Oppman Artur - KSIĘSTWO WARSZAWSKIE - WSPOMNIENIA I OBRAZY.doc

(580 KB) Pobierz

Oppman Artur

KSIĘSTWO WARSZAWSKIE

 

PRZEDMOWA.

 

Za złotymi orłami cesarza Francuzów pobiegły w świat orły nasze srebrne. Pobiegły, rozpostarłszy skrzydła potężne, walczyć o wolną Ojczyzną, zadziwić świat męstwem, bez granic, aby zdziesiątkowane wśród krwawych walk tysiąca przypaść znów na gniazda rodzinne i w długie wieczory rozpowiadać o wolności i sławie.

Od wielkich imion skrzy się ta bohaterska pieśń polskiego ducha, od nazw dumą napawających serce polskie płomienieje ta zaszczytna karta historyi. Somosierra, Saragossa, Raszyn, Smoleńsk, Moskwa, Lipsk, ArcissurAube. Jak krakanie orła, jak dźwięk trąb i tarabanów brzmią te wyrazy, a nad nimi unosi się melodya nieśmiertelna zrodzonego na ziemi włoskiej "mazurka" Dąbrowskiego.

Sto dziesięć lat minęło oto właśnie od chwili, gdy wojska Napoleońskie weszły na ziemią polską, zwia

stując jej oczekiwaną swobodę. Orły złote obok srebrnych wionęły wzwyż pod niebo polskie i zbudziły się po chatach, domach i dworach młode lwięta.

Pod olbrzymie skrzydła mocarza wojny szli młodzi za ową cudowną nutą, za pieśnią o Polsce, co nie zginęła, a umierając z uśmiechem jeszcze słyszeli jej granie, jeszcze wołali: "Niech żyje Polska!" i — "Niech żyje Cesarz!"

Na pustkowiu morskiem, przykuty do skały jak nowy Prometeusz, skonał władca półświata, ale owa epopeja krwawozłota zapłodniła siewem cudotwórczym piersi polskie i śpiewa w nich do dzisiaj.

Mówi ona o Dąbrowskim, co szedł do Polski z ziemi włoskiej, o księciu Józefie, co honor Polaków Bogu oddał i powierzył, i o tem, że honor ów z ręki Boga przyszła może pora otrzymać na nowo.

A. O.

             

 

FRANCUZI W POLSCE.

 

Dnia go października marszałek Davoust zajął Berlin i Napoleon założył tu główną kwaterę, oczekując póki resztki niedobitków pruskich nie zostaną wyłowione. Tu przyszły mu na myśl naturalne szczególnych zwycięstw tych skutki. Starcie z Rosyą stawało się nieuniknione, a kwestya na na tem tylko polegała, czy nad Odrą wojsk rosyjskich czekać, czy rzucić się naprzód i spotkać się nad Niemnem i Wisłą. W obu przypadkach nastręczały się niemałe trudności. Przedewszystkiem nie można było dowierzać Austryi, tem więcej, że wszystkie warunki pokoju preszburskiego nie były jeszcze wypełnione i że Austrya gromadziła wojsko w Czechach. Za zbliżeniem się wojsk rosyjskich i połączeniem ich z niedobitkami pruskimi można było napewno spodziewać się odżycia koalicyi. Wówczas to powstał w umyśle Napoleona projekt

wyzyskania usposobienia i uczuć Polaków. Po raz pierwszy tu ten, który we własnym kraju republikańskie rządy zdusił i woli swojej nigdy szranków nie zakładał, udał się do środka poruszania mas przez ukazanie widma wolności.

Przywołano z Neapolu generała Dąbrowskiego, z Paryża Wybickiego i jednocześnie zaproponowano Austryi, czyby za odstąpienie obu Galicyi nie zdecydowała się przyjąć Śląska. Austrya odmówiła i był to najlepszy dowód, ze z koalicyą myśli się połączyć, a Napoleon, nie chcąc rozkiełznywać narodowego zapału, w połowie postanowienia swego się zatrzymał. Niemniej przeto wezwano Kościuszkę, aby objął dowództwo nad siłami z Polaków mającemi się utworzyć, ale Kościuszko, składając się wiekiem, słabością i danem w Petersburgu słowem, się wymówił. Tymczasem Dąbrowski i Wybicki podpisali go listopada odezwę do narodu i natychmiast swoim rodakom ją rozesłali.

Davoust wkroczył w Poznańskie i go listopada przybył do Poznania. Po drodze ludność przyjmowała Francuzów z największym zapałem, znoszono najrozmaitsze zapasy, traktowano oficerów i żołnierzy, a serdeczność była tak ogromna, że nawet marszałek Davoust, zwykle surowy, ponury i wcale nieulegający egzaltacyi, wpadał w zapał i najpochlebniejsze swemu monarsze zdał raporty o usposobieniu Polaków. Do Poznania przybył także Radzymiński, wojewoda gnieźnieński, starzec łysy zupełnie, z małym wiankiem siwych włosów, z sumiastym wąsem i w kontuszu, który już tak rzadko

             

               

 

 

  

 

             

 

 

wtedy się spotykał. Jemu Dąbrowski i Wybicki powierzyli zarząd cywilny ziemi wielkopolskiej. Powstania formowały się wszędzie, ale powstawać było łatwo przy nieobecności wojsk pruskich i pozrzucaniu herbów i orłów.

Nowy wojewoda ogłosił tak zwane pospolite ruszenie i do niego obowiązany był stawać każdy szlachcic osobiście lub przez zastępcę z jednym szeregowcem. W miejsce pruskich magistratur zaprowadzono tak zwane Izby administracyjne, których obowiązkiem było dostarczać dla wojsk francuskich żywności i podwód i zbierać pieniądze na rynsztunki i mundury tworzącej się siły narodowej. W Kaliskiem, chociaż żaden oddział francuski się nie ukazał, sformowała się takaż sama Izba administracyjna, toż i w Bydgoszczy, którą zajął generał Lannes. Ten, bądź że złe drogi w zły humor go wprawiły, bądź że był mniej na serdeczne przyjęcie czuły, zdał Napoleonowi o Polakach bardzo nieprzychylny raport i wszelkie szersze względem nich projekty odradzał.

Rosyjskie wojska gromadziły się dopiero koło Niemna i tylko kozaków dla powzięcia języka za Wisłę wyprawiono, wojsko więc francuskie od Odry aż do Wisły żadnej nie spotykało przeszkody.

Do Puław w końcu października zaczęły dochodzić jakieś niepewne i niewyraźne wieści. Ponieważ imieniny księżnej Czartoryskiej przypadły go listopada, przeto Grabowski i ja, niby dla sprawienia garderoby, a właściwie dla dowiedzenia się czegoś szczegółowiej wymknęliśmy się do War

             

               

 

 

  

 

             

 

 

szawy. Jednak i tu, mimo kilkudniowego pobytu, dowiedzieć się wiele nie było można. Mówiono, że pod Jena Prusacy przegrali, ale utrzymywano, że tam tylko mała część armii była w boju, że reszta jej nietknięta silną pozycyę nad Elbą zajęła. Prusacy byli wprawdzie jacyś pomieszani, ale rozgłaszali wieści, że lada dzień ogromna siła rosyjska wkroczy do Polski.

Nie dowiedziawszy się więc nic, wróciliśmy do Puław go listopada, a niebawem też i goście ściągać się poczęli. Rozpoczęły się, jak zwykle, bale, fety i teatra i pamiętam go listopada w najlepsze tańczono, kiedy na Złotej Sali zjawił się ulubiony przez wszystkich ks. Stanisław Jabłonowski. Po pierwszych z gospodarzem powitaniach dobył z zanadrza jakiś papier i zaczął go czytać, a gromadka ciekawych zebrała się dokoła. Tańczący także tany rzucili i koło przybyłego zaczęli się kupić. Była to odezwa, wydana przez Dąbrowskiego i Wybickiego. Nie jestem w stanie odmalować wrażenia, jakie słowa tej odezwy wywołały u wszystkich. Nie była to radość, boć cieszyć się jeszcze nie było z czego, ale jakieś osłupienie, jakieś zdumienie i jakaś gorączka czynów. O tańcach mowy być więcej nie mogło, bal ustał i każdy udał się do siebie na spoczynek, a właściwie na rozmyślanie nad tą ważną chwilą. Niebawem inne dokładniejsze przychodziły wieści, to, że wojewoda gnieźnieński pospolite zwołał ruszenie i antiquo more punkt zborny niedaleko od Gopła naznaczył, to, że Francuzi z Poznania wybierają się do Warszawy. Goście

             

               

 

 

  

 

             

 

 

tymczasem nie rozjeżdżali się, ale owszem zjeżdżali się coraz nowi. Ścisk był straszny a oczekiwanie wszystkich milczącymi i ponurymi zrobiło, lecz kiedy go listopada przyszła wiadomość, że Francuzi do Warszawy przybyli, jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej wszystko się z Puław rozleciało. Młodzież cała do Warszawy się przeniosła i jedni do wojska się zaciągali, drudzy do służby cywilnej wstępowali. Wielka świetność Puław tu koniec znalazła i kiedy na św. Adam, na dzień  grudnia, zjechali się goście, nie było balów, bo nie było młodzieży do tańca. Panie, które tu bawiły z córkami, porozjeżdżały się także, nowych uczennic na edukacyę nie przyjmowano, ks. Wirtemberska i państwo Zamojscy przenieśli się do Warszawy, ks. Konstanty objął dowództwo swego pułku i książę feldmarszałek, widząc coraz większą dezercyę, do Sieniawy się przeniósł. Ja przeniosłem się do rodziców do Bronie i tylko już gościem w dawnem miejscu swojego pobytu bywałem.

W Poznańskiem za impulsem, danym przez Radzimińskiego, i za staraniami Izby administracyjnej, w której szczególniej rej wodził Ksawery Działyński, a także wskutek gorliwości Piotra Bielińskiego w kaliskiej, a Gliszczyńskiego w bydgoskiej Izbie, w kilku dniach zebrało się kilka tysięcy ludzi. go listopada cztery pułki piechoty już zapełnione miały kadry. Ks. Antoni Sułkowski swoim kosztem zaczął sztyftować pułk piechoty, a w Kaliszu organizacyą sił zbrojnych zajął się generał Zajączek. Wojska te początkowo na pamiątkę legionów wło

             

               

 

 

  

 

             

 

 

skich także legionami zwano, a Zajączek swój, do którego sformowania dopomógł mu wielce ks. Michał Radziwiłł, nazwał legionem północnym. Imię to z czasem wyszło z użycia i korpus ten poprostu nazywano piątym pułkiem.

Z Poznania ks. Murat na czele jazdy do Warszawy dążył, za nim posuwał się korpus Davoust'a. Za zbliżeniem się ich Prusacy tak wojskowi jak i cywilni, tudzież urzędnicy rejencyi miasto opuścili i ks. Józefowi Poniatowskiemu z wyraźnego polecenia królewskiego władzę powierzyli. Przyjął ją książę Józef z tem wyraźnem zastrzeżeniem, że tylko do przyjścia Francuzów ją zatrzyma, że Warszawy nie opuści i za popędem narodowego uczucia pójdzie. Utworzył też zaraz straż miejską i ta przez trzy dni warty zaciągała i odbywała patrole.

go listopada po południu od ulicy Elektoralnej pokazali się strzelcy konni generała Milhaud i dragoni generała Beaumont, przednią straż korpusu Murata tworzący. Przyjęto ich z oznakami największego entuzyazmu. Wszystkie okna, mimo zimna przejmującego i spóźnionej pory dnia, otworzono, powywieszano w nich dywany i makaty, tłum na ulicę się cisnął, a krzyki: — Niech żyją Francuzi, niech żyje cesarz! — napełniły powietrze. Rzucano kwiaty, na jakie tylko w tej porze roku można było się zdobyć, a gdy tych zabrakło, obłamywano rośliny doniczkowe, splatano z nich wieńce i pod nogi gościom miotano. Przed bramy wynoszono wino, wódkę, najrozmaitsze jedzenia i tłum zrobił się tak zwarty, iż wojsko zatrzymać się musiało,

             

               

 

 

  

 

             

 

 

a i oficerowie i żołnierze do jedzenia i do picia zabierać się poczęli.

W wigilię dnia tego stoczono małą, nic nie znaczącą potyczkę z kozakami pod Utratą, a tłum w swoim zapale uważał ją za olbrzymie zwycięstwo. Następnego dnia z całym korpusem przybył Murat, a zastawszy most na Wiśle przez Prusaków zniszczony, co najprędzej zabrał się do jego naprawy, nie dozwalając roboty przerywać nawet i w nocy. W dwa dni z piechotą przyszedł Davoust a z równą czułością, z równym zapałem przez lud witany. Thiers, opisując zajęcie Warszawy, zarzuca, że wysoka szlachta zapału ludu nie dzieliła i w przyjęciu udziału nie brała. Jest to zarzut niesłuszny. Prawda, wielu tak zwanych magnatów i gasnącej już arystokracyi nie posiadało w części kraju, przez Francuzów zajętej, wiele posiadłości. Czartoryscy, Zamojscy, Sanguszkowie, Tarnowscy, Lubomirscy, Jabłonowscy, Ogińscy, większa część Sapiehów i Potockich, tudzież część Radziwiłłów, musiała się oglądać na swoje rządy i zachować się biernie. Ci wszakże, którzy wtenczas w Warszawie się znaleźli, nie zważali na skutki i dali się pociągnąć ogólnemu zapałowi. Książę Józef Poniatowski, ks. Antoni Sułkowski, ks. Aleksander Sapieha, Stanisław i Aleksander Potoccy, Działyński, Krasiński, Bieliński, Małachowski i tylu innych najlepszym są tego dowodem.

Ks. Murat obrał kwaterę w pałacu pod Blachą, na wzór Wielkopolski ukształcono zaraz Izbę administracyjną, na jej czele stanął Ludwik Gutakow

             

               

 

 

  

 

             

 

 

ski, a Michał Kochanowski i Tadeusz Dembowski weszli na jej członków. Pierwszemu powierzono wydział wojny, drugiemu skarbowy. Książę Józef, tak jak Dąbrowski w Poznaniu i Zajączek w Kaliszu, zaczął formować legie, a ochotnicy z pośpiechem do zaciągu stawali i wezwanie do pospolitego ruszenia zastosowano tu także. Towarzystwo warszawskie wyścigało się z dawaniem wieczorów, obiadów i świetnych balów.

Napoleon z gwardyami i innemi wojskami, którym cokolwiek w Berlinie wypocząć pozwolono, przybył do Poznania go listopada. Tu go powitały deputacyę izb: poznańskiej, bydgoskiej i kaliskiej. Wojewoda gnieźnieński stanął na ich czele, a było to już ostatnie jego publiczne wystąpienie, nowe bowiem izby od działalności go usunęły. Czy wskutek raportów marszałka Augereau i listów Lannes'a, czy wskutek głębszego rozmysłu, Napoleon już był znacznie oziębiony w zamiarach swych co do Polaków i pragnął jedynie, aby silne ich powstanie poparło jego wojownicze plany.

W Poznaniu bawił Napoleon dni kilkanaście. Tu IIgo grudnia zawarł pokój z elektorem saskim, podniósł go do godności królewskiej i do związku reńskiego przypuścił. Wzamian zapłacić kazał  milionów kontrybucyi i .  Sasów do wojsk swych przyłączył. go grudnia przybył do Warszawy i stanął kwaterą w zamku. W humorze był gorzkim i najpierw połajał Murata, iż się stroi, bawi, baluje, do Polaków się umizga a o wojnie zapomina. Na

             

               

 

 

  

 

             

 

 

drugi dzień stawiła się deputacya warszawska i ta gorzej jeszcze przyjęta został.

— Cóż to jest — rzekł do niej — francuski garnizon w Warszawie częstujecie, rozpajacie, przyzwyczajacie go do zbytków, a w magazynach po drogach pustki i żołnierze na linii bojowej mrą z głodu. Tańcujecie tylko i balujecie, a o tem, co należy, nie myślicie.

Zaobserwował na to Kochanowski, że wszystkiego, czego dotąd żądano — dostarczono, a co żądanem będzie — dostarczy się także.

Napoleon wyjął z kieszeni złożony papier, a oddając go Kochanowskiemu, rzekł:

— Oto wykaz potrzeb, które jeśli we dwadzieścia cztery godziny nie będą dostawione na miejsca wskazane, będziesz Waszmość rozstrzelany.

To mówiąc, dobył tabakierkę, otworzył ją i włożył palce po niuch tabaki. Kochanowski lubił także zażywać, a widząc otwartą tabakierkę, sięgnął do niej machinalnie i z zimną krwią zażył.

Napoleon się rozśmiał.

— Voila` un singulier diable d'homme — rzekł cesarz — je lui dis que je Ie ferai fusiller en  heures et il me prend une prise en guise des remerciments.

Kochanowski tymczasem podany wykaz przejrzał i, pokręciwszy głową, oświadczył, że w  godziny tego spełnić nie może, ale że w trzy dni wszystko będzie dostawione.

— Eh bien, soit — odpowiedział Napoleon krótko i deputacyę pożegnał.

Ostatnich dni listopada i w początku grudnia

             

               

 

 

  

 

             

 

 

przeprawili się Francuzi w wielu punktach przez Wisłę. Davoust prawie za przybyciem do Warszawy zajął Pragę i, gdy most postawiono, cały korpus, jego tu się rozlokował, sięgając aż do Jabłonny. Lannes pozostał w Warszawie, Augereau posunął się na pół drogi do Błonia, a Ney zajął Toruń. Rozpoczęto zaraz sypać szańce przedmostowe w Pradze i rozbierać domy nietylko na pomieszczenie trzech bastyonów, dwóch półbastyonów i dwóch półksiężyców, ale i na stoki. Marszałek Davoust następnie się ruszył i, przebywszy Narew, a raczej Bug pod Okoninem, wystawił tamże most i szańcem go opatrzył. Napoleon udał się zwiedzić granice Austryi nad Narwią, które wązkim klinem dopierały do Wisły i, zadecydowawszy, że pozycya między rzekami Wisłą, Narwią, Bugiem i Wkrą jest nader silna, postanowił działanie zaczepne rozpocząć.

Kiedy Francuzi wkraczali w Poznańskie, rosyjskie siły przeprawiały się przez Niemen, a król pruski z Berlina przeniósł się do Królewca i generał jego, Lestoc, zostawiwszy małe załogi w Grudziążu i Gdańsku, z .  osłaniał Warmię. Połową sił rosyjskich dowodził Beningsen, drugą Buxhewden, a każdy z tych oddziałów liczył po cztery dywizye piechoty, oprócz jazdy. Wojska te zajęły linię między rzekami Wkrą, Narwią i Bugiem, a ponieważ z ogromnemi siłami francuskiemi mierzyć się nie mogły, przeto hr. Tołstoja postawiono w Czarnowie przy ujściu Wkry do Buga, o trzy ćwierci mili dalej zajmował pozycyę generał Siedmioradzki,

             

               

 

 

  

 

             

 

 

Sacken trzymał się koło Zegrza między Łopacinem a Nowem Miastem, a w Pułtusku ks. Golicyn założył główną kwaterę. Generał Buxhewden dwie dywizye umieścił w okolicach Popowa, między Bugiem a Narwią, a drugie dwie w Makowie i Ostrołęce. Koło go grudnia objął naczelne wojsk tych dowództwo generał Kameński, wsławiony w wojnach tureckich, i wojska pod nim wszystkiego liczono . , chociaż znacznie mniej być musiało, bo ciężkie choroby dziesiątkowały szeregi.

go grudnia Napoleon, zostawiwszy w szańcu Pragi polskie pułki ks. Józefa i dywizyę dragonów francuskich i mianowawszy gubernatorem Warszawy generała Gouvion St. Cyr, przeniósł swą główną kwaterę do wsi Okonina, nad Bugiem, pomiędzy Nowym Dworem a Górą położonej. Tu zamieszkał w prostej chłopskiej chacie, w której później właściciel wsi, Gutakowski, tablicę marmurową przybić kazał. Czy ona dotąd istnieje, powątpiewać można. Tegoż dnia sam osobiście zlustrował brzegi Wkry, po drabinach wdrapywał się na stodoły dla obserwowania pozycyi, wieczorem kolumny korpusa Davoust'a rozstawiał i myślał w nocy atakować generała Tołstoja.

Znacznie później, bo już w r. ym — kiedym odbywał drogę do Warszawy — przypadł mi nocleg w karczmie Brzeska, za Górą Kalwaryą leżącej. W szynkownej izbie gawędziło kilku ludzi, a stary żandarm i huzar z pułku grodzieńskiego między nimi rozpowiadali rozmaite wypadki częstującemu

             

               

 

 

  

 

             

 

 

ich rybakowi. Chłop słuchał ich cierpliwie, ale potem, stawiając nową kwartę, rzekł:

— Moi panowie, wyście wielcy wojacy, ale zawsze bez pomocy naszej ani rusz i to samo mi powiedział wielki Napolion — a juści.

Obaj wojskowi na tę wzmiankę wypytywać poczęli, gdzieby rybak Napoleona widział.

— Ano tak — odpowiedział zapytany — sam Napolion, bo i cóżby on poradził i coby Francuzi poczęli w Toruniu, kiedy tu na Wiśle strzyż, Prusacy z lądu strzelają, a oni się pchają przez lody. Berlinkarze Niemcy pobrali drągi, co która łódź dopływa, oni odpychają. My jak to zoczyli — dalej chłopcy! — rzekę do swoich — pomóżmy im — i wzięliśmy wiosła. Berlinkarzy jak zaczniemy młócić po plecach, uciekli kartoflarze. Prusacy strzelać nie przestawali, coś tam nawet naszych skaleczyli, ale ja cały wyszedłem. Otóż jak berlinkarzy odegnaliśmy, zaczęliśmy łodzie ciągnąć hakami i takeśmy Francuzów sprowadzili do Torunia — a cóżby bez nas zrobili?

— To dobrze — zrobiono uwagę — ale gdzież Napolion?

— Napolion, ba! — rzekł zapytany — toć on na łodzi nie siedział, juści, że nie. Ja z Torunia wracałem do domu i szło się wolno, bo choć zimno, ale błoto było przeklęte, a nad Wisłą pełno wojska — to Francuzi, to Ruscy, a każdy myśli, że szpieg, więc i markotno człowiekowi. Przed samemi jednak świętami jakoś się zawędrowało do Nowego Dworu, a tu Francuzów jak maku: gdzie

             

               

 

 

  

 

             

 

 

stąpisz to i Francuz. Już było po południu, siedziałem se i medytowałem jak się tu do Pragi docisnąć, kiedy na rynek wpada pułkownik Szymanowski. Woła niby o burmistrza, choć wtenczas takich nie było, bo ich inaczej nazywano. Skoro przyszedł wezwany, krzyczy nań pułkownik: — Daj przewoźników, a żywo! — A co wielmożnemu panu po przewoźnikach? — zapytałem nieśmiało. — A co pytasz, durniu? — on mi na to — co ci do tego? — Choć ja i dureń — rzekę — z przeproszeniem łaski pańskiej, ale przewoźnik. — A znasz Narew? — Znam. — A znasz Wkrę? — Znam. — To chodźże ze mną — i dalejże do Okonina on pędzi, ja biegnę, szczęściem że niedaleko. Stanął przed chałupą, zlazł z konia, którego żołnierz odprowadził, kiwnął na mnie i wchodzim do chaty. Siedział tu nizki, dosyć gruby człowiek w szarawym surducie i ja myślałem, że to pewnikiem jaki generał, ale postrzegłem, że zwyczajny szlachcic, bo bez munduru. —To i dobrze — myślę sobie i duch we mnie wstąpił, bo słyszałem zawsze, że ci generałowie to ludzie bardzo gniewliwi, że łatwo od nich po skórze oberwać, a czasem i co gorszego. Poszwargotali coś z sobą po francusku i tyle tylko zrozumiałem, że ten szlachcic powiedział: bon. — Ha, to i dobrze— myślę sobie i czekam. Ale oni nic do mnie nie gadają, tylko ciągle gromada oficerów to wychodzi, to wchodzi do chałupy. Zniecierpliwiło mnie to nakoniec i rzekę do pułkownika: — Toć w chałupie przewozić się nie będziemy.

             

               

 

 

  

 

             

 

 

Poszwargotał coś znowu ze szlachcicem i kazał mnie być cierpliwym.

Już też i ściemniać się zaczynało i wtedy dopiero szlachcic wstał, wyszedł i wszyscy za nim. Przeszedł piechotą most na Bugu, a wszyscy za nim i dalejże wyłazić na chałupy, na stodoły, na kominy, i ja za nim, bo mnie tak kazano. Czyniłem to i małom kilka razy nie zleciał, a w duszy sobie myślałem, że to musi być jakiś wielki pan, kiedy za nim tylu oficerów jeździ i kiedy on sam ustawia wojsko. Dziwiło mnie to, że szlifów nie ma i ludzi nie znieważa. Nagle pułkownik Szymanowski na mnie zawołał i, pokazując ręką, pyta:

— A co to naprzeciwko?

— Kępa.

— A za kępą?

— Drugie ramię Wkry.

— A szerokie?

— Węższe o połowę.

— A głębokie?

— Można się utopić.

A ponieważ gęsta kra szła na rzece, pyta więc, czy można się przeprawić, stanąć na drugiej stronie kępy i jak prędko da się to zrobić? — A można — rzekę — tylko nie tak prędko, jak zwykle. A byli już przewoźnicy inni i kilkunastu żołnierzy z wiosłami, co mnie niepokoiło, bo żołnierz do fuzyi dobry, ale do wiosła partacz. Kra idzie, jak któren się przechyli, a wiosłem szturchnie, to i po łódce. Pomiarkowałem, że ten pan chce, żeby w kilkadzie

             

               

 

 

  

 

             

 

 

siąt łódek kępę okrążyć i na drugiej stronie czekać. Ukłoniłem mu się też i powiedziałem:

— Wielmożny panie, o przewoźników proszę, ale żołnierzy nie potrzebuję, bo to na dyabła się nie zda, a czółna potopią.

Szlachcic zapytał pułkownika, co ja gadałem, i śmiać się począł. Mnie to trochę uraziło, boć jakże można przypuszczać, żebym ja, co się na wodzie wychował, nie znał się lepiej na tem rzemiośle od żołnierza.

Ale wsiadamy w łódki, a tu tymczasem żołnierze krzyczą: Amperer! Pytam: — Gdzie on? Pokazują. Patrzę: przez Boga, a toć ów szlachcic! Serce mi się ścisnęło i myślę sobie: — Aj, dudku, dudku! gadałeś z nim, aniś mu się ukłonił, ani szacunku oddał, a byłby cię pewno uczciwie obdarzył, kiedy tak potrzebował. — Płyniemy — aż tu i noc. Co myśmy się tej nocy nabiedowali, Chryste Jezu! Calusieńką noc i przewóź i przewóz, a tu kra, a tu ciemno, a tu kule świszczą ponad głowami. Kiedy się rozwidniło, patrzę, a tu o paręset kroków most. — Tfu! — myślę sobie — czy mi się śni, czy mi się marzy, boć tu mostu nigdy nie bywało. — Ale taki most, most rzeczywisty, tylko na jakichś skórzanych klocach oparty. Już nas też i nie potrzebowali, a dali tylko dziesięć dużych dukatów i na drogę kartkę, zapomocą której bezpiecznie do domu się dostałem.

(Leon Dembowski: "Moje wspomnienia", tom I).

             

               

 

 

  

 

             

 

 

BITWA POD FRIEDLANDEM.

 

W kilka dni potem odebraliśmy rozkaz wyruszenia przez przedmieście Szotlam, traktem ku Tczewu ponad Wisłę do Kwidzyny ().

Po przejściu tego miasta rozkazano nam odebrać z magazynów tam przysposobionych żywność kompletną na dni , z tem zastrzeżeniem, żeby każdy ją z sobą niósł, gdyż wojsko przejdzie w takie okolice, że będzie brak takowej. Ale nikt nie chciał przypuścić, aby w okolicach niemieckich na żywno

 

 

() Höpfner (. ) pisze, że po kapitulacyi Gdańska były wydane różne rozporządzenia Napoleona względem Gdańska i wojsk, składających korpus Lefebvre'a. Pisze on między innemi, że dywizya Dąbrowskiego była przydzielona do korpusu Morthier, Rapp był przeznaczony na gubernatora Gdańska. Lecz daty tych rozporządzeń nie oznacza. Biuletyn zaś my, datowany w Finkensteinie  maja, podaje: Le général Rapp est nommé gouverneur de Dantzig".

             

               

 

 

  

 

             

 

 

ści zbywało. Z tego powodu wielu żywność albo zużyło, albo porzuciło, a później w głodzie największym korpus nasz iść musiał. I tak postępowaliśmy marszem forsownym, idąc na miasteczko Merung, pod którem zastaliśmy obóz nieprzyjacielski ze sztucznie robionych baraków z brzeziny. Dalej szliśmy na Gutstadt (gdzie już była bitwa stoczona przez awangardę francuską i trupami zasłano pole). Miasta i wsie okoliczne spalone były i bezludne. Później przez Heilsberg, pod którym były baterye nieprzyjacielskie, toż samo zniszczone. Dalej szliśmy przez Preussisch Eylau. Po przejściu tego miasta, gdyśmy sforsowani marszem stanęli dla odpoczynku, nakazano, aby korpus ruszył dalej. Żołnierzy niepodobna było ruszyć do marszu tak dalece, że przypominam sobie, że jako oficer wołałem sam na naszych podkomendnych, żeby wstawali, a ja sam, głodny, już bez sił, ruszyć się nie mogłem. Zostawiono nas tak do rana (). Gdy nadszedł dzień ów pamiętny  czerwca , gdy znowu naczelnicy wzywali do marszu, żołnierze prawie ze łzami błagali, mówiąc, że są tak zgłodzeni i bezsilni, że nie mają tyle siły, aby się pod

 

 

() Przemarsz dywizyi gen. Dąbrowskiego do głównej armii jest jedną z najładniejszych czynności wojska polskiego. Gen. Hauke w swym raporcie stwierdza, że dywizya była bez żywności podczas  godzin, a maszerowano dzień i noc. Młodzi oficerowie z arystokracyi maszerowali na czele swych plutonów. U młodego żołnierza, z jakiego składała się dywizya, było to wynikiem ożywiającego wszystkich zapału i poświęcenia.

             

               

 

 

  

 

             

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin