Science Fiction (15) 5-2002.pdf

(11901 KB) Pobierz
10072805 UNPDF
10072805.003.png
Mam taki zwyczaj, że wykorzystuję wyjazdy zagraniczne do
nadrabiania zaległości w oglądaniu filmów. Nadmiar obowiązków nie
pozwala mi na zbyt częste wypady do kina we własnym mieście, ale
podczas bytności w takim, dajmy na to Los Angeles, przy
przestawionym zegarze biologicznym, nie ma specjalnie wiele do
robienia. Zwłaszcza, jeśli jest się w tym mieście po raz dziesiąty
wszystkie atrakcje zna się lepiej od miejscowych.
Tak też stało się w przypadku „Matrixa". Gdy wyjeżdżałem obraz
ten dopiero wchodził na ekrany amerykańskie, a wielu jego "wielbicieli
jeszcze nie wiedziało, że oto pojawił się film, na który chcą chodzić
do kina po dziesięć razy w miesiącu (przykład jak najbardziej
trafiony - pracował dla mnie jeden z takich maniaków). Stopniowo
rodzący się kult. dotarł na nasz kontynent pół roku później i sprawił,
że świat Matrixa wchłonął wiele osób z mojego otoczenia.
Przyznam, że z przyjemnością obejrzałem ten film po raz kolejny
na jego polskiej premierze, a potem wersję DVD.
Informacje o podpisaniu przez braci Wachowski kontraktu na
kręcenie kontynuacji pojawiły się już w kilka tygodni po premierze
oryginalnego „Matrixa" - gdy byłem w Stanach wiele pisano i mó-
wiono o gotowych scenariuszach wręcz czekających na ekranizację
- a jednak potrzeba było trzech lat, podczas których do mediów
przenikały zaledwie strzępki informacji o realizowanym projekcie -
byśmy mogli zobaczyć pierwsze kadry części drugiej i trzeciej, bowiem
nakręcono je podczas jednej sesji produkcyjnej, dla zmniejszenia
kosztów produkcji wynoszących prawie 300 min $. Co ciekawe,
braciom Wachowski udało się zachować cały projekt w sekrecie,
nawet przecieki z planu były dość nikłe - nie to co w przypadku
..Gwiezdnych wojen" (scenariusz Eli znalazł się w sieci na półtora roku
przed premierą - polecam lekturę jego skrótu z numeru 1/2001).
Ale przejdźmy do rzeczy, czyli do drugiego z filmów tej serii. Jak
powiedział niedawno Joel Silver, producent Matrixów, pierwszy film
był czymś na kształt wstępu do serii, czymś, co można by porównać
do „Hobbita". gdyby mowa była o „Władcy Pierścieni 11 . Co zatem
przygotowali dla nas utalentowani bracia W? Osoby nie lubiące
spojlerów mogą spokojnie opuście ten fragment...
W kolejnych częściach pojawią się wszystkie postacie, które
przeżyły końcówkę Matrixa, a nawet jedna, która tejże nie przeżyła
(osobna sprawa to Gloria Foster - wyrocznia, która zmarła podczas
wstępnej fazy produkcji, ale jej rola nie wypadła ze scenariusza za
sprawą pewnej sprytnej transformacji...). Starcie agenta Smitha z
Neo. nie spowodowało dezintegracji tego pierwszego.
Paradoksalnie, wydostał się spod kontroli systemu i jako byt wolny
tudzież świadomy, zaczyna zagrażać obu stronom. Co więcej, agent-
wirus zaczyna się multiplikowac. Akcja ,.Matrix Re-loaded" skupiać
się będzie na walce przebudzonych z wszechpotężnymi maszynami
i próbach pokonania systemu, by potem, w ostatniej, najbardziej
mrocznej części filmu, przenieść się do podziemnego miasta Zioń.
w którym żyje kilkusettysięczna rzesza prawdziwych ludzi. Wśród
nowych postaci wprowadzonych do filmu zobaczymy Jade Pinkett
Smith jako Niobe. byłą kochankę Morpheusa i None Gaye jako Zee
córkę Marvina (zastąpiła tragicznie zmarłą Alijah). To tyle, ile
możemy powiedzieć o akcji jaką przyjdzie nam oglądać... Dopiero w
maju przyszłego roku. „Matrix Revolution" kończący serię pojawi się
w kinach zaledwie sześć miesięcy później. Myślę, że najlepszym
podsumowaniem tego artykułu będzie wypowiedz samego Keanu
Revesa, który tak scharakteryzował całą serię: „Pierwszy film
traktował o narodzinach, drugi o życiu, trzeci natomiast będzie o
śmierci".
ReJS
10072805.004.png
10072805.005.png
10072805.006.png
kino
Dla tych, którzy widzieli Episode II, albo nie boją się czytać spoilerów.
Nie tak dawno, w okolicach dyskusji nad filmową adaptacją „Wiedźmina", przeczytałem w sieci
felieton Adama Cebuli, traktujący o spójności i rzetelności twórców zza oceanu w przeciw-
stawieniu do naszych autorów. Baron - tak bowiem nazywany jest przez przyjaciół Adam -śmiał
stwierdzić, że w konkurencji tej prowadzimy zdecydowanie, jak nie przymierzając Małysz w
poprzednim sezonie skakalnym. Sensowność rozwiązań, dbałość o logiczne konsekwencje
przedstawianych wydarzeń i szczegóły techniczne w cytowanych przezeń utworach, sprawiały
wrażenie solidniejszej podbudowy niźli najlepsze - czytaj: najbardziej kasowe - scenariusze
pisane na podstawie znanych książek fantastycznych. Osławiony „Park jurajski" był chyba
najlepszym przykładem takiego widowiskowego kina pseudologicznego. A może przebijał go
„Dzień Niepodległości"? Trudno stwierdzić, ale jedno jest pewne. Dzisiaj wcale nie jest lepiej.
Amerykańskie superprodukcje są doskonałą papką dla oczu, dopóki widz nie zacznie się zas-
tanawiać nad sensem przedstawianych obrazów. Tak jest też w przypadku wchodzącej właśnie na
nasze ekrany drugiej części prequelowej trylogii cyklu „Gwiezdne Wojny" (uff...). Lubię Star
Wars'y i świat wymyślony przez George'a Lucasa. Z wielką przyjemnością oglądałem, jeszcze
jako nastolatek, pierwszy film tego cyklu, a potem kolejne. Dlatego teraz, z coraz to większą
irytacją, patrzę na najnowsze Epizody.
Przyjmuję do wiadomości fakt, że filmy produkowane teraz kierowane są głównie do młodego
odbiorcy, stąd szereg uproszczeń i ozdobników, które starym fanom wydają się zbędne, jeśli nie
szkodliwe, ale sądzę, iż logika i spójność wewnętrzna świata, który wykreowano przed
ćwierćwieczem, powinna być wartością stałą, niezmienną. Prościej mówiąc, jeśli powiedziało się
A w „Nowej Nadziei", to teraz nie można mówić w tym samym momencie „B", a tak, niestety,
coraz częściej się dzieje. Nie wiem czy jest to wina George'a, który zazdrośnie strzeże swojego
universum i stara się robić przy produkcji za alfę i omegę, czy zupełnie innych przyczyn, niemniej
oglądając „Atak klonów" miałem często uczucie, że jestem robiony w bambuko.
Nie będę, oczywiście, czepiał się tak błahych rzeczy jak wygląd Coruscant nocą, jako żywo
przypominającego miasta z „Blade Runnera", albo „Piątego Elementu", bowiem taki stereotyp
urbanistycznego molocha przyszłości przedstawiano już dawno, choćby w słynnym „Metropolis"
Fritza Langa, łącznie z. wydzielonymi pasmami dla maszyn latających, i akurat w tej materii
zgadzam się z Lucasem i jego poprzednikami. Miasto-planeta przy takim zaawansowaniu
technicznym może dokładnie tak wyglądać. Natomiast trudno przystać na rzeczy, które wyprawiają
w tymże mieście bohaterowie. O ile pościgi, wszechobecne w każdym filmie akcji, są tylko
miłym przerywnikiem, o tyle sama sytuacja doprowadzająca do nich powinna mieć już jakiś sens.
Tymczasem Jedi strzegący Amidali zachowują się jak wartownicy z „Top Secret", a sam pomysł
położenia eks-królowej przy panoramicznym, niestrzeżonym i niezabezpieczonym oknie na
szczycie wieży po prostu zwala z nóg. Oczywiście, wróg jest jeszcze głupszy i tylko dzięki temu
mamy jakąś akcję - zresztą pozbawioną napięcia, bowiem wszyscy wiemy, że Amidala ma
urodzić Anakinowi bliźniaki, wobec czego jej życie nijak nie jest zagrożone (to zresztą, ta
znajomość faktów, ciąży nad Całością pierwszej trylogii), wiemy, kto jest kim i co zrobi za
dwadzieścia lat. Kto zginie, a kto przeżyje. Dlatego, moim skromnym zdaniem, wysiłki twórców
powinny iść w kierunku takiego ustawienia akcji, by widz czuł się zaskoczony. Pomyślcie, ile razy
zaskoczył was ten film? Wszystko w nim jest absolutnie przewidywalne, może prócz Yody w
ukrytym hangarze... choć i ten element wpisuje się doskonale w stereotypowość scenariusza, w
którym wszystko jest dokładnie takie jak w podręczniku pisania skryptów. Ale jedźmy dalej.
Bohaterka musi opuścić miasto incognito, zatem wyrusza do kosmoportu w asyście robota,
kilku Jedi i własnej służby. Uwielbiam ten moment, to chyba najgłupsza scena ostatniego
dziesięciolecia. Przebija nawet laptopa, którym Jeff Goldblum przekazał wirusa komputerom
obcych w „ID4". Wątek psychologiczny, związany z przejściem Anakina na Ciemną Stronę, też
jest mocno naciągany. Chłopak, tak kochający swoją matkę, że gotów jest dla niej zabić, przez
dziesięć lat śmiga po Galaktyce, mając ją gdzieś (przecież nie wie nawet, co pokazano dokładnie,
że została żoną Larsa, co w pewien sposób mogłoby tłumaczyć jego radosne zachowanie) i
dopiero pod wpływem odebranego impulsu zaczyna interesować się jej losem. Porażająca
perspektywa dla jego przyszłej żony, nieprawdaż? Tu nasuwa mi się kolejna dygresja: Jedi, ci
starzy, dobrzy Jedi, też mają gdzieś, że matka jednego z nich jest niewolnicą i może być
przyczyną kryzysu psychicznego syna, stanowiąc tym samym zagrożenie dla ładu Galaktyki.
Moc z nimi... Zresztą, z tą Mocą, jak widać w Eli, to mocno przesadzona sprawa. Dooku mija
ukrytego Obi-Wana o metr i nie wyczuwa jego obecności. Jedi wychodzą na arenę przeciw armii
robotów i korzystają tylko z mieczy świetlnych, ginąc jak muchy zresztą. Obi-Wan nie zauważa
obserwującej go na klifie skrzydlatej istoty. Anakin i jego mentor czekają potulnie, aż wielkie
bestie przerobią ich na miękką materię o niewyszukanym kolorze, zamiast przekabacić strażników
(jak handlarza narkotykami w barze, choćby) i dać nogę. Takich przypadków, gdzie użycie Mocy
było uzasadnione, mógłbym podać jeszcze kilka, ale chyba zbliżam się już do granicy pojemności
tej strony, podsumuję więc ten wątek jednym zdaniem. Warto iść do kina dla olśniewającej strony
wizualnej tego filmu i wyłączyć mózg na dwie godziny - to właśnie ona sprawia, że wybaczamy
Lucasowi to, czego nie możemy wybaczyć twórcom adaptacji „Wiedźmina".
Na koniec słowo wytłumaczenia - kilkudniowe opóźnienie tego numeru spowodowane zostało
oczekiwaniem na najnowsze opowiadanie Andrzeja Ziemiańskiego, który, już po raz drugi zajął
pierwsze miejsce w plebiscycie czytelników Nowej Fantastyki i jest niekwestionowanym liderem
we wszelkich rankingach popularności autorów. Przyjemnej lektury.
Nowości filmowe z kraju i ze świata
literatura
Światosław Łoginow
Andrzej Ziemiański
Robert J. Szmidt
Rafał Kosik
Elżbieta Florek-Stefaniak
Sebastian Uznański
Krzysztof Bujara
felietony
Jacek Dukaj
Rafał A. ZIemkiewicz
Tomasz Pacyński
komiks
inne
Strona prawdziwych wyznawców
Star Wars
Paweł Laudański prezentuje
najlepszych autorów ze wschodu
Robert J. Szmidt
10072805.001.png 10072805.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin