Nora Roberts - Irlandzkie klejnoty 02 - Łzy księżyca.pdf

(1344 KB) Pobierz
(Microsoft Word - [Nora Roberts] Cykl Irlandzkie klejnoty - 02.\243zy ksi\352\277yca.rtf)
NORA ROBERTS
ŁZY KSI YCA
Tytuł oryginału TEARS OF THE MOON
Ach pocałuj mnie miła, ach pocałuj mnie,
i osusz swe gorzkie łzy.
piosenka irlandzka
1
Irlandia jest krajem poetów i legend, marzycieli i buntowników. Muzyka otacza ich ze
wszystkich stron i przeplata si z ich losem. Melodie zapraszaj do ta ca i skłaniaj do
płaczu, zagrzewaj do walki i pchaj ku miło ci, W dawnych czasach muzykanci podró owali
z miasta do miasta, przygrywaj c ludziom za posiłek i nocleg, a czasem za kilka groszy.
Harfistów i gaw dziarzy ch tnie przyjmowano w ka dej chacie, karczmie czy przy
ognisku. Nie li dar, który ceniono w magicznej krainie zielonych wzgórz.
Od tamtych czasów nic si nie zmieniło.
Pewnego razu, nie tak dawno temu, gaw dziarka przybyła do spokojnej wioski nad
brzegiem morza, gdzie spotkało j ciepłe powitanie. Tam odnalazła swoje serce i swój dom.
Mieszkał tam tak e muzykant, który nie musiał ju szuka domu, ale nie odnalazł
jeszcze swego serca.
W jego głowie stale grała muzyka. Czasami otaczała go mi kko i marz co, niczym
szept kochanki. Kiedy indziej przychodziła z hałasem i miechem, jak stary przyjaciel, który
zaprasza do pubu na kufel piwa. Bywała słodka, gwałtowna albo przepełniona łzami goryczy,
ale zawsze przepływała przez jego my li, a on z przyjemno ci jej słuchał.
Shawn Gallagher był zadowolony ze swojego ycia. Niektórzy powiedzieliby pewnie,
e odpowiadało mu, bo rzadko opuszczał wiat marze , aby sprawdzi , co si dzieje w
prawdziwym wiecie. A on wcale nie zamierzał si z nimi spiera .
Dla niego liczyła si tylko jego muzyka, jego bliscy, dom i przyjaciele. Po co miał si
przejmowa innymi sprawami?
Jego rodzina od wielu pokole mieszkała w Ardmore, w hrabstwie Waterford w
Irlandii. Wła nie tam Gallagherowie prowadzili pub, gdzie odk d ka dy si gał pami ci ,
mo na si było solidnie naje , napi i pogada .
Od kiedy rodzice Shawna osiedlili si w Bostonie, interesów pilnował jego starszy
brat Aidan. Młodszemu Gallagherowi w zupełno ci to odpowiadało.
Wiedział, e sam nie ma głowy do takich spraw i nie zamierzał tego zmienia .
Wystarczało mu dowodzenie kuchni .
Przygotowywał zamówienia, układał menu na cały dzie i wsłuchiwał si w muzyk
dochodz c z pubu albo rozbrzmiewaj c w jego głowie.
Oczywi cie zdarzały si chwile, gdy jego siostra Darcy - która po rodzicach
odziedziczyła nadmiar energii i ambicji - wpadała do jego królestwa, gdzie przyrz dzał gulasz
albo szykował kanapki, i wszczynała kłótni .
Ubarwiało mu to niektóre dni.
Ch tnie pomagał obsługiwa go ci, zwłaszcza gdy na sali grała muzyka albo gdy
go cie podrywali si do ta ca. Bez narzeka sprz tał po zamkni ciu, pub Gallagherów słyn ł
bowiem z czysto ci.
Lubił ycie w Ardmore, jego powolny rytm, blisko morza i klifów, zbocza zielonych
wzgórz, które ci gn ły si a do stóp cienistych gór. Nie n ciły go podró e, jak innych
Gallagherów. Shawn zapu cił korzenie w piaszczystej ziemi Ardmore.
Nie chciał zwiedza wiata jak jego rodze stwo. Aidan odbył dług podró , zanim
osiadł w Ardmore, a Darcy bez przerwy mówiła, e wła nie o tym marzy. Jemu wystarczało
to, co miał w zasi gu r k. I nie chciał tego zmienia .
Wiedział jednak, e zmiany s nieuchronne.
Przez całe ycie patrzył z okna sypialni na morze. Było tu tu , spienione wypływało
na piaszczysty brzeg, nakrapiane łodziami, surowe albo spokojne. Zachłystywał si jego
słonym zapachem, kiedy rano wychylał si z okna.
Jednak gdy zeszłej jesieni jego brat po lubił liczn Amerykank Jude Frances
Murray, Shawn uznał, e nale y wprowadzi kilka zmian.
Zgodnie z tradycj Gallagherów pierwszy, który si o enił, dziedziczył rodzinny dom.
I tak Jude i Aidan, po powrocie z miodowego miesi ca w Wenecji, wprowadzili si do zawsze
t tni cego yciem domu na skraju wioski.
Pozostała dwójka Gallagherów mogła wybiera pomi dzy pokojami nad pubem a
mał chatk . Darcy wolała pokoje. Namówiła Shawna i wszystkich pozostałych, których
udało jej si owin wokół pi knego paluszka, do pomocy i wkrótce zmieniła dawne surowe
mieszkanie Aidana w swój pałac.
Shawn nie miał nic przeciwko temu.
Wolał cudownie spokojn , mał chatk na Wzgórzu Elfów z widokiem na klify i
ogrody.
Wcale nie przeszkadzał mu duch, który tam czasem zagl dał. Lady Gwen wci
opłakiwała swojego odtr conego zaczarowanego kochanka i czekała, a czar straci moc i
uwolni ich oboje. Shawn dobrze znał legend o pannie yj cej przeszło trzysta lat temu w tej
małej chatce na wzgórzu.
Carrick, ksi elfów i zaczarowanego wiata, zakochał si w młodej dziewczynie, ale
zamiast wyrazi swoj miło słowami i ofiarowa Gwen serce, pokazał jej, jak wspaniałe
ycie mogła wie u jego boku. Trzykrotnie przynosił jej klejnoty w srebrnej sakwie:
najpierw diamenty z ognia sło ca, potem perły z ksi ycowych łez, a w ko cu szafiry
wydobyte z samego serca morza.
Gwen, niepewna swojego uczucia i przeznaczenia, odmówiła mu. Według legendy,
klejnoty, które ksi wysypał u jej stóp, zamieniły si w kwiaty, które kwitły teraz u progu
chatki.
Wi kszo z nich teraz spała, ukryta przed chłodnym zimowym wiatrem omiataj cym
brzeg morza. Klify, po których, jak powiadano, cz sto spacerowała Lady Gwen, raziły
nago ci pod niebem nabrzmiałym deszczowymi chmurami.
Burza tylko czekała na wła ciwy moment.
Ranek był surowy. Wiatr stukał do okien i wkradał si do rodka przynosz c ze sob
chłód. W kuchennym piecu palił si ju ogie . Płomienie i gor ca herbata sprawiały, e
Shawnowi nie przeszkadzał wiatr. Podobała mu si nuta bezwzgl dno ci w jego podmuchach.
Siedz c przy kuchennym stole i podjadaj c ciastka układał słowa do melodii, któr wcze niej
napisał.
W pubie miał si pojawi dopiero za godzin . Dla pewno ci nastawił zegar na
kuchence, a gdyby to nie wystarczyło, miał jeszcze budzik w sypialni. Przewa nie zupełnie
tracił poczucie czasu, a e mieszkał sam, nie miał nikogo, kto by go wyci gn ł ze wiata
marze i przypomniał, e powinien rusza do pracy.
Jego niepunktualno irytowała Aidana i nara ała go na kazania Darcy. Dlatego
zawsze starał si by na czas. Ale czasem tak pogr ał si w swojej muzyce, e brz czenie
budzików zupełnie do niego nie dochodziło. I oczywi cie si spó niał.
Teraz tak e pochłon ła go pie o miło ci młodej i szalonej. Takiej, która
przypominała mu zmienny i kapry ny wiatr, ale póki trwała, dawała mnóstwo przyjemno ci.
Uznał, e najlepsza b dzie taneczna melodia, przy której tancerze mogliby dowie zwinno ci
swoich stóp i poflirtowa .
Wiedział, e wypróbuje j w pubie dopiero gdy b dzie sko czona i gdy uda mu si
przekona Darcy, eby j za piewała. Jej głos idealnie pasował do nastroju tej piosenki.
Nie chciało mu si i do saloniku, w którym upchn ł stare pianino, kupione, kiedy
wprowadził si do chatki. Stop wystukiwał sobie rytm i dopasowywał słowa.
Nie usłyszał gło nego stukania do drzwi frontowych, ci kich kroków w holu ani
wymamrotanego przekle stwa.
Typowe, pomy lała Brenna. Znowu tkwi w jakim wymarzonym wiecie, nie
zwracaj c uwagi na to, co dzieje si wokół niego. Mogła w ogóle nie puka - do niego i tak
rzadko cokolwiek docierało. Poza tym oboje ju w dzieci stwie odwiedzali si nawzajem bez
uprzedzenia.
Ale nie byli ju dzie mi, wi c Brenna wolała zapuka ni wej do rodka i zobaczy
co , czego nie powinna widzie .
Mógł by akurat z kobiet . Przecie działał na dziewczyny jak osłodzona woda na
pszczoły. To wcale nie znaczyło, e był taki słodki. Chocia potrafił, je li chciał.
Bo e, jaki on przystojny - przemkn ło przez głow Brenny. Natychmiast zbeształa si
za t my l. Jednak trudno było zignorowa jego wygl d.
Czarna czupryna wygl dała troch nieporz dnie. Shawn nigdy nie pami tał, eby w
por pój do fryzjera. Niebieskie oczy, spokojne i rozmarzone, zmieniały si , gdy co go
ekscytowało, a wtedy - dobrze pami tała - potrafiły by piekielnie gor ce i lodowato chłodne.
Za długie, ciemne rz sy Shawna ka da z jej czterech sióstr sprzedałaby dusz , a pełne, mocne
usta, jak przypuszczała, wietnie nadawały si do długich pocałunków i czułych słów.
Oczywi cie ani o jednym, ani o drugim nie wiedziała z pierwszej r ki. Tylko słyszała,
jak o tym opowiadano.
Nos Shawna był troch krzywy - pami tka po uderzeniu piłki, któr Brenna zr cznie
rzuciła, kiedy grali w ameryka ski baseball ponad dziesi lat temu.
Shawn wygl dał jak zaczarowany ksi , który z ba ni trafił do rzeczywisto ci.
Wspaniały rycerz, który wyruszył na poszukiwanie swojego przeznaczenia... a mo e troch
nieporz dny anioł. Był szczupły, miał pi kne, szerokie dłonie o smukłych palcach artysty i
głos, który przywodził na my l whisky wolno ogrzewan przy ogniu.
Oczywi cie Brenna nie była nim zainteresowana, a przynajmniej nie w ten sposób. Po
prostu potrafiła doceni to, co pi kne.
Potrafiła te okłamywa sam siebie.
Podobał si jej, jeszcze zanim przyło yła mu piłk - miała wtedy czterna cie lat, on
dziewi tna cie. Tamto pierwsze oczarowanie przerodziło si u dwudziestoczteroletniej
kobiety w co gor tszego i bardziej ekscytuj cego.
Tyle, e on nigdy nie patrzył na ni jak na kobiet .
No i dobrze, zapewniła sam siebie przest puj c z nogi na nog . Nie miała czasu na
przygl danie si takim m czyznom jak Shawn Gallagher. Kto przecie musiał pracowa .
Układaj c usta w u miech celowo upu ciła pudło z narz dziami. Z okropnym hałasem
spadło na podłog . Ku uciesze Brenny Shawn podskoczył jak zaj c na d wi k wystrzału.
- Jezu Chryste! - Odsun ł krzesło, na którym siedział i uderzył si dłoni w pier ,
jakby chciał zmusi serce, aby znowu zacz ło bi . - Co si stało?
- Nic. - Brenna wci u miechała si z lekk drwin . - Mam liskie palce -
Zgłoś jeśli naruszono regulamin