Feehan Christine - Mroczny obrońca.pdf

(2900 KB) Pobierz
Mroczny
obro ń ca
825046569.004.png 825046569.005.png 825046569.006.png
Ta książka została napisana
dla Jonathana Carla Woodsa juniora.
Nie sposób wymarzyć sobie cudowniejszego zięcia.
Mężu naszej córki Mandy, ojcze naszej wnuczki Skyler,
Strażniku i Obrońco tych, które kochamy,
jesteś wszystkim, czym powinien być mężczyzna.
Wszystkim, czym powinien być bohater.
W naszych sercach zawsze będzie dla Ciebie miejsce.
825046569.007.png
Prolog
Lucian
Wo ł oszczyzna, rok 1400
W ioska była zdecydowanie za mała, żeby oprzeć się błyskawicznie
nadciągającej armii. Nic nie mogło spowolnić pochodu osmańskich Turków.
Niszczyli wszystko na swej drodze, wszystkich okrutnie mordowali. Ciała
wbijali na pale z surowego drewna i zostawiali padlinożercom, by dokończyły
dzieła. Krew lała się strumieniami. Nie oszczędzano nikogo, nawet
najmłodszych dzieci ani najstarszych starców. Najeźdźcy palili, torturowali,
okaleczali, zostawiając za sobą tylko szczury, ogień i śmierć.
We wsi panowała przedziwna cisza; nawet dziecko nie ośmieliło się
zapłakać. Ludzie spoglądali po sobie z rozpaczą i beznadzieją. Nikt nie
przyjdzie im z pomocą, nie było sposobu, by powstrzymać masakrę. Wobec
potwornego wroga ugną się tak jak wszyscy przed nimi. Byli zbyt nieliczni, a
do walki z nadciągającymi hordami mieli zaledwie broń wieśniaków. Byli
bezsilni.
I nagle dwóch wojowników wyłoniło się z nocnej mgły. Poruszali się, jakby
stanowili jedno - jedna myśl, jeden krok. W ich gestach znać było pewien
szczególny zwierzęcy wdzięk. Sunęli płynnie, miękko w absolutnej ciszy. Obaj
wysocy, o szerokich barach, z długimi, opadającymi na ramiona włosami i
oczami, z których wyzierała śmierć. Niektórzy twierdzili, że w głębi tych
lodowatych czarnych oczu można dostrzec czerwone ognie piekieł.
Dorośli mężczyźni usuwali im się z drogi, kobiety chowały się w cień.
Wojownicy nie patrzyli w lewo ani w prawo, a mimo to widzieli wszystko. Moc
przywarta do nich niby druga skóra. Zatrzymali się i stali nieruchomo niczym
okoliczne góry, gdy kawałek ponad rozrzuconymi po wsi chatami dołączył do
nich przedstawiciel starszyzny. Stąd mogli spoglądać na opustoszałą łąkę, która
dzieliła ich od lasu.
- Jakie nowiny? - spytał starszy. - Z każdej strony napływają wieści o
825046569.001.png
rzeziach. Teraz nasza kolej. I nic nie może powstrzymać tej powodzi śmierci.
Nie mamy dokąd iść, Lucjanie. Nie mamy gdzie ukryć naszych rodzin.
Będziemy walczyć, ale pokonają nas tak jak innych.
- Spieszyliśmy się, Starcze, bo tej nocy jesteśmy potrzebni gdzie indziej.
Krążą słuchy, że poległ nasz Książę. Musimy wracać do swoich. Zawsze byłeś
dobrym i życzliwym człowiekiem. Zanim odejdziemy, zrobimy z Gabrielem co
w naszej mocy, żeby wam pomóc. Wrogowie mogą się okazać niezwykle
zabobonni.
Ton głosu Lucjana był czysty, miękki niczym aksamit. Ktokolwiek go
usłyszał, nie umiał oprzeć się jego mocy. Każdy chciał tylko słuchać go wciąż i
wciąż. Sam ten głos potrafił czarować, uwodzić, a nawet zabić.
- Idźcie z Bogiem - szepnął wioskowy starszy w podzięce.
Mężczyźni ruszyli. Idealnie zgrani, płynnie, cicho. Gdy tylko znaleźli się
poza zasięgiem wzroku wieśniaków, w jednej chwili bez słowa zamienili się w
sowy. Uderzając mocno skrzydłami, zaczęli zataczać kręgi ponad linią lasu.
Wypatrywali uśpionej armii. Kilka kilometrów dalej ziemię setkami pokrywali
śpiący mężczyźni.
Nisko przy ziemi nadciągnęła biała gęsta mgła. Ucichł wiatr, więc zbita
mogła utrzymywać się w jednym miejscu. Obie sowy bez ostrzeżenia spadły
bezszelestnie z nieba, z ostrymi niczym brzytwa pazurami wymierzonymi
prosto w oczy wartowników. Wydawało się, że ptaki są wszędzie. Ich działania
były tak precyzyjnie zgrane, że dopadły ofiar, zanim ktokolwiek zdążył przyjść
strażnikom z pomocą. Głuchą ciszę wypełniły okrzyki bólu i przerażenia. W
gęstej mgle żołnierze zerwali się i chwytali broń. Szukali wroga, a zobaczyli
tylko puste oczodoły i krew spływającą po twarzach biegnących na oślep
wartowników.
W samym sercu masy żołnierzy dał się słyszeć trzask, a potem kolejny. I tak
trzask za trzaskiem dwa szeregi mężczyzn osunęły się na ziemię z
przetrąconymi karkami. Tak jakby ukryci w gęstej mgle niewidzialni wrogowie
przesuwali się od jednego do drugiego, skręcając karki gołymi rękami.
825046569.002.png
Zapanował chaos. Ludzie z krzykiem zaczęli uciekać w stronę pobliskiego lasu.
Ale wtedy znikąd pojawiły się wilki. Potężnymi szczękami chwytały
umykających żołnierzy. Jakby na komendę mężczyźni zaczęli padać na własne
włócznie. Inni, nie mogąc się powstrzymać, nadziewali na nie swoich
towarzyszy. Nie potrafili zwalczyć przymusu, choćby nie wiadomo jak się
starali. Na ludzi padł blady strach. Krew i śmierć były wszędzie. Głosy w
głowach żołnierzy, głosy w samym powietrzu szeptały o klęsce i śmierci. Ziemia
nasiąkła krwią. Noc nie chciała się skończyć. Aż wreszcie nie było miejsca,
gdzie można by się skryć przed niewidzialnym terrorem, widmem śmierci i
dzikimi bestiami, które przybyły pokonać turecką armię.
Rankiem, kiedy mieszkańcy Walachii wyszli, by walczyć, znaleźli już tylko
trupy.
Lucian
Karpaty rok 1400
P owietrze cuchnęło śmiercią i zniszczeniem. Wszędzie wokół dymiły
resztki ludzkich wiosek. Starożytni Karpatianie na próżno próbowali uratować
swych sąsiadów - wróg uderzył w chwili, gdy słońce stało w zenicie. W tych
godzinach starożytni byli bezbronni, a ich moc najsłabsza. Dlatego wielu
Karpatian poniosło śmierć razem z ludźmi - mężczyźni, kobiety i dzieci
pospołu. Tylko tym, którzy byli daleko, udało się uniknąć miażdżącego ciosu.
Julian - młody i silny, ale zaledwie chłopiec - widział, co się wydarzyło, i w
jego oczach zagościł smutek. Tak niewielu jego pobratymców przetrwało. I
jeszcze ich Książę Vladimir Dubrinsky poniósł śmierć razem ze swoją życiową
partnerką Saranthą. Prawdziwa katastrofa, cios, po którym ich gatunek mógł
się już nigdy nie podźwignąć. Julian stał wysoki, wyprostowany, z długimi
jasnymi włosami spływającymi na ramiona.
Za plecami chłopca pojawił się Dimitri.
- Co ty tutaj robisz? Wiesz, że jest niebezpiecznie. Tylu ludzi chciałoby nas
825046569.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin