Pięć rzeczy, których Fred i George nie powinni byli robić - Olivia Brooks tłum. Chelsea.pdf

(125 KB) Pobierz
Autor: Olivia Brooks
Tłumacz: Chelsea
Zgoda: jest
Link do oryginału:
Pięć rzeczy, których Fred i George nie
powinni byli robić
1.Gdy bliźniacy przysporzyli kłopotów swojej mamie.
Fred i George, lat cztery.
- Poszła już? - spytał George, wychylając się zza rogu korytarza. Fred, jego brat bliźniak stał przed
drzwiami sypialni ich mamy.
- Tak. Szybko! - odszepnął Fred, wbiegając do pokoju. George, ślizgając się ruszył za nim.
Zatrzymał się tuż przed łóżkiem rodziców, podczas gdy Fred już klęczał i pod nie sięgał. Po
strasznej minucie, w której George zaczynał już myśleć, że ich matka przeniosła gdzieś pudełko,
Fred je wyciągnął.
Gdy zebrali się wokół niego, jedynym słyszalnym odgłosem były ich ciężkie oddechy. Fred uniósł
pokrywkę i obaj zajrzeli do środka. W kupę starych, postrzępionych szmat zawiniętych było kilka
zdjęć, para okularów i dwie złamane różdżki.
Zaczęli tak, jak zwykli to robić – Fred chwycił okulary i różdżkę, a George sięgnął po zdjęcia,
jednak po sekundzie lub dwóch Fred podskoczył. Celując dumnie różdżką w George'a – a
przynajmniej tak dumnie, jak to jest możliwe przy złamanej różdżce – zaczął:
- Ja, Fabian Weasley...
- Prewett.
- Racja. Ja, Fabian Prewett, wyzywam ciebie, Gideonie, na pojedynek!
George zerwał się i szybko wyciągnął z pudełka drugą różdżkę.
- Abrakadabra! - krzyknął.
Jego różdżka zadrżała lekko, ale nic innego się nie stało. Zwykle Fred udawał, że umiera albo robił
unik, lecz tym razem wpatrywał się w brata.
- Zgadnij, co właśnie sobie przypomniałem.
- No co? - spytał George, lekko marszcząc brwi. Ta zabawa miała wyglądać inaczej. – Fred! Źle to
robisz!
- Bo znam prawdziwe zaklęcie – powiedział, wpatrując się z ciekawością w drewienko. Nagle
podniósł wzrok. – Chcesz je usłyszeć?
- A czy Snape jest ohydnym gnojkiem? - spytał George. Nie do końca wiedział, co to znaczy, ale
usłyszał kiedyś, jak mówił to jego brat, Charlie, i od tej pory nie mógł pozbyć się tego z myśli.
- Dobra. Gotowy? - spytał Fred. George pokiwał głową z zapałem, otwierając szeroko oczy, żeby
niczego nie przegapić.
- Avada Kedavra! - mruknął, celując różdżką w podłogę. Usłyszeli jakiś stłumiony hałas, a potem
nastąpiła eksplozja. Siła wybuchu była tak wielka, że odrzuciła George'a o parę stóp do tyłu, przez
co uderzył głową w ścianę. Dym dookoła był tak gęsty, że przez kilka minut George nie widział
Freda.
- Freddie? Jesteś cały? - spytał, wstając i pocierając tył głowy pucułowatą ręką. Gdy ją odciągnął,
zobaczył, że jego palce się lepią i są poplamione krwią.
- Nic mi nie jest – krzyknął Fred, a po chwili dodał: – O, cholera!
George, chichocząc, zatkał usta rękami. Na sekundę zapomniał o wybuchu. Fred powiedział
brzydkie słowo!
- Co to był za hałas? - Usłyszeli głos matki. To sprowadziło George'a na ziemię. Spojrzał na Freda,
który wpatrywał się w niego równie szeroko otwartymi oczami – Charlie? Chyba nie przyniosłeś
znowu do domu tego okropnego smoka?
Zapadła cisza, a po chwili usłyszeli szuranie nogami.
- Nie.
- Bill? Czy to ty?
- Bill przecież wyszedł na spotkanie z Dumbledore'em – krzyknął ich ojciec.
- To nie ja! - krzyknął Percy.
- Nie martw się, Percy, nikt cię nie podejrzewa o dobrą zabawę, Merlinie broń – powiedział cicho
Charlie. Dało się słyszeć ciche 'pfff', a potem zrobiło się cicho.
- Co robimy? Co robimy? - powtarzał gorączkowo George, rzucając się na podłogę, by pozbierać
zawartość pudełka.
Był jednak mały problem; zostały jedynie skrawki szmat i róg oderwany z jednego ze zdjęć. Jego
bohaterowie stłoczyli się w jednym miejscu, wpatrując się w George'a nieprzyjaźnie.
Słyszał już na schodach kroki matki. Spojrzał na Freda.
- Freddie, co robimy?
- Yy, yyyy, udajemy rannych? - zasugerował Fred, wpatrując się w powyginane deski podłogowe w
skrajnym przerażeniu. - Szybko! Uderz mnie w twarz!
- Chłopcy? Co wy... - Ich matka weszła do pokoju i natychmiast przerwała. Przez chwilę tylko
rozglądała się wokoło z szeroko otwartymi ustami, gwałtownie mrugając oczami. Odwróciła się do
Freda.
- Co wy narobiliście!
- Mamo, my... - zaczął Fred.
Jednak gdy Molly Weasley zauważyła małe skrawki leżące na podłodze, coś w jej oczach się
zmieniło. W jednej sekundzie jej wzrok, jeszcze przed chwilą zły, stał się smutny.
- Chłopcy, czy to było pudełko spod mojego łóżka? - spytała, przygryzając wargę. Gdy Fred i
George powoli pokiwali głowami, zamknęła oczy. - Czy coś zostało?
Popatrzyli na zniszczone różdżki, które wciąż trzymali w dłoniach i podali je mamie. Ona chwyciła
je delikatnie, tak jakby były kruchymi dziełami sztuki, a nie głupimi patykami.
- Fred, George, idźcie do swojego pokoju - wyszeptała opanowując oddech.
- Mamo...
- George, proszę - powiedziała, patrząc na niego. Jej głos załamał się na słowie 'proszę', a do
George'a dotarło, że wolałby, żeby wściekała się jak zwykle. To rozczarowanie i ból za bardzo go
dręczyło.
Pokiwał głową i chwycił Freda za ramię, wyciągając go za sobą z pokoju. Drzwi zatrzasnęły się za
nimi szybko i po chwili z pokoju słychać już było odgłosy szlochania.
Drzwi na wyższym piętrze otworzyły się - najwyraźniej bardzo szybko, bo aż uderzyły o ścianę - i
chłopcy usłyszeli na schodach kroki spieszące na dół. Chwilę później przed nimi stanął Charlie.
- Co się stało? - zapytał.
- Bawiliśmy się tymi różdżkami w pokoju mamy - zaczął Fred.
- ...a potem była ta eksplozja, a pudełka... nie ma - bełkotał George. - Przyszła mama i kazała nam
wyjść, a teraz... a teraz...
- Płacze! - wyszeptał Fred. - Charlie, co jej się stało?
Charlie spochmurniał.
- Czy to było zielone pudełko?
Fred zastanowił się chwilę zanim przytaknął.
- W tym pudełku były rzeczy jej braci - powiedział Charlie. - Zostańcie tu, ja idę po tatę.
Po chwili Charlie wrócił z ich ojcem. Artur miał bardzo zdecydowaną minę i wślizgnął się do
swojej sypialni, nie odzywając się do bliźniaków ani słowem.
- Czemu mama jest taka smutna? - spytał George.
- Bo jej bracia nie żyją - odparł Charlie.
- No i? - nagle oczy George'a się rozszerzyły. - Tam chyba nie było ich ciał, co?
- Nie, jasne że nie! Ale spójrz, Bill, Ron i ja jesteśmy waszymi braćmi, prawda? - George i Fred
przytaknęli. - Więc tęsknilibyście za nami, gdyby nas tu z wami nie było, tak?
- Mhm - odparł Fred. - No, może poza Ronem. On nie jest za fajny.
- Jest malutki, Fred. Małe dzieci nie robią nic specjalnego - wyszczerzył zęby Charlie. Zaraz jednak
jego uśmiech zgasł. - Zatrzymałbyś nasze rzeczy? Na przykład zdjęcia?
- Mhm - powtórzył Fred. Przewrócił oczami, ale zaraz natychmiast je otworzył. - To było wszystko,
co jej po nich zostało?
George wytrzeszczył oczy:
- Rzuci na nas klątwę?
- Wątpię, kolego, ale raczej nie powinniście się teraz wychylać. Tak na wszelki wypadek.
W tym momencie z pokoju wyszedł ich ojciec; był nienaturalnie blady.
- Chodźcie na dół, chłopcy. Może potem pójdziemy na lody - stwierdził, próbując się uśmiechnąć.
Fred i George wiedzieli, że Artur wcale nie miał takiego zamiaru, ale udawali zachwyconych.
Gdy schodzili po schodach, Charlie mruknął do George'a:
- Naprawdę nie powinniście byli tego robić.
2.Gdy bliźniacy próbowali rzucić zaklęcie.
Fred i George, lat siedem.
- Masz? - spytał Fred z przejęciem.
Lubiący psoty rudzielec podskakiwał energicznie. Robił to za każdym razem, gdy był czymś
podekscytowany, co George uważał za irytujące.
- Jasne, że mam! Charlie nawet nie zauważył - odparł George, wyciągając z kieszeni różdżkę.
- Świetnie - stwierdził Fred, wpatrując się w nią. Lekki respekt, jaki odczuwał, szybko został jednak
zastąpiony podekscytowaniem. Chwycił George'a za rękę.
- Chodź, Ron jest w swoim pokoju.
Chłopcy wbiegli po schodach na górę i zapukali głośno do drzwi pokoju ich młodszego brata, po
czym weszli w pośpiechu.
- Rooonald! - Fred przeciągał imię brata, dopóki nie zauważył, że kuli się on pod łóżkiem. Upadł na
kolana, wyciągnął go stamtąd i wziął od George'a różdżkę.
- Dobra, ty trzymaj jego rękę, a ja rzucę zaklęcie.
- Nie! Nie chcę! - krzyknął Ron, cofając rękę.
George poczuł lekkie ukłucie winy, które szybko jednak zniknęło, gdy uświadomił sobie, że za
chwilę naprawdę złożą Wieczystą Przysięgę.
- No, daj spokój, Ronuś - powiedział. - Będzie fajnie. Zobaczysz ładne światełka.
Ronowi zadrżała dolna warga.
- Nie. Będą pająki, tak jak ostatnio. Nienawidzę pająków.
George skrzywił się na wspomnienie tego, co obaj z Fredem nazywali "wtedy, gdy mama mało nie
pozbawiła nas tyłków zaklęciem". Przypadkowo zamienili wówczas pluszowego misia Rona w
wielkiego pająka, po tym jak złamał dziecięcą miotełkę Freda. To naprawdę był przypadek -
naprawdę, to miała być akromantula - ale mama im nie uwierzyła.
- Jak to zrobisz... damy ci cukierka - wypalił Fred.
George spojrzał na niego z zainteresowaniem i powiedział bezgłośnie Cukierka?. Fred wzruszył
ramionami, oglądając się na George'a, który stał z wytrzeszczonymi oczami.
Ale wszystko wskazywało na to, że to zadziałało.
- Cukierka? Na przykład... na przykład czekoladową żabę?
- A co powiesz na Fasolki Wszystkich Smaków Bertiego Botta? - spytał Fred, wyciągając z kieszeni
malutką torebkę.
Ron skrzywił się i gwałtownie potrząsnął głową. Fred odwrócił się do George'a i syknął:
- Zrób coś!
- Hej, ale one są takie dobre! - stwierdził szybko George, biorąc od Freda torebkę. Wyjął z niej
jedną fasolkę i włożył sobie do ust, żując powoli. Gdy smak stał się możliwy do rozpoznania - a był
to, George mógłby przysiąc, smak smarków - zrobiło mu się niedobrze. Wypluł to paskudztwo
prosto na Rona.
Ten pozbył się go z twarzy i przez chwilę się nie odzywał. Zaraz jednak uśmiechnął się przebiegle.
George zaniepokoił się; Ron nie był zbyt mądry - szczerze mówiąc, gdyby inteligencja była
meczem quidditcha, musiałby on złapać znicza co najmniej trzydzieści razy, zanim mógłby
choć pomyśleć o pokonaniu przeciętnego przeciwnika - ale jeśli w grę wchodziły słodycze, można
było spodziewać się po nim wszystkiego.
- Dajcie mi waszą kolekcję czekoladowych żab - powiedział, uśmiechając się słodko.
- O jakiej kolekcji mówisz? - spytał Fred, obrzucając George'a nerwowym spojrzeniem.
Kolekcjonowali czekoladowe żaby, odkąd pamiętał, tylko od czasu do czasu biorąc jedną lub dwie.
Nie wiedział, po co tak właściwie je trzymali, ale zakładał, że czekają na dobrą okazję. Oddanie ich
Ronowi na pewno nie było ową okazją.
- Wiesz co? Zapomnij o tym - stwierdził Fred. - I tak nie potrzebujemy twojej pomocy.
- A to szkoda. Tato będzie chyba zaskoczony, gdy zapyta mnie, jak mi minął dzień - odparł Ron.
George wpatrywał się w niego z niedowierzaniem; czy on naprawdę im groził?
- Ma dopiero pięć lat - szepnął Fred. - Kiedy stał się takim przebiegłym małym przygłupem?
- Głupio mi to mówić - odszepnął George. - ale właściwie to jestem z gnojka dumny.
- Słyszałem to - wciął się Ron, prawie śpiewając. - To jak będzie?
- Jeśli damy ci żaby, na pewno pozwolisz nam rzucić to zaklęcie? - zapytał Fred.
- A umrę, jeśli pozwolę?
Fred i George wymienili spojrzenia, ale Ron, najwyraźniej zadowolony, że choć raz udało mu się
pokonać braci, był zbyt zajęty nuceniem pod nosem jakiejś piosenki, by to zauważyć. Na twarz
Freda powoli wpełzł uśmiech.
- No coś ty.
- No to spoko loko, zrobię to - powiedział Ron i klasnął w dłonie. Momentalnie jednak spoważniał.
- Ale najpierw musicie dać mi żaby.
Fred przewrócił oczami i wyszedł z pokoju. Po chwili wrócił z torbą pełną czekoladowych żab.
Wyciągnął ją do Rona, wahając się o kilka sekund za długo.
- No dobra - rzekł Ron, chichocząc. Położył torbę na swoim łóżku i odwrócił się do bliźniaków. -
Róbcie, co macie robić.
- Złap mnie za rękę - polecił George, podając ją Ronowi. Ten złapał ją i skrzywił się.
- Czemu muszę trzymać cię za rękę? Chyba nie zamierzasz się ze mną całować?
George prychnął:
- Na pierwszy pocałunek raczej wybrałbym kogoś o wiele lepszego od ciebie, gnojku.
- Gotowy, George? - spytał Fred, wyjmując z kieszeni różdżkę Charliego. Wskazał nią na swoich
braci. - Musicie położyć ręce na swoich nadgarstkach. Tak robili ludzie w książce.
Zrobili tak, jak im kazał, na co pokiwał głową.
- Dobrze. A teraz, Ronie Weasley, czy przysięgasz... - kilka cienkich wiązek srebrnego światła
oplotło ich złączone ręce. Fred przerwał, chwilowo rozproszony.
Właśnie podczas tego krótkiego zagubienia rozległo się pukanie do drzwi i do pokoju wszedł ich
ojciec.
- Chłopcy, chcecie...
Zamarł, gdy zobaczył połączone ręce i otaczający je blask. Fred szybko wrzucił różdżkę pod łóżko
Rona. George spróbował uwolnić rękę, ale nie mógł nią ruszyć.
Właściwie George ucieszył się, że to ojciec ich przyłapał, a nie matka. Ona prawdopodobnie by ich
zabiła. Ze strony ojca czekało ich co najwyżej łagodne upomnienie.
- Co wy, do jasnej cholery, wyprawiacie?! - wrzasnął, wydzierając rękę Rona z uścisku George'a.
Tego George się nie spodziewał.
- Czy wy macie pojęcie, jak potężna jest ta magia? Macie pojęcie, co mogło mu się stać? Mógł
zginąć, do cholery!
Ron, który pocierał czerwony znak na ręce powstały za sprawą jego ojca, spojrzał na swoich braci.
- Okłamaliście mnie!
- My tylko chcieliśmy, żeby posprzątał nasz pokój - zaprotestował Fred.
Jego ojciec spojrzał na niego uważnie.
- Zamierzaliście rzucić zaklęcie, które zmusza do zrobienia tego, czego się zażąda, pod groźbą
śmierci po to, żeby Ron sprzątnął wasz cholerny pokój?
Nie podniósł głosu, ale czaiła się w nim zapowiedź kary. Ani Fred, ani George nie odezwali się
słowem. Nie wyglądało na to, by miało to pomóc.
Artur, wzburzony, podszedł do bliźniaków.
- Chodźcie ze mną.
- Ale, tato...
- CHODŹCIE ZE MNĄ, NATYCHMIAST! - wrzasnął, łapiąc ich za ręce tak mocno, ze Fred
przysięgał później, iż czuł, jak robi mu się siniak.
George był tak zaskoczony gniewem ojca, który nigdy wcześniej nawet nie podniósł głosu, że nie
był w stanie wykrztusić ani słowa. Zamiast tego, po prostu się mu podporządkował.
Gdy zostali wyprowadzeni z pokoju, George usłyszał cichy rechot Rona, a następnie słowa:
- Naprawdę nie powinniście byli tego robić!
3.Gdy bliźniacy wywołali chaos.
Fred i George, lat jedenaście.
- Możesz w to uwierzyć? - spytał Fred szeptem pełnym podziwu.
George widział brata w takim stanie tylko raz, a miało to miejsce dawno temu, gdy rzucili swoje
pierwsze zaklęcie. Teraz jednak miał on dobry powód. Stali w kolejce, czekając na swój przydział.
Przed nimi było jeszcze sporo czekania, biorąc pod uwagę to, że ich nazwisko zaczynało się na W, a
ostatnio przydzieloną osobą była ładna dziewczyna, Angelina Johnson, która miała na głowie tiarę
może przez sekundę, zanim ta wrzasnęła Gryffindor!.
- Nie ma mowy... - odparł George.
Fred uderzył go lekko w ramię i uśmiechnął się.
- Założę się, że będziesz Ślizgonem.
- O, nie - wzdrygnął się George, po czym też się uśmiechnął. - Za to ty na bank zostaniesz
Puchonem.
Fred parsknął.
- Proszę cię. Jeśli jakimś cudem Percy został Gryfonem, to nie ma szans, żebym ja nie został.
- I chcesz powiedzieć, że możliwe jest, że nie będę nim ja?
Fred wyglądał, jakby całkiem poważnie to rozważał, więc George trzepnął go w ramię.
- Ej! Jesteśmy bliźniakami, głupku! Jesteśmy do siebie tak podobni, że ludzie nie potrafią nas
rozróżnić! Jeśli ja będę Ślizgonem, to ty też.
- Dobra, dobra - poddał się Fred i uniósł ręce. - Obaj zostaniemy Gryfonami. Zadowolony?
- Bardzo.
Fred przewrócił oczami i rozejrzał się dookoła.
- Co za nudy! Poważnie, myślałem, że w Hogwarcie będzie fajniej niż w domu - zaczął narzekać. -
A prawie wolałbym tam teraz wrócić.
George popatrzył na niego sceptycznie - nawet jeśli na razie było nudno, Hogwart był miejscem, w
którym wręcz zachęcano do używania magii, podczas gdy Nora na pewno do takich miejsc nie
należała.
- W porządku, może nie do domu, ale na pewno wolałbym być gdzieś indziej - sprostował Fred.
- Cóż - zaczął George. - jeśli tak strasznie ci się nudzi, może powinniśmy trochę podgrzać
atmosferę.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin