Slonce_i_Snieg1-4.pdf
(
282 KB
)
Pobierz
344620607 UNPDF
Korekta: Dzwoneczek
Spis treści
Rozdział 1.............................................................................................................................................3
Rozdział 2.............................................................................................................................................9
Rozdział 3...........................................................................................................................................15
Rozdział 4...........................................................................................................................................22
Rozdział 1
Sasha tuliła w swoich ramionach rozkosznego dwulatka. Cichym, kojącym głosem nuciła mu
starorosyjską pieśń o Bajkale. Malec zdawał się drzemać w jej objęciach, przymknąwszy oczy. Na
jego idealnej, ślicznej twarzyczce błądził ujmujący uśmiech, a dwa dołeczki pojawiające się w
policzkach przywodziły na myśl barokowe rzeźby okrąglutkich amorków.
Ktoś obserwujący z pewnej odległości tę scenę, zachwyciłby się nieuchwytnym pięknem tej dwójki.
Zarówno od kobiety, jak i od dziecka bił niespotykany blask. Ich ciała mieniły się w ostatnich
promieniach zachodzącego słońca, lśniąc niczym najszlachetniejszy diament. Światło załamywało
się pod tak szczególnym kątem, że połyskujące refleksy odbijały się od przeźroczystej tafli jeziora,
splatając w magicznym tańcu.
Nad Bajkałem niebo po zachodniej stronie przybrało kolor purpury. Ponad wysokimi
wierzchołkami masywu górskiego, wznoszącymi się majestatycznie na wschodzie, miało barwę
granatu, usianego delikatnie srebrnymi punktami gwiazd. Zmierzchało.
Sasha przerwała swoją pieśń, dostrzegając, że dziecko tulone w jej ramionach otworzyło swoje
okrągłe, otoczone ciemnymi, podwiniętymi rzęsami ślepka. Przeniknął ją dreszcz, gdy spojrzała z
bezgraniczną miłością w przerażające, bezlitosne oczy malca. Tęczówki lśniły złowrogim
szkarłatem, a w ich głębi czaiło się bestialskie zło. Otrząsnęła się z tych bezsensownych myśli,
karcąc siebie w duchu, że ponownie w jej umyśle zalęgły się niepewność i strach. Przemieniła tego
chłopca już pół roku temu i co prawda, do tej pory żywił się jedynie ludzką krwią, był jednak
grzecznym i posłusznym dzieckiem. Tylko raz zdarzyło mu się zaatakować i wymordować
bestialsko kilku bojarów, ale był wtedy bardzo głodny, a oni rozłościli go, nie chcąc pokazać mu
zabawnej małpki, która im towarzyszyła w drodze.
Sasha wzdrygnęła się na samo wspomnienie tamtego wieczoru. Chciałaby raz na zawsze wymazać
ze swej pamięci obraz ślicznego chłopczyka, skąpanego we krwi, z szyderczym błyskiem w oczach,
kopiącego pourywane głowy bojarów niczym piłkę. Zabrała go stamtąd jak najszybciej, modląc się,
aby nikt ich nie dostrzegł. Jednak zbrukane, rozczłonkowane w bestialski sposób ciała pozostały na
drodze nieopodal Władywostoku.
Od tamtego zdarzenia upłynęły ponad cztery miesiące, lato mijało, noce stawały się coraz dłuższe i
chłodniejsze. Sasha zapragnęła wrócić do domu. Męczyła ją już ta bezustanna tułaczka i ukrywanie
się w mrocznych lasach. Sama żywiła się od dawna tylko krwią zwierząt, których nie brakowało w
tych dzikich, syberyjskich rejonach. Tęskniła jednak za swoimi przybranymi córkami, które
opuściła ponad rok temu, udając się w podróż do rodzinnego miasta, Moskwy. Skąd mogła
wiedzieć, że w drodze powrotnej odnajdzie ją przeznaczenie.
Car Piotr Pierwszy zaniedbał nieco stolicę Rusi i, jak głośno już szeptano wśród szlachty, budował
sobie swój własny, wspanialszy gród, gdzieś na północy kraju. Sasha odnosiła się do tych plotek
dość sceptycznie. Żyła już ponad trzysta lat na tych ziemiach, wystarczająco długo, by wiedzieć, że
moda i nowości wprowadzane przez kolejnych władców bardzo szybko odchodzą w zapomnienie
wraz ze śmiercią swoich twórców.
Do Moskwy przybyła jesienią 1720 roku. Nasyciła swoje oczy zmianami, które zaszły w tym
mieście przez ponad pół wieku. Dobiegała właśnie końca Wielka Wojna Północna, która trwała
ponad dwadzieścia lat i odbiła się szerokim echem w całej Europie. Kilka lat wcześniej jej
ukochane miasto straciło status stolicy na rzecz dumy aktualnego cara – Piotrogrodu.
Moskwa niczym porzucona kochanka zdawała się tkwić w żałobie. Miasto przestało się rozwijać i
trwało w pewnej stagnacji, wywołując u swoich mieszkańców podobne nastroje. Dodatkowo
ogólnemu przygnębieniu sprzyjała krótka epidemia tyfusu, która nastąpiła po wyjątkowo upalnym
lecie roku i zbierała w byłej stolicy Rusi swe krwawe żniwo.
Tego wieczoru Sasha pisała ostatnie listy do swoich przybranych córek, powiadamiając je, że
wyrusza w drogę do domu. Mroźny chłód listopadowego wiatru nie zachęcał co prawda do
jakichkolwiek podróży, ale na kobiecie taka aura nie robiła żadnego wrażenia. Kazała służbie
osiodłać konie i przygotować powóz, a następnie zeszła pożegnać się ze swymi gospodarzami, w
gościnie u których zatrzymała się na kilkanaście dni. Kniazini Elena Iwanowna Rostowa była
potomkinią jej dalekich kuzynów i z żalem żegnała dość niespodziewanego i egzotycznego gościa.
Sasha podała się bowiem za jej krewną z Francji, hrabinę Marie Eleonore de Poitiers, powiązaną
silnymi koligacjami rodzinnymi z dworem nieodżałowanego Ludwika XIV. Niestety, Król Słońce
zmarł kilka lat wcześniej, a jego miejsce zajął gburowaty Ludwik IV Henryk Burbon, który wraz z
jego metresą, markizą de Prie, wprowadził swe własne rządy. Niepogodzona z tym faktem hrabina
Marie opuściła Francję i odwiedzała kolejno swoich dalekich krewnych.
Cztery gniade konie w barwach herbu Kniazia Rostowa ruszyły stępa i po chwili powóz zniknął w
listopadowej, gęstej mgle. Nie ujechał jednak zbyt daleko, ponieważ na rogatkach Moskwy
przerażony stangret w ostatnim momencie ściągnął lejce.
- Przepraszam, hrabino, jakaś kobieta z dzieckiem wybiegła nam na drogę. Pójdę sprawdzić, czy nic
się nie stało. – Sasha usłyszała zdenerwowany głos służącego, a następnie do jej nadzwyczajnie
wyostrzonego słuchu dobiegł cichy płacz małego dziecka. Otworzyła drzwi powozu, poruszona
jakąś dawno ukrytą i pogrzebaną na dnie podświadomości potrzebą.
Dostrzegła brudną, młodą kobietę, leżącą bezwładnie obok silnych końskich kopyt. Jeszcze żyła,
choć z jej ust ciekła cienka strużka krwi. Sasha wstrzymała oddech. Dawno nie polowała i krew tej
dziewczyny tak kusząco ją ku sobie wabiła. Obok rannej leżał okryty w stare łachmany chłopiec,
który cicho łkał. Wampirzyca podeszła do niego i wzięła malca na ręce. Spojrzał na nią
rozgorączkowanymi, prawie nieprzytomnymi oczyma i nieco się uspokoił.
- Pani, proszę, zostaw to dziecko. Ono jest chore. Tyfus. Ta kobieta – stary stangret spojrzał
wymownie na leżącą na ziemi, martwą już matkę chłopca – wyznała mi, że chciała się rzucić pod
konie razem z nim, by skrócić ich cierpienia.
- Weźmiemy dziecko ze sobą. – Sasha podjęła błyskawiczną decyzję. – Wyzdrowieje.
- Ależ, proszę hrabiny…
- Zamilcz. Ruszajmy w drogę.
Tuliła rozgorączkowanego malca w swych zimnych ramionach, modląc się, by zdążyć znaleźć na
czas dobrą kryjówkę, gdzie mogłaby go przemienić. Potrzebowała dyskretnego miejsca,
odosobnionego i niedostępnego dla ludzi. Zdawała sobie sprawę, że to, co zamierzała uczynić, jest
w jej świecie ciężkim grzechem. Przemieniając chłopca w nieśmiertelne dziecko, ściągnie na siebie
gniew i potępienie wszystkich wampirów. Ale nie mogła postąpić inaczej. Nie mogła pozwolić mu
umrzeć. Wyparte ze świadomości i ukryte przez wieki uczucia wróciły do niej ze zdwojoną siłą,
prawie odbierając jej zdolność myślenia. Ponad trzysta lat temu jako młoda kobieta urodziła synka,
lecz nie dane było go jej wychować, patrzeć jak dorasta, mężnieje. Pożar, który strawił jej
posiadłość, zabrał ze sobą wszystkich, których kochała. Mały Nicola spłonął żywcem, tylko ją jakiś
anioł śmierci wydostał z ognia. Była już na wpół martwa, gdy zatopił ostre zęby w jej szyi…
Kiedy się ocknęła po niewyobrażalnej walce ze śmiercią, była już wampirem. Samotnym,
zagubionym nieśmiertelnym z jątrzącą się raną w sercu po stracie dziecka. Ta rana nigdy nie miała
się zabliźnić.
Od tamtej pory minęły już trzy stulecia, ale ona wciąż tęskniła za małymi piąstkami, ślicznymi
ciemnymi loczkami okalającymi główkę jej synka. Od ponad stu lat towarzyszyły jej przybrane
córki, które stworzyła, by zagłuszyć samotność i ból. Dała im dom, przekazała swoją wiedzę i
zaszczepiła szacunek do ludzi. A teraz, tuląc tego umierającego malca w swoich ramionach, właśnie
skazała siebie na potępienie i wieczną ucieczkę, ale nie mogła postąpić inaczej. Dotknęła
rozpalonej buzi chłopca, odgarniając delikatnie mokre od potu, pozlepiane włoski. Pochyliła się nad
nim z czułym uśmiechem, przymknęła oczy i zatopiła zęby w małej szyjce, wgryzając się aż do
tętnicy, aby jad przeniknął jak najszybciej do krwioobiegu.
Pierwsze doniesienia o istnieniu nieśmiertelnego dziecka dotarły do Volterry wiosną, na początku
1721 roku. Znudzony monotonią ostatniego stulecia Aro błyskawicznie podjął decyzję o
natychmiastowej interwencji. Wszystko w imię prawa, lecz ledwie dostrzegalny błysk w jego
szkarłatnych oczach świadczył o bardziej przyziemnych pobudkach tego w pośpiechu wydanego
wyroku. Władza, to było coś, co Aro miłował najbardziej. Rozkoszował się dwoistością swej natury
i makiawelistycznym sprawowaniem rządów.
Prawo było oczywiście najważniejsze, o ile to on był prawem.
- Demetri, odnajdziesz kobietę, która to uczyniła. – Nieśmiertelne dzieci były tematem tabu od
wieków, więc Aro nawet nie uważał za stosowne wymówienia tych dwóch słów. – Wówczas
przybędziemy. Wszyscy. Ceremonia zgładzenia ma się odbić szerokim echem w świecie, tak aby
nigdy więcej nikt nie dopuścił się takiego złamania naszych praw.
Niespełna miesiąc później Demetri przysłał wiadomość.
Lato we Włoszech jest długie i gorące, a w Toskanii biegnie wyjątkowo wolno i opieszale. Volterra
odetchnęła z ulgą, gdy na początku sierpnia 1721 roku wampiry wyjechały z miasta, udając się w
podróż do Rosji. W zamku pozostały jedynie żony i trochę straży, ale ci rzadko opuszczali swą
kryjówkę.
Słońce już dawno skryło się za horyzontem, a niespokojne wody Bajkału połyskiwały odbitym
światłem księżyca. Otaczające jezioro wysokie masywy górskie groźnie pochylały się w srebrnej
poświacie ku zimnym falom, jakby pragnęły choć na chwilę zanurzyć się w przeźroczystej otchłani.
Sasha wraz z chłopcem wędrowali najczęściej nocą. Wampirzyca nie chciała ich narażać na
spotkanie z ludźmi. Bała się reakcji malca, który znów zaczynał być głodny. Pragnęła jak
najszybciej dotrzeć na Alaskę, by tam stopniowo uczyć chłopca panować nad swoimi popędami.
Całym sercem wierzyła, że uda jej się go oswoić z jego naturą drapieżnika i wyplenić to
nieokiełznane zło, które sama stworzyła.
Tej nocy wyruszyli na północ. Pomimo iż poruszali się nadnaturalnie szybko, do Półwyspu
Czukockiego dotarli dopiero po tygodniu. Chłopczyk coraz bardziej marudził, a jego śliczne oczy
nabrały barwy onyksu. W drodze posilił się raz, polując razem z Sashą na tygrysy syberyjskie, ale
nie chciał pić ich krwi. Pluł nią, coraz bardziej rozdrażniony i spragniony ludzkiego osocza. Złościł
się na Sashę tym bardziej, że jad napływał mu do ust, płonąc w gardle niczym żywy ogień, a jego
przybrana matka unikała celowo osad i wsi, gdzie mógłby pożywić się ciepłą, słodką krwią jakiegoś
człowieka.
Spienione, szare wody Morza Beringa przywitały ich niechętnym, głuchym łoskotem rytmicznych
uderzeń w nadbrzeżne skały. Pomimo początków jesieni powietrze było przejrzyste i mroźne. Szron
opadł na nieliczne źdźbła wyblakłych traw, tworząc niezwykły, lecz ponury krajobraz
podbiegunowej przyrody.
Maria ujęła chłopca za rękę i skoczyła w lodowatą toń. Podekscytowana bliskością celu - wszak
pozostało im tylko przepłynąć Cieśninę Beringa, by znaleźć się na Alasce - nie zauważyła, jak zza
horyzontu wyłoniło się kilkanaście odzianych w ciemne peleryny postaci.
- Niech przepłynie. – Aro wstrzymał pościg. – Pozwolimy jej dotrzeć do domu i tam wykonamy
egzekucję.
Zanim dotarli na miejsce, pozwoliła chłopcu na pożywienie się ludzką krwią. Wpił się w starego
rybaka z taką żarliwością, że nawet nie dostrzegł, iż połamał mu ręce, kręgosłup i rozszarpał
wnętrzności. Sasha przyglądała się tej scenie z boku. Ponownie w jej martwym sercu zagościł
niepokój i lęk. Malec był jak nieokiełznany żywioł, który, nie patrząc na straty, brał we władanie to,
na co przyszła mu ochota. Był jednak tak podobny do jej Nicola, że nie potrafiła go nie kochać.
Kiedy dotarli do domu, Tanyi, Kate i Iriny nie było, co ucieszyło wampirzycę. Zyskała dodatkowy
czas, żeby przygotować chłopca na spotkanie z przybranymi siostrami. Rozpaliła ogień w
palenisku, by ogrzać wnętrze i choć nie czuli chłodu, to przyjemne ciepło i blask palonego drewna
dawał miłe poczucie bezpieczeństwa i rodzinnej atmosfery.
Gdy usłyszała, że się zbliżają, wzięła chłopca na ręce i wyszła przed dom, chcąc oszczędzić im
Plik z chomika:
Bajcia
Inne pliki z tego folderu:
Slonce_i_Snieg1-4.pdf
(282 KB)
Inne foldery tego chomika:
Dokumenty
Galeria
mini - Twilight
Prywatne
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin