Marcin Ĺšwietlicki- zimne kraje 3.doc

(38 KB) Pobierz
PIERWSZY DZIEŃ WIECZNOŚCI

 

PIERWSZY DZIEŃ WIECZNOŚCI

Nie było mnie i teraz też nie jestem w stanie

stwierdzić wyraźnie, że wyraźnie jestem.

Ten samobójczy tydzień oto owocuje.

Ty zaprzyj  jaźni się ze mną.

 

Nie było mnie i martwa powłoka zasiadła

za stołem, wodę sobie puściła na kąpiel.

Trzeba wymienić szyfry, już zbyt wiele razy

klucz powielałem. Zaprzyj  jaźni się.

 

Wyspa się nie nazywa, nie ma flory, fauny,

słodkiej i gorzkiej wody, żadnych właściwości,

żadnej własności. W środek wbiłem patyk,

tu centrum, tam obrzeża, wschodzę i zachodzę,

 

żywię i bronię, morze jest wzburzone,

wzmożona czujność, nocą,

dniem. Nigdy już

 

i odtąd dotąd.

 

 

 

SŁONECZNA KOŃCÓWKA LUTEGO

Wyjechać. Nasze zimowe ubrania nasycone są kurzem.

Z zimy się robi kurz i czarny papier.

 

 

 

ODBYCIA

Wyjechać, żeby odbyć

rozmowę, żeby odbyć

stosunek płciowy. Odbić

i wrócić.

 

Miasto stoi jak stało. A my

w skurczach, odbiciach

wjeżdżamy.

 

 

 

W DOBRYM STARYM STYLU

Kopce byłego śniegu. Były dzień byłego

życia. Jutro się zmienią dekoracje. Dzisiaj

krążyć i kluczyć po krótkim odcinku

ulicy, drzwi otwierać, wchodzić,

tonąć, na klamce brzytwa, pić gdzie indziej, szybciej,

nierozsądnej. O końcu wiem, nie wiem

co pomiędzy.

 

 

 

TRESURA

W Oświęcimiu zacząłem wariować. Pięć godzin

błądzenia po krawędziach obłędu. Wariować

zacząłem w Oświęcimiu. Ukrywszy się w knajpie

wietnamskiej (POLECAMY RÓWNIEŻ KUCHNIĘ POLSKĄ)

wypaliłem pół paczki papierosów Camel

(chciałbym aby ta firma zechciała się przyjrzeć

moim staraniom) (póki nie będzie za późno.

Bowiem wariować zacząłem w Oświęcimiu.

Numerek z szatni, głupi żarcik losu:

czterdzieści

i cztery.

 

 

 

NOWE PRZYGODY CZERWONEGO HRABIĄTKA

Długa jesień. Noclegi, za które należy zapłacić.

A potem długa zima. Coraz droższe noclegi.]

Coraz mniej snu. Posiłki donoszone przez

życzliwą służbę (doniesie, podpisawszy się

ŻYCZLIWA).Kłamstwo na długich nogach.

W sam środek jest wetknięta bezsensowna solówka,

ciągnąca się, ciągnąca, rzyganie uprzednio

zżartym ogonem, ciągnąca

się i ciągnąca. Kłamstwo na długich nogach.

Życzliwa służba nieomal już weszła

do rodziny, powiernikiem będąc

tej tajemnicy. Świat stoi przed nami

potworem.

 

 

 

POMÓŻ

Pomóż mi – już od dawna pielęgnuję formę,

utrzymuję ją, karmię, przewijam i spełniam

jej zachcianki – jest wielka, nieforemna, patrzy,

nie zaprzestaje żądań. Napijmy się kawy,

nie ogoliwszy się popatrzmy na sufit.

 

Pomóż mi, proszę. Wypełnij to treścią.

Weź taksówkę – i powiedz wreszcie tym palantom

z telewizji, że idziesz. Przecież masz podręcznik

asertywności. Wejdź przez okno, nie dzwoń,

nie bądź wybredna, jeszcze raz zdecyduj,

 

że ja.

 

 

 

NIE DAM TYTUŁU

Śmierć ma walkmana.

Jest w ciemnym przedziale

dla palących. A cały pociąg rozjaśniony, pełny

spoconych, piwem się pocących.

 

Śmierć ma kobiecą intuicję. Oczy

utkwione w moich oczach niewidząco. Oczy

spotykają się w szybie. Nikłe światła wszystkie

za oknem. Małe miasta jak małe cmentarze.

 

Duże miasto jak pożar. Tu trasa się kończy.

Iść żyć. Udawać cząstkę społeczności.

Robić. Najpierwszy umrze język. Nie

wierzyć.

 

 

 

NIEOMAL PROZA, POZNAŃ

Portierka daje klucz oraz pilota

- magiczny przedmiot, który prowadzi

przez noc, przez wszystkie możliwe kanały.

 

Znany z kultur motyw: nagi i samotny

w hotelowym pokoju, zmieniający z łóżka

stacje telewizyjne co piętnaście sekund.

 

O wpół do czwartej rano zamówił budzenie.

Portierka nie śpi, aby zbudzić tego,

który nie śpi. On wstaje i ubiera się.

 

Idzie. Wróci tu jeszcze. Bo oto jest czas,

by się dowiedzieć, że był czas, lecz wtedy,

kiedy był na to czas.

 

 

 

WYJAŚNIENIE

Najjaśniejsze, jedynie jasne

miejsce w tym miejscu, w tym mieście: most, dół.

 

Czarne gałęzie, przez prześwit w gałęziach

światło leci, kieruje się tu.

 

To samo nocą – to jedyne jasne

miejsce tej nocy w tym miejscu, w tym mieście.

 

Rozświetlone znienacka pospiesznie

nie osobowe płcie.

 

 

 

SZEŚĆ RAZY COLTRANE

Do kogo mówię? Bo mówię – i przecież

mówię po polsku ------ Zaraz słońce padnie

za krawędź. Zaraz innym palcem

jazda po gardle. Zaraz zimnym miastem

jazda. Do Nikąd. W Nikąd zamieszkawszy

nigdy nie będę w Indziej. I do kogo mówię?

- po polsku, w marginesach

światła. Anioł

znienacka mówi: Teraz chcę się dla pana rozebrać.

(Do kogo mówi?)

 

 

 

PIEKŁO

 

Piekło,

piekło,

przestało. Grube skóry, groby

gadające. A wschód

słońca w południe następuje, kiedy

samotnie zamówiwszy wódkę i drożdżówkę

w „Zwisie”, w którym pracuje pani, co nas lubi,

palimy sobie papierosa. Podstawowy zestaw,

wywołujący wschód słońca oraz nową miłość

do niewiadomoczego, na nic konkretnego

nas nie stać i nie będzie nas stać, a za chwilę

nie będziemy tu stali, pan tu stał a teraz

nie stoi, poszedł. Piekło i przestało.

 

 

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin