Jeffrey Archer - Tajemnica autoportretu.doc

(1397 KB) Pobierz
JEFFREY

 

JEFFREY

ARCHER

 

TAJEMNICA AUTOPORTRETU

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Przełożyły

Danuta Sękalska

Ewa Godycka

 

 

 

Podziękowania

Oto lista osób i instytucji, którym pragnę podziękować za ich bezcen­ną pomoc i rady udzielane przy pisaniu tej książki: Rosie de Courcy, Ma-ri Roberts, Simon Bainbridge, Victoria Leacock, Kelley Ragland, Mark Poltimore (dział malarstwa dziewiętnastowiecznego i dwudziestowieczne­go, Sotheby), Louis van Tilborgh (kurator malarstwa, Muzeum van Go-gha), Gregory De Boer, Rachel Rauchwerger (dyrektorka, Art Logistics), Fundacja Narodowych Zbiorów Sztuki, Instytut Sztuki Courtaulda, John Power, Jun Nagai i Terry Lenzer.

Jeffrey Archer

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


10 września

1

Victoria Wentworth siedziała samotnie przy stole, przy którym Welling­ton jadł kolację w towarzystwie swych szesnastu sztabowych oficerów w przeddzień wymarszu pod Waterloo.

Tamtego wieczoru generał sir Harry Wentworth siedział po prawicy Żelaznego Księcia i dowodził lewym skrzydłem, kiedy pokonany Napo­leon zjechał z pola bitwy, by skończyć na wygnaniu. Wdzięczny monar­cha obdarzył generała tytułem earla Wentworth, który rodzina z dumą piastowała od 1815 roku.

Takie myśli zaprzątały głowę Victorii, gdy czytała ponownie spra­wozdanie doktor Petrescu. Przebiegłszy wzrokiem ostatnią stronę, ode­tchnęła z ulgą. Rozwiązanie wszystkich jej kłopotów znalazło się do­słownie za pięć dwunasta.

Drzwi pokoju jadalnego otworzyły się bezszelestnie i Andrews, który posługiwał trzem pokoleniom Wentworthów, początkowo jako młodszy lokaj, a obecnie kamerdyner, zręcznie sprzątnął talerzyk deserowy jaśnie pani.

-        Dziękuję - powiedziała Victoria i dopiero gdy Andrews był przy drzwiach, dodała: - Czy wszystko przygotowane do wyekspediowania obrazu? - Nie była w stanie wymówić nazwiska malarza.

-        Tak, milady - odparł Andrews, odwracając się ku swej chlebodawczyni. - Obraz zostanie odesłany, zanim pani zejdzie na śniadanie.

-        A czy poczyniono przygotowania do wizyty doktor Petrescu?

-        Tak, milady - powtórzył Andrews. - Spodziewamy się doktor Pe­trescu w środę koło południa. Już poinstruowałem kucharkę, że panie będą jadły lunch na oszklonej werandzie.

-        Dziękuję ci, Andrews - rzekła Victoria.

Kamerdyner lekko się skłonił i cicho zamknął za sobą ciężkie dębowe drzwi.

Kiedy przybędzie tu doktor Petrescu, jedna z najcenniejszych pamią­tek rodowych będzie w drodze do Ameryki i choć arcydzieło nigdy już nie wróci do pałacu Wentworth Hall, nikt poza najbliższą rodziną nie musi się o tym dowiedzieć.







Victoria złożyła serwetkę i wstała od stołu. Zabrała sprawozdanie Petrescu i opuściła jadalnię. Stukot jej obcasów odbijał się echem w marmurowym ho­lu Przystanęła u stóp schodów, podziwiając portret pędzla Gainsborough przedstawiający całą postać Catherine, lady Wentworth, w długiej sukni z je­dwabiu i tafty, z naszyjnikiem z brylantów i w dobranych kolczykach. Victoria dotknęła swego ucha i uśmiechnęła się na myśl, że w tamtych czasach nosze­nie tak kosztownych błyskotek uważano zapewne za rzecz nader śmiałą.

Patrzyła prosto przed siebie, idąc szerokimi, marmurowymi schoda­mi do swojej sypialni na pierwszym piętrze. Nie miała odwagi, by spoj­rzeć w oczy przodków, których uwiecznili Romney, Lawrence, Reynolds, Lely i Kneller, gdyż zdawała sobie sprawę, że ich wszystkich zawiodła. Pogodziła się z myślą, że zanim się położy spać, napisze wreszcie do sio­stry i powiadomi ją o decyzji, jaką podjęła.

Arabella jest taka mądra, taka rozsądna. Gdyby ta jej ukochana sio­stra bliźniaczka urodziła się kilka minut wcześniej, a nie później, wtedy odziedziczyłaby majątek i niewątpliwie poradziłaby sobie z sytuacją z o wiele większym polotem. Co gorsza, kiedy Arabella dowie się o wszystkim, nie będzie ani narzekać, ani protestować, lecz po prostu, zgodnie z rodzinną tradycją, nie okaże żadnych emocji.

Victoria zamknęła drzwi sypialni, przemierzyła pokój i położyła na biurku raport doktor Petrescu. Rozwiązała kok, rozpuszczając włosy. Przez kilka minut szczotkowała je, po czym rozebrała się i włożyła je­dwabną koszulę nocną, którą pokojówka przygotowała na łóżku. Na ko­niec wsunęła stopy w nocne pantofle. Nie mogła dłużej zwlekać, więc usiadła przy biurku i sięgnęła po wieczne pióro.

 

 

Wentworth Hall

001

Najdroższa Arabello!

Odkładałam napisanie tego listu tak długo, bo chciałam Ci zaoszczę­dzić przykrej wiadomości.

Kiedy umarł nasz drogi papa, a ja odziedziczyłam posiadłość, dopiero po pewnym czasie zorientowałam się, w jak wielkie popadł długi. Obawiam się, że mój brak doświadczenia w interesach, połączony z rujnującym po­datkiem spadkowym, tylko zaostrzył problem.

Myślałam, że rozwiązaniem będą dalsze pożyczki, ale to jeszcze pogorszyło sytuację. W pewnym momencie nawet się bałam, że z powodu mojej naiwności trzeba będzie sprzedać naszą rodową posiadłość. Jednak z radością Cię informuję, że znalazło się rozwiązanie.

W środę będę się widziała...


Victoria odniosła wrażenie, że słyszy, jak otwierają się drzwi sypialni. Za­stanowiło ją, kto ze służących poważył się wejść do pokoju bez pukania.

Kiedy się odwróciła, aby to sprawdzić, kobieta już stała przy niej.

Victoria podniosła oczy na nieznajomą, której nigdy nie widziała. Była młoda, szczupła i jeszcze niższa od Victorii. Mile się uśmiechnęła, przez co wydała się bezbronna. Victoria odwzajemniła uśmiech, lecz wtem spostrzegła, że tamta w prawej ręce trzyma kuchenny nóż.

- Kto... - zaczęła Victoria, kiedy nieznajoma schwyciła ją za włosy i szarpnęła jej głowę do tyłu. Victoria poczuła na szyi dotyk cienkiego ostrza. Jednym cięciem noża poderżnięto jej gardło, jak owieczce skaza­nej na rzeź.

Na moment przed śmiercią Victorii kobieta odcięła jej lewe ucho.




11 września

2

Anna Petrescu wcisnęła guzik budzika. Na tarczy wyświetliła się piąta pięćdziesiąt sześć. Za cztery minuty obudziłyby ją wczesnoporanne wiadomości. Ale nie dziś. Całą noc jej umysł gorączkowo pracował i tylko od czasu do czasu zapadała w krótki sen. Kiedy się w końcu obudziła, wiedziała, co musi zrobić, jeżeli szef nie zechce postąpić we­dług jej zalecenia. Wyłączyła budzenie, by nie słuchać wiadomości, które mogłyby skierować jej myśli na inny tor, wyskoczyła z łóżka i podążyła prosto do łazienki. Stała pod zimnym prysznicem trochę dłużej niż zwykle, licząc, że dzięki temu całkiem oprzytomnieje. Jej ostatniego mężczyznę - kiedy to było? - śmieszyło, że zawsze bierze prysznic przed porannym biegiem.

Anna się wytarła i włożyła białą trykotową koszulkę i niebieskie szorty. Chociaż słońce jeszcze nie wzeszło, nie potrzebowała rozsuwać zasłon w swojej małej sypialni, by się przekonać, że zapowiada się kolej­ny bezchmurny, słoneczny dzień. Zasunęła zamek bluzy dresowej, na której wciąż był widoczny wyblakły znak „P" w miejscu, skąd odpruła tę grubą niebieską literę. Anna nie chciała obwieszczać światu, że kiedyś należała do drużyny lekkoatletycznej Uniwersytetu Stanu Pensylwania. W końcu to było dziewięć lat temu. Włożyła jeszcze pantofle do biega­nia i mocno związała sznurówki. Irytowało ją, kiedy musiała przystawać w połowie biegu i zawiązywać je na nowo. Na koniec zawiesiła sobie na szyi srebrny łańcuszek z kluczem od frontowych drzwi.

Dokładnie zamknęła swoje czteropokojowe mieszkanie, przemierzyła korytarz i nacisnęła guzik windy.

Czekając, aż niewielka kabina z ociąganiem podjedzie na dziesiąte piętro, zaczęła wykonywać serię ćwiczeń rozciągających mięśnie, którą zakończy, nim zjedzie na parter.

Wysiadła w holu i uśmiechnęła się do swojego ulubionego portiera, który prędko otworzył drzwi żeby się nie musiała zatrzymywać.

- Dzień dobry, Sam - rzuciła, wybiegając z Thornton House na Pięćdziesiątą Czwartą Wschodnią Ulicę i kierując się w stronę Central Parku.

Co rano przebiegała Południową Pętlę. W weekendy porywała się na dłuższą, sześciomilową pętlę, ale wtedy nie liczyło się, czy się kilka minut spóźni. Dziś to miało znaczenie.

 

 

Bryce Fenston też wstał tego ranka przed szóstą, bo również miał spo­tkanie o wczesnej porze. Stojąc pod prysznicem, słuchał porannych wia­domości: informacja o samobójcy, który wysadził się na Zachodnim Brzegu - wydarzenie równie powszednie jak prognoza pogody czy ostat­nie wahania kursów walutowych - nie skłoniła go do tego, żeby zwięk­szyć głośność.

- Kolejny bezchmurny, słoneczny dzień, powieje lekki wietrzyk w kierunku południowo-wschodnim, najwyższa temperatura 77, najniższa 65 stopni Fahrenheita - radosnym głosem zapowiadała pogodę dziewczyna, kiedy Fenston wychodził spod prysznica. Po chwili poważ­nie brzmiący głos poinformował, że indeks wartości akcji Nikkei w To­kio skoczył o czternaście punktów w górę, a indeks Hang Seng w Hong­kongu spadł o jeden punkt. Londyński FTSE na razie nie ujawnił, czy pójdzie do góry, czy w dół. Fenston uważał, że akcje jego banku nie wzrosną nagle ani nie spadną, gdyż poza nim tylko jeszcze dwie osoby wiedziały o jego małym wyczynie. Z jedną z nich jest umówiony o siód­mej na śniadanie, a drugą o ósmej wyrzuci z pracy.

O szóstej czterdzieści Fenston był już wykąpany i ubrany. Przejrzał się w lustrze; wolałby być trochę wyższy i nieco szczuplejszy. Drobne braki - łatwe do skorygowania dzięki ubraniom uszytym przez dobrego krawca i pantoflom na podwyższonych obcasach ze specjalnymi wkład­kami. Miałby też ochotę znów zapuścić włosy, ale nie może sobie na to pozwolić teraz, kiedy jest tu tak wielu uchodźców z jego kraju, którzy mogliby go rozpoznać.

Chociaż ojciec Fenstona był konduktorem tramwajowym w Buka­reszcie, każdy, kto by zobaczył nienagannie ubranego mężczyznę wycho­dzącego z domu o fasadzie z piaskowca przy Siedemdziesiątej Dziewiątej Wschodniej Ulicy i wsiadającego do limuzyny z szoferem, uznałby, że wywodzi się on z wyższych warstw Upper East Side. Ten, kto przyjrzałby się bliżej, dostrzegłby mały brylant w lewym uchu Fenstona; ta maniera -jak sądził - wyróżnia go spośród bardziej konserwatywnych kolegów. Nikt z personelu nie śmiał mu powiedzieć, że jest zgoła inaczej.

Fenston rozsiadł się wygodnie z tyłu limuzyny.

- Do biura - burknął, po czym wcisnął guzik na oparciu. Uniosła się przydymiona szara przesłona, udaremniając zbędną wymianę zdań z szoferem. Fenston sięgnął po „New York Timesa" leżącego na siedze­niu obok. Przerzucił strony, by się przekonać, czy jakiś tytuł wzbudzi jego zainteresowanie. Wydawało się, że burmistrz Giuliam się pogubił. Za-instalował swoją kochankę w Gracie Mansion, co skłoniło prawowitą małżonkę do wygłaszania opinii na ten temat przed każdym, kto tylko chciał słuchać. Tego ranka był to „New York Times". Fenston zagłębił się w ostatnie strony, gdy szofer skręcił w FDR Drive, i dotarł do nekro­logów, kiedy limuzyna zatrzymała się przed Północną Wieżą. Jedynego nekrologu, który interesował Fenstona, nikt nie zamieści przed jutrzej­szym dniem, a zresztą nikt w Ameryce nie wie, że ona nie żyje.

- Mam spotkanie na Wall Street o wpół do dziewiątej - poinformował Fenston szofera, gdy ten otworzył mu drzwi samochodu. -
Przyjedź po mnie piętnaście po ósmej. - Szofer skinął głową, a Fenston skierował się do holu. Wprawdzie w budynku było dziewięćdziesiąt dziewięć wind, ale tylko jedna jechała prosto do restauracji na sto siódmym piętrze.

Kiedy Fenston wyłonił się z windy minutę później - kiedyś obliczył, że spędzi tydzień życia w windach - kierownik sali spostrzegł stałego go­ścia, lekko skłonił głowę i zaprowadził go do stolika w rogu z widokiem na Statuę Wolności. Pewnego razu, gdy Fenston ujrzał, że jego stały sto­lik jest zajęty, obrócił się na pięcie i wrócił do windy. Od tej pory stolik w rogu każdego ranka był wolny - ot, na wszelki wypadek.

Fenston się nie zdziwił, że Karl Leapman na niego czeka. Leapman przez dziesięć lat pracy w Fenston Finance ani razu się nie spóźnił. Fen­ston był ciekaw, od jak dawna on tu tkwi, tylko po to, by mieć pewność, że prezes nie przyjdzie wcześniej. Spojrzał na człowieka, który wielo­krotnie dowiódł, że nie ma tak brudnej sprawy, której by się nie podjął dla swojego pana. Ale Fenston był jedynym człowiekiem, który zaofero­wał Leapmanowi pracę, kiedy ten wyszedł z więzienia. Prawnicy wyklu­czeni z adwokatury z wyrokiem za oszustwo nie spodziewają się, że jakaś kancelaria przyjmie ich na wspólnika.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin