SERIA HERBACIANA ◄Telanu►.rtf

(3457 KB) Pobierz
SERIA HERBACIANA- cz

Telanu

SERIA HERBACIANA

Tłumaczenie: Clio


Część I. "Najbardziej Niepokojąca Herbata"

("A Most Disquieting Tea")
 

— Miło, że przyszedłeś.

Nie mów o tym.

— Proszę, Severusie — Albus Dumbledore zachichotał z pobłażaniem, kierując się do swojego gabinetu. — Nie musisz być niemiły; w końcu nieco się nakłopotałem, by dostać twoją ulubioną. — Uniósł srebrną łyżeczkę i lekko pomachał nią w powietrzu, aż aromat Miętowego Szaleństwa Pani Minster rozniósł się po pokoju. Nozdrza Snape'a zadrżały jakby wbrew jego woli.

— Kłopoty? — spytał ostro, siadając sztywno na krześle o wysokim oparciu, podczas gdy Dumbledore opadł na wymoszczony fotel, który zaczął sapać, gdy dyrektor otworzył puszkę herbatników.

— Spokojnie, Toby — powiedział w zamyśleniu, klepiąc oparcie fotela. — Sporo zostanie, jestem pewien... Severus je tyle co ogrodowy gnom... No tak, musiałem posłać sowę do Hogsmeade. W spiżarniach już prawie nic nie ma. Proszę, spróbuj to z porzeczkami.

Snape wziął ciasteczko i położył na swoim talerzu, ewidentnie nie mając zamiaru zjeść go ani teraz, ani nigdy. Przyjął jednakże parującą filiżankę herbaty. Nabrał kilka łyków, mimowolnie mrugając oczami z rozkoszy, a potem odstawił na stolik.

— A więc...

Wyraz czystej przyjemności na twarzy Dumbledore'a nie uległ zmianie, a jednak jego oczy zaiskrzyły jeszcze bardziej.

— Więc.

— No to jesteśmy.

— Dokładnie.

— Do diabła, Albusie. Czego chcesz?

Jedna ze srebrnych brwi uniosła się nieco.

— Nie pierwszy raz zapraszam cię na herbatę, Severusie.

— Zgadza się, czyż nie? — spytał Snape gorzko. — Kiedy był ostatni? Ach, tak. Kiedy powiedziałeś mi, w ten swój szczególny, miły sposób, że stanowisko od czarnej magii dostał wilkołak...

— Severusie...

— ...a nie ja. A przedtem? Pozwól mi pomyśleć. Ach, tak. Wtedy gdy przedstawiłeś mnie tej wyjątkowej aberracji Natury, jaką jest Gilderoy Lockhart, z pewnością najgłupsza żyjąca istota — o ile taka istnieje, skoro Neville Longbottom również stąpa po tym świecie. I po co? By powiedzieć mi, że on...

— Severusie, proszę...

— ...będzie kolejnym obrońcą. Miły dowcip, pomyślałem sobie. I wydaje mi się, że przedtem był tylko jeden raz...

— Wiesz, jesteś trochę...

— ... kiedy poinformowałeś mnie o zatrudnieniu Quirrella — zakończył Snape głuchym szeptem.

Dumbledore tylko patrzył na niego, najwyraźniej czekając na więcej.

Snape odchylił się do tyłu — na ile było to możliwe na tym prostym jak kij od szczotki krześle.

— I jeśli chodzi o sprawę, myślę, że nie muszę mówić nic więcej.

— Zdecydowanie, nie zamierzasz mi odpuścić? — spytał raczej lekko Dumbledore.

Oczy Snape'a zabłysły.

— Słyszałeś kiedykolwiek o mugolskiej substancji leczniczej zwanej valium? Tworzą z niej pigułki.

— Nie mogę powiedzieć, iżbym słyszał — odpowiedział dyrektor z pewnym zdziwieniem.

— To dziwne. Wyglądasz, jakbyś był nią odurzony.

Dumbledore, po raz pierwszy od początku tego spotkania, zmarszczył brwi.

— Severusie, jesteś pewien, że wszystko w porządku?

Nie, nie jestem — wybuchnął Snape — I że ty masz czelność wprost zadawać mi takie pytania — po tym, co stało się w tym roku...

— Nie trzęś tak tą filiżanką, poparzysz się...

Snape nabrał głęboko powietrza, a następnie jeszcze głębszy łyk herbaty.

— Mogłeś wyświadczyć mi tę przysługę i dać coś, czego nie znoszę — wymamrotał. — Teraz będzie mi się źle kojarzyć. Pani Minster jest na zawsze skończona...

— A co takiego niemiłego zdarzyło się podczas naszej krótkiej rozmowy, mogę zapytać? — spytał Dumbledore łagodnie, sięgając po trzecie ciasteczko.

Jeszcze nic. Ale coś się zdarzy, jestem pewien.

— To właśnie to pozytywne nastawienie sprawia, że tak wielu uważa cię za ujmującego, Severusie.

Spojrzenie Snape'a mogło ciąć szkło.

— Nie interesuje mnie bycie ujmującym, dyrektorze.

— Jak to dobrze — sucho powiedział Dumbledore i dodał — Severusie, jesteśmy przyjaciółmi, prawda?

Snape siedział z kamienną twarzą i bez słowa.

— Potraktuję to jako "tak" — westchnął Dumbledore — choć powinienem wiedzieć lepiej... W każdym razie ja uważam ciebie za przyjaciela, czy ci się to podoba czy nie, i zawsze wierzyłem, że przyjaźń to również pewne obowiązki.

— Doprawdy.

— Oczywiście. One wszystkie się liczą: lojalność, honor, uprzejmość, chętne ucho...

— Niezwykłe — w głosie Snape'a słychać było drwinę.

— ... i oczywiście zdolność powiedzenia komuś, że jest kompletnym durniem.

Usta Snape'a, dopiero co otwarte celem wypowiedzenia jakiejś ciętej riposty, zamknęły się z kłapnięciem, które mogło przeciąć jego język na pół. Przez chwilę lub dwie wracał do siebie, aż wreszcie rzekł wyjątkowo spokojnym głosem:

— Słucham, Albusie?

— Myślę, że słyszałeś, Severusie. Jesteś. Durniem.

— Och. Rozumiem. — Snape bardzo ostrożnie postawił swoją filiżankę na stole i zaczął wstawać. — Wiesz, okropnie miło zorganizowałeś czas, dyrektorze, ale obaj jesteśmy zajęci i lepiej już pójdę. Masz jeszcze jakieś obelgi do przekazania, zanim wrócę do lochu?

— Tak. Jesteś również ślepym głupcem — oznajmił Dumbledore dość wesoło.

— A więc tak — warknął Snape i podniósł się z krzesła. — Jak miło. Nie mam zamiaru siedzieć tutaj i wysłuchiwać tego, Albusie. Jeśli chodzi ci o tego przeklętego Syriusza Blacka...

— Och, częściowo, możesz być pewien. Głównie chodzi o młodego Harry'ego.

— Potter! — wysyczał Snape, jego oczy rozbłysły iskrami. — Powinienem był się domyślić, że on ma z tym coś wspólnego! Dlaczego mnie tu poprosiłeś? By podziękować mi, że nie oblałem go z eliksirów, chociaż całkowicie na to zasłużył? Czy może za to, że jeszcze raz uratowałem mu życie? Och, nie. Po to, by mnie obrazić, po tym jak praktycznie nazwałeś mnie stukniętym kłamcą przy Korneliuszu Knocie!

— Możesz być głupcem, Severusie, ale nie jesteś kłamcą; tak samo jak nie jesteś jeszcze szaleńcem — stwierdził spokojnie Dumbledore, a potem dodał — Naprawdę nalegam, byś usiadł. — I Snape upadł ciężko na fotel, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć.

Toby parsknął i Dumbledore znów poklepał oparcie.

— Ty i te twoje cholerne zaklęcia bez słów. Naprawdę tak trudno wyrzucić z siebie te kilka sylab jak my wszyscy?

— Dzisiaj ty wydajesz się być w tym najlepszy, Severusie. Proszę bardzo. Ale później. — Dumbledore żuł w zamyśleniu kolejne ciasteczko, nie spuszczając oczu ze Snape'a choćby na moment. — Powiedz mi — wymruczał — powiedz mi... Dlaczego tak bardzo nienawidziłeś każdego jednego nauczyciela od czarnej magii? Poza faktem, że oni dostali tę pracę, a ty nie.

— Ze swoją zwykłą genialnością, Albusie, trafiłeś dokładnie w cel. Jakiego innego powodu potrzebowałem, by ich nienawidzić? Za wyjątkiem Lupina — dodał Snape, krzywiąc się na samo wspomnienie. — Z Lupinem to sprawa osobista, zapewniam cię, wstrętna bestia...

— Myślę, że to było osobiste z nimi wszystkimi — powiedział Dumbledore. I dodał — Lupin był dobrym przyjacielem Harry'ego, wiedziałeś o tym?

— Nie dziwi mnie to — rzekł z drwiną Snape.

— O tak. Nauczył go, jak odpierać dementorów — coś, o czym sam powinienem był pomyśleć — ale skoro zaczął, najlepiej było pozwolić mu skończyć... I to życzliwe ucho, o którym ci mówiłem, Severusie. To również zapewnił.

Snape pogrążył się w ciszy, gryząc wściekle dolną wargę. Gdy Dumbledore nie rzekł niczego więcej, wypalił:

— O co ci chodzi?

— Cierpliwości. Teraz Lockhart — kontynuował Dumbledore uprzejmie — Lockhart nie był przyjacielem Harry'ego — twoim też nie, jeśli dobrze pamiętam — ale próbował...

— Gilderoy Lockhart nie był niczyim przyjacielem poza sobą samym — powiedział gorzko Snape.

— Nie, właściwie masz rację — zgodził się Dumbledore — i dlatego chciał być widzianym z najsławniejszym chłopcem świata. Nieszczególnie godne podziwu, prawda? I w końcu okazał się raczej nicponiem..

— Trzeba zacząć przeglądać życiorysy trochę ostrożniej, prawda?

Po raz pierwszy Albus Dumbledore przybrał surowy wygląd i spojrzał Snape'owi prosto w oczy.

— Włączając twój, Severusie?

Snape pobladł i odwrócił wzrok. Twarz Dumbledore'a wróciła do swego uprzejmego wyrazu. Sięgnął i poklepał drugiego profesora po ręce.

— Cóż, to nie było zupełnie w porządku. Przepraszam, Severusie. Ale, jak mówiłem, Lockhart niemal poważnie uszkodził pana Pottera i pana Weasleya przy pomocy Zaklęcia Zapomnienia. A przedtem Quirrell.

— Małe paskudztwo — wymamrotał Snape jeszcze bardziej jadowicie, niż gdy mówił o Lockharcie.

— Tak. Był, prawda? — westchnął Dumbeldore. — A ty przez cały czas doskonale wiedziałeś, o co mu chodziło. Jesteśmy ci za to dłużni, Severusie.

— Oszczędź mi — powiedział Snape, przewracając oczami. — Minęły dwa lata i jeszcze mi nie odpłaciłeś.

— Daj mi czas. Quirrell... Ach, najgorszy ze wszystkich. Próbował zabić Harry'ego. — Oczy Dumbledore'a zmrużyły się. — Widzisz tu prawidłowość, Severusie?

— Nie. Jeden z nich był mordercą, drugi idiotą, a trzeci po prostu aniołem z nieba, na którego ja napadłem — wyburczał Snape. — Mam rację? Co, do diabła, usiłujesz...

— Wszyscy trzej zagrozili Harry'emu, Severusie — wskazał łagodnie Dumbledore. — A ty ich nienawidziłeś.

Usta Snape'a otwierały się i zamykały przez minutę.

— Nawet Lupin — kontynuował stary dyrektor. — Dlaczego, na niebiosa, rzuciłeś się do wierzby bijącej, skoro nie myślałeś, że Lupin jest tam z Syriuszem Blackiem — by zamordować Harry'ego Pottera?

— To jakiś absurd — warknął Snape. — Jeśli kiedykolwiek miałem jakiś dług wobec Pottera, spłaciłem go dawno temu. Tak jest, ja. — Zamilkł, jakby szarpiąc się ze sobą. — Posłuchaj, Lupin był...

— Lubiany przez Harry'ego, podczas gdy ty nie — powiedział cicho Dumbledore. — Tak, wiem to.

Wargi Snape'a wygięły się w coś na kształt szyderstwa.

— No i co z tego? Wszyscy zawsze lubili Lupina. Nie wiedzieli, czym naprawdę...

— Tak jak wszyscy lubią Harry'ego, chociaż tak naprawdę nie rozumieją ani jego, ani celów, jakim służy. No, prawie wszyscy; młody Draco Malfoy opiera się, jak może... Harry jest sympatycznym młodym chłopcem, Severusie. Nie patrz tak na mnie spode łba. To naturalne.

— Jedyna sympatyczna rzecz u Pottera to tendencja do łamania sobie kości na boisku quidditcha!

— Tu muszę się z tobą nie zgodzić — zaśmiał się Dumbledore. — Ale istotnie wykazuje alarmującą do tego zdolność, prawda? Och, Severusie, przepraszam. Ale te zasłony, które nosisz, poważnie uszkadzają twoje relacje nauczyciel-uczeń, nie tylko w przypadku biednego Harry'ego. Czułem, że czas zwrócić na to twoją uwagę. — Jego migocące oczy przestały migotać i lekko się zwęziły. — Choć dowody temu przeczą, Severusie, bardzo wierzę w profesjonalizm.

— Dobrze, dobrze — wymamrotał Snape. — Uważasz, że jestem zbyt niemiły dla tego małego imbecyla, i chcesz, bym przestał i zaczął płaszczyć się przed nim jak wszyscy inni. Mam rację?

— Nie — warknął Dumbledore. Jego oczy zabłysły i Snape zamrugał zdziwiony. — Kompletnie źle to rozumiesz. I dopóki nie przestaniesz i nie *pomyślisz*, o czym mówię, cały czas będziesz źle rozumiał.

Co źle rozumiem?! Nie widzę tego inaczej jak po prostu. Nie lubię Harry'ego Pottera. Czy mógłbym....

— Znów źle, Severusie — powiedział miękko Dumbledore. — Bardzo źle, w rzeczy samej.

Snape umilkł, jego oczy zwęziły się, a policzki lekko pobladły.

— To nie ma sensu — kontynuował dyrektor swoim najłagodniejszym głosem, jakby mówił do przestraszonego pierwszoklasisty. — Nie możesz pozostawać w tym biznesie tak długo i nie nauczyć się kilku rzeczy o ludzkich sercach. A ja znam twoje, Severusie.

Snape, o ile to możliwe, pobladł jeszcze bardziej, a potem jego policzki zalały się czerwienią.

— A Harry...

— A niech cię, Albusie — wyrzucił Snape, chrapliwie nabierając powietrza; jego głos brzmiał, jakby czołgał się na kolanach i łokciach po rozbitym szkle — jeśli kiedykolwiek, kiedykolwiek powiesz KOMUkolwiek...

— Ani mi się śni — odrzekł łagodnie Dumbledore i wyjął filiżankę z trzęsącej się dłoni Snape'a, po czym napełnił ją parującym Miętowym Szaleństwem. Po krótkim zerknięciu na twarz kolegi dodał rozsądną kropelkę brandy. — Nie przejmuj się aż tak. Nie zrobiłeś nic złego.

— To dziecko — powiedział Snape, jego twarz znów się skrzywiła, tym razem nie pokazując wzgardy tylko udrękę.

— Tak.

— Nienawidzi mnie.

— Raczej tak.

— Niech to SZLAG!

— Język — wyraził swą dezaprobatę Dumbledore. — Wypij herbatę.

Snape opróżnił filiżankę. Dumbledore napełnił ją na nowo, tym razem dając więcej brandy niż herbaty.

— Naprawdę wygląda jak James, prawda? — zapytał dyrektor.

Mistrz eliksirów rzucił mu złowrogie spojrzenie.

— Nie szukaj powiązań, które nie istnieją, Albusie. Jestem gotów tysiąc razy przysiąc na wypatroszoną ropuchę, że nienawidziłem Jamesa Pottera z całego serca.

Tym razem Dumbledore roześmiał się głośno.

— Jestem tego w pełni świadomy, przyjacielu. Bo i czemu nie? James, jak sobie przypominam, był w pewien sposób złotym chłopcem; wszystko przychodziło mu z łatwością, podczas gdy ty musiałeś na wszystko ciężko pracować. Wiem to. James nie cierpiał aż do dnia, w którym zginął. — Długie spojrzenie — Nie jest to prawdą w przypadku jego syna. Harry zaznał — i zazna — więcej trudów niż każdy z nas. Nigdy nie prosił o swój los, nie bardziej niż ty o swój czy ja o mój.

Snape nie miał nic do powiedzenia przez kilka chwil. Potem, gdy Dumbledore cierpliwie czekał, spytał cichym, pełnym porażki głosem:

— Czego ode mnie oczekujesz? Rezygnacji?

Brwi znów wystrzeliły w górę.

— Rezygnacji? Oczywiście, że nie. Dlaczego miałbyś to zrobić? Przecież nie pożądasz Harry'ego, prawda?

— Nie! — niemal z paniką. Potem, ciszej — Nie. Nie pożądam.

Dumbledore odchylił się, a Toby znów zasapał.

— To dobrze. Poza tym po prostu nie możesz teraz odejść, Severusie. Nie z tym, co nas czeka w tym roku. Słyszałeś może pogłoski o Moodym...

— Boże... — jęknął Snape.

— Wszystkie prawdziwe — skończył cicho Dumbledore. — Potrzebuję go tutaj, Severusie. Przykro mi.

— Ta cholerna robota jest przeklęta — wymamrotał Snape. — Powinienem przestać jej pragnąć.

Błękitne oczy znów zamigotały.

— Cóż, być może. Nie martw się. Nie zawsze tak będzie.

— Nie wytrzymałbym, gdyby było.

Teraz oczy wypełniły się współczuciem.

— Co zrobisz?

— Co mogę zrobić? Gdybym zaczął łasić się do niego, to by było misterne, prawda? A nie mogę być dla niego miły, nie przy Draco Malfoyu...

— Nie, jeśli nie chcesz wzbudzić podejrzeń Lucjusza — dodał Dumbledore, lekko przytakując, a jego oczy rozszerzyły się ze zrozumieniem. — A na to sobie nie możemy pozwolić. Przykro mi — powiedział znów.

Snape tylko popatrzył na niego bez nadziei.

— Jeśli będzie to dla ciebie pociechą: nie jesteś taki ślepy, jak sądziłem.

— Cóż, wielkie dzięki.

— Nie będzie miał zawsze trzynastu lat.

— Poważnie sugerujesz...

— Nie. Chciałem tej rozmowy, nie by zachęcać czy zniechęcać cię do czegokolwiek, ale by otworzyć ci oczy. Widzę, że już były otwarte. Wybacz mi. — Dumbledore wyglądał na lekko zmartwionego, a Snape patrzył niewzruszenie w swoją filiżankę, jakby szukał znaku á la profesor Trelawney. — Naprawdę pragnąłbym, byś czuł, że możesz ze mną porozmawiać, gdy tylko będziesz potrzebował, Severusie.

— Przyjaciele z chętnymi uszami — powiedział Snape, ale jego drwinie brakło zwyczajowej energii.

— Ja mam dwoje.

— Dobrze więc. Powiedzmy to głośno: "Dyrektorze, pomyślałem, że powinien pan wiedzieć, że zakochałem się w jednym z moich nieletnich uczniów, który mnie nienawidzi" — nie, ogólnie rzecz biorąc, nie sądzę. — Snape wstał z krzesła, lekko się chwiejąc, być może od brandy. — Myślę, że ustaliliśmy, że jeszcze nie jestem potworem, więc Harry Potter wciąż będzie całkowicie bezpieczny. — Zamrugał powoli. — Proszę mi wybaczyć, sir, jestem trochę zmęczony. Dziękuję za herbatę i kłopoty, jakie przez nią miałeś; jutro spiżarnia znów będzie pełna.

Dumbledore zamrugał.

— Słucham?

— Odniosę ją.

— Wziąłeś całą...

— Powiedziałem, że ją lubię — odparł Snape, uśmiechając się blado — ale myślę, że przez jakiś czas nie będę miał na nią ochoty... Miłego popołudnia, Albusie.

Teraz Dumbledore był tym, który nie potrafił popatrzeć Snape'owi w oczy — być może po raz pierwszy w czasie ich długiej znajomości.

— Miłego popołudnia, Severusie — wymamrotał, napełniając filiżankę.

Drzwi zamknęły się z cichym łoskotem.


Część II. "Czasem Prawie Błazen"

("Almost, At Times, The Fool")
 

Urósł w ciągu lata. Byłem na to przygotowany. W końcu gdy wrócił jako uczeń czwartego roku, wciąż z długimi kończynami i rzucający dziewczynom ukradkowe spojrzenia, byłem gotów. Nic mnie nie zaskoczyło. A on nigdy niczego nie podejrzewał.

— Dla mnie, Potter, jesteś tylko...

Ostrożnie, ostrożnie...

— ...wstrętnym smarkaczem, który uważa, że przepisy i regulaminy są poniżej jego godności.

Jakim jesteś kłamcą, Severusie. Ale tak to, oczywiście, bywa, gdy zajdzie się tak daleko.

— Jeszcze jedna nocna wycieczka do mojego gabinetu, Potter, a drogo mi za to zapłacisz!

Tutaj prawie przegrałem, prawda? Lepiej nie myśleć o Harrym Potterze w kategoriach nocnych wycieczek i potajemnych wizyt w moim gabinecie, i egzekwowania zapłaty. W żadnej formie. Powiedziałem Dumbledore'owi, że nie jestem potworem; zaczynam tracić pewność. Ale przecież on wciąż był dzieckiem, a ja jeszcze mam trochę sumienia.

A przynajmniej miałem.

Urósł tego lata jakieś trzy cale. Wciąż przerażająco chudy i coś na kształt gamonia — zastanawiam się, jak sobie z tym radzą w quidditchu — ale jego oczy pod tą blizną są wciąż zielone i więcej jest tej bladości. Więcej tego nieśmiałego, szerokiego uśmiechu, który mogę oglądać tylko jako osoba trzecia, oczywiście. Więcej... wszystkiego, tak podejrzewam.

Chyba tracę zmysły.

Voldemort wrócił; lepiej powiedzieć, że przede wszystkim nigdy nie odszedł. Znów jestem śmierciożercą i ryzykuję życie z każdą małą przejażdżką na sekretne miejsce spotkań. Gdyby ktokolwiek z nich, choćby jeden, podejrzewał coś, byłby to koniec Severusa Snape'a. Więc jestem szpiegiem. Jestem nauczycielem, którego szóstoklasiści nie rozpoznaliby właściwego eliksiru leczącego zranienia, gdyby nawet ugryzł ich w nogę. Jestem czarodziejem. Innymi słowy, mam więcej rzeczy, by się martwić, niż głupie zakochanie w uczniu.

Powiedział, że jestem żałosny. Obawiam się, że mógł mieć rację.

 

***

 

— Nie patrz teraz — wymamrotał Ron.

— Co? — odmamrotał Harry, słuchając polecenia i gapiąc się niewzruszenie w talerz. Czyżby Fred i George znów zaczarowali jedzenie? Wydawało mu się, że jajka do niego mrugają.

Znowu to robi.

Hermiona rzuciła ukradkowe spojrzenie na stół nauczycielski.

— Ron ma rację. Patrzy prosto na ciebie.

Teraz Harry to czuł: mrowienie na karku. Snape. Przez ponad cztery lata w Hogwarcie wyćwiczył się w rozpoznawaniu, gdy znienawidzony mistrz eliksirów obserwuje go niczym robaka pod lupą.

— Ciekawe, czy myśli o tym, co zrobiłem — powiedział lekko.

— Albo o tym, co zamierzasz zrobić — rzekł ponuro Ron. — Zachowujemy się bez zarzutu! Już nawet nie wywracam na niego oczami!

Było to prawdą. Odkąd pod koniec Turnieju Trójmagicznego dowiedzieli się, że Snape robi... coś... niebezpiecznego w walce przeciw Voldemortowi, próbowali być dla niego trochę życzliwsi. Raczej zmarnowany wysiłek, biorąc pod uwagę, że nigdy nie okazał im z podobnej uprzejmości.

Harry otworzył usta, by skomentować, gdy zauważył, że Hermiona zmarszczyła brwi, patrząc na solniczkę Tym Spojrzeniem oznaczającym, że do czegoś właśnie doszła.

— Nie podejrzewa — wymruczała.

— Kto? Snape? — oburzył się Ron. — Chyba żartujesz. To najbardziej podejrzliwy typ, jakiego widziałem.

— Ja go podejrzewam o wiele rzeczy — wyszczerzył się Harry.

— Jasne, jak faworyzowanie, perfidię, podciąganie stopni tego idioty Malfoya i obniżanie naszych własnych...

— Nie — tym razem wyraźniej powiedziała Hermiona, wreszcie spoglądając na nich ponad przyprawami. — Miałam na myśli, że nie patrzy na Harry'ego podejrzliwie. Wiecie, jak zazwyczaj. To tak... jakby go po prostu obserwował.

Harry zamrugał. Po chwili Ron, który wyraźnie czuł się nieswojo, przypisując coś pozytywnego wrogowi, wymamrotał:

— No i dobrze. Po tym, co stało się w zeszłym roku.

Harry parsknął:

Uważa na mnie? Nie, o ile nie o to poprosił go Dumbledore. Och, czekajcie — dodał ze śmiechem. — Dumbledore powiedział, że zamierza poprosić Snape'a o coś strasznego...

— Nic bardziej strasznego dla Snape'a niż to — zgodził się Ron.

Hermiona tylko zmarszczyła się jeszcze raz w zamyśleniu.

 

***

 

Myślę, że teraz trochę lepiej to rozumiem.

Po jeszcze jednym okrytym cieniem spotkaniu z Lucjuszem Malfoyem, na które głównie składały się naprzemienne przysięganie nieśmiertelnej lojalności Czarnemu Panu oraz wyśpiewywanie pochwał pod adresem Malfoya Juniora, czy to dziwne, że wolałbym raczej spędzić czas, myśląc o czymś pięknym? Czy to takie straszne, że wolałbym patrzeć na niego przez okno, niż gapić się na okropne słoje w moim gabinecie? Jest ulgą dla wszystkich zmysłów, duchową i fizyczną; i jeśli Dumbledore ma rację (a zazwyczaj ma, do diabła z nim), może jeszcze być naszym wybawieniem od rządów terroru Voldemorta. Harry Potter, Chłopiec Który Ocalił Świat. Nawet jeśli świat mugoli nigdy się nie dowie.

Kiedy po raz pierwszy odwróciłem się od Voldemorta, uciekałem od czegoś straszliwego, uważając, że wszystko inne jest lepsze od tego, co zostawiałem za sobą. Teraz, gdy znów działam przeciw niemu, wiem, że tak jest, i pędzę naprzód pełną mocą, nie będąc w stanie się zatrzymać. Pracuję teraz dla dobra, nie tylko przeciw złu, i po raz pierwszy w życiu widzę różnicę.

Jest cichszy na moich lekcjach. Tak samo jak Weasley i Granger. Nie jestem głupi: widzę, że teraz mają dla mnie odrobinę szacunku — po tym, co stało się w zeszłym roku. Ale nie mogę — ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin