Roz. 1
Wysoki mężczyzna odziany w czarny garnitur szedł ulicą. Patrzył z pogardą na srebrne i złote klatki, w których znajdowały się najdziwniejsze i najbardziej egzotyczne istoty jakie można było spotkać w tej krainie. Czekały na swoich przyszłych panów. Obok niego szedł średniego wzrostu chłopak z nieobecnym wyrazem twarzy. Miał piękne migdałowe oczy w kolorze głębokiej zieleni. Długie do pasa włosy związał czerwoną tasiemką. Miał na sobie hebanową szatę z odznaką jego szkoły. Był młodym magiem i szlachcicem. Szukał właśnie swojego własnego niewolnika. Za dzień rozpoczynał się kolejny rok szkolny. Siedemnastolatek miał już wcześniej sługę, jednak ten znudził mu się. Postanowił więc sprawić sobie nowego. Ziewnął ostentacyjnie. - Klaudiuszu – zwrócił się do swojego lokaja. Mężczyzna rzucił mu uważne spojrzenie. Miał niemal czarne oczy i brązowe włosy. – Myślę, że tu nie znajdziemy nic ciekawego. - Możliwe – zgodził się lokaj. – Masz jakieś propozycje, paniczu?- Hmm…- Chłopak zastanawiał się przez chwilę, aż zauważył coś ciekawego. Na końcu alejki znajdował się duży namiot. Ciemnowłosy uśmiechnął się drapieżnie. Wskazał mężczyźnie obiekt swojego zainteresowania. - Chodźmy tam – powiedział.- Dobrze, paniczu. Już po kilku minutach znaleźli się w środku. Przywitał ich człowiek w brudnej czerwonej szacie. Kaptur zasłaniał jego twarz.- Usiądźcie, panowie. – Wskazał krzesła na widowni. Całe miejsce przypominało nieco cyrk. Po chwili na środek areny wyszedł mężczyzna ubrany w kolorowe spodnie i koszulę. Na twarzy miał białą maskę z wydłużonym nosem i uśmiechem zaznaczonym na czerwono. Włosy przefarbował na rudo. Uśmiechał się szeroko.- Witam! – krzyknął. – Jestem Derreck Korkikow! Przedstawię wam kilka ciekawych okazów. Jeżeli któryś się spodoba, możecie go kupić. Brzmi obiecująco? Mam nadzieję. Rozpoczynam pokaz! – Mężczyzna ukłonił się, a zza czerwonej kurtyny wyłoniła się srebrna klatka. W środku znajdowała się nimfa wodna. Rudowłosy szybko pokazał jej zdolności, ale widząc brak zainteresowania, pozbył się jej z areny. Następna była jakaś wróżka, później wilkołak, kilka skrzatów, pomniejszych elfów, ale nic nie zachwyciło młodzieńca. Mężczyzna chrząknął.- Jest jeszcze jedno stworzenie, które mogę zaprezentować. Zostało złapane niedawno, więc jest jeszcze niezbyt uległe. Na panów miejscu nie kupowałbym go, ale…- Pokaż! – nakazał chłopak.- Ależ oczywiście – odpowiedział Derreck i uśmiechnął się pokornie. Zza kotary wyłoniła się kolejna klatka. Złota. Mocno zniszczona. W środku leżało jakieś niewielkie stworzenie. Po chwili mężczyzna otworzył drzwiczki.- Wyłaź! – Stworzenie ani drgnęło. Wściekły Kornikow złapał je za włosy i siłą wyciągnął. Z ust istoty wydobyło się głośne miauknięcie. Kotołak. Chłopak. Miał dość ciemną skórę, jednak jego włosy były koloru blond. Dziwnie pasowały do niego. Uszy i ogon również były w tym odcieniu. Miał może szesnaście lat. Widać było prawie wszystkie jego żebra. Był wykończony i wygłodzony. Na sobie miał jedynie przepaskę biodrową, ledwo skrywającą to, co trzeba. - Mówiłem! – warknął mężczyzna, krzywiąc się. – Wstawaj! Już! – Stworzenie nie zareagowało. Skrzywiło się tylko i wydało z siebie syknięcie, tak charakterystyczne dla kota. Kiedy Derreck zbliżył się do niego, chłopak wyciągnął pazury i zadrapał go w policzek. Krew zaplamiła czystą koszulę. Kornikow zawył ze złości i uderzył kotołaka w twarz. - Wstawaj! – znów nakazał. Usłyszał tylko kolejne syknięcie. Wyciągnął zza pasa pejcz i uderzył chłopaka. Kotołak upadł z cichym syknięciem. Krew zaplamiła jego skórę. Mężczyzna znów się zamachnął.- Stop! – krzyknął młodzieniec z widowni. Kornikow nie zareagował. Uderzył nieposłusznego więźnia, ale po chwili upadł na ziemię, oszołomiony ciosem młodego szlachcica. Czarnowłosy zmarszczył brwi. - Mówiłem coś – wysyczał. Stanął pomiędzy Derreckiem a kotołakiem. - Wybacz, paniczu – przeprosił mężczyzna – Byłem zbyt skupiony na…- Wiem, na czym byłeś skupiony – przerwał mu chłopak. – Chcę go. - Co?- To, co słyszałeś! Ile mam zapłacić? Klaudiuszu, bierz kotołaka. Zanim wrócę do domu, chcę aby był doprowadzony do porządku. Rozumiesz?- Tak jest, paniczu.Zmęczony chłopak opadł na oparcie fotela. W kącie pokoju leżał opatrzony kotołak. Spał. Czarnowłosy rozpuścił włosy, wpatrując się w swój nowy nabytek. Zastanawiał się, czemu uratował młodzieńca. Dobrze wiedział, że gdyby go nie kupił, blondyn zostałby zamęczony na śmierć. Jednak to nie była jego sprawa, prawda? Westchnął głęboko i pociągnął łyk czerwonego wina. Usłyszał ciche jęknięcie. Błyskawicznie znów skierował spojrzenie w stronę kotołaka. Chłopak krzywił się z bólu. Czarnowłosy odstawił szklankę na stół i podszedł do niego. Uklęknął. Delikatnie dotknął czoła kotołaka. Zaskoczony gładkością jego skóry, odskoczył. W tym samym momencie powieki blondyna otworzyły się. Jego oczy były koloru miodu. Czarne źrenice rozszerzyły się z przerażenia. Chłopak zerwał się na równe nogi, sycząc wściekle. Po chwili jednak osłabł i przewrócił się. Ciemnowłosy wpatrywał się w niego z ciekawością. Delikatnie złapał kotołaka w pasie i zmusił do uspokojenia się.- Cicho już bądź – powiedział spokojnie. – Jestem Dannyl Monower. Od tej pory jesteś moim sługą. Mów do mnie „panie”. Masz jakieś imię?- Oczywiście – prychnął chłopak.- A więc?- Len.- A nazwisko?- Kotołaki nie potrzebują nazwisk – odpowiedział.- Rozumiem. I bardzo dobrze. Od tej pory i tak go nie masz. Jesteś moim zwierzątkiem. Więc pozostaje ci jedynie twoje imię. Chłopak skrzywił się i położył uszy po sobie. Dannyl uśmiechnął się do siebie w myślach. Poklepał blondyna po głowie.- Jak się czujesz? – spytał cicho. Dziwnie mu się zrobiło, kiedy zrozumiał, że rzeczywiście go to interesuje. - Jestem głodny – odpowiedział cicho kotołak. Skulił się. – Jest mi też zimno. Cholernie zimno. I twardo. Jestem brudny, a wszystko mnie boli. W dodatku nie wiem gdzie jestem, co się ze mną stanie i przeraźliwie się boję. Jak myślisz? Jak mogę się czuć?Chłopak zmarszczył brwi. Kotołak był bardzo szczery. Nie owijał w bawełnę. Po chwili ciemnowłosy zrozumiał, że w jego przypadku kłamstwo by nie przeszło. Jego pobratymcy świetnie czytali z ruchów ciała. Jakakolwiek nieprawda wyszłaby na jaw. - Jest ci zimno? - Tak. Przykro mi bardzo, ale nienawidzę niskich temperatur. Może twoim zdaniem nie jest chłodno, ale jak dla mnie, owszem. Jestem prawie nagi, a poza tym przemęczony. To oczywiste, że mi zimno. – Kichnął. – Poza tym chyba się przeziębiłem… - No dobrze. Chcesz koc?- Taki jak dla psa?Jego nowy pan kiwnął głową.- Obędzie się – prychnął. Zwinął się w kłębek i spróbował zasnąć. Czarnowłosy wpatrywał się w niego w skupieniu aż zauważył, że kotołak drży. Rzeczywiście było mu zimno. Jednak jeśli nie chciał koca, jego wybór. Chłopak wstał i wrócił na swój fotel. Kotołak ziewnął przeciągle. Dannyl spojrzał na niego z zaciekawieniem. Po chwili poczuł zapach niemytego ciała. Skrzywił się i podszedł do Lena. Blondyn cofnął się pod ścianę, kładąc uszy po sobie. Z jego ust wydobył się cichy syk.- Zamknij się – nakazał spokojnie czarnowłosy. Kotołak nie umilkł. Wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczami.- Nie możesz mi rozkazywać – wyszeptał, nadal sycząc. Jego głos brzmiał niczym pisk małego kociaka. Nie było w nim ani krzty pewności siebie. Zielonooki roześmiał się złośliwie i złapał chłopaka za ucho. Mocno szarpnął, aż usłyszał pisk. Odrzucił kotołaka na bok. - Czy ty wiesz, w jakiej się znajdujesz sytuacji? Bo zachowujesz się, jakbyś nadal był wolny. Co ty sobie myślisz? Że jesteś moim gościem?! Otóż nie! Nie jesteś. Wbij sobie do tego pustego łba, że ja jestem twoim panem – mocno zaakcentował to słowo – a ty moim sługą. Niewolnikiem! Dotarło? Mam nadzieję. – Wzburzony chłopak zadzwonił po lokaja. Po kilku minutach mężczyzna wszedł do pokoju.- Wzywałeś mnie.- Owszem. Zabierz to nieposłuszne stworzenie. Niech go umyją, zaszczepią i sprawdzą zęby. Nie mogę zabrać do Akademii chorego zwierzaka. Do jutra nie chcę go widzieć. - Dobrze, paniczu. – Lokaj skłonił się. – Już się nim zajmuję. Kotołak wszedł niepewnie do dużego pomieszczenia. Zobaczył w nim szeroko uśmiechniętą grubą kobietę. Podeszła do niego i skinęła lokajowi.- Możesz mi go już zostawić – powiedziała pogodnie. – Chodź mój mały. Nie zrobię ci krzywdy – zwróciła się do blondyna. Mężczyzna wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Kotołak przyjrzał się kobiecie. Była dość niska, pulchna, a jej okrągłą twarz zdobiły rumieńce. Siwe włosy spięła w kok. Biały fartuszek idealnie pasował do czarnej sukienki. Uśmiechała się wesoło. Odwróciła się od chłopaka i podeszła za kotarę. Blondyn rozejrzał się po pokoju. Była to sporej wielkości łazienka. Podłogę zdobiły szare kamienne płyty. Ściany również były z tego surowca. Za kotarą znajdowała się wanna i toaleta. Było tu również ogromne lustro i szafa. - No, kochaneczku – rzuciła kobieta. Odkręciła kurki od wanny i wlała pachnącego jaśminem płynu do kąpieli. – Rozbieraj się. Panicz nie lubi, kiedy ktoś jest brudny. - Nic mnie to nie obchodzi – odparł wojowniczo chłopak, stawiając uszy. Jego głosik był cienki i niespokojny. - Oj, nie bądź taki niegrzeczny. Jestem Marta, a ty?- Len.- A więc, powiem ci coś ciekawego. – Usiadła na białym stołku. – Masz ogromne szczęście, że mój pan postanowił cię kupić. Wbrew temu, co mogłeś pomyśleć do tej pory, jest porządnym człowiekiem. Dobrze wiedział, że gdybyś został u poprzedniego właściciela, zginąłbyś. Okazał ci serce. Powiedz, podziękowałeś mu?Blondyn spuścił wzrok i pokręcił głową. - No właśnie. Zrób to, kiedy tylko znów się zobaczycie. Bądź dobrym sługą, a może po jakimś czasie zwróci ci wolność. Rozbierz się wreszcie. Chłopak posłusznie zrzucił z siebie opaskę biodrową. Marta pomogła mu wejść do wanny. Powoli zaczęła go obmywać.- Mogę sam – zaprotestował. Kobieta uśmiechnęła się i podała mu mydło. Ponownie usiadła na białym taborecie.- Panicz nie jest zbyt rozmowny – powiedziała. – Wątpię, że będziesz musiał dużo się wysilać. On jest raczej samotnikiem. Nie dziwię mu się. Miał bardzo trudne dzieciństwo. Ale nie jestem osobą, która może ci o tym opowiadać. Jeśli będzie chciał, sam to zrobi. Choć wątpię. On nikomu nie ufa.- Chyba dobrze go pani zna – mruknął kotołak. Marta roześmiała się.- Tak, masz rację. Znam go od czasu jego narodzin. Naprawdę jest dobrym człowiekiem. Więc proszę cię Len, opiekuj się nim jak możesz.Chłopak uniósł do góry brwi. Smutek i troska w głosie kobiety kazały mu się zgodzić. Zdziwił się. Niby czemu to on miał się zająć tym zimnym chłopakiem?Dannyl wpatrywał się w niebo. Lśniące gwiazdy były doskonale widoczne z okna jego pokoju. Chłopak westchnął ciężko. Jego twarz wyrażała głęboki smutek i tęsknotę. Oparł się głową o szybę i powędrował myślami ku swojej przeszłości.
Roz. 2
Kotołak miał spędzić noc w pokoju Marty. Jego nowy pan nie chciał widzieć go przed jutrem. Blondyn ziewnął słodko, ukazując ostre ząbki i zmarszczył brwi. Usiadł na twardym łóżku, które kobieta przed chwilą dla niego przyszykowała.- Skoro mam się nim opiekować, to dlaczego śpię tutaj? – prychnął. – Myślę, że on nie potrzebuje ani mojej, ani niczyjej opieki.- Nie bądź taki niechętny, mój drogi – odpowiedziała służąca, szukając w szafie jakiejś piżamy dla kotołaka. - Przepraszam bardzo… Ale jaki niby mam być? Mam paść mu do stóp i krzyczeć „Och, dzięki ci panie, dzięki! Dzięki, że pozbawiłeś mnie wolności, godności, mojej ziemi i przyjaciół’? No chyba żart! – Chłopak skrzywił się brzydko i ledwo powstrzymał ziewnięcie. Z jego ust wydobyło się dziwne syknięcie. Marta spojrzała w jego stronę i wybuchła śmiechem. Blondyn wyglądał strasznie niewinnie. Był delikatnej budowy, niczym kobieta. Służąca miała wrażenie, że nawet ona mogłaby go bez problemu zgnieść. Nawet jego drapieżne rysy twarzy miały w sobie coś łagodnego. Wyciągnęła z szafy to, czego szukała i podeszła do Lena. Podała mu ubranie i poczochrała po głowie. Chłopak skulił się nieco. Spojrzał na czarny materiał.- Czy to on kupił? - Owszem. Tak jak każdą rzecz w tym domu – przytaknęła.- Chyba nawet nie powinienem pytać – mruknął zniesmaczony.- Dlaczego?- To jest czarne. Ponure. Jak wszystko, co go otacza. Jedyną jasną rzeczą, jaka przy nim będzie to moje włosy. Kobieta roześmiała się szczerze i odwróciła, pozwalając kotołakowi założyć piżamę.Marta uśmiechnęła się, widząc śpiącego kotołaka. Wstała już dawno. Musiała zająć się śniadaniem dla młodego maga oraz drobnymi porządkami. Przysiadła teraz na swoim łóżku i wpatrywała się w blondyna. Chłopak zwinął się w kłębek i owinął ogonem. Cichutko sapał, marszcząc zabawnie nosek. Kobieta miała ochotę podejść do niego i podrapać go za uchem. Uznała jednak, że nie powinna. Len nadal był oszołomiony i przerażony swoją sytuacją. Marta nie wiedziała jak go złapali i co się z nim działo, zanim kupił go Dannyl. Miała tylko nadzieję, że to nie było aż tak straszne, jak się spodziewała. Westchnęła, myśląc o swoim panie i o tym, co się może wydarzyć między nim, a nowym niewolnikiem. Poprzedniemu niewolnikowi wcale nie było źle z Dannylem. Mag nie bił go zbyt często, raczej się na nim nie wyżywał. Był dość sprawiedliwym panem, a w porównaniu do wielu innych szlachciców był wręcz aniołem. Mimo to, życie jego sługi nie było zbyt dobre. Czarnowłosy nigdy nie chciał rozmawiać, często zostawiał swojego niewolnika na pastwę nudy. Życie skrzata było nudne, ponure i wolne od jakikolwiek miłych przeżyć. Nie miał szansy się z nikim zaprzyjaźnić, zbliżyć do kogokolwiek. Załamał się. Stał się pustą skorupą żywej istoty. Po jakimś czasie znudził się Dannylowi. Chłopak postanowił się go pozbyć. Marta pokręciła smutno głową. - Czy on cię złamie, mój mały? – spytała na głos, podchodząc bliżej Lena. – A może to ty złamiesz jego? No cóż… Czas wstawać.Dannyl przygładził rękawy swojej szaty i poprawił włosy. Kiwnął na lokaja, a ten wziął jego walizki. Podszedł do czarnego wozu i odwrócił się w stronę Marty. Obok kobiety stał kotołak. Miał na sobie czerwoną obcisłą koszulkę i krótkie spodenki w tym samym kolorze. Szczękał zębami ze złości i zimna, a dłonie zacisnął w pięści. Ostre pazury raniły delikatną skórę, jednak wściekły chłopak zdawał się tego nie widzieć. Jak on mógł mieć na sobie coś takiego?! Czuł się jak tania dziwka. Lateksowe wdzianko wbijało się niewygodnie i diabolicznie błyszczało. Wysokie czarne buty również raziły po oczach. Jednak najbardziej jaśniały jego złote oczy. Wyrażały w tym momencie tak wielką nienawiść i rządzę mordu, że Dannyl musiał się uśmiechnąć. Po prostu musiał. Uszy płasko przylegające do głowy i ogon powoli kiwający się na boki dodawał nieco grozy delikatnej posturze Lena. Dla czarnowłosego był to cudowny obrazek. Kiwnął w stronę Marty.- Jest gotowy, panie – powiedziała spokojnie kobieta. – Wszystkie rzeczy dla niego, o które prosiłeś, paniczu są w walizce. - Dobrze. – Szlachcic uśmiechnął się drapieżnie. – Wskakuj do wozu, Len. Kotołak prychnął wściekle. Służąca delikatnie go popchnęła, więc powoli ruszył w stronę drzwiczek, nadal wbijając wzrok w swojego pana. Usiadł na wygodnym miękkim fotelu obitym czarnym atłasem. Rozejrzał się po wnętrzu pojazdu. Czerwone zasłonki, małe okna. Wszystko pełne klasy i aż ziejące bogactwem. Najlepsze tkaniny, jakie można było dostać. Kotołak postawił uszy zaciekawiony, zapominając na chwilę o Dannylu. Właśnie przez to nie mógł dostrzec zadowolonego błysku w oczach młodego maga i kpiącego uśmieszku, który skrywał coś więcej niż pogardę. - Zajmijcie się domem – zwrócił się Dannyl do służących. Kiwnął na lokaja i wszedł do środka. Usiadł naprzeciwko swojego niewolnika i poczuł jak atmosfera nagle się zmienia. Kotołak znów przybrał obronną pozę, jego włosy nieco się zjeżyły. Obnażył zęby i zmrużył oczy. Prychnął ostrzegawczo. Zielonooki roześmiał się z pogardą. - Nie jeż się tak, mały – rzucił lodowatym tonem. – Uwierz, że pokonałbym cię jedną ręką, bez użycia magii. Ale tak się składa, że ją również mam w zanadrzu. Len skulił się nieco, jednak prychnął jeszcze głośniej. Bał się swojego nowego pana. I to bardzo. Jednak jak każdy porządny kotołak i krewniak prawdziwych kotów ukrywał swój strach. Wolał wyglądać na agresywnego niż przerażonego. Poza tym czuł wiele innych emocji, widząc czarnowłosego. Jedną z nich była pogarda, nienawiść i frustracja. Jednocześnie jakaś dzika fascynacja tym chłopakiem. W przeszłości Len nie spotykał ludzi zbyt często, a nawet jeśli to na pewno nie byli tak ciekawi jak młody szlachcic. Chłopak dziwił się zachowaniu młodego maga. Zielonooki nie był tylko zimny. Był również nieodgadniony. Blondyn usilnie próbował odkryć jego emocje, jednak okazało się to trudniejsze niż myślał. Zauważył nieznaczny ruch swojego pana. Zjeżył się jeszcze mocniej.- Nie martw się – powiedział spokojnie Dannyl. Uśmiechnął się z kpiną. – Ponieważ droga do Akademii jest bardzo długa, pozwolę ci patrzeć na mijane krajobrazy, jeśli chcesz.- Och, jaka dobroć z twojej strony, panie! – niemal krzyknął kotołak, nagle przestając prychać. Skulił się nieco i zakwilił, niemal zapłakał. Zielone oczy maga otworzyły się nieco. Chłopak był bardziej niż zdziwiony zmianą zachowania niewolnika. Może natura była dla niego bardzo ważna? A może…- Myślisz, że mógłbyś mi zabronić patrzenia w okno? – wysyczał ze złością blondyn, znów zmieniając ton głosu i gesty. Ponownie się zjeżył i zmrużył oczy w małe szparki. Czarnowłosy przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć. Potem poczuł nagłą irytację.- Nie wyobrażaj sobie za wiele – warknął, łapiąc niewolnika za gardło. Przycisnął go do ściany powozu, aż usłyszał głuche charczenie. Kotołak usiłował się wyrwać, jednak mag unieruchomił go za pomocą drugiej ręki i nóg. Uśmiechnął się złośliwie i przycisnął wargi do ucha Lena. – Jestem twoim panem. Już raz ci to wyjaśniłem. Nie zmuszaj mnie, żebym musiał to robić po raz kolejny. Zrozumiałeś?- Odwal się… - wysyczał z trudem blondyn. Dannyl niemal go podziwiał za odwagę. Słyszał szybkie i mocne uderzenia serca kotołaka, widział też przerażenie w jego oczach. Jednak nie był zadowolony z odpowiedzi. Mocniej przycisnął chłopaka. Usłyszał zduszony jęk, a po chwili poczuł na swoim policzku ostre jak brzytwy pazury niewolnika. Odskoczył zdziwiony, powstrzymując krzyk. Len prychnął wściekle i zjeżył się. Szykował się do ataku. Wpatrywał się w swojego pana, który ocierał skaleczoną skórę. Krew skapywała na podłogę, sprawiając satysfakcję Lenowi. Był z siebie tak dumny, że pozwolił sobie na podły uśmieszek.- Ja też potrafię cię zranić, mój panie – wyszeptał. Mimo drżącego i zachrypniętego głosu, brzmiał dość złowrogo. Dannyl z oszołomieniem spojrzał na niego. Nie spodziewał się czegoś takiego. Przez chwilę miał ochotę ukarać stworzenie, jednak zmienił zdanie. Uśmiechnął się szeroko.- Widzę, że będziemy mieli sporo zabawy – powiedział. Blondyn zadrżał na te słowa. – Dziś ci odpuszczę. Następnym razem jednak, powstrzymaj swoje pazury. Powoli uniósł dłoń do swojego policzka, chcąc go uleczyć. Z przerażeniem odkrył, że nie potrafi. Przysunął palce do twarzy i z szeroko otwartymi oczyma wpatrywał się w krew. Jak to możliwe? Spojrzał na skulonego w kącie wozu kotołaka. Chłopak uśmiechał się lekko z dziką satysfakcją. Wysunął pazury i podsunął swemu panu pod nos.- Pewnie zastanawiasz się, dlaczego nie możesz zlikwidować tych ran, co? – zaśmiał się krótko. – Jestem kotołakiem. Mam w sobie magię. I nie jest to coś, co mógłbyś znać. Dannyl zmarszczył brwi. Miał ochotę spytać, co ma zrobić z tym policzkiem, jednak ugryzł się w język. Jeszcze czego, żeby pytał sługę o radę.- Policzę się z tobą – wysyczał. – Będziesz miał takie życie, jakiego nie spodziewałbyś się nawet w koszmarach.- Nawzajem, panie – mruknął Len, uśmiechając się słodko.
Roz. 3
Mimo ogromnej siły woli i powiększającej się nienawiści do Dannyla, blondyn zasnął. Starał się tego nie robić, jednak nie mógł powstrzymać zmęczenia. Jedna przespana noc nie wystarczyła, aby odzyskał utracone w niewoli siły. Poza tym był kotołakiem, powinien spać więcej niż zwykli ludzie. Zwłaszcza w dzień. Ponieważ był daleko w krainie Morfeusza nie mógł widzieć kolejnego zagadkowego uśmiechu swojego pana, gdy ten wpatrywał się w jego niewinną postać. Czarnowłosy przyglądał się zgrabnym dłoniom nastolatka i pięknemu ogonowi. Zastanawiał się nad mechanizmem działania pazurów. Kiedy Len ich nie używał, jego ręce nie różniły się niczym szczególnym od ludzkich. Pomijając niezwykłą smukłość i niemal idealne kształty oraz proporcje. Jego paznokcie były takie same jak Dannyla czy jakiegokolwiek innego człowieka. Zielonooki nie mógł zrozumieć, jak w jednej sekundzie te drobniutkie palce stają się śmiercionośną bronią. Spojrzał za okno. Słońce zaszło już jakiś czas temu, a na niebie pojawiły się lśniące gwiazdy i piękna tarcza księżyca. Powóz mijał pola i łąki. Nie było śladu po cywilizacji. Nic dziwnego. Szkoła była zbiorowiskiem młodych magów. Musiała być bezpieczna dla nich i nie stać się zagrożeniem dla innych ludzi. Dannyl westchnął głęboko i na chwilę przestał się ironicznie wykrzywiać. Jego twarz przybrała ponury wyraz, a sam chłopak sięgnął dłonią ku czerwonej tasiemce. Już po chwili czarne jak heban włosy spłynęły po jego ramionach niczym płaszcz. Pozwolił sobie na ziewnięcie. Nagle wóz podskoczył do góry, a kotołak zerwał się na równe nogi z głośnym prychnięciem. Uderzył głową w sufit, a po chwili opadł na oparcie, bacznie obserwując otocznie. Zmarszczył nos i przymrużył oczy. Jego uszy ponowie przyległy płasko do głowy, a ogon niebezpiecznie kołysał się na boki. Chłopak szukał wzrokiem niebezpieczeństwa, jednak napotkał jedynie swojego pana, wykrzywionego w pełnym pogardy grymasie, związującego swoje włosy. Len prychnął mimowolnie.- A miałem taki piękny sen – mruknął, głośno wzdychając. - Tak? Jakiż jestem ciekawy! – zakpił Dannyl. Poprawił pozycję na fotelu i wbił wzrok w swego niewolnika.- Wiesz, co było w nim najlepsze? Nie było tam ciebie…!- Naprawdę? Jak mogłem się nie domyślić? Kotołak zmarszczył nos nieprzyjemnie i odsunął się od swojego pana, który jakimś cudem siedział naprzeciw niego. Nie taki układ zapamiętał Len. Przysiadł na drugim końcu powozu i ziewnął szeroko, na chwilę zapominając o Dannylu. Jego ostre zęby zalśniły w blasku księżyca, a dźwięk jaki z siebie wydał przyprawił czarnowłosego o drżenie. Blondyn zauważył drobne ranki na wewnętrznej stronie dłoni, które zrobił sobie nieświadomie tego ranka .Skrzywił się i zwyczajnie polizał skórę. Mag omal nie zadławił się własną śliną, widząc jak po zadrapaniach nie pozostał nawet ślad. Zastanowił się przez chwilę i dotknął palcami swojego policzka. Nadal krwawił i nadal nie mógł nic z tym zrobić. Ostry, nieprzyjemny ból również nie przeszedł. Jeżeli to będzie jedynym wyjściem, każe kotołakowi zająć się jego skaleczeniem. Mógł to przecież zrobić. Jedną z rzeczy, która najbardziej niepokoiła Lena było to dziwne opanowanie. Chłopak wcale nie chciał oberwać od swojego pana, jednak uznał, że powinien zarobić już dawno. Dannyl siedział niewzruszony, kiedy blondyn robił do niego miny i rzucał ostre komentarze. Ten dziwny spokój nie był czymś, z czego kotołak powinien się cieszyć. Martwił się tym i głowił, co takiego może zrobić mu czarnowłosy w przyszłości. Jakie będzie jego życie, kiedy wreszcie dojadą do Akademii Magów. „Opiekuj się nim”. Słowa Marty nagle uderzyły w jego świadomość. Przygryzł delikatnie wargę, myśląc nad nimi. Czemu miałby to robić? Po co? Westchnął głęboko i zadrżał, kiedy poczuł, że powóz zatrzymuje się. Rzucił krótkie spojrzenie w stronę Dannyla. Chłopak poczekał, aż ktoś z jego służby otworzy drzwi i spokojnie wyszedł. Odwrócił się do kotołaka, który niepewnie wyglądał poza powóz. Kiedy jego oczy natrafiły na szkołę, otworzył lekko usta, a jego uszy błyskawicznie podniosły się do góry. Oczy zalśniły dzikim zaciekawieniem i podziwem. Nic dziwnego. Akademia była ogromnym zamkiem w stylu gotyckim. Piękne ozdoby i cudowne kształty okien pokazywały klasę. Na zewnątrz rozchodziły się ogromne błonia, z jeziorem, lasem i wieloma tajemnicami, których nie znał prawie nikt. Ciekawskie oczy Lena dostrzegły również cmentarz. Zadrżał zdziwiony i lekko przestraszony. Dannyl widząc jego spojrzenie, roześmiał się.- Tam lądują niepotrzebni słudzy – powiedział spokojnie. – Wyłaź wreszcie. Nie mam zamiaru stać tu cały dzień. Kotołak powstrzymał się od ciętego komentarza. Za bardzo chciał zobaczyć ten cudny budynek w środku. Wyskoczył z gracją, nie wydając przy tym ani jednego odgłosu. Oczy woźnicy rozszerzyły się z podziwu. Czarnowłosy zachował kamienny wyraz twarzy, wzdychając w duchu. Wypowiedział kilka słów prostego czaru, a wszystkie walizki uniosły się w powietrze.- No dobrze. Możecie wracać do domu. Tylko nic nie zniszczcie – nakazał Dannyl woźnicom i odwrócił się w stronę Akademii. Kotołak powoli ruszył za nim. Przez chwilę pomyślał o ucieczce, jednak w tej samej chwili poczuł na ramieniu bolesny uścisk. Prychnął poirytowany.- Nie próbuj nawet uciekać, głupi kotołaku – wysyczał czarnowłosy. – Złapię cię wtedy i zabiję. – Jego głos był zimniejszy niż zwykle. Len zadrżał pod jego wpływem i nie wydusił z siebie ani słowa. Uznał, że mógłby się wtedy zająknąć. Na to nie mógł sobie pozwolić. Wziął kilka głębokich oddechów i uspokoił się. Posłał ostatnie spojrzenie w stronę odjeżdżającego wozu i pomaszerował za swoim panem. Kiedy przeszli przez próg szkoły ich oczom ukazał się długi korytarz. Sufit był bardzo wysoki, a ściany zdobiły piękne pejzaże i podobizny magów. Na ziemi, wbrew pozorom, rozpościerał się piękny czerwony dywan, sprawiający, że wnętrze wydawało się nieco cieplejsze. Kotołak poczuł, jak Dannyl go popycha.- Co do cholery? – warknął.- Zamknij się i chodź – odpowiedział chłodno Dannyl i znów szarpnął swoim sługą. Ten chciał coś odpowiedzieć, ale widząc lodowate spojrzenie czarnowłosego, zrezygnował. Po cichu podreptał za swoim właścicielem, rozglądając się. Mijali wiele par drzwi i kilkoro innych uczniów. Len z trudem powstrzymał chęć schowania się za swoim panem, kiedy zobaczył wysokiego czarnoskórego chłopaka ze zgoloną głową i okrutnym uśmieszkiem przyczepionym do twarzy. Trzymał jakiegoś skrzata za włosy i ciągnął po ziemi. Stworzenie krzyczało i błagało, ale na próżno. Młody mag na chwilę skierował wzrok w stronę blondyna i zmierzył go tak pożądliwym, nienawistnym i pogardliwym spojrzeniem jednocześnie, że ten niemal pisnął. Potem zerknął przelotnie na Dannyla i delikatnie mu się skłonił. - Co on z nim zrobi? – szepnął kotołak, spoglądając z przestrachem za siebie. Z jego pewności siebie i arogancji nie zostało prawie nic. Czarnowłosy przez chwilę nie odpowiadał, ignorując swojego sługę. Poprowadził go w stronę schodów i powoli ruszył na górę. Przez cały ten czas walizki leciały za nimi. - Nie chciałbyś wiedzieć – wysyczał złowieszczo. – Ale i ciebie może to spotkać, jeżeli mi się postawisz.- Nie boję się! – prychnął wojowniczko blondyn, ukazując swoje zęby. Odpowiedział mu kpiący śmiech. Weszli na samą górę. Zza rogu wyłonił się jakiś chłopak z jasnymi włosami, ale kotołak nie zdążył mu się przyjrzeć, ponieważ Dannyl błyskawicznie otworzył drzwi swojego dormitorium i brutalnie pchnął sługę na ziemię. Zamknął pokój na klucz i nakazał walizkom opaść. Len prychnął na niego wściekle, z zamiarem wszczęcia kłótni. Czarnowłosy skrzywił się i błyskawicznie pojawił się przy nim. Złapał go za włosy i mocno szarpnął. Miodowooki pisnął przerażony. Nie spodziewał się tego.- Skoro już jesteśmy w moim apartamencie, coś ci wyjaśnię, poczwaro – wysyczał przez zaciśnięte zęby Dannyl.- Zanim nie znalazłem się w obrębach szkoły, nie mogłem posługiwać się magią w pełni. Jednak teraz, mój słodki – szarpnął nim mocniej. – nie będę się powstrzymywał. Jesteś moją własnością i nikt nie może mi zakazać bić cię, poniżać, a nawet zabić. Nie masz tu żadnych praw, dotarło do ciebie? Mam nadzieję, że tak. – Puścił go, pozwalając by głowa chłopaka spotkała się z ziemią. Len pisnął cicho i odsunął się kilka metrów od swojego pana. Pozbawiony wszelkich praw. Bezwartościowy. Zabawka.Dormitorium było duże. Wielkie krwistoczerwone łóżko z baldachimem stało pod oknem, a obok niego wdzięczyły się dwie ręcznie robione szafki. Na jednej z nich znajdował się świecznik. Kamienną podłogę pokrywał bordowy dywan w złote wzory, firany były podobne. Po środku pokoju była całkiem spora brązowa kanapa i stolik. Pod ścianą stał barek, a na końcu pokoju ogromna drewniana szafa. Brązowe drzwi prawdopodobnie prowadziły do łazienki. Blondyn klęczał na ziemi, bijąc się z myślami. Zaciskał wściekle pięści, mając ochotę rzucić się na swojego pana i wydrapać mu oczy. Jednocześnie bał się konsekwencji tego czynu. Czarnowłosy chyba zauważył jego wahanie, bo przyjrzał mu się uważniej i wybuchnął głośnym nieprzyjemnym śmiechem. - Radziłbym powstrzymać się od skoku na mnie – zakpił. – Może wtedy będę milszy. A teraz mój drogi, kociaku – uśmiechnął się lubieżnie. – Skoro mamy jeszcze dwie godziny do uczty powitalnej, może się nieco zabawimy? – Przerażenie w oczach blondyna było teraz widoczne jak na dłoni. Chłopak odsunął się mimowolnie od swojego pana i zasyczał wściekle.- Trzymaj łapy przy sobie – warknął.- O nie. Już dość mnie dzisiaj zdenerwowałeś. Należy mi się coś w zamian, nie sądzisz? Myślałeś, że puszczę ci to płazem? – zaśmiał się znów. – I że ubrałem cię tak, po prostu? Jesteś mój. Cały, koteczku. Cały! – Chłopak wyszczerzył się, ukazując zęby. Powoli zaczął zbliżać się do kotołaka, który zjeżył się i pokazał zęby. Chciał znów zadrapać swojego pana, jednak czarnowłosy powstrzymał go. Złapał oba jego nadgarstki i przycisnął go do ściany. - Puszczaj! – wysyczał blondyn, drżąc z przerażenia. Zaczął się szarpać, prychać, syczeć i próbował powstrzymać łzy, cisnące się do jego oczu. Jednak nie miał szans z wściekłym szlachcicem, który postanowił użyć nie tylko swojej naturalnej siły, ale wspomóc ją tą magiczną. Jednym szarpnięciem zerwał z blondyna lateksową bluzkę i odwrócił go do siebie przodem. Na chwilę spotkał się z przerażonymi miodowymi oczami, ale zignorował je. Przycisnął swoje zachłanne wargi do ust blondyna i brutalnie wbił się językiem, by po chwili wędrować nim po podniebieniu i zębach kotołaka. Jedną ręką trzymał nadgarstki stworzenia, a drugą badał jego nagą klatkę piersiową. Czuł delikatną jak aksamit skórę i subtelne mięśnie brzucha. Krzyknął, kiedy poczuł krew w ustach i ból na języku.- Ty parszywy śmieciu! – wrzasnął wściekły, uderzając Lena w twarz. Kotołak pisnął, jednak spojrzał na niego twardo.- Pieprz się – wychrypiał za co oberwał po raz kolejny. Czarnowłosy rzucił nim o podłogę i błyskawicznie pozbawił czerwonych spodenek. Dzięki magii, jego ubranie również leżało gdzieś w kącie. Bystre oczy kotołaka zauważyły bladą jak śnieg skórę, dość imponujące mięśnie i mały tatuaż nad biodrem. Nie mógł dostrzec nic więcej, ponieważ poczuł zęby chłopaka na swoim karku. Krzyknął, a po chwili miauknął boleśnie, próbując się wyrwać. Szamotał się, ale Dannyl był silniejszy. Roześmiał się okrutnie i jednym mocnym brutalnym ruchem znalazł się w kotołaku. Len wydał z siebie odgłos tak niesamowicie wypełniony cierpieniem i szokiem, że nawet czarnowłosy na chwilę zamarł. Niedługo to jednak trwało. Zaczął się gwałtownie poruszać, jednocześnie szarpiąc blondyna za włosy i podgryzając. Stróżki ciepłej krwi płynęły po plecach płaczącego kotołaka, ale zielonooki zdawał się tego nie widzieć. Pchał tak długo, aż poczuł spełnienie. Zmęczony wysunął się ze swojego sługi i zauważył szkarłatną ciesz, spływającą po jego udzie. Uśmiechnął się lekko do siebie i wstał. Spojrzał na zegarek, poczym skierował się do łazienki. Błyskawicznie się z niej wyłonił, znajdując kotołaka w tej samej pozycji co przed chwilą. Blondyn zwijał się z bólu na dywanie, sycząc i prychając. Kiedy zauważył swojego pana, z ogromnym trudem podniósł głowę. Łzy płynęły po jego twarzy ciurkiem, tworząc niemal słone wodospady, jednak oczy patrzyły nie tylko ze strachem, ale i z mocą i determinacją. Dannyl położył się do łóżka, udając, że nic nie zauważył. Tego dnia nie poszedł na ucztę powitalną. A w nocy powitały go koszmary.Zobaczymy, kto kogo złamie….
Roz. 4
Ciepłe promienie słońca delikatnie tańczyły na bladym policzku Dannyla. Krew z ran zadanych przez kotołaka nadal nie chciała zniknąć. Ciemnowłosy zmarszczył brwi i przekręcił się na drugi bok, pomrukując coś pod nosem. Po jego skroni spływała mała kropelka potu. Len przyglądał mu się z nienawiścią i zaciekawieniem jednocześnie. Obserwował subtelne ruchy swojego pana, zastanawiając się, co jest powodem jego koszmarów. Z drugiej strony karcił się za zwykłe zafascynowanie. Przecież to przez tego człowieka czuł tak ogromny ból i upokorzenie! Przecież to te, z pozoru delikatne dłonie, przyciskały go brutalnie do podłogi. Zadrżał na wspomnienie wczorajszego „seksu” i syknął oburzony. Odwrócił się tyłem do śpiącego maga i zacisnął zęby. Nie chciał płakać. Nie mógł. Był na to zbyt dumny. Usłyszał ruch i błyskawicznie obrócił się z powrotem w stronę czarnowłosego. Położył uszy po sobie i zasyczał wściekle. Po chwili spotkał się z zielonymi, jeszcze zamglonymi snem, oczyma swego pana. Zadrżał mimowolnie, przeklinając swoje zachowanie w myślach. - Co się tak gapisz? – warknął niemile Dannyl, ziewając jednocześnie. - Zastanawiałem się, panie… - Przepełnił ostatnie słowo niewyobrażalną dawką nienawiści.- Nad czym niby? Że trzeba było się lepiej zachowywać wczoraj? Masz rację. – Znów ziewnął. – Wtedy może z tyłka nie leciałaby ci krew.- Nie o to mi chodziło – prychnął kotołak, drżąc mimowolnie. Nadal czuł ból. – Myślałem, jak to się stało, że na świecie pojawiła się taka kreatura, jak ty. - Jakie to przykre… Rodzice cię nie uświadamiali w tych sprawach? Ojej! To znaczy też, że byłem twoim pierwszym, co? – Zielonooki roześmiał się wrednie i wstał z łóżka. – Posprzątaj tu. Kotołak siedział jak wmurowany w podłogę i wpatrywał się szeroko otwartymi oczyma w miejsce, gdzie przed chwilą leżał jego pan. Po policzku spłynęła mu nieposłuszna łza, kiedy zdał sobie wreszcie sprawę z tego, że czarnowłosy miał rację. To był jego pierwszy raz. Jednak zamiast słodkich słówek - słyszał pogróżki i bluźnierstwa. Zamiast czuć przyjemność – przeszył go ogromny ból. Zamiast cudownych wspomnień – będzie miał same koszmary. Uderzył z wściekłością w podłogę, zamykając oczy. Zaczął kląć pod nosem z bezsilności. Nie tego chciał od życia. Nie tak miało to wszystko wyglądać!- Dannyl… Co robisz na ziemi?! – Do pokoju wszedł ciemnoskóry chłopak, z rudymi włosami. Rzucił kotołakowi pełne pogardy spojrzenie i zaczął się rozglądać. – Gdzie twój pan?- Zmywa z siebie koszmary – prychnął blondyn. Nieznajomy wyszczerzył się złośliwie.- Widzę, że mamy pazurki, co? – Podszedł powoli do chłopaka i złapał go za ucho. Ten pisnął zszokowany i zaczął się szarpać. - Puszczaj mnie, do cholery! Zabieraj łapy! Słyszysz?!- Nie pyskuj – mruknął młodzieniec i uderzył Lena w twarz. Uśmiechnął się znów i zaczął szeptać jakieś zaklęcie. Przeszkodził mu trzask drzwi, uderzających o ścianę. Do pokoju wszedł Dannyl, owinięty w pasie bielutkim ręcznikiem. Czarne włosy opadały mu kaskadami na ramiona, a kropelki wody wędrowały po niemal idealnym ciele. Poirytowany grymas szpecił twarz.- Co tu się, do cholery dzieje? Już nawet umyć się w spokoju nie można?! – Podszedł do czarnoskórego. – Tom? Czego chcesz?- Przyszedłem dać ci plan lekcji - burknął chłopak. – I powiedzieć, że śniadania od jutra będą o siódmej.- Rozumiem. – Zielonooki przyjął zwitek pergaminu i ukradkiem spojrzał na przerażonego kotołaka. Zauważył zaczerwieniony mocno policzek i lśniące łzy, kryjące się w miodowych oczach. – Czemu dotykałeś mojego niewolnika? ...
ashe