topor, roland - Œwiêta ksiêga cholernego proutto.pdf

(1461 KB) Pobierz
Roland Topor - Święta Księga cholernego Proutto
Roland
TOPOR
ŚWIĘTA KSIĘGA
CHOLERNEGO PROUTTO
9173857.001.png
Roland Topor Święta Księga cholernego Proutto
Nie wiem, jak do tego doszło, ale takie są fakty: od trzystu dni jestem Bogiem
Zoasów. To zajęcie najprostsze na świecie. Piję, jem i spaceruję brzegiem morza.
Dużo śpię, głównie dlatego, że brakuje innych rozrywek, chociaż Zoasi robią, co
mogą, by zaspokoić każdy mój kaprys. Wystarczy, że ściągnę brwi, a ogarnia ich
przerażenie. Kichnę, a chylą się w pokorze, pierdnę - padają na twarz. Są na każde
moje skinienie, wypełniają rozkazy, których jeszcze nawet nie wypowiedziałem.
Czasami trudno o coś bardziej wkurzającego.
Wczoraj rozsierdzony wściekłym bólem zębów nabazgrałem na piasku: „A
żebyście wszyscy zdechli!"
Gdy mi coś dokucza, staję się porywczy.
Wieczorem ból minął i nastrój natychmiast się poprawił.
„Gdzie, do diabła, podziali się moi wyznawcy?"
No cóż, potraktowali poważnie moje życzenie i umarli.
Całe plemię.
Został tylko Proutto, dyżurny sceptyk. Wolnomyśliciel, który ciągle pokazywał
mi język i śmiał się drwiąco za moimi plecami.
Cały ten jego rozsądek ulotnił się, kiedy odkrył, że jest jedynym, który przeżył.
Uwierzył, że sprawiłem cud. Od tej chwili zniknęły wszelkie wątpliwości -
byłem prawdziwym Bogiem. Czołgał się u moich stóp, płacząc krokodylimi łzami.
„Przebacz! Przebacz! Przebacz!"
Upojony dopiero co przyjętą wiarą błagał, bym poddał go próbie. Tylko w ten
sposób mógłby przekonać mnie o szczerości swego nawrócenia.
Wówczas postanowiłem, że jeszcze mu to wyjdzie bokiem.
Leniwie rozciągnięty na miękkiej warstwie suchych liści, pogryzałem pestki
karłowatego arbuza i snułem marzenia. Był to czas sjesty, ale ptasie trele przetykane
bzyczeniem i chrobotem owadów nie dawały mi spać.
2
Roland Topor Święta Księga cholernego Proutto
Nagle w otworze szałasu pojawiła się komiczna postać Proutto.
- Boli brzuch, Panie - wyjaśnił płaczliwym głosem.
- I bardzo dobrze. Będziesz miał nauczkę. Zabroniłem ci jeść moje owoce. A
poza tym nie jestem twoim Panem, mizeraku. Na cóż mi potrzebny taki sługa jak ty?
- Nie jesteś moim Panem, lecz ja jestem twoim niewolnikiem.
- Nie, Proutto. Nie jesteś moim niewolnikiem ani ja twoim władcą. Nie przyjmę
na siebie takiej odpowiedzialności.
- A jednak należę do ciebie!
- Żałosny Proutto, gdybyś do mnie należał, stanowiłbyś część moich dóbr! Mam
nadzieję, że nie uważasz się za dobro? Ty sam jesteś dla siebie Bogiem, władcą i
niewolnikiem, więc sam sobie radź ze swoimi niezliczonymi nieprawościami, a mnie
daj odpocząć po obiedzie.
Proutto zbity z tropu gapił się na swoje stopy, przestępując z nogi na nogę. W
końcu wymamrotał:
- Jak mam cię wołać?
- A czy musisz mnie wołać? Jestem tutaj.
- Ale gdybyś pewnego dnia był daleko?
- Jak nazywał się twój ojciec?
- Gisou.
- W takim razie w modlitwach zwracaj się do mnie Gisou, ale mnie nie wołaj.
Módl się. Im ciszej będziesz się modlił, tym lepiej cię będę słyszał.
Twarz Proutto rozjaśniła się szerokim uśmiechem, a on sam zaklaskał w dłonie.
-Och tak, dobrze. Gisou! Gisou! Gisou!
- Ciszej, nieznośny Proutto. Jeśli rzeczywiście we mnie wierzysz, musisz się
ćwiczyć w milczeniu.
3
Roland Topor Święta Księga cholernego Proutto
*
Codzienna przechadzka, której zażywałem celem zaostrzenia apetytu,
zaprowadziła mnie nad strumyk. U jego brzegu spostrzegłem przykucniętego
Proutto. Zaspokajał pragnienie, pijąc z dłoni złożonych niczym dwie muszle.
- Więc to tak we mnie wierzysz, wstrętny Proutto?
Zamarł z przerażenia, a woda wyciekała mu spomiędzy palców.
- Tak, Gisou, wierzę w ciebie.
- I pijesz?
- Tak, piję. To niedobrze?
- Wierzysz we mnie i pijesz. Zapewne chciało ci się pić? I uwierzyłeś, że woda
ugasi pragnienie. Wierzysz w wodę, a nie we mnie.
- Wierzę w ciebie.
- Uznałeś mnie za gorszego od wody. Gdybyś prawdziwie we mnie wierzył,
tobyś nie pił. Przy najmniejszym pragnieniu wystarczyłoby ci się pomodlić, a
orzeźwiłbym cię lepiej niż najświeższa i najzimniejsza woda.
- Proszę cię, Gisou, ugaś moje pragnienie.
Westchnąłem ciężko.
- Mógłbym to zrobić, przebrzydły Proutto, ale szczerze mówiąc, nie zależy mi na
tym. Sprawiłeś mi zbyt wielką przykrość. Pij sobie wodę, skoro tak ją lubisz. Ulegaj
złym przyzwyczajeniom. Zapomnij o mnie.
- Gisou, ja nie lubię wody. Ja lubię ciebie.
- Patrz i staraj się zrozumieć.
Wszedłem do strumienia i tym razem ja się napiłem.
- Nie rozumiem, Gisou.
4
Roland Topor Święta Księga cholernego Proutto
- Przecież to proste: woda jest we mnie, a ja jestem w wodzie. Między nami nie a
już różnicy.
- Nigdy więcej nie będę pił wody, przyrzekam. Wybaczysz mi, Gisou?
- Możesz pić, ile tylko zapragniesz, niemożliwy Proutto, ale musi to być woda
morska. W ten sposób, kiedy sól będzie palić ci gardło, przypomnisz sobie łzy, które
przez ciebie wylałem. Im silniejsze będzie pragnienie, tym większa szansa na
uzyskanie przebaczenia.
*
Proutto dokładał wszelkich starań, żeby zapewnić mi obfite i urozmaicone
pożywienie. Kucharzem był beznadziejnym, ale potrawy przyrządzał wyłącznie z
pierwszorzędnych, świeżych produktów: bulw pochrzynu, owoców mango,
ananasów, orzechów kokosowych, korzonków, jaj, skorupiaków, ryb, ptactwa i
dziczyzny. Jego stała obecność w czasie posiłków grała mi jednak na nerwach. Miał
taki sposób przyglądania się, jak jem – żując i przełykając razem ze mną - że
traciłem apetyt.
- Powiedz mi, Proutto, co ja teraz robię?
- Jesz, Gisou?
- Chcesz powiedzieć, że się posilam?
- Tak, Gisou.
- Podobnie jak ty, gdy jesteś głodny?
- Tak, Gisou.
Przyjrzałem mu się z niechęcią.
- Nie wierzysz we mnie. Jesteś przekonany, że moje istnienie zależy od
przyjętego pokarmu. Że moje ciało czerpie budulec z twoich zgniłych owoców,
cuchnących ryb i anemicznego ptactwa.
- Jesz, bo ci smakuje.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin