Hoffmann E.T.A. - Wybór narzeczonej.pdf

(326 KB) Pobierz
897275498.001.png
Ta lektura , podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fun-
E. T. A. HOFFMANN
ś 
Wybór narzeczonej
,   ą  

ł.  
ł 
W jesienną noc, w czas zrównania dnia z nocą, sekretarz kancelarii państwowej Tussman
wyszedł z kawiarni, w której zazwyczaj przesiadywał co wieczór kilka godzin i powracał
do domu. Sekretarz ten, pod wszystkimi względami ścisły i punktualny, przywykł zdej-
Czas
mować surdut¹ i buty dokładnie w chwili, kiedy zegary na kościołach Świętego Mikołaja
i Przenajświętszej Panny biły jedenastą, tak, że przy ostatnim uderzeniu dzwonu kładł na
głowę szlafmycę². By tego dnia nie był spóźniony, gdyż dzwony już zaczynały swe kołysa-
nie, przyśpieszył kroku tak, że zdawało się biegł kłusem i gdy właśnie z ulicy Królewskiej
wchodził na Szpandawską, usłyszał w pobliżu szczególny hałas, który go zatrzymał na
miejscu. Pod wieżą starego ratusza, przy blasku latarni ujrzał długą postać, całą w ciemny
płaszcz zasnutą. Nieznajomy walił do drzwi Warnatza, handlującego żelazem, cofał się,
wzdychał i podnosił wzrok ku zrujnowanym oknom wieżycy.
— Drogi panie — rzekł sekretarz tajny do tego człowieka — pan się myli. Ani jedna
dusza ludzka nie mieszka na szczycie tej wieży i mógłbym nawet powiedzieć, żadna istota
żywa, z wyjątkiem szczurów i myszy oraz pary sów. Jeżeli pan ma jaki interes do pana
Warnatza, to musi pan powrócić jutro rano.
— Czcigodny panie Tussman…
— Sekretarz prywatny kancelarii państwowej od wielu lat — pośpieszył dodać Tus-
sman, choć bardzo zdziwiony, że obcy zna jego nazwisko. Ten nie zwracał zupełnie uwagi
na te słowa i mówił dalej:
— Czcigodny panie Tussman, myli się pan co do powodów mojej obecności w tym
miejscu, nie mam żadnego interesu do pana Warnatza. Ponieważ jest to dziś równonocny
moment jesieni, chcę widzieć narzeczoną. Już ona słyszała bicie mego serca, westchnienia
mej miłości i wkrótce się w oknie pokaże.
Ton głosu, jakim nieznajomy wypowiedział te słowa, był tak uroczysty i tak dziwny, że
sekretarz kancelarii poczuł zimny pot, oblewający naraz całe jego ciało. Pierwsze uderzenie
godziny jedenastej zabrzmiało na szczycie wieży Panny Marii; w tej samej chwili usłyszano
pewien szmer na wieży ratuszowej i w oknie ukazała się postać kobieca. Gdy blask latarni
oświetlił tę nową twarz, Tussman żałosnym głosem szepnął:
— Sprawiedliwy Boże! Potęgi niebieskie, co znaczy ta tajemnica?
Postać znikła wraz z ostatniem uderzeniem zegara — to znaczy w tej chwili, gdy
Tussman miał zwyczaj wciągać na uszy szlafmycę.
To zdumiewające zjawisko, rzekłbyś, odebrało sekretarzowi przytomność. Jęczał, wzdy-
chał, patrzył w okno i mówił sam do siebie po cichu:
¹ r — część męskiej garderoby, przedłużana marynarka.
² zayca — nocne nakrycie głowy.
897275498.002.png 897275498.003.png
 
— Tussmanie, Tussmanie, sekretarzu prywatny kancelarii, miej siłę ducha, nie pozwól
się obłąkać własnemu sercu, nie pozwól diabłowi, by cię na manowce sprowadził.
— Zdajesz mi się bardzo wzruszony tym, co widziałeś, mój dobry panie Tussman! —
rzekł nieznajomy. — Ja chciałem tylko widzieć narzeczoną; a co do ciebie, to zdaje się,
doznałeś jakichś szczególnych wrażeń.
— Proszę cię, proszę — szeptał Tussman — nie odmawiaj mi moich tytulików; je-
stem sekretarzem tajnym kancelarii państwowej, a o godzinie, jaką mamy teraz, sekretarz
jest bardzo zmieszany i przygnębiony. Przebacz mi, dostojny panie, jeżeli mu nie nadaję
tytułu, jaki mu się należy; nie mogę tego uczynić wobec mej całkowitej nieświadomości
wszystkiego, co dotyczy jego szanownej osoby. Ale nazywać go będę radcą tajnym, gdyż
w naszym kochanym Berlinie tylu jest ludzi, co noszą ten tytuł, że używając go na chybił-
-trafił, rzadko kiedy się omylisz. Powiedz mi zatem, panie radco tajny, jaką to narzeczoną
chciałeś widzieć o tak spóźnionej godzinie?
— Jest pan — rzekł, podnosząc głos, nieznajomy — jest pan szczególny człowiek ze
swoją manią tytułów i rang. Jeżeli dla znajomości różnych spraw tajemnych i dla udziela-
nia dobrych rad można się tytułować tajnym radcą, to niewątpliwie jestem tajnym radcą.
Dziwię się, że człowiek, co jak pan czytał tyle ksiąg i rękopisów, nie wie, że gdy wta-
jemniczony… rozumie pan, wtajemniczony przychodzi w czas zrównania dnia z nocą,
by o godzinie  uderzyć u stóp tej wieży, zobaczy w tym oknie dziewczynę, która aż do
chwili równonocnej wiosennej będzie najszczęśliwszą narzeczoną w Berlinie.
— Panie radco tajny! — zawołał Tussman w uniesieniu nagłej radości — mój najła-
skawszy radco tajny, czyżby to była prawda?
— Bez wątpienia — odrzekł nieznajomy. — Ale cóż my tak długo robimy tu na
ulicy? Minęła już chwila, w której się kładziesz do łóżka. Idźmy do nowej winiarni na
placu Aleksandra. I jedynie po to, abyś się mógł więcej dowiedzieć o narzeczonej i abyś
na nowo odzyskał spokój ducha, który utraciłeś, nie wiem jak i dlaczego.
Sekretarz prywatny był człowiekiem, który prowadził nadzwyczaj regularne życie. Je-
dyną jego rozrywką było, że co wieczór parę godzin przepędzał w kawiarni i pijąc szklankę
piwa, czytał gazety i broszury polityczne. Prawie nie pił wina: w niedzielę tylko, po kaza-
niu, wchodził do winiarni i kazał sobie podawać szklankę Malagi i biszkopt. Myśl, że ma
przepędzić noc przy stole, przepełniała go dreszczem strachu; i niepodobna³ zrozumieć,
jakim sposobem dał się pociągnąć nieznajomemu i bez najmniejszego oporu poszedł
z nim razem, aż się znalazł na placu Aleksandra.
W sali, do której weszli, był już tylko jeden człowiek siedzący przy stole, z wielką
Żyd
szklanką wina reńskiego. Głębokie zmarszczki na jego twarzy świadczyły o podeszłym
wieku. Spojrzenie miał bystre, przenikliwe, a z białej brody poznać było można Żyda,
który ściśle zachował obyczaje przodków. Odziany był starą modą, jaka istniała między
 a  r. Ale nieznajomy, którego spotkał Tussman, wyglądał jeszcze osobliwiej.
Był to człowiek wysokiego wzrostu, chudy, lecz mocny, a zdawał się mieć około pięć-
dziesięciu lat. Twarz jego może niegdyś była ładna; wielkie oczy miały jeszcze niemało
blasku młodzieńczego pod czarnymi brwiami. Czoło otwarte, nos orli, usta delikatne
i okrągły podbródek, wszystko to nie bardzo go wyróżniało wśród tysiąca innych. Ale
gdy jego kapelusz i spodnie były wykrajane według ostatniej mody, płaszcz i kołnierz
— datowały z końca XVI w., a jego spojrzenie lśniące jak błyskawica w głębokiej no-
cy, przygłuszony dźwięk głosu i cała jego osoba budziła swą obecnością jakieś poczucie
szczególne i niepokojące. Nieznajomy powitał jak dobrego przyjaciela starca siedzącego
przy stole.
— A więc jesteś na koniec — zawołał. — Zawsze zdrów?
— Jak widzisz — odparł starzec tonem wielkości — zdrów i cały; gdy trzeba, czynny
i wesoły.
— To kwestia, to kwestia — rzekł nieznajomy z uśmiechem i zażądał od posługacza
butelki starego wina ancuskiego.
— Mój szanowny i dostojny radco tajny — rzekł Tussman. Ale cudzoziemiec szybko
mu przerwał:
³ neoobna (daw.) — nieprawdopodobne, niemożliwe.
. . .  Wybór narzeczonej
— Dajmy spokój — rzekł — z tymi tytułami, drogi panie Tussman! Nie jestem ani
radcą tajnym, ani sekretarzem tajnym. Jestem po prostu artystą, który obrabia szlachetne
metale, drogie kamienie i nazywam się Leonard.
— A zatem jest to złotnik, jubiler — szeptał do siebie Tussman. Rozważył też zaraz,
że na pierwszy widok cudzoziemca powinien był zrozumieć, że ten człowiek nie może być
radcą tajnym, gdyż jego płaszcz i beret nie odpowiadają zupełnie osobie utytułowanej.
Leonard i Tussman siedli w pobliżu starca, który ich powitał wykrzywionym uśmie-
chem.
Gdy Tussman, pod naciskiem Leonarda, wypróżnił kilka szklanek wina, jego bla-
de policzki zarumieniły się i na usta powrócił uśmiech; z zadowoleniem przyglądał się
nieznajomemu, jakby najsłodsze obrazy migały mu przed okiem.
— Teraz — rzekł Leonard — powiedz mi, drogi panie Tussman, dlaczego tak oso-
bliwie się zachowywałeś, gdy narzeczona ukazała się w oknie wieżycy i jaka myśl zajmuje
cię teraz? Jesteśmy, czy wierzysz czy nie, starzy znajomi, a wobec tego zacnego człowieka
nie ma potrzeby się krępować.
— O Boże! — odparł sekretarz prywatny kancelarii — o Boże!… Szanowny profe-
sorze, pozwól, że będę cię tytułował w ten sposób, bo, że pan jest, jak sądzę, wybornym
artystą, miałbyś prawo być profesorem w Akademii Sztuk Pięknych. A zatem, czcigodny
profesorze, jakże zamilczeć mam przed tobą to, czym serce me jest przepełnione? Je-
stem, jak to mówią, konkurentem i w równonocny czas wiosenny zamierzam do swego
domu wprowadzić słodką narzeczoną. Jakże nie mam być wzruszony, gdy ty mi pokazałeś
szczęśliwą narzeczoną?
— Jak to? — zawołał starzec zgrzytliwym głosem. Jak to? Pan się chce żenić? Ależ
pan jest na to i za stary i za brzydki.
Tussman był tak zdumiony niewiarogodną brutalnością starego Żyda, że nie mógł
słowa powiedzieć.
— Nie gniewaj się na tego człowieka— rzekł Leonard — że w ten sposób mówi do
ciebie; nie ma on tak złych zamiarów, jakby można przypuszczać. Ale muszę ci szczerze
wyznać, zdaje mi się, że trochę zbyt późno postanowiłeś się ożenić; masz zapewne około
pięćdziesięciu lat.
— Dziewiątego października, w dzień Świętego Dionizego⁴ — odparł nieco żywo
Tussman — kończę rok czterdziesty ósmy.
— Niechaj będzie, jak pan chce — mówił dalej Leonard — wiek nie jest przeszkodą;
aż dotąd prowadziłeś proste i spokojne życie człowieka bezżennego, nie znasz rodzaju
kobiecego i nie będziesz wiedział, jak załatwić tę sprawę.
— Jak załatwić sprawę? — rzekł Tussman. — Ach, drogi profesorze, traktujesz mnie,
jako człowieka szczególnie lekkomyślnego i głupca, jeżeli sądzisz, że mógłbym działać na
ślepo, bez rady i bez rozwagi. Obmyślałem bardzo poważnie każdy krok, jaki czynię i gdy
czuję się trafiony grotem tego przewrotnego boga, którego starożytni nazywali Kupi-
dynem⁵, czyż nie jest moim obowiązkiem wytężyć wszystkie siły mego umysłu, by się
dostosować należycie do swego nowego położenia? Ten, co ma zdawać trudny egzamin,
czyż nie bada starannie wszystkich kwestii, o jakie mógłby być zapytywany? A więc, drogi
profesorze, małżeństwo moje jest to egzamin, do którego się przygotuję i który myślę
zdać ze stopniem celującym. Oto spójrz, mała książeczka, którą ciągle noszę ze sobą i któ-
rą studiuję co chwila, odkąd powziąłem postanowienie, by się kochać i by się ożenić. Patrz
na nią, a przekonasz się, że sprawę badam do gruntu i że nie jestem bez doświadczenia,
chociaż płeć żeńska, wyznaję, była mi dotychczas całkowicie obca.
To rzekłszy, sekretarz prywatny kancelarii otworzył małą książeczkę oprawną w per-
gamin i odczytał jej tytuł, który brzmiał, jak następuje:
ró ya roc oycznej óry zaera z roaena ebe roa
ena nnyc oarzye aczy z acny rz oa najze
oyo yc órzy cc on ro ranr aobercó ana
roa
y onzy — święty katolicki, męczennik, patron Francji, wspominany  października.
yn — w mit. rzym. bóg miłości.
. . .  Wybór narzeczonej
— Uważaj— rzekł Tussman z nader miłym uśmiechem— jak ten szanowny autor
mówi, w R. VII, o małżeństwie i o przezorności ojca rodziny:
„§ . Nie należy się z tym zanadto śpieszyć. Ten, który się żeni w wieku dojrzałym,
jest w tej sprawie o tyle zręczniejszy, o ile mądrzejszy. Małżeństwa zbyt prędko zawarte
— rodzą podstęp i hańbę — i niszczą naraz ciało i duszę… Co do wyboru osoby, którą
zamierzasz kochać i poślubić, oto co mówi ten doskonały Tomasius.
„§ . Miara średnia jest zawsze rzeczą najpewniejszą. Nie bierz kobiety ani zbyt pięk-
nej, ani zbyt brzydkiej; ani zbyt bogatej, ani zbyt ubogiej; ani postawionej zbyt wysoko,
ani też zbyt nisko: ale stanu równego naszemu, a co do innych cech — miara średnia jest
najlepsza”.
— Podług rad Tomasiusa — mówił dalej Tussman — nie ograniczyłem się wcale do
jednej rozmowy z miłą osobą, którą sobie wybrałem; rozmawiałem wielokrotnie, gdyż,
jak to czytamy w §  tej książeczki, można przez jakiś czas ukrywać swe wady i udawać
cnoty, ale po dłuższym okresie prawda wyjdzie na wierzch jak oliwa.
— Aby takie mieć stosunki — rzekł Leonard — albo, jak to pan mówi, takie roz-
mowy z kobietami, sądzę, że dla uniknięcia pomyłki trzeba już mieć dość znaczne do-
świadczenie.
— Tu — rzekł Tussman — wielki Tomasius raz jeszcze przychodzi mi z pomocą,
gdyż naucza, jak należy z niewiastami prowadzić rozmowę poważną i jak w nią wtrącać
miłe żarciki: Trzeba— mówi ten uczony autor w rozdziale V swego dzieła — tak używać
żartu, jak kucharz soli, lub by powiedzieć lepiej, jak się używa broni nie dla ataku, lecz
dla obrony.
— Widzę — rzekł złotnik — że nie można cię zwalczyć: jesteś przygotowany na
wszelki przypadek i założyłbym się, że dzięki swemu postępowaniu już zdobyłeś sobie
miłość wybranej damy.
— Staram się — rzekł Tussman — zdobyć ją sobie drogą uprzejmości i szacunku,
gdyż jest to najnaturalniejsza oznaka miłości. Lecz nie posuwam szacunku zbyt daleko,
przekonany, jak to naucza Tomasius, że kobieta nie jest ani szatanem, ani też aniołem, ale
prostym stworzeniem ludzkim, kruchszym od nas co do ciała i ducha.
— Bodajeś miał zły rok! — krzyknął stary Żyd rozgniewany. — Cóż ty tu pleciesz
bez końca i bez sensu i burzysz mi spokój, którego tu oczekiwałem, dokonawszy swego
o an ⁶.
— Milcz, starcze! — zawołał złotnik podniesiony głosem. — Bądź kontent⁷, że ci
tu pozwalają siedzieć, bo przy swojej brutalności jesteś niemiłym gościem, którego by
należało wygnać za drzwi. Niech pan nie zwraca uwagi na tego człowieka, drogi panie
Tussman. Jesteś pan zwolennikiem dawnych czasów, lubisz Tomasiusa. Co do mnie —
idę dalej jeszcze: kocham tylko czas, z którym się wiąże część mego ubioru. Tak, god-
ny sekretarzu, ów czas wart był więcej niż dzisiejszy i z tej to epoki datują wszystkie
czarnoksięstwa, które widziałeś dziś na starym ratuszu.
— Jakże to, szanowny profesorze? — zapytał sekretarz.
— Niegdyś — mówił złotnik — bywały na ratuszu często gody weselne, a wyglądały
one inaczej, niż dzisiejsze. Wtedy szczęśliwa narzeczona promieniała w oknie i muszę wy-
znać, że nasz kochany Berlin był w owym czasie bardziej ożywiony, bardziej uśmiechnięty
niż dziś, gdy wszystko jest robione według jednego wzoru, gdy w nudzie nawet szukają
jeszcze rozkoszy nudzenia się. W owych czasach zabawy publiczne były całkiem inne niż
dzisiaj. Przypomnę tylko uroczystość odprawioną w r. , kiedy elektor August Saski⁸
przybył z Kolonii ze swą małżonką, synem Chrystianem i wspaniałym orszakiem szlachty.
Mieszczanie Berlina, Kolonii i Szpandawy⁹ ustawili się w dwa szeregi od bramy Köpe-
nickiej aż do pałacu. Nazajutrz był huczny turniej, na którym widziano elektora saskiego,
Zabawa
hrabiego de Barby i wielu innych, w hełmach wysokich, z chorągwiami ozdobnymi lwią
głową, a na nogach mieli strój barwy ciała, by naśladować starożytnych wojowników po-
gańskich. Śpiewacy i grajkowie na różnych instrumentach, ukryci byli w budynku na
wzór arki Noego, pięknie wyzłoconym, a na tej arce małe dziecko w materii cielistej,
o an (łac.) — wielkie dzieło.
onen (z . conen ) — zadowolony.
a (– ) — książę elektor Saksonii.
zanaa (niem. ana ) — dzielnica Berlina.
. . .  Wybór narzeczonej
Zgłoś jeśli naruszono regulamin