Coulter Catherine - Pieśń 01 - Pieśń wojownika.pdf

(1106 KB) Pobierz
CATHERINE COULTER
CATHERINE COULTER
PIEŚŃ WOJOWNIKA
ROZDZIAŁ 1
Zamek Croyland przy północnej granicy z Walią, maj 1272 roku
Patrzyła, jak stoi z dala, oddzielony od niej rozległym pasem spalonej słońcem ziemi,
usianej poszarpanymi skałami, karłowatą sosną i spowitej niską, gęstą mgłą.
Dosiadał czarnego rumaka, a za nim na tle nieba stało co najmniej trzydziestu ludzi.
Jego zbroja lśniła srebrem w promieniach słońca. Na nią zarzucił czarną, aksamitną opończę,
której przepych Chandra mogła podziwiać nawet z tak daleka. Na wietrze trzepotała przypięta
do hełmu czarna wstążka. Siedział zupełnie nieruchomy, jakby czegoś oczekiwał.
Najpewniej uznałaby go za kogoś wspaniałego, gdyby nie to, że on i jego ludzie
ustawili się w długi, nieprzerwany sznur oddzielający ją od Croyland. Ze sobą miała tylko
sześciu swoich, z których dwóch ciągnęło na drągach dzika powalonego niedawno przez nią
samą.
Nieznacznie obróciła się na grzbiecie Wicketa i cicho zapytała jadącego obok starego,
żylastego mężczyznę, który pokazał jej kiedyś, jak jednym cięciem noża pozbyć się ogryzka z
jabłka:
- Ellisie, ten człowiek... Co to za jeden? Wygląda całkiem jak posąg, siedzi tak
nieruchomo. Dlaczego się do nas nie zbliża? Cóż to za pokaz siły?
- O, pani... Wiem, kto to jest - jęknął ponuro Ellis. Bardziej ponuro niż przed godziną,
gdy Ponce, jeden z dworzan jej ojca, nie trafił włócznią w szarżującego dzika i zwierz już
zwalał się na nich obu, kiedy nóż Chandry pogrążył się głęboko w jego czaszce. - Widzisz te
trzy srebrne wilki na czarnej chorągwi? - mówił dalej Ellis. - To lord Graelam de Moreton.
Dlaczego jest tutaj? Nie wiem. Daleko mu stąd do domu, do Kornwalii.
Skinęła głową. Zdaje się, że słyszała, jak ojciec wymawiał to imię, ale nie mogła sobie
przypomnieć gdzie.
- Ciekawe, dlaczego nie podejdzie się przywitać.
- Nie wiem, pani, ale wcale mi się to nie podoba, zupełnie mi się nie podoba. Za wielu
z nim ludzi, by nie knuł czegoś złego.
Utrafił w sedno. W głosie Chandry było więcej chłodu niż rano w zamarzniętej wodzie
w sadzawce.
- Na wszystko, co święte, teraz rozumiem. Ojca oszukano. Ten chudy człowieczek,
cośmy go przyłapali, jak myszkował wokół Croyland, który przyznał w końcu ojcu, że zbójcy
Cadwallona czają się w pobliżu... to nieprawda. To był podstęp, by ojca i wielu naszych
wywabić z Croyland. Ale dlaczego? Ten Graelam musi wiedzieć, że nie utrzymałby Croyland
na dłużej. Wasale ojca zebraliby się w tydzień. Zabiłby i jego, i wszystkich jego ludzi.
- Może jego obecność nie ma nic wspólnego z tym, o czym myślimy. To potężny lord
z Kornwalii, jak ci mówiłem. Ma mnóstwo ziemi i ogromne skarby. Przyjaźni się z
królewskim synem, z księciem Edwardem, więc siła stoi za nim. Jest potężny i niebezpieczny.
Wcale mi się to nie podoba. Posłuchaj. Zostań tu, a ja z nim pomówię. Nie dajmy mu poznać,
że jesteś kobietą.
- Lady Chandro - dobiegł nagle z oddali głos, mocny i głęboki. Po raz pierwszy czarny
ogier Graelama de Moreton ruszył naprzód wdzięcznym kłusem, powstrzymywany silną
dłonią niesionego przezeń jeźdźca, przy którego boku jechał inny mąż w pełnej zbroi.
- Już wie, że jestem kobietą, Ellisie, i wie też dobrze, kim jestem. To ja muszę
wiedzieć, czego chce. Nie, Ellisie, zostań z tyłu. Nie sprzeciwiaj się. Ojciec powierzył mi
pieczę nad wami. Spójrz na jego ludzi, wszyscy zbrojni i gotowi do bitwy. Jest ich za dużo,
nie mielibyśmy z nimi żadnych szans. Nie chcę niczyjej niepotrzebnej śmierci. Byłaby to rzeź
i dobrze wiesz o tym.
Ellis wiedział, że ma słuszność, ale nie chciał wystawiać jej na niebezpieczeństwo.
Zdawała sobie z tego sprawę, ale to ona miała czuwać nad swoimi, kiedy ojciec przebywał z
dala od Croyland. Nie komu innemu, a jej powierzył opiekę nad zamkiem, nad młodszym
bratem Johnem, jedynym dziedzicem lorda Richarda, i nad jej matką lady Dorothy, damą o
ściągniętych, zasznurowanych ustach, nienawidzącą własnej córki. Jej złośliwości i
okrucieństwo ustały dopiero wtedy, gdy Chandra skończyła jedenaście lat i była już na tyle
duża i silna, żeby upomnieć się o swoje.
- Wszystko będzie dobrze, Ellisie - powiedziała teraz. - Zobaczę, czego też on chce.
Skinęła mu lekko głową i uderzyła piętami w zapadłe boki Wicketa, pędząc po chwili
galopem poprzez spękaną od słońca, usianą głazami równinę.
Osadziła go raptownie dopiero w odległości dwudziestu stóp* od mężczyzny z trzema
srebrnymi wilkami na chorągwi.
* Stopa - jednostka miary nawiązująca do długości stopy ludzkiej. Obecnie przyjmuje
się wielkość tej jednostki jako 30,48 cm.
Jego głęboki, ciemny jak noszona przezeń aksamitna opończa głos sprawił, że miała
chęć rzucić się do jakiejś kryjówki pośród znajdujących się za nią głazów. Bała się, bała
jeszcze bardziej niż wtedy, gdy miała dziewięć lat, a lady Dorothy zamknęła ją w lochu.
Dotąd nie wiedziała, czym zawiniła, by przesiedzieć półtora dnia w pełnej szczurów,
spleśniałej celi, do której dochodził tylko nikły promyk światła.
- Lady Chandro, córko Richarda de Avenell! - zawołał. Żadnych wahań, cienia
niepewności - pomyślała. Wiedział dokładnie, kim jest, tylko jak zdobył tę wiedzę? Odziana
była w skórzane spodnie, skórzaną czapkę zakrywającą włosy, zaś u jej pasa wisiały miecz i
nóż. Buty sięgały kolan, skrzyżowane skórzane podwiązki plamiła krew zabitego dzika, a
czarny, aksamitny płaszcz drżał lekko pod łagodnym podmuchem wiatru.
- A ty jesteś Graelam de Moreton - odparła. - Wiem to od mojego człowieka. Czego
sobie życzysz tutaj, w Croyland? Czemu postawiłeś swoich na naszej drodze?
Przez chwilę jakby się wahał, nim odpowiedział z całym spokojem:
- Przybyłem po to, co moje, Chandro.
- Nie ma tu niczego, co byłoby twoje, mój panie. Dosyć już tego.
- Zgadzam się, dosyć tego. Podjechał bliżej, a za nim przysunął się człowiek w zbroi.
Długi szereg jego ludzi milcząco trwał w miejscu, a mgła spowijająca nogi ich koni spra-
wiała, że wyglądali jak zjawy nie z tego świata.
- Powiedz, czego sobie życzysz, a nie będzie zwady między nami. W tej chwili
usłyszała szydzącą z niej matkę; z bezradnego, małego, lecz gotowego do walki dziecka: „To
tylko słowa, buńczuczne słowa, ty bezbożna, mała ladacznico”.
A to, co właśnie powiedziała temu mężczyźnie, było takimi buńczucznymi słowami.
To tylko słowa, ale tym razem mogła się nimi posłużyć. Musiała. Jednak to, co
powiedziała Ellisowi, było prawdą. Graelam de Moreton i jego ludzie mogli skończyć z nią i
z jej sześcioma towarzyszami w jednej chwili.
- A cóż to za niedorzeczność ze strony dziewczyny w męskim stroju, która ma sześciu
oberwańców za plecami. Nie sądzisz, panie? - zawołał jadący za Graelamem de Moreton
mężczyzna.
Graelam obrócił się do niego i powiedział coś ściszonym głosem. Nie słyszała słów,
ale zbrojny wzruszył ramionami i odjechał kilka kroków wstecz.
- Mój dworzanin nie zamierzał cię obrazić - rzekł de Moreton. - Gdybym cię nie znał,
sam bym cię wziął za chłopca. Ale ja cię przecież znam i wiem o tobie wszystko. Wiem, jak
jesteś dzielna, że wychowano cię na rycerza, znam siłę twego charakteru, twą bezgraniczną
dumę. Nie jesteś jednak chłopcem, choć po męsku władasz bronią i choć ojciec kazał ci
czuwać nad bezpieczeństwem zamku. A teraz odrzuć tę śmieszną czapkę, chciałbym
zobaczyć wreszcie w tobie kobietę.
Wiedział aż zbyt wiele, ale skąd? I czy wierzył w te wszystkie rzeczy? Czy naprawdę
była odważna? Dumna? Pomyślała, że to tylko słowa, próżne słowa, które mają ją zjednać,
ale nie znaczą nic. Spokój, musi zachować spokój, jeżeli ma powiedzieć coś rozsądnego, tak
jak ją uczył tego ojciec. Odrzuciła w tył głowę i rzekła:
- Nie, Graelamie de Moreton. Teraz ja cię chcę o coś zapytać. Po co tutaj przybyłeś?
Powoli zdjął hełm i podał stojącemu za nim człowiekowi. Zobaczyła, że jest brunetem
o czarnych, gęstych, zlepionych od potu włosach. Twarz miał ogorzałą, a oczy czarne jak
bezgwiezdne niebo. Nawet z dzielącej ich odległości dwudziestu stóp widziała tę czerń jego
szatańskich oczu. Wyglądał jak diabeł choćby z powodu czarnych szat, które nosił. Nagle
roześmiał się, ukazując białe, silne zęby, i strach tak ją poraził, że niemal spadła z grzbietu
Wicketa. To szatan, pomyślała, istny szatan. Nie, nie może okazać, jak bardzo ją przeraził.
Nie zdradzi się też z tym lękiem przed swoimi, bo wtedy wszystko przepadnie.
- Przybyłem po ciebie, Chandro. Po nią? Na grzechy wszystkich świętych, co ten
szatan ma na myśli?
- Niech cię wszyscy diabli! Chcesz porwać mnie dla okupu? Oszalałeś? Mój ojciec
odnajdzie cię choćby pod ziemią i wypruje ci flaki.
- Ależ to nie tak. Więcej szacunku dla siebie, pani. - Wybuchnął głośnym,
niepohamowanym śmiechem. - Przybyłem, aby zabrać cię ze sobą do Wolffeton. Będziesz
moją żoną, panią mego domu, matką moich synów. Jeśli tylko się zgodzisz, obejdzie się bez
zabijania i grabieży.
Zastygła jak kamień, wyprostowana, patrząc z wysokiego grzbietu Wicketa, a strach
osiadł na samym dnie jej serca, każąc mu bić coraz szybciej i szybciej. Prawda, chciała
przecież wiedzieć, no i się dowiedziała.
Sama nie wiedziała, jak jej się to udało, ale roześmiała się, odrzuciła w tył głowę i
roześmiała się raz jeszcze.
- Twoją żoną? To szaleństwo. To nie może być. Słyszałam chyba, że mój ojciec
wspominał o tobie kiedyś, panie, ale jesteś obcy. Nie znasz mnie, a ja nie znam ciebie.
- Mylisz się. Mówiłem ci już, że wiem o tobie wszystko, co chciałem wiedzieć. Nim
skończy się ten dzień, będziesz moją żoną.
- Nie - odparła spokojnie, cicho, ale na tyle wyraźnie, że dobrze ją usłyszał. Wysunęła
podbródek, a głos jej zaczął nabrzmiewać pogardą i niesmakiem. - Co to znaczy, mój panie?
Czy w Kornwalii brakuje już dam, że próbujesz mnie porwać? Czyżbyś był tak odrażający,
okrutny, tak podły, że musisz szukać sobie żony na Północy?
Roześmiał się znowu.
- Próbujesz mnie poniżyć. Musisz mieć kogoś, kto cię poskromi, Chandro.
- Co muszę mieć, to nóż, by ci poderżnąć gardło, łotrze. Słyszała za sobą gniewne
głosy Ellisa i pozostałych, słyszała, jak dwaj ciągnący dzika rzucają go na ziemię. Wiedziała,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin