Herbert Zbigniew - Barbarzyńca w ogrodzie.pdf

(1029 KB) Pobierz
Microsoft Word - +Herbert, Zbigniew - Barbarzyńca w ogrodzie.rtf
Zbigniew Herbert
BARBARZYŃCA
W
OGRODZIE
126820694.002.png
Od autora
Czym jest ta książka w moim pojęciu? Zbiorem szkiców. Sprawozdaniem z podróży.
Pierwsza podróż realna po miastach, muzeach i ruinach. Druga — poprzez książki dotyczące wi-
dzianych miejsc. Te dwa widzenia, czy dwie metody, przeplatają się ze sobą.
Nie wybrałem łatwiejszej formy — impresyjnego diariusza, gdyż w końcu prowadziłoby to do litanii
przymiotników i estetycznej egzaltacji. Sądziłem, że należy przekazać pewien zasób wiadomości o
odległych cywilizacjach, a że nie jestem fachowcem, ale amatorem, zrezygnowałem ze wszystkich
uroków erudycji: bibliografii, przypisów, indeksów. Zamierzałem bowiem napisać książkę do
czytania, a nie do naukowych studiów. W sztuce interesuje mnie ponadczasowa wartość dzieła
(wieczność Piero delia Fran-cesca), jego techniczna struktura (jak kładziony jest kamień na kamień w
gotyckiej katedrze) oraz związek z historią. Ponieważ większość stron poświęcona jest średniowieczu,
zdecydowałem się włączyć dwa szkice historyczne: o albigensach i templariuszach, które mówią o
zamęcie i wściekłości epoki.
Gdybym miał wybrać motto dla całej książki, przepisałbym takie zdanie Malraux:
„Tegoż wieczoru, kiedy Rembrandt jeszcze rysuje — wszystkie sławne Cienie i cienie rysowników ja-
skiniowych śledzą spojrzeniem wahającą się dłoń, która przygotuje im nowe trwanie poza śmierć lub
nowy ich sen".
126820694.003.png
Si Altamira est la capitale de fart parietal Lascaux en est Versailles.
Henri Breuil
Lascaux nie widnieje na żadnej oficjalnej mapie. Można powiedzieć, że nie istnieje w każdym razie w
tym sensie, w jakim istnieje Londyn czy Radom. Trzeba było zasięgnąć języka w paryskim Muzeum
Człowieka, aby dowiedzieć się, gdzie to właściwie jest.
Pojechałem tam wczesną wiosną. Dolina Wezery wstawała właśnie w swojej świeżej, nie dokończonej
zieleni. Fragmenty pejzażu widziane z okna autobusu przypominały płótna Bissiere'a. Siatka czułej
zieleni.
Montignac. Miasteczko, w którym nie ma nic do obejrzenia poza tablicą pamiątkową ku czci
zasłużonej akuszerki:
lei uecut Madame Marie Martel sage-femme officier d'Academie. Sa vie... c'etait faire du bien.
Sa joie... accomplir son deuoir.
Nie można piękniej.
Śniadanie w małej restauracji, ale co za śniadanie! Omlet z truflami. Trufle należą do historii ludzkich
szaleństw, a zatem do historii sztuki. Więc słówko o truflach.
Jest to rodzaj grzyba podziemnego, pasożytującego na korzeniach innych roślin, z których czerpie
soki. Do wykrywania go używa się psów lub prosiaków, odznaczających się, jak wiadomo, do-
skonałym węchem. Także pewien rodzaj muszek daje sygnały, gdzie znajdują się te gastronomiczne
skarby.
Trufle mają na rynku bardzo wysoką cenę, toteż mieszkańcy pobliskich okolic ulegli istnej gorączce
poszukiwań. Ryto ziemię, niszczono lasy, które stoją teraz żałośnie suche. Całe połacie ziemi
dotknięte zostały klęską nieurodzaju, grzyb bowiem wydziela trującą substancję, uniemożliwiającą
wegetację. A przy tym jest bardzo chimeryczny i znacznie trudniejszy do hodowli niż pieczarki.
Wszelako omlet z truflami jest znakomity, a ich zapachu, bo smaku właściwie nie mają, nie da się z
niczym porównać. Zupełnie jak Tuwimowa rezeda.
Z Montignac idzie się autostradą, która wznosi się, zatacza łuk, zagłębia w las i nagle urywa. Parking.
Budka z coca-colą i kolorowymi widokówkami. Tych, którzy nie chcą kontentować się reprodukcjami,
wprowadza się do czegoś w rodzaju zagrody, a potem do obetonowanego podziemia
przypominającego bunkier. Zamykają się metalowe jak w skarbcach zawory i jakąś chwilę stoi się w
mroku oczekując na wtajemniczenie. Wreszcie drugie drzwi, prowadzące do wnętrza, otwierają się.
Jesteśmy w grocie.
Zimne światło elektryczne jest obrzydliwe i można sobie wyobrazić, czym była jaskinia w La-scaux,
gdy żywe światło pochodni i kaganków wprawiało w ruch stada byków, bizonów i jeleni malowanych
na ścianach i sklepieniu. I do tego
głos przewodnika dukającego objaśnienia. Jest to głos sierżanta, który czyta Pismo święte.
Kolory: czerń, brąz, ochra, czerwień cynobrowa, karmazynowa, malwa i biel wapiennych skał. Są tak
żywe i świeże, jak na żadnym z renesansowych fresków. Kolory ziemi, krwi i sadzy.
Wizerunki zwierząt widziane przeważnie z profilu, uchwycone są w ruchu i rysowane z ogromnym
rozmachem, a jednocześnie z czułością, niczym ciepłe kobiety Modiglianiego. Całość z pozoru
bezładna, jakby to wszystko malowane było w pośpiechu przez szalonego geniusza, techniką filmową,
pełną zbliżeń i dalekich planów. A przy tym ma zwartą, panoramiczną kompozycję, chociaż wszystko
przemawia za tym, że artyści z Lascaux kpili sobie z reguł. Poszczególne wizerunki są różnych
wymiarów; od kilkudziesięciu centymetrów do ponad pięciu metrów. Nie brak także palimpsestów, to
jest malowideł nałożonych jedno na drugie, słowem, klasyczny bałagan, który sprawia jednak
wrażenie harmonii.
Pierwsza sala, zwana salą byków, ma piękne naturalne sklepienie jakby z zastygłych chmur. Szeroka
na metrów dziesięć, długa na metrów trzydzieści, może pomieścić sto osób. Zwierzyniec La-scaux
otwiera wizerunek dwurożca.
Fantastyczny ten stwór o potężnym ciele, krótkiej szyi, małej, przypominającej nosorożca głowie, z
której wyrastają dwa ogromne proste rogi, niepodobny jest do żadnego z żyjących ani kopalnych
zwierząt. Jego tajemnicza obecność zaraz na wstępie mówi nam, że nie będziemy oglądali atlasu
historii naturalnej, ale jesteśmy w miejscu kultu, zaklęć i magii. Prehistorycy są zgodni co do tego, że
grota w Lascaux nie była jaskinią mieszkalną,
Lascaux
126820694.004.png
ale sanktuarium, podziemną Kaplicą Sykstyńską naszych praojców.
Rzeka Wezera wije się wśród wapiennych wzgórz porosłych lasem. W jej dolnym biegu, zanim
połączy się z rzeką Dordogne, odkryto największą ilość grot zamieszkałych przez człowieka
paleolitycznego. Jego szkielet odkryty w Cro Mag-non podobny jest do szkieletu człowieka współ-
czesnego. Cromagnończyk pochodził prawdopodobnie z Azji, i po ostatnim zlodowaceniu, czyli około
trzydziestu do czterdziestu tysięcy lat przed naszą erą, rozpoczął szturm na Europę. Wytępił bezli-
tośnie niżej stojącego na drabinie gatunków człowieka neandertalskiego, zajął jego jaskinie i łowiska.
Historia ludzkości rozpoczęła się pod gwiazdą Kaina.
Południowa Francja i północna Hiszpania były terenem, na którym nowy zdobywca, Homo Sapiens,
stworzył cywilizację nazwaną przez prehi-storyków frankokantabryjską. Przypada ona na okres
młodszego paleolitu, zwanego także epoką reniferów. Okolice Lascaux, i to już od średniego paleolitu,
były prawdziwą Ziemią Obiecaną, nie tyle płynącą mlekiem i miodem, ile gorącą krwią zwierząt. Tak
jak później miasta powstawały na przecięciu dróg handlowych, w epoce kamiennej osady ludzkie
skupiały się na szlakach czworonogów. Co wiosnę stada reniferów, dzikich koni, krów, byków,
bizonów i nosorożców szły przez te ziemie ku zielonym pastwiskom Owernii. Tajemnicza regularność
i błogosławiony brak pamięci zwierząt, które co roku podążały tą samą drogą ku pewnej masakrze,
były dla człowieka paleolitycznego takim samym cudem jak dla starożytnych Egipcjan wylew Nilu.
Ze ścian groty Lascaux
odczytać można potężną suplikację, aby ten porządek świata trwał wiecznie.
Dlatego zapewne malarze groty są największymi animalistami wszystkich czasów. Dla nich zwierzę
nie było tak jak dla Holendrów fragmentem łagodnego pejzażu pasterskiej Arkadii, ale widzieli je
błyskawicznie, w dramatycznym popłochu, żywe, ale naznaczone już śmiercią. Ich oko nie
kontempluje przedmiotu, ale z precyzją mordercy doskonałego pęta go w sidła czarnego konturu.
Pierwsza sala, która była prawdopodobnie miejscem ceremonii magii myśliwskiej (przychodzili tu z
kamiennymi lampkami na swoje krzykliwe obrzędy), zawdzięcza swoją nazwę czterem wielkim
bykom, z których największy ma pięć i pól metra długości. Te wspaniałe zwierzęta dominują nad
stadem sylwetkowo malowanych koni i kruchych jeleni o fantastycznych rogach. Ich potężny galop
rozsadza podziemia. W rozdętych nozdrzach skroplony chrapliwy oddech.
Sala przechodzi w wąski korytarz bez wyjścia. Panuje tu, jak mówią Francuzi, l'heureux desordre des
figures. Czerwone krowy, małe dziecinne koniki, kozły cwałują w różnych kierunkach w nieopisanym
zamęcie. Przewrócony na grzbiet koń z kopytami wyciągniętymi w wapienne niebo jest świadectwem
myśliwskiego procederu, uprawianego jeszcze obecnie przez prymitywne myśliwskie szczepy: ogniem
i krzykiem gnane zwierzęta, w kierunku urwistej skały, spadają zabijając się.
Jednym z najpiękniejszych portretów zwierzęcych, i to nie tylko sztuki paleolitycznej, ale wszystkich
czasów, jest tak zwany koń chiński.
Nazwa nie oznacza rasy; wyraża hołd złożony rysunkowej perfekcji mistrza z Lascaux. Czarny,
miękki kontur, nasycający się i zanikający, stanowi nie tylko obrys, ale modeluje masę ciała. Krótka
jak u koni cyrkowych grzywa, rozpędzone, dudniące kopyta. Ochra nie wypełnia całego ciała, brzuch i
nogi są białe.
Zdaję sobie sprawę, że wszelki opis — inwentarz elementów, bezsilny jest wobec tego arcydzieła,
które ma tak oślepiającą i oczywistą jedność. Tylko poezje i baśń mają moc błyskawicznego
kreowania rzeczy. Więc chciałoby się powiedzieć tyle: „Był sobie raz piękny koń z Lascaux".
Jak pogodzić tę wyrafinowaną sztukę z brutalną praktyką prehistorycznych myśliwych? Jak zgodzić
się ze strzałami przeszywającymi ciało zwierzęcia — imaginacyjnym mordem artysty?
Ludy myśliwskie, żyjące na Syberii przed rewolucją, bytowały w podobnych warunkach jak człowiek
z epoki reniferów. Lot-Falck w książce Les rites de chasse chez les peuples siberiens pisze: „Myśliwy
traktował zwierzę jak istotę co najmniej równą sobie. Widząc, że tak samo jak on poluje, aby się
żywić, sądził, że ma także ten sam model społecznej organizacji. Wyższość człowieka manifestuje się
jedynie w dziedzinie technicznej, dzięki wprowadzeniu narzędzi; w dziedzinie magicznej człowiek
przypisuje zwierzęciu siłę nie mniejszą niż jego własna. Z drugiej strony, zwierzę stoi wyżej od
człowieka z jednego lub wielu względów: dzięki swojej sile fizycznej, zwinności, doskonałości słuchu
i powonienia — a więc wszystkich zalet cenionych przez myśliwych. W dziedzinie duchowej
przyznaje mu jeszcze więcej wartości...
Zwierzę ma bardziej bezpośredni związek z tym, co boskie, jest bliższe siłom przyrody, które się w nie
wcielają".
126820694.005.png
To jeszcze jest od biedy zrozumiałe dla człowieka współczesnego. Przepaście paleopsychologii
zaczynają się tam, gdzie mowa jest o związku mordercy z ofiarą: „Śmierć zwierzęcia zależy przy-
najmniej częściowo od niego samego: aby mogło zostać zabite, musi wyrazić swoją zgodę, musi wejść
w układ ze swoim mordercą. Dlatego myśliwy czuwa nad zwierzęciem i zależy mu bardzo na
zadzierzgnięciu z nim jak najlepszych stosunków. Jeśli renifer nie kocha myśliwego, nie da mu się
zabić". Tak więc naszym grzechem pierworodnym i naszą siłą jest hipokryzja. Tylko zachłanna
śmiercionośna miłość potrafi wytłumaczyć czar bestiarium Lascaux.
Na prawo od wielkiej sali wąski koci korytarz prowadzi do części zwanej nawą i absydą. Na lewej
ścianie wielka czarna krowa przyciąga uwagę
— nie tylko doskonałością rysunku, ale z powodu dwu tajemniczych i wyraźnie widocznych znaków,
jakie znajdują się pod jej kopytami. Nie są to jedyne znaki, przed którymi stajemy bezradni.
Znaczenie strzał przeszywających zwierzęta jest dla nas jasne, gdyż ta praktyka magiczna
— zabijanie obrazu — znana była średniowiecznym czarownicom, szeroko praktykowana na renesan-
sowych dworach, a nawet dotrwała do naszych nacjonalistycznych czasów. Ale czymżeż są
owe czworokąty z szachownicą kolorów, które znajdujemy pod kopytami czarnej krowy? L'abbe
Breuil, papież prehi sto ryków, znakomity znawca nie tylko jaskini Lascaux, widzi w nich znaki
klanów myśliwskich, dalekie źródła herbów. Wysuwano także
hipotezę, że są to modele pułapek na zwierzęta; inni zaś' dopatrują się w nich wzorów szałasów. Dla
Raymonda Vaufreya są to po prostu malowane okrycia zrobione ze skór, jakie i dziś spotyka się w
Rodezji. Każdy z tych domysłów jest prawdopodobny, lecz żaden nie pewny. Nie potrafimy także
zinterpretować innych prostych znaków: kropek, kresek, kwadratów i kół, zarysów figur geome-
trycznych, jakie znajdują się w innych jaskiniach, jak na przykład Castillo w Hiszpanii. Niektórzy
uczeni wysuwają nieśmiałe przypuszczenia, że są to pierwsze próby pisma. Tak więc tyłko konkretne
obrazy mówią do nas. Wśród chrapliwych oddechów galopujących zwierząt z Lascaux
geometryczne znaki milczą i będą milczały może już zawsze. Naszą wiedzę o praszczurze modeluje
gwałtowny krzyk i grobowa cisza.
Po lewej stronie nawy piękny fryz jeleni. Artysta przedstawił tylko szyje, głowy i rogi, tak że zdają się
płynąć rzeką ku ukrytym w zaroślach myśliwym.
Kompozycją o nieporównanej ekspresji, wobec której wszystkie gwałtowności współczesnych mi-
strzów wydają się dziecinne, są dwa smoliste bizony, zwrócone do siebie zadami. Lewy ma jakby
zdartą na grzbiecie skórę odsłaniającą mięso. Głowy podniesione, sierść zjeżona, przednie kopyta
podskakujące w pędzie. Jest to malowidło eksplodujące ciemną i ślepą potęgą. Nawet tauromachie
Goyi są zaledwie słabym echem tej pasji.
Absyda prowadzi do zagłębiającej się czeluści, zwanej szybem, na spotkanie tajemnicy tajemnic.
Jest to scena, a raczej dramat i, jak przystało na dramat antyczny, rozgrywa się między skąpą ilością
bohaterów: bizon przekłuty oszczepem, le-
żący człowiek, ptak i niewyraźny w zarysie odchodzący nosorożec. Bizon stoi profilem, ale ma
odwróconą ku widzowi głowę. Z brzucha wypływają wnętrzności. Człowiek, potraktowany sche-
matycznie jak na rysunkach dzieci, ma ptasią głowę zakończoną prostym dziobem, rozrzucone czte-
ropalczaste ręce i sztywno wyciągnięte nogi. Ptak jakby wycięty z kartonu i umieszczony na patyku
prostej linii. Całość rysowana grubą, czarną krechą, nie wypełniona kolorem, tylko złotą ochrą tła
odbiega swą surową, jakby niezdarną fakturą od malowideł wielkiej sali czy absydy. A mimo to
przyciąga uwagę prehistoryków, nie tyle ze względów artystycznych, ile dla ikonograficznej
wymowy.
Cała sztuka frankokantabryjska jest bez mała sztuką nieanegdotyczną. Aby skomponować scenę
polowania, konieczne jest wyobrażenie człowieka. Znamy wprawdzie ryty twarzy i figurki ludzkie, ale
w malarstwie paleolitycznym człowiek jest właściwie nieobecny.
Uabbe Breuil widzi w scenie z szybu rodzaj tablicy upamiętniającej śmiertelny wypadek w czasie
polowania. Bizon zabił człowieka, ale śmiertelna rana tego zwierzęcia jest, być może, dziełem
nosorożca, który przyłączył się do pojedynku. Dzida rzucona w grzbiet bizona — supo-nuje dalej
uczony — nie mogła spowodować tak szerokiego rozdarcia jamy brzusznej, przyczyną tego stał się
może prosty przyrząd do miotania kamieni, którego niewyraźny zarys widoczny jest pod nogami
zwierza. Wreszcie ów ptak malowany schematycznie, bez nóg prawie i bez dzioba, jest dla Breuila
rodzajem słupa cmentarnego, używanego dzisiaj jeszcze przez Eskimosów z Alaski.
Nie jest to jedyna egzegeza, a że prehisto-rykom wydawała się zbyt prosta, puścili wodze fantazji.
126820694.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin