Ile warte jest życie.doc

(194 KB) Pobierz
"Ile warte jest życie"

"Ile warte jest życie"




- Nigdzie nie idę - zaspany głos spod kołdry był aż nadto stanowczy jak na gust stojącego przy oknie czarnowłosego mężczyzny - Mam dość, nic mi nie wychodzi. Nigdzie nie idę!
- Killo, powtarzasz to od kilku miesięcy, codziennie...
- No i co z tego? - gniewne parsknięcie i pościel poruszyła się nieco - Dzisiaj naprawdę nie idę!
- To też powtarzasz....
- Odczep się Zan. Zostaw mnie w spokoju.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko, podchodząc do łóżka. Usiadł koło poruszającej się pod kołdrą masy, obejmując ją ramionami
- A jak cię ładnie poproszę?
- Nie
- A jak cię bardzo ładnie poproszę?
- Nie. Nie, nie, nie!
- A jak ci coś dam?
Chwila ciszy pozwoliła mniemać, że marudzący wciąż osobnik zastanawia się. Po chwili z bezkształtnego kłębu wynurzyła się burza poczochranych włosów w oryginalnym kolorze, a za nią naburmuszona drobna twarzyczka. Błękitne oczy wciąż jeszcze zamglone snem świdrowały mężczyznę, jakby chciały dojrzeć, co jest w jego głowie. W końcu usta, pełne i kształtne niczym różany pąk rozchyliły się lekko, wypuszczając dwa słowa
- A co?
- A na przykład buziaka?
- Phi, to się wypchaj! - próbował ponownie zamotać się w pościeli, ale mężczyzna wyraźnie nie zamierzał mu na to pozwolić. Odrzucił kołdrę na podłogę i chwyciwszy chłopaka za rękę pociągnął go tak, że leżał teraz przerzucony przez jego kolana, wyrywając się zacięcie.
- Nie powinieneś do mnie tak mówić - roześmiał się - Zasłużyłeś na klapsa...
- Zan puść mnie!
- Nie.
- Puść mnie, bo... bo spóźnię się do pracy...
- A teraz to do pracy tak, przecież zarzekałeś się, że nigdzie nie idziesz...
-Puść mnie!
W tym momencie ręka czarnowłosego z głośnym plaśnięciem opadła na pośladki szarpiącego się chłopaka
- Auaaaaaa, no puść!!!!
Uwolniony z uścisku zerwał się, odruchowo obiema dłońmi zasłaniając bolące miejsce.
- Jesteś okropny wiesz? Okropny i cię nie lubię. Wcale cię nie lubię. No i co się śmiejesz??
Drzwi łazienki trzasnęły tak, że mało nie wyleciały z futryny. Ze środka dobiegło stłumione gderanie, a po chwili szmer wody lejącej się do wanny. Czarnowłosy uśmiechnął się do siebie i podśpiewując zaczął uprzątać sypialnię. Ugładził pościel i przykrył łóżko wzorzystą, jedwabną kapą, otworzył okno, wpuszczając nieco świeżego powietrza. Gdy zaczął składać rozrzucone po podłodze ubrania, z łazienki wyszedł Killo. Wilgoć wciąż lśniła na jego nagiej skórze, odzywając się mężczyźnie przyjemnym dreszczem gdzieś w dole pleców. Blondynek nie zaszczycił go nawet spojrzeniem. Pospiesznie naciągnął na siebie bieliznę wyjętą z komody i wyszedł z pokoju nie zamykając drzwi. Zan westchnął, czy poranki zawsze musiały wyglądać w ten sposób. Skończywszy porządki również udał się do jadalni. Chłopak siedział przy kontuarze, na jednym z wysokich stołków. Zdążył się ubrać w białe dżinsy i taką samą koszulkę. Machał teraz bosymi nogami, pakując szybko do ust łyżkę, po łyżce płatki zalane mlekiem.
- Weź kurtkę jak będziesz wychodził, jest chłodno - usiadł naprzeciwko i zapatrzył się na Killo
Miał ciekawy kolor włosów blond, wpadający w popiel. Długie, sięgające aż do łopatek, wywijały się lekko na zewnątrz, nie potrzebując ku temu środków stylizujących. Niejedna dziewczyna zazdrościłaby mu tych włosów. I te oczy... zimne, błękitne, w tym niepowtarzalnym kolorze, jaki ma niebo o zimowym poranku, kiedy zaczyna padać śnieg. Oczy w których się zakochał...
- Mam coś na twarzy? - zapytał, źle odbierając spojrzenie mężczyzny
- Uhum. - potwierdził - Podkowę, a powinieneś mieć uśmiech.
- Jasne. - mruknął
Zostawił miskę na kontuarze, nie fatygując się zmywaniem. W korytarzu nałożył buty i rzuciwszy krótkim "cześć" wyszedł. Zan zamyślił się biorąc naczynie i wkładając je do zlewozmywaka. Długo byli razem. Strasznie długo. To był związek z rodzaju tych galopujących. Pierwsze spotkanie, obiad na mieście, a potem wylądowali w łóżku i nie wychodzili z niego przez trzy dni. Po tych trzech dniach wyszli tylko po to, by przywieźć bagaże Killo do mieszkania i tak już zostało. Już będąc razem poznawali swoje przyzwyczajenia i wady. A przyzwyczajeń Killo miał całą masę. Nie potrafił zasnąć przy zamkniętym oknie i nieraz zdarzyło już się tak, że przy dwudziestostopniowym mrozie Zan zamykał okno, Killo wiercił się wzdychając, Zan wstawał i otwierał okno, Killo beztrosko zasypiał, a Zan całą noc szczękał zębami. Zostawiał pootwierane drzwi w całym mieszkaniu, rozrzucał swoje rzeczy gdzie popadło, nigdy nie odstawiał naczyń do zlewu. I co najgorsze. Przestawiał rzeczy Zana, które miały swoje święte, nietykalne miejsca. To wszystko doprowadzałoby go do furii, gdyby nie całokształt. Killo był pogodnym chłopcem z ogromnym poczuciem humoru. Świetnie się z nim rozmawiało niemal na każdy temat. Rwał się wprost do pomocy, gdy tylko mógł. No i ten seks. Seks z Killo był cudowny w swym temperamencie i różnorodności. Nie było miejsca na rutynę, nie było miejsca na nudę. Wciąż tylko szalone nowe pomysły i niemal akrobatyczne zdolności chłopaka. Zan westchnął. Właściwie... dlaczego rano się nie kochali? Ach no tak... znowu cyrk ze wstawaniem. Wieczorem siłą musiał zaciągać Killo do łóżka, zawsze było jeszcze tyle rzeczy do zrobienia, ale za to rano... Trąby jerychońskie i działa Nawarony razem wzięte nie dawały rady go obudzić. Trzeba się było uciekać do podstępów. Albo tych bardzo słodkich, albo wręcz przeciwnie. Jak dziś... Zan westchnął, odkręcił wodę i kilkoma ruchami doprowadził miseczkę do stanu lśnienia. Wytarł ją białym ręczniczkiem i odstawił na swoje miejsce w kredensie. Pudełko z płatkami schował do szafki, a naczęty kartonik mleka do lodówki. Spojrzał na zegarek, czasu zostało mu w sam raz na szybki prysznic. Jak zwykle perfekcyjnie. Po piętnastu minutach już wychodził z domu, starannie zamykając każdy z czterech zamków w drzwiach. Mieszkanie było przestronne i luksusowe, jednak umiejscowione w nienajlepszej dzielnicy, więc taka ostrożność była konieczna, chyba, że znudziły ci się akurat twoje aktualne meble i sprzęt rtv/agd i chciałeś się ich pozbyć nie narażając się na koszty. Wtedy wystarczyło po prostu zostawić drzwi otwarte. Zan miał tylko nadzieję, że Killo zabrał swoje klucze, o czym notorycznie zapominał. Nieraz wracając z pracy zastawał go siedzącego na schodach. Winda o tej godzinie nieużywana pojawiła się w kilka sekund, samochód, na podziemnym parkingu stał tuż koło jej drzwi, autostrada była niemal pusta, w parę minut dotarł na miejsce. Szklany, piętnastopiętrowy budynek był równie mdły i bezosobowy, jak reszta wieżowców w mieście. Na dole, za marmurowym kontuarem siedział wiekowy portier - ochroniarz. Na widok mężczyzny wstał i ukłonił się z gracją, jakiej mógłby mu pozazdrościć niejeden dwudziestolatek
- Pan Zanahzan, miło znów pana widzieć
- Ciebie również Novi. Jak zdrowie?
- A, dziękuję, nie narzekam
- Trzymaj się
Oszklone drzwi windy zamknęły się bezgłośnie. Równie bezgłośnie zastartował silnik, unosząc czarnowłosego w górę, na trzynaste piętro, gdzie za zamkniętymi, pancernymi drzwiami, znajdowało się przejście. Korytarz wiodący w kierunku pomieszczenia utrzymany był w tonacji zimnych błękitów. Błękitny był dywan, z arabskiej wełny, doskonale tłumiący odgłos kroków, błękitne były ramki obrazów, wiszących na ścianach, błękitne, jak oczy Killo - przemknęło przez myśl Zanowi. Duże, dwuskrzydłowe drzwi otwarły się bezszelestnie, wpuszczając go do przedsionka przejścia. Za szklanym, ogromnym biurkiem, zasiadała tu strażniczka i sekretarka w jednym.
- Dzień dobry Debbie - mężczyzna przesłał jej jeden ze swoich najbardziej czarujących uśmiechów - Jak mija dzień?
- Nudno jak zwykle. Czeka na ciebie.
Zan westchnął. Zdjął płaszcz i powiesił go na stojącym w rogu drewnianym wieszaku, zerknął w lustro dokładniej upychając czarną koszulę w czarne, eleganckie spodnie i stanął przy drzwiach, niemal dotykając ich nosem. Słyszał, jak Debbie wprowadza do komputera tylko jej znaną sekwencję znaków, stanowiącą szyfr, po czym drzwi z cichym syknięciem pary uchyliły się, wpuszczając mężczyznę do środka. Gdy tylko postąpił krok, zamknęły się za nim z potężnym hukiem. Znalazł się sam w pustce. Jedynym czego był pewien, była obecność twardego gruntu pod nogami. Reszta tonęła w podświetlonej na biało parze, kłębiącej się w powietrzu. Czekał. Czekał na wezwanie, które powie mu, że bezpiecznie może ruszyć naprzód, by spotkać się z Nim. Nie kazano mu długo oczekiwać. Po chwili w jasności zatańczyło przed nim maleńkie, czerwone światełko. Przewodnik. Poszedł za nim. Nie szedł ani długo, ani krótko. W końcu para opadła, ukazując mu pomieszczenie, w którym rezydował On. Sala była ogromna, wykonana z kryształu, centralny jej punkt stanowiły schody. Schody, których szczyt ginął w kłębach jasnego dymu, pachnącego słodkim, ciężkim kadzidłem. Zan nie podchodził do nich. Przyklęknął na jedno kolano, tuż przy samym wejściu, nisko opuszczając głowę.
- Chciałeś mnie widzieć, Panie...
- Zanazahn, witaj - zabrzmiał kojący, niski, męski głos, gdzieś z dymu pod sufitem - Mam dla ciebie kolejne kontrakty. Z poprzednich wywiązałeś się znakomicie. Mam nadzieję, że teraz pójdzie ci równie dobrze
- Dziękuję, Panie - Zan uśmiechnął się leciutko, lubił swoja pracę
- Debbie przekaże ci szczegóły. Możesz zacząć od poniedziałku. Te klika dni wolnego ci się przyda.
- Dziękuję, Panie.
- Możesz odejść. Do zobaczenia
- Do zobaczenia, Panie.
W tej samej, pełnej pokory pozie odczekał, aż znów ogarną go kłęby pary. Czerwony przewodnik podskakiwał niecierpliwie, czekając aż mężczyzna go zauważy. Ruszyli tą samą niewidoczną drogą co poprzednio. Uczony wielokrotnym doświadczeniem Zan wyciągnął przed siebie dłonie. Zrobił to w ostatnim momencie, jeszcze jeden krok i rozbiłby sobie nos o wrota. Poczekał chwilę, aż odrzwia otworzyły się przed nim, wypuszczając go do przedsionka, po sekundzie zamknęły się z potwornym hukiem i sykiem pneumatycznego zamka.
- Krótko dziś - Debbie uśmiechnęła się do niego znad sterty papierów
- Tak. Miałem tylko odebrać nowe kontrakty.
- A, faktycznie. Są tutaj - kobieta podała mu nad biurkiem kilkanaście arkuszy pożółkłego papieru
- Trochę się uzbierało...
- Dwadzieścia trzy sztuki do końca miesiąca. Dasz sobie radę. Masz sto procent efektywności. - Tak, jasne. Dzięki.
- Do zobaczenia - pomachała za nim
Na korytarzu złożył kontrakty na cztery i wepchnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Przejrzy w domu - postanowił. Ciekawe czy Killo już jest?

W tym samym czasie Killo tkwił w metrze, z rękami w kieszeniach i ze spuszczona głową, wracał do domu. W tylnej kieszeni spodni, zwinięte w rolkę, siedziały jego kontrakty, całe pięćdziesiąt cztery sztuki. Tyle, że Killo nie miał powodów do zadowolenia. Poprzednim razem, na dwadzieścia sześć wywiązał się jedynie z dwunastu, za co zgarnął przed chwilą od Szefa potężną naganę. To nie była jego wina, nie dawał sobie rady. W końcu nie chciał być tym, kim był. Nie chciał być posłańcem śmierci. Stanąwszy pod drzwiami uświadomił sobie, że jego klucze nadal leżą na niebieskiej miseczce w kwiatki, w korytarzu. Zapukał beznadziejnie - Zana na pewno jeszcze nie było. Z westchnieniem usiadł na schodach i zamknął oczy, opierając głowę o ścianę. Nie zwrócił uwagi na szum windy i kroki niosące się po klatce schodowej, dopiero czyjaś dłoń na ramieniu wyrwała go z zamyślenia. Podniósł wzrok i spojrzał prosto w orzechowe oczy Zanazahna
- Długo czekasz?
- Nie wiem, nie patrzyłem na zegarek - mruknął wstając.
- Jak w pracy?
Chłopak rzucił kurtkę na podłogę w przedpokoju i bez słowa zamknął się w łazience. Zan patrzył chwilę za nim ze zmarszczonymi brwiami. Znów było niedobrze. Podniósł kurtkę i powiesił ją na wieszaku, obok swojego płaszcza. Ściągnął buty i szybko przebrał się w domowe rzeczy - luźne spodnie od dresu i czarna koszulkę bez rękawa. Ostrożnie zapukał do drzwi łazienki
- Killo? Otwórz...
Przez chwilę nic się nie działo. Po tym szczęknął przekręcany zamek, ale drzwi się nie otworzyły. Zan nacisnął klamkę, wchodząc do środka. Chłopak siedział na zamkniętym sedesie z twarzą ukrytą w dłoniach. Nie poruszył się, gdy objęły go ciepłe ramiona.
- Killo, chodź stąd. Porozmawiamy...
- Nie ma o czym - jęknął
- Oh, głupoty gadasz, chodź
Wstał posłusznie, pozwalając poprowadzić się do salonu. Usiedli na miękkiej, beżowej sofie, przy szklanym stoliczku, na którym w wazoniku stały świeże białe goździki.
- Killo popatrz na mnie, co się dzieje?
Zaczerwienione oczy spojrzały na mężczyznę, a wargi chłopaka zadrżały
- Przecież mówiłem, że nie nadaję się do tej pracy. W ostatnim roku miałem niecałe trzydzieści procent efektywności... a On mnie nie chce przenieść gdzie indziej
- Nie przejmuj się, zobaczysz....
- Teraz znowu dostałem... ponad pięćdziesiąt - wyszarpnął kontrakty z tylnej kieszeni i rzucił na stół. Rozsypały się wachlarzem, częściowo spadając na podłogę - Nigdy mi się nie uda ich wszystkich... nawet nie chcę....
Zan bez słowa przycisnął go do piersi. Faktycznie to wszystko było ponad siły Killo. Nie miał pewności siebie potrzebnej do tej pracy, nie potrafił zostawiać problemów z nią związanych za drzwiami. Mężczyzna sam miał z tym kłopoty na początku, ale tylko na początku. A Killo... pracował już tyle lat, a nieraz zdarzało mu się wpadać w załamanie, gdy któryś z kontraktów przerastał go. Robił się drażliwy, marudny i w ogóle nieznośny. Nie nadawał się do tej roboty, obaj o tym wiedzieli. Natomiast On zdawał się nie wiedzieć. Zasypywał chłopaka kolejnymi zleceniami, mimo iż wciąż nie wywiązał się z zaległych. Każde niepowodzenie karał naganą. Jakby to był zupełnie nie ten sam...
- Czemu ja nie mogę tak jak ty.... - ramiona Killo zadrżały w niepohamowanym płaczu
- Nie wiem
Co więcej mógł powiedzieć. Miał przecież to szczęście, że był posłannikiem życia, nie śmierci. Chętnie szedł do pracy, bo lubił pomagać. Lubił patrzeć na twarze ludzi, gdy pozwalał im bliskim zostać z nimi. W przeciwieństwie do Killo. Jego zadaniem było oddawanie ludzi śmierci. Ciągła walka z własnymi przekonaniami, z własnym sumieniem. Jak często Zan widział, jak chłopak rezygnował z realizacji kontraktu, nie mogąc patrzeć na matkę, której dziecko miał zabrać, albo na staruszka, który wyglądał tak, jakby bez żony nie mógł zrobić jednego oddechu. Wracał do domu, zamykał się w łazience. Wychodził po kilku, a czasem nawet kilkunastu godzinach, z zapuchniętymi oczami, tylko po to, by dostać wiadomość, że jutro ma się stawić u Niego. Gdyby to od Zana zależało, nie puściłby go na żadne z tych spotkań. Ale nie zależało. A skutki były takie, jak widać.
- Idę... - wyślizgnął się z jego objęć i zaczął zbierać rozrzucone papiery - na dzisiaj mam trzy...
Przez chwilkę szukał wybranych kontraktów w bezładnym stosie, po czym zostawiwszy resztę na podłodze poszedł do przedpokoju. Pamiętał o kluczach. Wrzucił je do kieszeni kurtki i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Zan z westchnieniem schylił się po pozostałe zlecenia. Poskładawszy je w zgrabną kupkę zaniósł je do sypialni i położył na szafce nocnej, znajdującej się po stronie łóżka, na której sypiał Killo. Cofnął się i wyciągnął dokumenty z kieszeni swojego płaszcza, po czym rozsiadłszy się w fotelu zaczął czytać. Dziewczynka potrącona przez pijanego kierowcę, pęknięta podstawa czaszki, liczne obrażenia wewnętrzne, jedynaczka. Da się zrobić. Mechanik naprawiający antenę na dachu czteropiętrowego budynku, zaplątał się w kabel wiertarki, złamany rdzeń kręgowy. Betka. Młode małżeństwo, spalona instalacja elektryczna, zaczadzenie. Nie powinno być kłopotu. Kilka zawałów. Kolejne dwa wypadki samochodowe. Samobójstwo. Trzy utonięcia. Jeszcze jeden upadek z wysokości. Morderstwo. Nic nowego - westchnął z ulgą. Powodowany nagłym impulsem wstał i zaczął przeglądać kontrakty Killo. Miał zdecydowanie więcej zabójstw. Więcej wypadków. Nic dziwnego, o wiele częściej ludzie ginęli niż uchodzili z życiem z kraks samochodowych. Nagle jedno ze zleceń wydało mu się dziwnie znajome. Małżeństwo, spalona instalacja elektryczna... Przecież to niemożliwe... Wybrał ze swoich kontraktów ten właściwy. Wszystko się zgadzało. Data, nazwiska, godzina zgonu... Zmarszczył brwi i nie zastanawiając się nawet co robi podarł kontrakt Killo. Strzępki papieru spuścił w ubikacji, mały ma wystarczająco dużo kłopotów i bez tego - pomyślał. Z braku zajęcia zajął się praniem. Kosz na brudne ubrania był pełen. Rozdzielił rzeczy i najpierw wpakował do pralki wszystko, co białe. Nie mieli problemów z rozróżnieniem swoich ubrań. Zan ubierał się tylko i wyłącznie na czarno, natomiast w szafie Killo królowała biel. Dolał wybielacza do szufladki z proszkiem i poszedł obejrzeć wiadomości w telewizji, jak zwykle nie wydarzyło się nic, o czym by już nie wiedział.

Zaczynało świtać, kiedy zgrzytnął klucz w zamku. Drzwi, nie przytrzymane trzasnęły głośno, wyrywając Zanazahna z głębokiego snu. Potarł oczy i zerknął na fosforyzujące cyfry zegarka. Dochodziła czwarta. Po trzaśnięciu zapanowała cisza. Zaniepokojony wylazł z łóżka i wyszedł do przedpokoju, zapalając światło.
- Przepraszam, nie chciałem cię obudzić - mruknął chłopak, oparty o zamknięte drzwi
- Nic się nie stało - odparł Zan odruchowo
- Wracaj do łóżka
Killo zdjął kurtkę i powiesił ją na wieszaku obok płaszcza mężczyzny, po czym przeszedł do kuchni. Zan poszedł za nim, plaskając bosymi stropami o kamienna posadzkę. Jasnowłosy usiadł przy stole i oparł głowę na rękach, nieświadomy obserwujących go orzechowych oczu
- Jak poszło?
Drgnął, zaskoczony obecnością mężczyzny.
- Nijak...
- To znaczy? - Zan zakrzątnął się po kuchni, wrzucając do kubka torebkę imbirowej herbaty i wstawiając staromodny czajnik z gwizdkiem na ogień
- Jeden z trzech...
- A dwa pozostałe?
Killo podniósł się nieco i wyciągnąwszy z tylnej kieszeni dwa pomięte świstki przesunął je po stole w kierunku mężczyzny. Zan szybko przebiegł wzrokiem po czarnych linijkach pisma. Starszy pan, przechodzący przez pasy, po ziółka dla swojej żony, potrącony przez furgonetkę i dziewięcioletni chłopczyk, próbujący wyłowić psa ze zbiornika na wodę deszczową. Czajnik zagwizdał. Czarnowłosy odłożył kontrakty na stół po chwili postawił przed chłopakiem parujący kubek
- Ja nie mogłem... - zaczął Killo, ale głos uwiązł mu w gardle - Przecież ten dziadek... i ta kobieta czekająca w domu, aż przyniesie jej zioła, tylko z apteki na drugiej stronie ulicy... mógłbyś tak? Albo ten dzieciak. To nie był jego pies... tylko mu się żal zrobiło. Wyciągnąłem najpierw jego, a potem psa...ojciec pozwolił mu go wziąć do domu...
Zan oparł rękę na jego ramieniu. Ubranie wciąż było lekko wilgotne, czego nie zauważył od razu.
- Dobrze zrobiłeś Killo - pogłaskał go delikatnie po policzku
W tym momencie zadzwonił telefon. Chłopak spuścił głowę, zacisnął wargi i nie pofatygował się by odebrać. To Zan podniósł słuchawkę.
- Tak. Nie może w tej chwili podejść. Mogę przekazać. - chwila ciszy - Tak. Dobranoc.
- Kiedy mam się stawić? - w głosie Killo pobrzmiewała tak rezygnacja, że aż żal się robiło
- W południe
- To ja się położę...
Mężczyzna w milczeniu przyglądał się jak jasnowłosy znika w łazience. Dobiegł go szum wody napuszczanej do wanny i plusk, kiedy chłopak się w niej zanurzył, a potem zaległa cisza. Nie wracał do łóżka, wiedział że i tak by nie zasnął, czekał aż Killo się położy, jednak z łazienki nie dobiegały żadne odgłosy. Zaniepokojony cicho nacisnął klamkę. Leżał w wodzie na plecach, z głową opartą o brzeg wanny. Jego pierś unosiła się w cichym, spokojnym oddechu. Zan czuł się naprawdę podle budząc go. Jasne rzęsy zatrzepotały nerwowo, ukazując zamglone zmęczeniem błękitne tęczówki
- Sądzę, że wygodniej będzie ci w łóżku - pogłaskał jasną czuprynę
- Cholera zasnąłem... - chłopak wytarł się zielonym, puszystym ręcznikiem, podanym mu przez mężczyznę i nago zniknął za drzwiami sypialni. Czarnowłosy wypuścił wodę, umył wannę, rozrzucone po podłodze ubranie wepchnął do kosza na brudną bieliznę i wrócił do łóżka. Killo już spał, jednak podświadomie, gdy poczuł obok siebie drugie ciało, odwrócił się przytulając mocno do Zana. Nie poruszył się ani razu do momentu, gdy mężczyzna zmuszony był go obudzić.
- Killo... Killo!
- Jeszcze chwilkę - mruknął zaspany głos, gdzieś spod jego ramienia
- No dobrze, ale chwilkę.... Chwilka minęła, obudź się!
- Nie śpię...
Zadziwiające jak łatwo tym, razem przebiegła pobudka. Chłopak usiadł na brzegu łóżka, ze skrzyżowanymi nogami i przeciągnął się zamaszyście. Potem spojrzał na zegarek i zbladł. Powoli zaczął się ubierać. Z komody wyciągnął czyste bokserki i śnieżnobiałe skarpetki, nałożywszy je przeszedł do drugiego pokoju. Zan podreptał do kuchni przyszykować mu śniadanie. Mleko, w otwartym kartoniku, nie wiedzieć czemu, skwasiło się. Spróbowawszy skrzywił się i wylał je do zlewu, kartonik upychając do kubła na śmiecie. Pozostawały kanapki. Chleb, wyjęty z szafki nad lodówką był nieco twardy, ale wciąż nadawał się do zjedzenia. Zan odnotował w myślach, że trzeba zrobić zakupy. Szybko posmarował kilka kromek masłem orzechowym i wstawił wodę na herbatę. Killo przysiadł na wysokim stołku przy kontuarze i bez entuzjazmu zabrał się za jedzenie. Nie wyglądał najlepiej, był blady, włosy sterczały każdy sobie, tworząc wokół twarzy niesforną burzę.
- Załóż bluzę pod kurtkę - upomniał go czarnowłosy - wczoraj zmarzłeś, nie chcę żebyś się przeziębił
-...- skinięcie głową
- Podrzucę cię, muszę zrobić zakupy, bo lodówka świeci pustkami
-...- kolejne skinięcie
- Słuchasz ty mnie w ogóle?
-...- skinięcie po raz trzeci
Zanazahn westchnął, najwidoczniej jego kochanie nie było w nastroju do rozmowy. Przeszedł do pokoju i przebrał się szybko w bardziej eleganckie ubranie. Wyszli razem. Mężczyzna machnął ręką na klucze Killo leżące w miseczce na stoliku, najwyżej na niego poczeka. Winda, jak na złość, zepsuła się i zmuszeni byli zejść schodami, samochód nie robił problemów. Drogi były niemal puste, bo ludzie, dotarłszy do pracy nie kręcili się po mieście. Zan zatrzymał się przed niskim, pięciopiętrowym, obskurnym budynkiem. Nad drzwiami rzęził w połowie przepalony, niebieski neon. Killo nie ruszył się, wpatrując zamyślonym wzrokiem przed siebie. Kap, kap, kap pierwsze krople deszczu zadudniły o szybę auta, zgarnięte natychmiast przez automatyczne wycieraczki z czujnikiem
- Idź już, bo się spóźnisz...
- Tak
- Killo?
Chłopak podniósł głowę i spojrzał na mężczyznę, pytająco unosząc brwi. Zan uśmiechnął się do niego i pocieszająco poklepał go po udzie
- Nie martw się, zrobię zakupy i będę czekał w tej kawiarni na rogu - wskazał ręką - Zabiorę cię na jakiś obiad i pojedziemy do domu, co?
- Dobrze.
Otworzył drzwi i wysiadł na wzmagający się deszcz. Zan, zły, patrzył jak znika w drzwiach nie odwracając się ani razu.

Killo powoli wspinał się po drewnianych, skrzypiących schodach, na czwarte piętro. Dzwonek, wyrwany z gniazda nie działał odkąd pamiętał. Zapukał głośnio. Po chwili usłyszał ciche człapanie i drzw3i otworzyła mu wiekowa kobieta w powycieranym granatowym swetrze i grubych, kwadratowych okularach
- O, to znowu ty - westchnęła - Co tym razem udało ci się zepsuć?
Zignorował ją wchodząc do dalszej części mieszkania, gdzie znajdowało się przejście. Stanął pod dwuskrzydłowymi, drewnianymi wrotami, sięgającymi od sufitu do podłogi i skinął głową strażniczce. Pociągnęła wystającą z jednej ze ścian wajchę i odrzwia, z sykiem, trzaskiem i potwornym skrzypieniem otwarły się na tyle, że Killo mógł się przecisnąć na drugą stronę. Zaraz za nim zatrzasnęły się. Otoczyła go wszechobecna mokra mgła, zza której, gdzieś bardzo, bardzo daleko przebijało słabe, białe światło. Chwilę trwało, zanim zatańczył przed nim mały, czerwony punkcik przewodnika. Szedł powoli, ostrożnie stawiając stopy w wirującym białym dymie nie widząc nic. Wreszcie przewodnik zatrzymał się. Killo uczynił to samo. Gdy mgła zaczęła opadać, przyklęknął na jedno kolano i opuścił nisko głowę. Sala wykonana była z przezroczystego kryształu. Jej centralnym punktem były strome, szklane schody, u szczytu których kłębił się biały, aromatyczny dym. Z tego dymu zagrzmiał głos, gdy tylko chłopak zajął swoja zwyczajową pozycję
- Po raz kolejny się na tobie zawiodłem!!!
- Wybacz, Panie - wyszeptał
- Ile razy mam wybaczać? Dostajesz najprostsze zlecenia, na jakie tylko mnie stać! I nawet z połowy z nich nie potrafisz się wywiązać!!!
- Ja nie nadaję się - zaczął Killo rozpaczliwe
- Milcz!!!!!!!!!! Jak śmiesz odzywać się nie pytany!
- Wybacz, Panie...
- To jest ostatnie ostrzeżenie Killo, albo zaczniesz wreszcie normalnie pracować, albo poniesiesz konsekwencje!
- Tak, Panie
- Zejdź mi z oczu!
Mgła zawirowała tak szybko, że Killo zakręciło się w głowie. Podniósł się zdezorientowany, poszukując wzrokiem czerwonego światełka. Nie spieszyło się. Pojawiło się dopiero po długiej chwili, gdy niemal był gotowy ruszyć przed siebie po omacku. Kilka minut łomotał otwartą ręką w drewniane wrota, zanim strażniczka zdecydowała się mu otworzyć. Oparł się o zamykające się drzwi, usiłując opanować drżenie kolan. Bezskutecznie. Jedynym pocieszeniem był fakt, że upiorną wizytę ma już za sobą i że w kawiarni na narożniku czeka na niego Zan. Deszcz zacinał nadal równo, dostając się za kołnierz kurtki i spływając nieprzyjemną, zimną stróżką po plecach. Przebiegł te kilkanaście metrów z ulgą wchodząc do ciepłego, suchego wnętrza lokalu. Zana jeszcze nie było, pewnie wciąż robił zakupy. Killo usiadł w przy stoliku stojącym w samym rogu Sali i poprosił o herbatę. Zapatrzył się w czarną powierzchnię płynu. Bezmyślnie. Minuty mijały długie, nieprzyjemne. Rozejrzał się po lokalu. Był jedynym gościem o tak wczesnej godzinie. Ciekawe co zatrzymywało Zanazahna? Zamówił kolejną herbatę, czując się coraz bardziej podle, o ile było to jeszcze możliwe. Minęła szesnasta. Kawiarnia zaczęła się zapełniać ludźmi i gwarem ich rozmów i przytłaczającym ciężarem beznadziejności, jaki nagle ogarnął Killo. Zapłacił rachunek, dorzucając skromny napiwek i wyszedłszy z lokalu powoli skierował się w stronę metra. Deszcz padał wciąż nieprzerwanie, niestrudzenie przemaczając białą kurtkę i ciepłą bluzę którą miał pod spodem, docierając do skóry, ziębiąc i drażniąc. Wagon metra pełny, co było normalne, gdyż ludzie wracali właśnie z pracy do domów, wlókł się niemiłosiernie. Winda wciąż nie działała. Stopień po stopniu wspiął się na dwunaste piętro i zastukał do drzwi z nadzieją, że może jednak Zan już będzie. Odpowiedziała głucha cisza. Z westchnieniem przysiadł na schodach, ignorując nieprzyjemne uczucie, gdy mokry materiał przykleił się do skóry. Było mu zimno. Był zmęczony. Oplótł ramionami kolana i oparł na nich głowę, zamykając oczy.
Delikatne szarpnięcie za ramię przywróciło go do rzeczywistości. Na klatce schodowej panowała nieprzenikniona ciemność, bo ktoś dowcipny powykręcał wszystkie żarówki, a nikt nie był na tyle zaradny, by wkręcić nowe.
- Cholera, jesteś cały mokry... Przeziębisz się!
Zan podźwignął go na nogi i pchnął przed sobą do drzwi mieszkania. Szybko otworzył wszystkie cztery zamki i weszli do środka, zapalając światło. Killo przekrzywił głowę, przyglądając się czarnowłosemu, który z furią szybko zdjął płaszcz i buty i zaczął rozbierać jego samego z mokrych ciuchów. Został popchnięty do łazienki, gdzie reszta ubrania wylądowała na podłodze. Mężczyzna wszedł z nim pod prysznic, odkręcając silny strumień ciepłej wody. Przyjemnie było tak stać, przytulając się do piersi Zana, czując strugi gorąca, spływające po plecach. Zbyt przyjemnie. Musiał przysnąć, bo rozbudziło go ciche przekleństwo
- Killo, nie śpij!
Nie miał ani siły, ani ochoty się odzywać. Ze stoickim spokojem przeczekał wycieranie i moment, gdy mężczyzna nałożył na niego ciepłą, flanelową koszulę i pociągnął w stronę sypialni, kładąc do łóżka i szczelnie okrywając kołdrą po samą szyję
- Nie wyłaź, zaraz wrócę - pocałował go w czoło i znikł za drzwiami
Niepotrzebnie to mówił, bo jasnowłosy nie miał najmniejszej ochoty ani się poruszyć, co dopiero mówić o wstawaniu. Koszula grzała przyjemnie, to samo pościel. Wreszcie było mu ciepło. Zamknął oczy rozkoszując się tym uczuciem
- Kochanie, wypij to - znów rozbudził go głos Zana
Dla świętego spokoju wypił kilka łyków z parującego kubka podanego mu przez mężczyznę. Gardło zadrapało go, powodując atak duszącego kaszlu. Zwinął się w kłębek, na boku, przyciągając kolana do brzucha. Zamknął oczy i pogrążył się w głębokim śnie.
Zanazahn przyglądał mu się z niepokojem. Ewidentnie mały przeziębił się. Był wściekły. Kiedy wracał z zakupów z podporządkowanej ulicy wyjechał z dużą szybkością sportowy, czerwony samochód. Nie zdążył wyhamować i z impetem uderzył w granatowego Nissana należącego do czarnowłosego. Auto siłą rozpędu uderzyło w latarnię. Obie pary drzwi zakleszczyły się, zamykając Zana w środku. Oczywiście, że mógł się wydostać. Ale wokół kręciło się tylu ludzi, że na pewno ktoś by zauważył. Przyjechała straż pożarna, z ciężkim sprzętem do cięcia blachy i najpierw uwolniła ciężko rannego kierowcę sportówki, a następnie jego samego. Uparli się, by zawieźć go do szpitala, skąd wyszedł po dość gwałtownych protestach. Kawiarnia była już zamknięta, chciał wrócić do mieszkania, ale okazało się, że wszystkie jego rzeczy zabrano wraz z rozbitym samochodem na parking policyjny. Klucze i zakupy udało mu się odzyskać krótko przed północą i wtedy właśnie wrócił do domu, zastając przemoczonego, śpiącego Killo na schodach. Ostrożnie oparł dłoń na czole chłopaka. Było ciepłe, ale nie za bardzo. To dobrze. Po cichu wyszedł z sypialni, przymykając drzwi. Po chwili cofnął się, zgarniając z szafki nocnej Killo jego kontrakty.
Usiadł w kuchni przy stole i zaczął je uważnie studiować, układając w porządku chronologicznym. Z góry mógł zgadywać, z których chłopak zrezygnuje. Na pewno narzeczeństwo, jadące nad morze na pierwsze wspólne wakacje. Na pewno staruszka, idąca do rzeźnika po wątróbkę dla psa, doznająca zawału na środku ulicy. Możliwe, że piętnastolatek, który ukradł ojcu kluczyki do samochodu i zderzył się czołowo z ciężarówką. Na szczęście żaden kontrakt nie był na dziś ani na jutro. Poskładał je w równy stosik i zostawił na kuchennym stole. Zajrzał do chłopaka. Spał wciąż w tej samej pozycji. Gdyby położył się obok, na pewno by go obudził. Westchnął i przeszedł do salonu, rozsiadając się wygodnie w fotelu. Sofa wyglądała niezbyt zachęcająco, tu mógł przynajmniej wyciągnąć nogi na całą długość. Zostawił zapalony mały kinkiecik na jednej ze ścian. Założył ręce na piersi i odchyliwszy głowę do tyłu zasnął.

Obudził go jakiś szmer, czy może szelest. Potarł policzki dłońmi i podniósł głowę. W drzwiach stał Killo. Za duża, flanelowa koszula sięgała mu niemal kolan, włosy w nieładzie, tworzyły wokół jego głowy jasną aureolę, oczy lśniły nienaturalnie
- Killo, mówiłem żebyś nie wstawał, powinieneś spać...
- Nie chcę - jego czysty normalnie głos, był teraz zachrypnięty
Delikatne muśnięcie mocy uświadomiło Zanowi, że każda próba perswazji doprowadzi do kłótni. W trakcie swojego trwającego prawie osiem lat związku pokłócili się tylko raz. Po tym, trzeba było kupić meble i położyć nowe tapety. Od tamtego czasu obaj doskonale wiedzieli na ile mogą sobie pozwolić. Skutki bowiem były dość kosztowne i męczące. Puszysty dywan stłumił odgłos kroków bosych stóp, gdy Killo zbliżył się do niego powoli. Blask kinkietu wyłowił z mroku niezdrowy rumieniec na jego policzkach, lśnienie zmysłowo rozchylonych ust.
- Kochaj mnie Zan...
Usiadł na kolanach mężczyzny, sięgając wargami jego ust. Obrysował ich kształt językiem, powodując leciutkie mrowienie i nagłe gorąco gdzieś w dole brzucha czarnowłosego
- Killo nie powinieneś... - palec oparty na wargach zastopował dalsze słowa
- Kochaj mnie... - powtórzył
Drobne dłonie wślizgnęły się pod czarną koszulkę, delikatnie pieszcząc szeroki tors. Usta czekały na odpowiedź. Nadeszła gorąca i namiętna, gdy ich języki zawirowały we wspólnym tańcu, ciesząc się swoją bliskością. Chłopak uniósł się trochę, sięgając ku wiązaniu czarnych spodni. Zan poruszył biodrami, ułatwiając mu ich zdjęcie. Zsunęły się aż do kostek, hamując nieco ruchy jego nóg. Killo nie przeszkadzało to w najmniejszym stopniu. Nie odrywając warg od ust kochanka, poruszył się, drażniąc męskość czarnowłosego swoją własną, gorącą i twardą. Dłonie mężczyzny wsunęły się pod miękką flanelę, głaskając delikatnie gładką skórę na plecach chłopaka. Zamruczał z zadowolenia. Oparł dłonie na ramionach Zanazachna unosząc się i powoli opuszczając wprost na pulsujące podniecenie. Zastygł na chwilę rozkoszując się obecnością w środku. Trwał kilkanaście sekund w bezruchu a potem odchylił się do tyłu w jednej ze swoich akrobatycznych sztuczek tak, że głową dotknął niemal podłogi. Mężczyzna miał teraz doskonały widok na równo przyciętą kępkę blond włosów łonowych i wyglądający spośród nich lśniący członek. Ujął go delikatnie palcami prawej ręki, uciskając lekko, wyrywając z ust Killo ciche westchnienie. Mimo iż wydawało się to w takiej pozycji niemożliwe chłopak poruszył biodrami, wypychając je mocno w górę, po czym energicznie cofnął znów do dołu. Jego dotyk był cudowny. Zan zamknął oczy i odchylił głowę do tyłu, pozwalając jasnowłosemu nadawać ich miłości własne tempo i rytm. Tylko jego ręka poruszała się jednostajnie, pieszcząc Killo z ogromną wprawą. Chłopakowi szybko znudziła się ta pozycja. Zgrabnym podrzutem wyprostował się, oplatając ramionami szyję czarnowłosego, który stracił nagle pole do manewru między udami kochanka. Sięgnął za to do guzików koszuli, rozpinając kilka pierwszych i zsuwając ją do połowy pleców. Całował teraz obojczyk i ramię Killo, który szybkimi, krótkimi ruchami doprowadzał go niemal do szaleństwa. Bez ostrzeżenia znów zmienił pozycję. Rozsunął szeroko kolana, nie wypuszczając mężczyzny z siebie ani na sekundę, oplótł jego plecy nogami, siadając wprost na jego biodrach. Zan zrozumiał, że mały się zmęczył. Ujął go mocno w pasie i ostrożnie zszedł z fotela przyklękając na puszystej owczej skórze, do której po chwili przygniótł chłopaka całym ciałem. Nie chciał dłużej czekać. Naparł na niego mocno, wyrywając z płuc ochrypłe krzyki. Killo doszedł pierwszy, mocno wbijając palce w ramię kochanka, który po jeszcze kilku gwałtownych ruchach opadł na niego ciężko łapiąc powietrze.
- Kocham cię, wiesz Zan? - wychrypiał, nie otwierając oczu
- Wiem - pocałował go w policzek, szkarłatny i gorący
Leżeli tak długo nie ruszając się, nie odsuwając od siebie, uspokajając szaleńcze bicie serc i urywane oddechy. Zan czuł jak żar w jego ciele wygasa, w przeciwieństwie do jasnowłosego, który wciąż był rozpalony.
- Killo, jak się czujesz? - zapytał po chwili zaniepokojony
Zamglone błękitne oczy przyjrzały mu się nieprzytomnie, na ustach chłopaka błąkał się delikatny uśmiech
- Kocham cię, wiesz? - wyszeptał
- Killo mówię do ciebie, słyszysz?
- Kocham cię...
Cholera. Wiedział, że nie powinni byli się kochać, że Killo nie powinien wstawać z łóżka. Szybko zapiął guziki rozchełstanej koszuli na piersi chłopaka i podniósłszy go z ziemi zaniósł z powrotem do sypialni, otulając kołdrą.
- Kocham cię...
Dlaczego te dwa słowa brzmiały w tej chwili jak wyrzut? Przeszedł do kuchni i zaczął przeszukiwać szafkę z lekarstwami. Aspiryna, aspiryna, aspiryna... o jest! Rozpuścił dwie tabletki w szklance ciepłej wody i zaniósł Killo. Wypił małymi łyczkami, wciąż z tym samym lekkim uśmiechem na ustach.
- Śpij Killo - Zan pogłaskał go po głowie - Śpij, poczujesz się lepiej.
Chłopak posłusznie zamknął oczy
- Kocham cię...- wyszeptał po raz ostatni zanim zasnął
W drugim pokoju rozdzwonił się telefon. Czarnowłosy ostrożnie zamknął za sobą drzwi sypialni i poszedł odebrać.
- Zanazahn?
- Tak, to ja.
- Debbie mówi. Słuchaj. Wszystkie kontrakty Killo...
- Tak? - zmarszczył brwi
- Mają termin przesunięty o tydzień.
- To znaczy?
- Musi odleżeć swoje, a z łóżka będzie mu raczej ciężko je wykonywać.
- To chyba tylko chwilowa niedyspozycja, może jutro poczuje się lepiej...
- Nie poczuje się. Wiem "z góry". Lepiej zadzwoń po lekarza.
- Jasne, dzięki.
- Nie ma sprawy. Acha, twoje kontrakty też się przesuwają. Zaczynasz od przyszłej soboty.
- Ale ja jestem zdrowy - oburzył się - mogę normalnie...
- Lepiej nie zostawiaj go samego
- Rozumiem.
- Do zobaczenia
- Na razie.
Odłożył słuc...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin