo!
Tym razem był szybszy. Ślizgon w ogóle nie zdążył wypowiedzieć inkantacji. A Harry pożałował tego szybciej niż mógłby sobie wyobrazić w najgorszych koszmarach. Malfoya dosłownie ścięło z nóg. W pierwszej sekundzie satysfakcja zatłukła się zwycięskim rytmem serca, ale zaraz potem ścisnęło je przerażenie. W sumie powinien się cieszyć, przecież tego tak bardzo pragnął, ale teraz... jakoś nie mógł! Czy jemu się wydawało, czy Malfoy rzeczywiście nie oddycha? I ta krew... Co prawda nie w takim stopniu jak w zeszłym roku po klątwie Księcia, ale wszędzie jej pełno. Krew...
Ktoś odsunął Harry’ego z drogi, kilka osób szeptało zaklęcia nad bladym ciałem Ślizgona, a Harry poczuł, że to wszystko jest bardziej skomplikowane niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Dlaczego nie odczuwa satysfakcji? Dlaczego ma wrażenie, że dzieje się coś bardzo złego? Przez cały miesiąc u Dursleyów wyobrażał sobie podobne sceny i upajał się tymi wizjami. A teraz się... boi? Przecież przesiąkające na czerwono szaty należą nie do kogo innego jak do Draco Malfoya, śmierciożercy, zdrajcy, współwinnego śmierci Dumbledore’a... Więc dlaczego?!

***

Harry wszedł do skrzydła szpitalnego jakby wbrew swojej woli. Po prostu coś kazało mu tutaj przyjść, choć nie miał pojęcia, co mógłby powiedzieć chłopakowi. Malfoy leżał nieruchomo, idealnie równo przykryty kocem, wygładzonym do bezzmarszczkowej perfekcji. Na kocu dokładnie wzdłuż ciała, miał ułożone ręce. Skóra była nienaturalnie blada, al...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin