Definicja szczęścia (Aguilan)+.doc

(4675 KB) Pobierz
Definicja szczęścia

Definicja szczęścia

autor: Kea

E-mail : nanou@o2.pl

http://diamar.livejournal.com/

 

 

 

Prolog

 

- Patryk? - młoda, nieco ekscentrycznie ubrana kobieta, zamknęła za sobą z lekkim trzaskiem drzwi, odkładając klucze i torebkę na stojącą w przejściu szafkę.

- Tutaj - odpowiedział jej z głębi domu, pełny, męski głos.

- Pracownia? - Matylda ruszyła korytarzem, skopując po drodze buty. Była bałaganiarą, jak mało kto.

- Uhuh.

Mijając ładne, oryginalne tak jak i ona sama sprzęty, przekroczyła próg zalanego popołudniowym słońcem pokoju, stając za siedzącym przy biurku mężczyzną.

- Cześć - Patryk obrócił się na krześle i przeciągając z cichym westchnieniem, założył ołówek za ucho. Przed nim, na szerokich kartkach papieru kreślarskiego, znajdował się któryś już z rzędu, niemalże wykończony, projekt domu. Spełnionego marzenia kolejnej anonimowej rodziny.

- Cześć - kobieta uśmiechnęła się łagodnie, klepiąc na przywitanie, łepek dużego, leżącego u stóp swego pana psa - Mała śpi? - zajrzała do stojącej nieco bliżej okna kołyski. Leżąca w niej, czteromiesięczna dziewczynka poruszyła się delikatnie, wywołując na twarzy dziewczyny pełen ciepła uśmiech.

- Mhm. Zmorzyło ją jakieś dwie godziny temu - mężczyzna potarł zmęczone długim (zbyt długim) wpatrywaniem się w arkusze oczy, a jego pięknie zarysowana i niezwykle przystojna twarz, trochę złagodniała.

- Robiła jakieś problemy? Wiesz, że rano znowu miała kolkę?

- Słyszałem. Ale nie. Teraz już chyba wszystko w porządku - odchylił się wygodnie na krześle - Wiesz, że zawsze jest grzeczna, gdy wychodzisz.

Matylda oparła się smukłym biodrem o kant stołu kreślarskiego, kopiąc go lekko w kostkę.

- Nie bądź taki dowcipny - zrobiła do niego minę, którą Patryk zaraz odwzajemnił.

- Jak minął dzień? - spytał po chwili pełnego releksu milczenia - Nie wymęczyli Cię za bardzo na wybiegu?

Kobieta wzruszyła ramionami.

- Nie. Skądże znowu.  Skaczą przy mnie jeszcze gorzej, niż Ty przy małej. Chyba się boją, że ze względu na nią zrezygnuję.

- Dobrze by było - wiedział, że kocha swoją pracę, ale codzienne niemal pozowanie do późna w nocy, nie mogło wychodzić jej na zdrowie. Zwłaszcza, że całkiem przecież niedawno, wydała na świat córeczkę - Nie jesteś już taka młoda - zakpił.

- Zamknij się! - kolejne, wspomagane śmiechem kopnięcie - Ty też kiedyś zbliżysz się do trzydziestki.

- Kiedyś... - zgodził się w nią z delikatnym westchnieniem, a jego oczy zasnułą mgiełka melancholii, na którą tak często Matylda ostatnio natrafiała.

- Um, wiesz - coś się jej nagle przypomniało i postanowiła poruszyć temat, który w obawie przed reakcją siedzącego obok niej chłopaka, tak długo starała się odsunąć - Dostałam kilka dni temu telefon i... - urwała, niepewna jak ma mu to wszystko przekazać.

Patryk cierpliwie czekał.

- No i?

- I, um... znalazł się kupiec na dom.

Lekkie uniesienie brwi.

- Który dom? - był architektem i projektantem wnętrz, taka odpowiedź więc, niewiele mu wyjaśniała.

- "Tamten" dom - spojrzała na prosto w oczy, wymownie przekrzywiając głowę.

- Tamt... - tym razem to Patryk urwał - Chyba nie mówisz o...? - jego policzki nieco się zaróżowiły.

- Tak, mówię o "tamtym" domu. O domu w Kani.

Mężczyzna wstał gwałtownie i aż się jej serce ścisnęło, widząc iż po tylu latach, on wciąż jeszcze tak ostro reaguje na samo wspomnienie nazwy miejscowości, w której niegdyś mieszkał.

- Myślałem... myślałem, że uzgodniliśmy, że nie będziemy go na razie sprzedawać - zaczął przemierzać pokój drżącym, nieco nerwowym krokiem.

- "Na razie", Patryk? Na razie, to było... to było wtedy, a teraz... po takim czasie. Wiesz, ile minęło...?

- Wiem - przerwał jej twardo, odwracając się twarzą do okna - Wiem doskonale, ile minęło lat. Tego mi akurat nie musisz przypomniać.

- Patryk... - dziewczyna zagryzła ze smutkiem dolną wargę. Żal i rozgoryczenie w jego głosie, aż raziły w uszy - Proszę Cię. Ja rozumiem, że to dla Ciebie trudne...

- Rozumiesz? Nie wydaje mi się.

- Oh, przestań. Nie tylko Ty wtedy kogoś straciłeś, ale... ale trzymanie tego domu, wszystko jedynie pogarsza. To jak jakiś cholerny szkielet w szafie. Zmora z przeszłości... Pozbądźmy się go i może wtedy...  może uda Ci się w końcu zapomnieć...

Mężczyzna milczał. Widać było, iż się z nią nie zgadza, ale... brak protestu - też nie był najgorszym znakiem. Postanowiła więc iść za ciosem.

- Posłuchaj, tak będzie najlepiej. Odetniemy się od tego miejsca, pozwolimy mu spocząć w spokoju. Może... może ktoś inny w nim zamieszka, jakać duża, wesoła rodzina; napełni go radością... i to, może w jakiś sposób Ci pomoże - dokończyła szeptem.

- Pomoże? Niby w czym?

- W... w uporaniu się z tą imitacją życia, w jakiej się ostatnio lubujesz. Z tymi pieprzonymi reliktami przeszłości, które nie pozwalają Ci ruszyć dalej, zapomnieć i być szczęśliwym.

Patryk wzruszył z westchnieniem ramionami.

- Jestem szczęśliwy - bąknął bez przekonania.

- Oh, doprawdy? To powiedz mi w takim razie, kiedy ostatnim razem zdobyłeś się na śmiech? Kiedy ostatni raz byłeś szczęśliwy? Kiedy się zwyczajnie uśmiechnąłeś, bez cienia tego okropnego smutku, w którym zawsze zdajesz się przebywać? Kiedy ostatni raz szedłeś lekkim krokiem, bez ciężaru wspomnień na barkach? Kiedy...?

- Cholerna poetka się z Ciebie zrobiła, wiesz? - przerwał jej kąśliwie, nawet przed samym sobą nie chcąc przyznać, że prawdopodobnie ma rację.

- Odwal się. Doskonale wiesz, o czym mówię. Jesteś, jaku duch. Jak zjawa, która...

- Daj spokój.

- Niby dlaczego? Myślisz, że tego nie widzę? - raz wskakując na temat, Matylda nie tak łatwo dała się od niego odwieść. Zbyt wiel lat czekała, by móc mu to w końcu wygarnąć - Że nie zauważam, jak bardzo jesteś samotny? Z jakim smutkiem witasz każdy nowy dzień? Że... że wciąż o nim... - szybkie, ostre spojrzenie i dziewczyna nagle umilkła, zdając sobie sprawę, że trochę ją poniosło. Jak bardzo by nie chciała trochę Patrykiem wstrząsnąć, wiedziała iż na poruszenia "tego" tematu, nigdy jej nie pozowli.

- I co? - udając, że niby nic się nie stało, młody mężczyzna odetchnął głęboko, starając się uspokoić - Uważasz, że ten dom jest wszystkiemu winien? - obrócił się w końcu w jej stronę, za kpiną i lekceważeniem chowając swe prawdziwe uczucia - Że jak go sprzedam... to wszystko wróci do normy?

- Nie wiem - podeszła do niego, kładąc z westchnieniem rękę na ramieniu - Ale na pewno nie zaszkodzi. On Cię prześladuje... ciągnie w dół za każdym razem, gdy starasz się z czegoś cieszyć.

- Nie wiem - Patryk przyłożył dłoń do oczu - Nie wiem, czy to rzeczywiście dobre rozwiązanie.

- Ale ja wiem. Zaufaj mi - poprosiła gorąco, widząc, że zaczyna mieknąć - Chociaż ten jeden raz.

Mężczyzna prychnął, zarabiając za to, lekkie uszczypnięcie w policzek.

- Spadaj. I się ze mnie nie śmiej - dziewczyna poczuła się urażona jego kpiącą miną - W Liceum chodziłam na kurs psychologii.

- Doprawdy?

- Oczywiście.

- Ten sam kurs, z którego wykładowcą się przespałaś?

- Nie, to było gotow... ej! - trzepnęła go ze śmiechem w ramię - Chwyt poniżej pasa.

- Masz w tym wprawę.

- I vice versa - uśmiechnęła się złośliwie - Gówniarz.

- Samotna matka.

Dziewczyna zarechotała.

- Kiedyś się doigrasz, wiesz?

- Wiem.

Spojrzeli sobie ciepło w oczy. Oczy, które były dokładnie tego samego koloru. Matylda spoważniała.

- To jak? Sprzedajemy go?

- No... no dobrze - Patryk zwiesił zrezygnowany głowę - Jak tam chcesz.

- Oh, cudownie! Zaraz zadzwonię do agentki. Na pewno się ucieszy - ruszyła dziarsko w stronę dzrwi -  Mógłbyś wyjechać nawet jutro rano.

- Słucham? - chłopak stanął, jak wryty.

- No, a co? - zerknęła na niego przez ramię - Nie mówiłam Ci, że proszą o kontakt osobisty?

- Nie! - jego oczy rozszerzyły się niespokojnie, a panika wstąpiła na twarz.

- A... no, sory. Teraz już wiesz. Ja mam wolne, więc zostanę z małą. Możesz zabrać ze sobą Draco.

- Matylda!

- Zatankowałam Ci nawet samochód. I przedłużyłam paszport - błysnęła zębami w bezczelnym uśmiechu, czmychając czym prędzej do kuchni.

- Matylda!

W pokoju rozległ się cichy płacz. No super, jeszcze mała się na dodatek obudziła.

 

* * * *

 

Widniało już, gdy Patryk zostawił za sobą Lizbonę. Południe wybiło, gdy przekroczył granicę Portugalii, wjeżdżając na terytorium Hiszpanii. Minuty, godziny, dni... Droga, jaką miał przed sobą, była niewyobrażalnie długa... i jednocześnie za krótka, gdyż każdy obrót kół zbliżał go do celu, którego tak bardzo się obawiał.

Muzyka towarzyszyła mu od samego początku podróży, odwracając usłużnie uwagę od niechcianych myśli. Śpiący na tylnym siedzeniu, piękny golden retriever nie narzekał, zbyt dobrze znając swego młodego pana, by nie wiedzieć, co dzieje się w jego głowie. Zwierzęta są inteligentne, doskonale wyczuwając uczucia i emocje... zwłaszcza strach - a Patryk niemal trząsł się z przerażenia.

Długa jazda i zmieniające się co rusz stacje w radiu, miały mu pomóc, pozwolić znaleźć spokój, zrelaksować... niestety, najlepszym co udało im się osiągnąć, to zupełnie znużyć jego umysł. Ale - to też było dobre. Lepsze od rozmyśleń, tęsknot i wspomnień. "Wszystko" było od tego lepsze.

Krótkie wakacje też nie były takim złym pomysłem. Należały mu się, po latach studiów i szukaniu zapomnienia w katorżniczej niemal pracy. Oderwanie się od tego wszystkiego miałoby jakiś sens... gdyby nie to, "gdzie" kazano mu jechać. Gdzie, ta z piekła rodem kobieta kazała mu jechać. Niech ją szlag! Niech szlag weźmie ją, jej głupie pomysły i cholerny dar przekonywania. Niech szlag wszystko weźmie i da mu w końcu spokoj...

Poszukał na falach jakiejś ciężkiej, przygnębiającej muzyki. A co tam. Równie dobrze może minąć Niemcy, słuchając The Cure. Albo Ramstein. Nawet cholernej Nirvany.

Granicę Polski ledwo zauważył. Zmęczony, niemal wyczerpany śledzeniem pachołków przy drodze. Noc, którąć już z kolei, spędzili z Draco w samochodzie. Potem już tylko kilka godzin na południowy wschód i zielona tablica informacyjna powitała go w Kani. Po raz pierwszy o tak wielu, wielu lat. Niemal się zachłysnął. Niemal nie zawrócił i nie uciekł z powrotem do domu. Domu, którego po opuszczeniu tego malego, cichego miasteczka, nigdy już nie znalazł... choćby nie wiadomo jak daleko uciekał i jak długo szukał.

Trzydzieści metrów podjazdu... wśród drzew, które tak niegdyś kochał... które były świadkiem... ich pierwszego, prawdziwego pocałunku.

Pies zaszczekał radośnie, gdy zatrzymując auto, wypuścił go na, tak sobie dobrze znane podwórze.  Wysiadł... i łzy zakręciły mu się w oczach. Starł je gniewnym ruchem ręki.

Był dorosły. Był silny. Nie będzie teraz płakał.

Agentki obrotu nieruchomościami jeszcze nie było. Widocznie przyjechał przed czasem. Przespacerował się więc kilka minut, uparcie patrząc w ziemię.

Tyle wspomnień...tyle cholernych, niechcianych wspomnień.

Przystanął zniechęcony. Uniósł z westchnieniem wzrok.

Dom zakołysał się przed jego pustymi niemal ze smutku oczami.

I wszystko... wszystko powróciło.

 

Część 1

 

A więc jednak mu to zrobili. Nawet teraz, patrząc na stojacy przed nim dom, Patryk nie mógł w to tak do końca uwierzyć. Co prawda, rodzice już od jakiegoś czasu grozili, że wezmą go ze szkoły, do której uczęszczał od czterech prawie lat, spakują i zmuszą do przeprowadzki. I to nie jakiejś tam zwykłej przeprowadzki, z jednej willi do drugiej. O nie. Jak już działać - to na całego - jak to zawsze powtarzał jego tato. I tak też było tym razem.

Koniec z tętniącym życiem miastem, koniec z wypadami do kina, nocnymi imprezami i spotkaniami z kolegami w pubie. Koniec z jego ukochanym Gdańskiem.

Jego mamie zamarzyło się życie na wsi, a ojciec, który nigdy niczego nie potrafił jej odmówić (słabość, którą nazywał "miłością") - oczywiście na to przystał. Jakże by inaczej?

Tak więc kupili (za jego plecami) dom - gdzieś na skraju zabitej dechami mieściny, unowocześnili (co zapewne oznaczało - kanalizację zamiast wychodka i wodę bierzącą zamiast studni), spakowali cały ich dobytek w cztery ciężąrówki i wywieźli go... razem z nim.

A wszystko to rzecz jasna, bez jego zgody. Zgody, ta! Bez jego wiedzy i świadomości. W jeden weekend oświadczyli mu po prostu - niby mimochodem (choć zapewne planowali tę rozmowę od miesięcy), że się wyprowadzają.

Żadne argumenty nie zdołały ich przekonać.

Szkoła?

- Oh, kochanie, w pobliżu Kani... piękna nazwa, czyż nie? - jego mamie oczy zabłysły na samą myśl - wybudowano kilka lat temu bardzo nowoczesną i na wysokim poziomie szkołe.

Poziom? Jaki poziom może być w takim "kaczym dole"? Poziom depresji, chyba...

- Dokładnie - wtrącił ojciec - Specjalnie wybraliśmy dom w takiej okolicy, by zmiana szkoły nie wpłynęła ujemnie na Twoje przygotywania na studia - uśmiechnął się (w oczach Patryka - obłudnie) - uważamy nawet, że zmiana nauczycieli dobrze Ci zrobi. To Twoje Liceum spadło ostatnio w rankingu...

Ale przynajmniej je znał! I nie znajdowało się na końcu świata.

- Co z waszą pracą?

- Będziemy dojeżdżać - no ba! - przecież to było "takie" oczywiste - Patryk omal nie zazgrzytał zębami - A mama i tak w większości pracuje w domu.

- A Twój Volkswagen?

- O, mamy filie w różnych miejscach, a cudownym zbiegiem okoliczności - ta, jasne - jeden oddział znajduje się jedynie czterdzieści kilometrów od Kani - jemu też te cholerne oczy zabłysły. Najchętniej, by mu je wydrapał...

- Mamy samochody - mama położyła mu rękę na ramieniu - A jak tylko skończysz osiemnaście lat, to i Tobie jeden kupimy. Nie zadręczaj się więc tym zbytnio.

Nie zadręczaj się? Wywracali jego życie do góry nogami - "zadręczanie się" było więc chyba jak najbardziej na miejscu! To oraz lista morderstw do popełnienia na ludziach, którzy zrobili jego rodzicom nichybne pranie mózgu.

- A co z waszymi znajomymi? Co z dziadkami? Sąsiadami? Wyjściami do kina, teatru, restauracji? Co z Twoim tenisem, tato? I Twoją galerią, mamo? Co z MOIM ŻYCIEM?

No, ale na to mieli już oczywiście gotowe odpowiedzi. Wszystko zostało uzgodnione, załatwione, zapięte na ostatni guzik. Wszystko, poza nim samym... ale i jego, rzecz jasna urobili. I to w krótszym czasie, niż przypuszczał. Cóż - kochał ich nad życie i oni, po raz pierwszy chyba, postanowili to wykorzystać - wiedząc, iż i tak nie będzie miał serca, by odmówić.

Po krótkim więc i łamiącym na duchu pożegnaniu z kumplami:

- Na wieś się wyprowadzasz? Patryk, do cholery, czyś Ty z byka spadł?!

nauczycielami:

- Architekci obór i innych budynków gospodarskich też są na świecie potrzebni, Orlen. Na wsi nabierzesz doświadczenia.

Ratunku!

i dziadkami:

- Kupcie sobie zaraz krowę. Naprawdę. Nie ma to jak świeże, cieplutkie mleczko z pianką. Pamiętam takie z czasów mojej młodości.

Niech mnie ktoś zastrzeli... pożegnał swoje dawne, poukładane w miarę życie i przywitał nowe - w zapomnianej przez Boga mieścinie, gdzie psy szczekają dupami.

 

* * * *

 

Dom był ładny. Nawet bardzo ładny - no, ale czego innego po mamie artystce, w której ślady od dziecka już planował pójść - mógł się spodziewać?

Ukryty przed wścibskimi oczami za pięknymi, starymi sosnami - właściwie to zupełnie przez nie zasłonięty. Z wijącą się niczym serpentyna między drzewami drogą podjazdową, z tyłu otulony lasem. Był też dość duży (większy niż ich willa w Gdańsku), rzetelnie zaprojektowany, wygodny i miły dla oka - tak w środku jak i na zewnątrz. Miał z dziesięć chyba pokoi, ogromną kuchnię, hol z pięknym, staromodnym kominkiem i poddasze ze spadzistym dachem, które - starając się nie okazywać zbytniej ekscytacji - od razu sobie przywłaszczył.

Rodzice patrzyli na niego z wyczekawaniem i mimo, iż wciąż jeszcze był na nich diabelnie zły - nie mógł nie powiedzieć, że mu się podoba.

Sama przeprowadzka nie zajęła zbyt dużo czasu. Gdy ma się pieniądze - dawno go już tego życie nauczyło - nic nie jest specjalnie trudne. Rodzice wzięli kilka dni wolnego, jemu pozwolono nie iść tak od razu do szkoły - i wspólnie zajęli się sprzątaniem, umeblowywaniem i dekorowaniem ich nowego, "wiejskiego" domu. Po tygodniu wszystko było gotowe. Pracowania mamy, gabinet ojca, ich sypialnia, łazienki, kuchnia, jego własny pokój, nawet mały, przydomowy ogródek. Po prostu wszystko - jakby mieszkali tu od lat.

Był późny październik i zima zbliżała się wielkimi krokami, woleli więc zawszasu sprawdzić instalacje, ogrzewanie i dopływy wody, by upewnić się, że wszystko będzie sprawnie i należycie działać.

"Urlopy" rodziców szybko się jednakże skończyły i wraz z podjęciem przez nich, przerwanej na te kilka dni pracy, wypłynęła kwestia jego szkoły.

Patryk leniwy nie był, nauka szła mu całkiem dobrze, ale mimo iż niektóre rzeczy mógł zrobić sam, w domu - edukację musiał kontynuować, zwłaszcza z wiszącą nad głową maturą i egzaminami wstępnymi na studia.

Dlatego też:

- Myślę, że od poniedziałku mógłbyś zacząć chodzić do szkoły - odezwał się w sobotę wieczór ojciec, gdy po sutej kolacji, siedzieli w trójkę w jadalni, opychając na deser lodami - Wiem, że taka zmiana nie będzie dla Ciebie łatwa, ale musisz się tam przejść, zorientować co i jak, żeby nie mieć jeszcze większych, niż już masz zaległości - popatrzył na syna z uśmiechem.

Patryk wzruszył ramionami.

- Skoro muszę.

- Kochanie - pani Beata, jego śliczna, zadbana, filigranowa niemalże mama, zabrał się za zbieranie ze stołu - Szkoła jest bardzo ważna, a samemu trudno by Ci było przygotować się do matury.

- Wiem, mamo - Patryk podniósł sie z krzesła, by jej pomóc, klepiąc ojca w ramię, by również do nich dołączył. W ich domu nikt nigdy się nie obijał, równomiernie dzieląc i pracą i obowiązkami - Ale jest październik i głupio będzie, jak tak dojdę w połowie semestru.

- Ależ ja już wszystko nauczycielom wyjaśniłam - odgarnęła włosy z twarzy, klepiąc go uspokajająco po plecach - Pani dyrektor, bardzo miła osoba, zna Twoją sytuację i obiecała pomóc - zamknęła zmywarkę, włączając ją na przyśpieszony kurs.

- No, super, będą mnie traktować, jak dziecko specjalnej troski. Dzięki, mamo - zakpił.

- Ależ skąd - pani Beata zaczerwieniła się zakłopotana, nie zauważając, iż syn robi sobie z niej zwyczajne jaja - Poza tym, jeśli sam nie czujesz się zbyt pewnie, to ja mogę tego pierwszego dnia iść tam razem z Tobą.

Patryk aż się wzdrygnął, wymieniając z ojcem porozumiewawcze spojrzenia.

- Beatko - mąż objął ją w pasie - Patryk sobie doskonale poradzi. Ma już prawie osiemnaście lat, jest dorosły. Nie musisz go prowadzić za rękę, jak to było w przedszkolu - zrobił do syna minę, zarabiając za to trzepnięcie w ramię. Byli rodziną raczej niekonwencjonalną i większość rzeczy traktowali na luzie, ciesząc się dobrym kontaktem i zrozumieniem.

- Tak, mamo. Wszystko będzie dobrze - westchnął, nie chcąc by się zbytnio niepokoiła - A jak mi się nie spodoba, to po prostu ucieknę.

- Nawet w ten sposób nie żartuj - upomniała go z przestrachem - Robert - zwróciła się do małżonka z udawaną lekkością, kierując powoli w strona kolu - Powiedz mu o autobusie.

Patryk zmrużył podejrzliwie powieki.

- Jakim autobusie?

 

* * * *

 

Dowiedział się już w poniedziałek rano, gdy ojciec podwiózł go do szosy, by pokazać przystanek. Po kilku minutach czekania w ciepłym, przytulnym samochodzie - na drogę, przy której zaparkowali wbił się stary, pomarańczowo-rdzawy autobus, wypełniony po brzegi dziećmi.

Dom Partyka i jego rodziców znajdował się na obrzeżach małej wioski - Kani, ale szkoła została wybudowana poza jej obszarem, a ponieważ uczęszczali do niej uczniowie również z innych, okolicznych mieścin - jeździł on kilka razy dziennie, zbierając ich po drodze, a po lekcjach - odwożąc z powrotem do domów, by nikt nie musiał chodzić pieszo.

Praca na wsi wre jak rok cały i długi, większość rodziców więc, nie ma ani czasu ani możliwości, by odwozić swoje pociechy do szkoły. Dlatego też - taki autobus był dla nich doskonałym rozwiązaniem i dzieciarnia witała go na ogół z radością.

Starsza młodzież - wzdrygała się na samą myśl. Patryk nie zareagował inaczej.

- Tato - spojrzał na ojca ze śmiercią w oczach - jeśli zmusisz mnie do wejścia do tego gruchota... do tego "pełnego dzieciaków" (!) gruchota - to podpalę w Wigilię choinkę - zagroził.

Pan Robert zmieszał się, uciekając wzrokiem w bok. Doskonale wiedział, iż jego syn nie będzie taką perspektywą zachwycony.

- Ale - odpowiedział słabo - nie ma innej możliwości.

- Zawieź mnie samochodem. Błagam - dodał z desperacją, widząc jak wszystkie maluchy w autobusie przyklejając nosy do szyb, chcąc lepiej się przyjrzeć ich nowemu samochodowi.

- Nie mogę. Spóźnię się do pracy. Poza tym, będziesz musiał dojeżdżać codziennie - to najłatwiejszy sposób.

- Tato...

Kierowca zatrącił i oboje podskoczyli na siedzeniach.

- Tylko dzisiaj, dobrze? - ojciec rzucił mu przepraszające spojrzenie - Obiecuję, że wieczorem usiądziemy wspólnie i zastanowimy się, jak ten problem rozwiązać.

- Ale...

- Idź już, synu, bo on nie będzie zbyt długo czekał - Patryk pokręcił głową - Proszę Cię, tylko ten jeden raz - pan Robert nie zdobyłby tytułu...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin