Jung Chang - Dzikie łabędzie - trzy córy Chin. Historia Chin w XX wieku.doc

(2622 KB) Pobierz

 

Dzikie

łabędzie:

Trzy

córy Chin

 

Z angielskiego przełożyła BOŻENA UMIŃSKA

Przedmowę przełożyła TERESA LECHOWSKA

%5

WARSZAWA 2004

Tytuł oryginału: WILD SWANS: THREE DAUGHTERS OF CHINA

Copyright (c) Globalflair Ltd. 1991, 2003

Copyright (c) for the Polish edition by Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz 2004

Redakcja: Lucyna Lewandowska/Teresa Lechowska

Konsultacja sinologiczna: Teresa Lechowska

Ilustracja na okładce: Photos 12/BE & W

Projekt graficzny okładki i serii: Andrzej Kuryłowicz

ISBN 83-7359-174-5

?

Dystrybucja Firma Księgarska Jacek Olesiejuk Kolejowa 15/17, 01-217 Warszawa tel./fax (22)-631-4832, (22)-632-9155, (22)-535-0557 www.olesiejuk.pl/www.oramus.pl

Wydawnictwo L & L/Dział Handlowy

Kościuszki 38/3, 80-445 Gdańsk tel. (58)-520-3557, fax (58)-344-1338

Sprzedaż wysyłkowa

Internetowe księgarnie wysyłkowe:

www.merlin.pl

www.ksiazki.wp.pl

www.vivid.pl

WYDAWNICTWO ALBATROS

ANDRZEJ KURYŁOWICZ

adres dla korespondencji:

skr. poczt. 55, 02-792 Warszawa 78

Warszawa 2004

Wydanie VIII poprawione i rozszerzone (I w tej edycji)

Skład: Laguna

Druk: B.M. Abedik S.A., Poznań

Mojej babci i ojcu, którzy nie dożyli dnia wydania tej książki

Podziękowania

Jon Halliday pomógł mi napisać Dzikie łabędzie. Spośród jego wielu zasług szlifowanie mojego angielskiego jest jedną z najbardziej oczywistych. W trakcie naszych codziennych dyskusji zmuszał mnie do ciągłego klarowania zarówno moich myśli, jak i mojej opowieści, a przy tym pomagał mi znajdować najwłaściwsze wyrażenia w języku angielskim. Wsparta jego histoiyczną wiedzą, drobiazgową dociekliwością i rozsądnymi uwagami czułam się bezpiecznie.

Toby Eady jest najlepszym agentem, jakiego można sobie tylko życzyć. Skłonił mnie w delikatny sposób do tego, żebym zajęła się wyłącznie pisaniem.

Czuję się zaszczycona, że miałam do czynienia z tak znakomitymi profesjonalistami jak Alice Mayhew, Charles Hayward, Jack McKeown i Victoria Meyer z wydawnictwa Simon & Schuster w Nowym Jorku oraz Simon King, Carol 0'Brien, Hellen Ellis z wydawnictwa Harper-Collins w Londynie. Dla Alice Mayhew, mojej opiekunki w wydawnictwie Simon & Schuster, przeznaczam specjalne wyrazy wdzięczności za jej wnikliwe uwagi. Robert Lacey z HarperCollins wspaniale zredagował maszynopis, za co jestem mu głęboko wdzięczna. Pomocne uwagi padające w transatlantyckich rozmowach i ciepło, jakim promieniuje Ari Hoogenboom, zawsze dodawały mi energii. Dziękuję wszystkim, którzy pracowali przy tej książce.

Entuzjastyczne zainteresowanie moich przyjaciół stanowiło dla mnie niewyczerpane źródło zachęty. Wszystkim im jestem niezmiernie wdzięczna. Szczególnie pomogli mi Peter Whitaker, I Fu En, Emma Tennant, Gavan Mc Cormack, Herbert ?i?, R. G. Tiedemann, Hugh Baker, Yan Jiaąi, Sun Li-qun, Y. H. Zhao, Michael Fu, John Chow,

7

Clare Peploe, Andre Deutsch, Peter Simpkin, Ron Sarkar i Vanessa Green. Szczególna rola od początku przypadła Clive'owi Lindleyowi, z powodu jego cennych porad.

Moi bracia, siostra i przyjaciele z Chin z całą wielkodusznością pozwolili mi opowiedzieć dotyczące ich historie, bez których Dzikie łabędzie nie byłyby możliwe.

Bardzo dużo miejsca w tej książce zajmuje historia mojej matki. Mam nadzieję, że oddałam jej sprawiedliwość.

Jung Chang Maj 1991, Londyn, Anglia

DRZEWO GENEALOGICZNE

Wytwórca filcu Yang - m - "Stara pani Yang" I           (zm. 1943)

Pan Chang - m - Pani Chang (1888-1933)            (zm. 1958)"

Yang Rushan - m - Wu ..Eryatou" (1894-1947)               (1888-1955)

Yufang (babcia) (1909-1969) I      |___

1. Gen. Xue Zhihcng (jedna żona, wiele konkubin) (1876-1933)

Yulan/Lan            Yulin

(1917-1960)        (ur. 1930)

"Lojalny"/??i'?       Pani Yulin (zm. 1960)           (ur. 1927)

Jimying            siedmioro

(zm. 1970)         rodzeństwa

2. Dr Xia

(trzech synów, jedna córka

z pierwszego małżeństwa)

(1870-1952)

Baoqin/Dehong (mama) . (ur. 1931)

Xiaohong (ur. 1950)

Wang Yu/Shouyii (ojciec) (1921-1975)

Erhong/Jung (ur. 1952)

Jinming (ur. 1953)

?i???i?i (ur. 1954)

Xiaofang (ur. 1962)

Chengyi

m - małżeństwo

Chronologia

Rok

Rodzina/Autorka

Ogólne

1870                            Urodził się dr Xia.

1876                            Urodził się Xuc Zhiheng (dziadek).

1909                            Urodziła się babcia.

1911                           

1921                            Urodził się ojciec.

1922-              1924              Generał Xue zostaje szefem policji w rządzie generałów w Pekinie.

1924

1927

1931

1932 1933

Panowanie dynastii mandżurskiej (1644-1911).

Cesarstwo upada; republika, gubernatorzy wojskowi.

Babcia zostaje konkubiną generała Xue. Generał Xue traci władzę.

Urodziła się mama.

Babcia i mama jadą do Lulongu. Umiera generał Xue.

Kuomintang kierowany przez Czang Kaj-szeka jednoczy większą część Chin.

Japonia najeżdża Mandżurię. Japończycy okupują Yixian, Jinzhou.

Manzhiiguo rządzone przez Puyi.

10

1934

Długi Marsz: komuniści w Yan'anic.

1935 1936

1937

1938

1940 1945

Babcia poślubia dr. Xia.

Dr Xia, babcia i mama w Jinzhou.

Ojciec wstępuje do Partii Komunistycznej.

Ojciec w Yan'anie.

Japończycy wchodzą w głąb Chin. Przymierze

w

komuniści-Kuomintang.

Japonia kapituluje. Jinzhou okupują Rosjanie, chińscy komuniści, Kuomintang.

Wojna domowa: komuniści walczą z Kuomintangiem.

1946-1948    Ojciec w Chaoyangu, a potem w partyzantce koło Chaoyangu. Mama, aktywistka studencka, przyłącza się do komunistycznego podziemia.

1948               Mama aresztowana. Mama i ojciec spotykają się.

1949               Rodzice się pobierają. Wyjazd rodziców z Jinzhou. Marsz do Nankinu. Poronienie mamy. Ojciec w Yibinie.

1950               Mama w Yibinie; skupowanie żywności; walki. Urodziła się Xiaohong.

1951                Mama zostaje szefową Ligi       Kampania "dławienia Młodzieży w Yibinie jako          kontrrewolucjonistów" (Huige podwładna pani Ting; uzyskuje zabity).

pełne członkostwo w partii.       Kampania przeciw "trzem Babcia i dr Xia w Yibinie.         złom".

Kampania przeciw "pięciu

złom".

1952               W marcu przychodzę na świat. Umiera dr Xia.

Ojciec zarządza Yibinem.

Oblężenie Jinzhou.

Proklamowanie ChRL. Komuniści zdobywająSyczuan. Czang Kaj-szek na Tajwanie.

Reforma rolna. Udział Chin w wojnie koreańskiej (do lipca 1953 roku).

11

1953

1954

1955

1956 1957 1958

1959

1962 1963

1966

1967

Urodził się Jinming. Rodzina przenosi się do Chengdu.

Mama zostaje szefową Wydziału Spraw Publicznych Wschodniego Okręgu. Ojciec zostaje zastępcą dyrektora Wydziału Spraw Publicznych w Syczuanie. Urodził się ?i???i?i. Mama w areszcie. Dzieci w internatach.

Mama zostaje zwolniona. Kampania antyprawicowa. Idę do szkoły.

Urodził się Xiaofang.

Kampania "odkrywania

utajonych

kontrrewol ucjonistów".

(Przyjaciele z Jinzhou

napiętnowani).

Nacjonalizacja.

Kampania "stu kwiatów".

Wielki Skok; podwórzowy wytop stali; komuny. Głód (do 1961 roku). Pcng Dchuai występuje przeciwko Mao i zostaje potępiony. Kampania łapania "prawicowych oportunistów".

"Uczenie się od Lei Fenga", eskalacja kultu Mao. Początek "rewolucji kulturalnej".

Ojciec uwięziony.

Mama jedzie do Pekinu.

Ojciec zwolniony.

Zostaję przyjęta do Czerwonej

Gwardii.

Pielgrzymka do Pekinu.

Opuszczam Czerwoną Gwardię.

Prześladowanie rodziców.

Ojciec pisze do Mao;

aresztowanie; załamanie

psychiczne.

Mama w Pekinie u Czou

En-laja.

Rodzice więzieni i wypuszczani

(do 1969 roku).

Nieudana próba powstrzymania

"rewolucji kulturalnej" przez

marszałków;

Tingowie rządzą Syczuaneni.

12

1968

1969

1970 1971

1972 1973

1975 1976

1977 1978

Rodzina wyprowadza się

z rządowego kompleksu.

Powstaje Syczuański Komitet

Rewolucyjny.

Ojciec w obozie Miyi.

Zostaję wysiana do Ningnanu.

Umiera babcia.

Pracuję jako robotnica rolna

w Deyangu.

Mama w obozie Xichang.

Umiera ciotka Junying. Zostaję "bosonogą lekarką". Mama poważnie chora w szpitalu w Chengdu. Mama zrehabilitowana. Wracani do Chengdu. Zostaję odlewnikiem i elektrykiem.

Ojciec uwolniony.

Wstępuję na Uniwersytet Syczuański.

Umiera ojciec. Spotykam pierwszego cudzoziemca.

Zostaję asystentką, wysyłają

mnie na wieś.

Dostaję stypendium w Anglii.

IX Zjazd KPCh legalizuje "rewolucję kulturalną".

Tingowie usunięci.

Umiera Lin Biao. Wizyta Nixona.

Pojawia się Deng Xiaoping.

Umiera Czou En-laj, Deng

zostaje wyrzucony.

Demonstracje na placu

?i??'???i??.

Umiera Mao; "banda czworga"

aresztowana.

Deng wraca do władzy.

 

 

Wstęp do wydania z roku 2003

Dzikie łabędzie wydano po raz pierwszy w 1991 roku. Wydarzenie to zmieniło moje życie, ponieważ wreszcie zostałam pisarką.

Zawsze marzyłam, żeby być pisarką. Kiedy jednak dorastałam w Chinach, myśl o pisaniu i publikowaniu wydawała się nierealna. W owych czasach Chiny znajdowały się w kleszczach tyranii Mao, a większość pisarzy poddawano nieustającym straszliwym prześladowaniom politycznym. Wielu zadenuncjowano, jednych zesłano do obozów pracy, innych doprowadzono do samobójstwa. W latach 1966-1967 w wielkiej czystce Mao, błędnie nazywanej "rewolucją kulturalną", spłonęła większość książek znajdujących się w domach. Mojego ojca, który był komunistą i wysokim urzędnikiem, lecz stał się ofiarą czystki, zmuszono do spalenia ukochanego księgozbioru, co stało się jedną z głównych przyczyn jego obłędu. Niezwykle niebezpieczne było nawet pisanie do szuflady. Swój pierwszy poemat napisany na szesnaste urodziny, 25 marca 1968, musiałam podrzeć na kawałki, wrzucić do ubikacji i spuścić wodę, gdy prześladowcy mojego ojca przyszli przetrząsać nasze mieszkanie.

Odczuwałam jednak przemożną potrzebę pisania i nadal pisałam piórem wyobraźni. Przez kilka następnych lat pracowałam na roli i jako elektryk. Roztrząsając gnój na polu albo sprawdzając rozdzielnik mocy na szczycie słupa elektrycznego, szlifowałam w myślach długie pasaże albo wbijałam sobie w pamięć wiersze.

Do Anglii przyjechałam we wrześniu 1978. Mao zmarł dwa lata wcześniej i Chiny zaczynały wydobywać się z narzuconej przez niego dusznej izolacji. Po raz pierwszy od powstania Chińskiej Republiki Ludowej stypendia na studia za granicą

17

przyznawano, biorąc pod uwagę osiągnięcia naukowe, a nie względy polityczne.

Kiedy zdałam przewidziane egzaminy, mogłam wyjechać z kraju i byłam zapewne pierwszą osobą ze śródlądowej prowincji Syczuan, liczącej wówczas około dziewięćdziesięciu milionów mieszkańców, która po roku 1949 miała studiować na Zachodzie. Dzięki temu niewiarygodnemu uśmiechowi losu zyskałam wreszcie możliwość pisania, i to pisania tego, co chciałam.

I właśnie wtedy ta pasja mnie opuściła. W grancie rzeczy ostatnią rzeczą, jaką pragnęłam robić, było pisanie. Oznaczałoby to dla mnie konieczność zwrócenia się do wewnątrz i dumania nad życiem i czasami, o których nie cierpiałam myśleć. Usiłowałam zapomnieć o Chinach. Po wylądowaniu w kraju, który wydawał mi się jakby inną planetą, doznałam silnego wstrząsu i nie marzyłam o niczym więcej jak tylko o spędzaniu każdej minuty na zanurzaniu się w ten nowy świat.

W Londynie wszystko wydawało się rozkoszne. Mój pierwszy list do matki obfitował w peany na temat wystaw sklepowych i ogródków przed domami widzianych w drodze do Maida Vale 42, posiadłości ambasady chińskiej, w której mnie ulokowano. Były to czasy, gdy kwiaty dopiero zaczynały znów ozdabiać większość chińskich domów. W 1964 roku Mao uznał pielęgnowanie kwiatów i traw za obyczaj "feudalny" i "burżuazyjny" i nakazał "pozbyć się większości ogrodników". Jako dziecko musiałam wraz z innymi usuwać trawę z gazonów w naszej szkole i widziałam, jak znikały donice z kwiatami z budynków. Odczuwałam wielki smutek i byłam zmuszona nie tylko za wszelką cenę ukrywać to uczucie, lecz także obwiniać się za instynkty sprzeczne z instrukcjami Mao - do czego mnie, podobnie jak i inne chińskie dzieci, wdrażano w procesie prania mózgów. Jakkolwiek wtedy, gdy wyjeżdżałam, można już było przyznać się do tego, że lubi się kwiaty, i nie zostać potępionym, to jednak Chiny nadal wyglądały ponuro, w domach nie widziało się kwiatów, nikt ich też nie sprzedawał. Większość parków przypominała zdewastowane ugory.

Toteż zaraz pierwszego dnia, jak tylko pozwolono mi wyjść, wyruszyłam z nieopisaną przyjemnością na długi spacer po rozległym terenie Hyde Parku. Tam pod majestatycznymi kasztanami radowałam się każdym źdźbłem trawy i każdym kwiat-

18

kiem. Któregoś dnia zaryzykowałam, narażając się na surową reprymendę, a może nawet coś gorszego, i zaproponowałam politycznemu opiekunowi grupy, do której należałam, żeby przenieść nasze sobotnie zebranie, nazywane szkoleniem politycznym, na murawę w słynnych Kew Gardens.

Cotygodniowe zebrania indoktrynacyjne, które śmiertelnie nudziły mnie w Chinach, były wtedy nadal obowiązkowe, a w Londynie my, z ChRL, podlegaliśmy wciąż niemal więziennej kontroli. Nie wolno nam było nigdzie chodzić bez zezwolenia albo na własną rękę. Niepodporządkowanie się poleceniom mogło oznaczać odesłanie z powrotem do Chin, niesławę i zrujnowanie życia. Miałam uczucie, że się duszę w prowokacyjnej wolności Londynu, i zaczęłam wręcz obsesyjnie obmyślać plany naciągania czy też łamania reguł. I niekiedy mi się udawało, jak wtedy z pójściem do Kew Gardens, ponieważ opiekun polityczny sam za tym tęsknił, jakkolwiek bardzo się lękał kłopotów ze strony ambasady. W rezultacie grapa młodych ludzi w workowatych granatowych uniformach w stylu "stroju Mao" zasiadła niestosownie - ale z wielką radością - obok przepięknego różanego ogrodu.

I nie miało to złych skutków. Sprzyjało mi szczęście, ponieważ właśnie wtedy nastąpiły w Chinach dramatyczne zmiany. Pod koniec 1978 roku doszło do punktu zwrotnego, gdy odrzucono istotę maoizmu. W następnym roku mogłam z pewnym ryzykiem, ale bez konsekwencji, próbować naruszać restrykcje. Miejscem, które szczególnie przyciągało mój wzrok, był angielski pub, ponieważ zapowiedziano nam wyraźnie, że tam chodzić nie wolno. Chiński odpowiednik angielskiego wyrazu "pub", jiu-ba, w tych czasach sugerował jakieś nieprzyzwoite miejsce z nagimi kobietami. Skręcałam się z ciekawości. Jednego dnia wymknęłam się cichcem i pognałam do pubu naprzeciwko naszego college'u. Pchnęłam drzwi i wkradłam się do środka. Nic sensacyjnego nie zobaczyłam, tylko kilku starszych mężczyzn siedziało tam i piło piwo. Poczułam się rozczarowana.

Być może byłam pierwszą studentką z ChRL za granicą, która wychodziła na własną rękę. Członek grona pedagogicznego college'u, do którego uczęszczałam - teraz Thames Valley Uni-versity - zaprosił mnie na wycieczkę do Greenwich. Zgodnie z naszą zasadą zapytałam, czy mogę "zabrać przyjaciółkę". Źle mnie zrozumiał i odpowiedział: - Nic ci ze mną nie grozi. Speszyłam się, ale nie mogłam sprawy wyjaśnić. Nie wolno nam

19

było nikomu mówić, że musimy mieć ze sobą opiekuna, musieliśmy wymyślić jakąś wymówkę. Nie chciałam kłamać, a co więcej, bardzo pragnęłam jechać bez nadzorcy. Poprosiłam zatem attache ambasady, który opiekował się studentami, żeby pozwolił mi jechać. Inaczej ten Anglik pomyśli, argumentowałam, że my, Chińczycy, nie ufamy mu, a nawet może podejrzewamy o złe zamysły, a to zaszkodziłoby przyjaźni angielsko-chińskiej i reputacji naszej socjalistycznej ojczyzny. Pod koniec tej tyrady attache zgodził się i powiedział, żebym zachowywała się dyskretnie. Podejrzewam, że w gruncie rzeczy jemu też niezbyt podobał się system. Zrobił aluzję na ten temat, zwierzając mi się pewnego wieczoru, gdy byliśmy sami w budynku ambasady. Kochał się przed dwudziestu laty w pewnej dziewczynie i kiedy mieli się pobrać, podczas kampanii politycznej uznano ją za element prawicowy. W tej sytuacji niezrezygnowanie ze ślubu oznaczałoby koniec jego tak dobrze zapowiadającej się kariery. Dziewczyna uparła się, żeby zerwać zaręczyny. Po długich zmaganiach on się w końcu zgodził, potem zrobił karierę dyplomatyczną. Nigdy jednak o niej nie zapomniał i nigdy sobie tego nie darował. Płakał, gdy mi o tym opowiadał.

Nie wydawało się dziwne, że urzędnik ambasady, który prawie mnie nie znał, obnaża przede mną swoje serce. W tych latach ludzie tak byli obarczeni życiowymi tragediami, że skłonni byli zrzucić z serca brzemię, jak tylko wyczuli życzliwą duszę. Liberalizacja w Chinach otworzyła śluzy, uwalniając ludzką pamięć. Umożliwiła również to, że attache zaryzykował i dał mi niezgodne z regułą pozwolenie na opuszczenie w pojedynkę miejsca zamieszkania.

Do dziś mam w żywej pamięci tę wyprawę do Greenwich. Była doprawdy wyjątkowa: jazda, spacer, fotografowanie się na południku z jedną nogą na innej półkuli. Odczuwałam jednak straszne napięcie. Przez cały czas wypatrywałam ludzi wyglądających na Chińczyków i pospiesznie oceniałam po ubraniu, czy pochodzą z ChRL; jeśli zdecydowałam, że tak, co było zadziwiająco częste (jako że w owych czasach bardzo niewiele osób stamtąd przebywało na Zachodzie), odwracałam głowę, unikając ich wzroku, a zarazem usiłowałam zachowywać się jak najbardziej naturalnie wobec mojego towarzysza. Bałam się, że ktoś mnie zobaczy i doniesie do ambasady, a wtedy byłabym skończona, mogłoby to też zaszkodzić sympatycznemu attache. Egzotyczny piknik z kanapkami z serem na rozległej spokojnej

20

łące okazał się najbardziej szarpiącą nerwy chwilą w tym dniu, bo znajdowałam się w miejscu, w którym nie miałam gdzie się schować.

Lęk nie powstrzymał mnie jednak przed spróbowaniem innych awanturniczych rzeczy - nie ze względu na zamiłowanie do zaznawania dreszczyku emocji, lecz po prostu dlatego, że nie mogłam nic na to poradzić. W miarę poluzowania reguł wychodziłam coraz częściej sama i szybko zaprzyjaźniłam się z ludźmi o odmiennym stylu życia. Większości z nich mówiłam, że jestem z Korei Południowej, nie z Chin. Miałam na względzie nie tylko półtajny charakter swoich poczynań, lecz także i to, by nie wzbudzać zaciekawienia krajem mojego pochodzenia, który w owym czasie fascynował ludzi jak kosmos z powodu hermetycznej izolacji. Chciałam zniknąć w tłumie, nie rzucając się w oczy, być anonimową osobą w Londynie. I mogłam to osiągnąć - moje pierwsze i najmocniejsze wrażenie było takie, że Wielka Brytania to zdumiewająco bezklasowe społeczeństwo. Urodziłam się w rodzinie należącej do elity komunistycznej i widziałam, jak hierarchiczne i klasowo zróżnicowane są Chiny Mao. Każdy człowiek przypisany był do określonej kategorii. W każdym kwestionariuszu obok daty urodzenia i płci obowiązkowo figurowała rubryka pochodzenie społeczne. Determinowało ono karierę danej osoby, zależności i życie. Podczas gdy wiele osób z elity skłaniało się do tego, by zadzierać nosa, ci, którzy urodzili się w "złej" rodzinie, mieli zrujnowane życie. Skutkiem tej straszliwej rzeczywistości był fakt, że wszystkich nas opanowała obsesja na punkcie pochodzenia, i często już przy pierwszej rozmowie zadawano pytanie w tej kwestii. Natomiast w Londynie, poznając ludzi, nie odczuwałam tego rodzaju presji. Wszyscy wydawali się zadziwiająco równi i pochodzenie zupełnie ich nie obchodziło.

Z biegiem lat skorygowałam nieco swoje poglądy. Nie sądzę jednak, bym chodziła z głową w chmurach. Wbrew swoim tradycjom różnic klasowych w Wielkiej Brytanii ludzie mają godność, upośledzeni nie są znieważani i tyranizowani jak u nas w czasach Mao. A sprawiedliwość społeczna i waga, jaką się tu przywiązuje do tej koncepcji, to coś, w czym dzisiejsze Chiny wciąż jeszcze nie mogą równać się z Wielką Brytanią.

Tak więc pokochałam Wielką Brytanię sercem i umysłem. Pierwszy rok, który tu spędziłam, był okresem największego upojenia. Odwiedzałam wszystkie muzea i galerie zaznaczone

21

na planie miasta, chodziłam z jednej wystawy na dragą, bo wstęp dla studentów był niemal darmowy. Wędrowałam z lubością przez Londyn, oszczędzając na przejazdach, ponieważ wszystkie budynki i ulice wydawały mi się interesujące. Zaglądałam do kiepskich klubów nocnych i oglądałam asortyment oferowany przez sex shopy w Soho. Moja pierwsza dyskoteka była oszałamiająca. Nawet przeciętne kino przypominało sezam, w którym przyciemnione światła na starej czerwonej tapicerce i tu i ówdzie dziwne złocenia sugerowały tajemnicę i skarby. Zadawałam osobliwe, jak się potem zorientowałam, pytania i uczyłam się o ludziach z innych kultur. Ostatnim tabu, które należało złamać, było posiadanie cudzoziemskiego chłopaka, co musiałam robić potajemnie, wciąż spodziewając się katastrofy. Ostrzegawcza opowieść, przywieziona z Chin, w którą święcie wierzyłam, mówiła, że każda, która próbuje mieć kochanka cudzoziemca, zostanie omamiona narkotykami i odesłana z powrotem do Chin w jutowym worku. Kiedy znalazłam się gdzieś w pobliżu Portland Place, gdzie jest ambasada, nogi pode mną się uginały, a jeśli jechałam samochodem, zsuwałam się tak nisko na siedzeniu, że moja głowa znikała poniżej okna. To wtedy po raz pierwszy w życiu zrobiłam sobie makijaż - myślałam, że zamaskuję się w ten sposób przed ambasadą (która w rzeczywistości nie prowadziła tego rodzaju nadzoru, jaki sobie wtedy wyobrażałam). Śmieszna też była ta zabawa z makijażem. Sama z trudem rozpoznawałam własną twarz o ustach dosłownie wypacykowanych szkarłatną lub fioletową szminką i z zielono-złotymi cieniami na powiekach.

Gdy przystąpiłam do pracy nad doktoratem z językoznawstwa, zaproponowano mi stypendium uniwersytetu w Yorku, mieście, które niezwykle mnie pociągało, zanim jeszcze je ujrzałam, z powodu swojej legendarnej katedry, miejskich murów (najbardziej zbliżonych do chińskiego Wielkiego Mura) i wojny Dwóch Róż. W owym czasie zagraniczne stypendia musiały być zatwierdzone przez chińskie władze i indywidualne osoby nie mogły ich otrzymywać. Lecz szczęście znów mi dopisało i mogłam tę propozycję przyjąć dzięki takim ludziom jak życzliwy attache w ambasadzie i dzięki odwilży na coraz większą skalę w Chinach. W rezultacie uzyskawszy tytuł doktora w 1982 roku, byłam pierwszą osobą z ChRL, która doktoryzowała się na uniwersytecie w Wielkiej Brytanii.

22

Nauczyłam się znacznie więcej niż tylko teorii językoznawczych (które, jak muszę wyznać ze wstydem, w znacznym stopniu od tego czasu zapomniałam). Pamiętam dzień, kiedy poszłam przedyskutować plan mojej pracy z kierownikiem naukowym, profesorem Le Page'em, który już samą swoją wrażliwą obecnością przyczynił się do rozproszenia dręczącego mnie nieustannie niepokoju i napadów nagłej paniki. Jego lekko ironiczny sposób bycia i nienarzucający się autorytet nieustannie mnie upewniały, podobnie jak i Anglia, że przybyłam do właściwego miejsca i nie mam się czym martwić. Czując się całkowicie odprężona, zaczęłam paplać o swoich poglądach na teorie językoznawcze, które miałam badać. Profesor słuchał, a pod koniec spytał: - Może mi pani pokazać swoją pracę doktorską? -Skonfundowana wykrzyknęłam: - Ale ja jej jeszcze nie zaczęłam pisać! - Co on skonstatował: - A ma już pani wszystkie wnioski.

Ta jedna uwaga rozsupłała dławiący węzeł zawiązany na moim umyśle przez totalitarną "edukację". W Chinach uczono nas niewyciągania wniosków z faktów, lecz rozpoczynania od teorii marksistowskich albo myśli Mao, albo linii partyjnej, i zaprzeczania faktom, a nawet ich potępiania, jeśli do nich nie pasowały. Dumałam nad tym nowym podejściem, wracając do swojego pokoju nad pięknym jeziorem na terenie kampusu, gdzie pod oknem wodne ptaki miały kolonię i co rano budziły mnie śpiewem. Przecinały teraz niebo w locie, a widok ten odpowiadał mojemu uczuciu, że znalazłam właściwy sposób myślenia. Mieć otwarty umysł: to takie proste, a odkrycie tego zabrało mi tak wiele czasu.

To w Yorku pewnego wieczoru pomyślałam o napisaniu książki o swoim dawnym życiu. Zaproszono mnie na pogadankę profesora, który właśnie wrócił z Chin. Pokazywał slajdy z odwiedzin w szkole, w której uczniowie mieli lekcje w mroźny zimowy dzień w klasie bez ogrzewania i z porozbijanymi szybami w oknach. - Nie jest im zimno? - spytał życzliwy profesor. - Nie, nie jest - usłyszał w odpowiedzi.

Po pokazie było przyjęcie i jedna kobieta, zapewne usiłując znaleźć coś, co mogłaby mi powiedzieć, zaczęła: - Musi pani tu być bardzo gorąco. - Ta niewinna uwaga tak mnie dotknęła, że wyszłam szybko z pokoju i popłakałam się pierwszy raz od przyjazdu do Anglii. Nie chodziło o to, że czułam się obrażona, ogarnęła mnie natomiast przemożna żałość z powodu moich rodaków w ojczyźnie. Przez nasze władze nie byliśmy traktowani

23

jak prawdziwe istoty ludzkie, wobec czego niektórzy cudzoziemcy nie widzieli w nas ludzi takich samych jak oni. Przypomniałam sobie stare spostrzeżenie, że życie Chińczyków jest tanie, i zaskoczenie pewnego Anglika tym, że jego chiński służący nie może wytrzymać bólu zęba. Kiedyś znowu rozjuszyły mnie liczne pełne podziwu komentarze ludzi z Zachodu, którzy odwiedziwszy Chiny Mao, twierdzili, że Chińczycy to ludzie nadzwyczajni, bo chyba lubią być krytykowani, denuncjowani, "reformowani" w obozach pracy - co ludziom na Zachodzie wydawałoby się prawdziwą okropnością. Z takimi myślami kłębiącymi się w głowie przypomniałam sobie moje życie w Chinach, moją rodzinę i wszystkich ludzi, których znałam, i wtedy zapragnęłam opowiedzieć światu nasze historie i to, co naprawdę czuli Chińczycy. Powróciła pasja pisania.

Upłynęło jednak sporo lat, zanim napisałam Dzikie łabędzie. Podświadomie buntowałam się przeciwko temu pomysłowi. Nie byłam w stanie kopać tak głęboko w swojej pamięci. W burzliwym okresie "rewolucji kulturalnej" w latach 1966-1976 moja rodzina straszliwie cierpiała. Zarówno mój ojciec, jak i babka zmarli w mękach. Nie chciałam ożywiać wspomnień o latach cierpień babki z powodu nieleczonej choroby, o uwięzieniu ojca, o klęczeniu matki na potłuczonym szkle. Napisałam kilka linijek, ale wszystko to było sztuczne i pozbawione życia. Nie byłam z nich zadowolona.

Potem, w 1988 roku, przyjechała do Londynu moja matka. To była jej pierwsza podróż za granicę. Chciałam, żeby miała z niej jak najwięcej, i poświęcałam dużo czasu, prowadząc ją w różne miejsca. Po krótkim czasie zauważyłam, że wcale nie sprawia jej to przyjemności. Myślała o czymś i była niespokojna. Jednego dnia odmówiła pojechania na zakupy i zasiadła przy czarnym stole w jadalni, na którym jaśniał bukiet żółtych żonkili. Trzymając w dłoniach kubek jaśminowej herbaty, oznajmiła, że najbardziej ze wszystkiego chciałaby ze mną rozmawiać.

I mówiła codziennie przez wiele miesięcy. Po raz pierwszy w naszym życiu opowiadała mi o sobie i o mojej babce. Babka, jak się dowiedziałam, była konkubiną generała, a matka wstąpiła do komunistycznego podziemia, mając lat piętnaście. Ich pełne wydarzeń życie płynęło w kraju wstrząsanym przez wojny, obce inwazje, rewolucje, a potem totalitarną tyranię. W ogólnym wirze

24

wciągnięte zostały w romantyczne przeżycia. Dowiedziałam się o doświadczeniach mojej matki, o tym jak o włos uniknęła śmierci, o jej miłości do mojego ojca i emocjonalnych z nim konfliktach. Poznałam też bolesne szczegóły bandażowania stóp babce, gdy w wieku lat dwu miażdżono jej kości stóp dużym kamieniem, żeby zadość uczynić panującym wówczas ideałom piękna.

Scenerią dla naszych rozmów były wyprawy turystyczne. Podczas podróży na wyspę Skye w Szkocji i nad jezioro Lugano w Szwajcarii moja matka nie przestawała mówić - w samolotach i samochodach, na statkach, na spacerach i przez pół nocy. Kiedy wychodziłam do pracy, ona zostawała w domu i rejestrowała swoje opowieści, posługując się magnetofonem. Do wyjazdu z Wielkiej Brytanii nag...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin