PROCES TEMPLARIUSZY CZ.3.docx

(24 KB) Pobierz

PROCES TEMPLARIUSZY CZ. 3

 

 

Król Francji, Filp Piękny, w walce z hegemonią papiestwa w Europie (a przede wszystkim we Francjii) - decyduje się na zadanie ciosu jednemu z bastionów: Zakonowi Rycerzy Świątyni (zwanemu zakonem templariuszy). 13 października 1307 r. doskonale zorganizowana akcja policyjna powiodła się niemal bezbłędnie: w ciągu jednej nocy aresztowano prawie wszystkich templariuszy znajdujących się na terenie Francji - z w. mistrzem, Jakubem de Molay włącznie... Rozpoczęła się siedmioletnia gehenna zakonu - badania i tortury...

Wielkiego mistrza zakonu, Jakuba de Molay, przesłuchiwano po raz pierwszy (jeśli wierzyć protokołom) 24 października. Do niedawna uważano, że założył on swe zeznania bez uprzednich tortur. Znaleziona w archiwach koronnych Aragonii anonimowa relacja stwierdza jednak, że kiedy w 1308 r. pokazano więźnia publicznie:
... zrzucił swój płaszcz, zdjął kaftan, obnażył boki i ramiona, a potem [...] powiedział: "Widzicie, tak zmuszali nas do mówienia tego, co chcieli". A mówiąc to pokazał swe ramiona pokaleczone i zmacerowane [...] Były pozbawione skóry; widzieliśmy same kości i mięśnie. "Panowie - powiedział - w tym samym stanie, w jakim mnie widzicie, są także inne bracia, jak ja niewinni..."
Przesłuchanie z 24 października przebiegało następująco:

"Oto - mówi wielki mistrz - mija już czterdzieści dwa lata, kiedy w Beaune, w diecezji Autun, przyjął mnie do zakonu brat Humbert de Payraud, rycerz, w obecności brata Amaury de la Rche i wielu innych braci, których imion już nie pamiętam. Złożyłem wówczas wiele przyrzeczeń w kwestii obrządków i statutów zakonu, po czym narzucono mi płaszcz na ramiona. Następnie brat Humbert kazał przynieść krzyż z brązu, na którym znajdował się obraz Ukrzyżowanego, i kazam mi wyrzec się Chrystusa wyobrażonego na tym krzyżu. Choć niechętnie, ale uczyniłem to. Wtedy brat Humbert kazał mi napluć na krzyż, ale ja splunąłem tylko na ziemię.
Inkwizytor: Ile razy?
Jakub de Molay: Tylko raz, jeśli dobrze pamiętam.
Inkwizytor: Kiedy składaliście ślub czystości, czy powiedziano wam, że wolno wam współżyć cieleśnie z innymi braćmi?
Jakub de Molay: Nie. I nigdy tego nie robiłem.
Inkwizytor: A czy innych braci przyjmowano w ten sam sposób?
Jakub de Molay: Nie sądzę, żeby poddawano mnie innemu ceremoniałowi niż pozostałych braci [...].
Inkwizytor: Czy w waszych zeznaniach dopuściliście się jakiegoś kłamstwa [...] z obawy przed torturą lub więzieniem? Czy pominęliście w nich jakąś prawdę?
Jakub de Molay: Nie. Powiedziałem prawdę i samą prawdę - dla zbawienia mojej duszy."

Jak widzimy, cynizm inkwizytorów posuwał się aż do tego, że tych samych ludzi, których torturowano w najokropniejszy sposób, zmuszano także do oświadczania, że zeznania swe składali bez obawy i przymusu.
Wielkiego wizytatora Francji, Huggona de Payraud, przesłuchiwano 9 listopada.

"Hugo de Payraud: Mój wuj, brat Humbert de Payraud, był tym, który przyjął mnie do domu Świątyni w Lionie czterdzieści lat temu [...] Kiedy już złożyłem wiele przyrzeczeń, że będę przestrzegał statutów zakonu i że dochowam jego tajemnic, narzucono mi płaszcz na ramiona, a brat, późniejszy preceptor Laumusse, zaprowadził mnie za ołtarz i pokazał krzyż z wizerunkiem Jezusa Chrystusa każąc mi wyrzec się Tego, którego wizerunek ten przedstawiał, i napluć na krzyż. Uczyniłem to, choć niechętnie: ustami, ale nie sercem. I na krzyż nie naplułem. Nie naplułem na krzyż, a wyrzekłem się Chrystusa tylko raz.
Inkwizytor: Czy całowaliście tego, który was przyjmował do zakonu, i vice versa?
Hugo de Payraud: Tak, ale tylko w usta.
Inkwizytor: A czy przyjmowaliście do zakonu innych braci?
Hugo de Payraud: Tak. Wiele razy.
Inkwizytor: Jak?
Hugo de Payraud: Już odpowiadam. Przyrzekali, że będą przestrzegać statutów i tajemnic zakonu, a potem narzucano im płaszcz na ramiona. Wtedy występowałem i kazałem całować mnie w miejsce, gdzie się kończy kręgosłup, w pępek i w usta. Potem kazałem przynieść krzyż i mówiłem im, że zgodnie ze statutami zakonu mają trzy razy wyprzeć się Ukrzyżowanego i krzyża samego, i na niego napluć [...].
Inkwizytor: Czy znajdowali się tacy, którzy odmawiali tego?
Hugo de Payraud: Tak. Ale w końcu zawsze się na to godzili. I mówiłem im także, że jeśli odczują kiedyś żądzę cielesną, która popychać ich będzie do nieczystości, to mają prawo pofolgować jej sobie z innymi braćmi. Ale tego wszystkiego nie mówiłem z serca, lecz tylko samymi ustami.
Inkwizytor: A co powiecie o tej głowie ludzkiej, o którą chodzi w naszym śledztwie?
Hugo de Payraud: Otóż... Tak, widziałem ją, trzymałem w ręku i dotykałem w Montpellier, w czasie zebrania tamtejszej kapituły, i składałem jej cześć, jak wszyscy obecni bracia. Ale robiłem to tylko ustami, a nie sercem. A co do innych braci, to nie wiem, czy składali jej cześć z całego serca.
Inkwizytor: Gdzie ta głowa teraz jest?
Hugo de Payraud: Zostawiłem ją u brata Piotra Alemandin, preceptora Świątyni w Montpellier, ale nie wiem, czy ludzie króla ją znaleźli.
Głowa ta miała cztery stopy, dwie z przodu, dwie z tyłu..."

Tego samego dnia przesłuchano także preceptora Akwitanii, Geoffroy de Gonneville.

"Geoffroy de Gonneville: Mija dwadzieścia osiem lat odkąd zostałem przyjęty do zakonu Świątyni w Londynie przez mistrza Anglii brata Roberta de Trteville [...].
Brat Robert kazał mi przysiąc, że będę przestrzegał statutów i innych dobrych obyczajów zakonu, które wymienił głośno. Potem narzucił mi na ramiona płaszcz i pokazał znajdujący się w mszale krzyż z wizerunkiem Jezusa Chrystusa i kazał mi wyprzeć się Chrystusa znajdującego się na krzyżu. Wzburzony, odmówiłem, mówiąc: ?Panie mój, dlaczego mam to zrobić? Nie, nigdy tego nie uczynię!? Na to pwiedział mi: ?Czyń to bez obawy. Przysięgam ci na niebezpieczeństwo mojej własnej duszy, że nie dotknie to twej duszy ani sumienia.. Jest to zwyczaj panujący w naszym zakonie; wprowadził go pewien zły mistrz zakonu, który zostawszy więźniem sułtana, znalazł wolność tylko dzięki temu, iż obiecał mu, że narzuci ten zwyczaj naszym braciom?."

W dalszej części przesłuchania Geoffroy de Gonneville wspomniał jeszcze o dwóch innych domysłach, jakie krążyły w zakonie, a miały wyjaśnić pochodzenie tego obrządku.

"Geoffroy de Gonneville: Byli także tacy, którzy przypuszczali, że jest to jedna z tych złych i perwersyjnych innowacji, które do statutów zakonu wprowadził mistrz Rocelin; inni zaś sądzili, że wzięła się ze złych statutów i nauk mistrza Tomasza Berarda; jeszcze inni zaś myśleli, że obrządek ten ma przypominać o św. Piotrze, który trzykrotnie zaparł się Chrystusa."

Tajemniczy - bo nie znany skądinąd - mistrz Roncelin to być może mistrz Prowansji, Roncelin de Forz lub Fos, przyjęty do zakonu przez wielkiego mistrza Gauillame de Beaujeu w 1281 r. (O wielkim mistrzu Berardzie mówiliśmy w pierwej części). Na możliwość istnienia w zakonie templariuszy tajemnych statutów czy reguł wprowadzających doń obrządki, o których mowa, wskazują zeznania także innych rycerzy Świątyni. Np. brat Gaucerand de Montpezat zeznawał, co następuje:

"Mamy trzy artykuły, których nikt nigdy nie znał poza Bogiem, diabłem i mistrzami".

A zeznający 11 kwietnia 1308 r. bracia Raoul de Presles, Nicalos Simon i Guichard de Margiac stwierdził:

"Mamy w zakonie regułę tak niezwykłą i która musi być zachowana w takiej tajemnicy, że każdy wolałby dać sobie ściąć głowę niż ją ujawnić. Na kapitule generalnej istnieje praktyka tak sekretna, że gdyby, nieszczęściem, znalazł się tam jakiś obcy świadek - gdyby nawet to był król Francji we własnej osobie - to członkowie kapituły zupełnie bezkarnie zabiliby tego świadka [...] Gervais de Beauvais, preceptor Świątyni w Laon, posiadał książeczkę ze statutami zakonu, którą chętnym pokazywał, ale inną trzymał w tajemnicy i za żadne skarby nie pokazałby nikomu".

Preceptora Normandii, Geoffroy de Charnay, przesłuchiwano już 21 października. Zeznawał on:

"Trzydzieści siedem lub osiem lat temu przyjął mnie do zakonu Świątyni brat Amaury de la Roche; było to w Etampes [...]. Po przyjęciu mnie i narzuceniu płaszcza na ramiona przyniesiono krzyż z wyobrażeniem Jezusa Chrystusa. Brat Amaury powiedział mi, bym nie wierzył w Niego [...], ponieważ jest to fałszywy prorok i nie był Bogiem [...].
Inkwizytor: A pocałunki?
Geoffroy de Charnay: Pocałowałem w pępek tego, który mnie przyjmował do zakonu. I byłem świadkiem, kiedy brat Gerard de Sauzet, preceptor Owernii, powiedział braciom na pewnej kapitule, że uważają, iż lepiej łączyć się cieleśnie z braćmi, niż mieć stosunki z kobietami."

Wszystkie przesłuchania przebiegały według tego samego schematu. We wszystkich też powracały pytania o te same przewiny: wyrzeczenie się Chrystusa i plucie na krzyż, "nieczyste" pocałunki przy przyjmowaniu do zakonu, homoseksualizm, czy zgoda na homoseksualne praktyki oraz adoracja tajemniczej głowy (lub postaci) zwanej Baphometem. Zeznania niektórych zwykłych rycerzy, giermków czy kapelanów zakonu przynosiły nowe - niekiedy istotne - informacje.
Na przykład zeznania giermka; brata Rayniera de Larchant:

"Inkwizytor: Czy widzieliście głowę, którą bracia czcili na kapitułach generalnych [...]?
Raynier de Larchant: Tak. Dwanaście razy [...].
Inkwizytor: Jak wyglądała?
Raynier de Larchant: Była to głowa z brodą. Czcili ją, całowali i nazywali swym Zbawicielem.
Inkwizytor: A gdzie ona jest teraz?
Raynier de Larchant: Nie wiem [...]. Mam wrażenie, że mistrz zatrzymał ją przy sobie."

Tego samego dnia (20 października) zeznawał także brat Matthieu du Bois-Audemar, mistrz Świątyni w Clichy. Kiedy brat Jean du Tour (skarbnik Świątyni w Paryżu), który przyjmował go do zakonu, zażądał od niego wyrzeczenia się Chrystusa...

"Matthieu du Bois-Audemar: ... Nigdy! - odpwiedziałem. A wtedy zamknięto mnie w więzieniu aż do nieszporów. Widząc, że jestem w niebezpieczeństwie śmierci, zażądałem wypuszczenia mnie, twierdząc, że gotów jestem spełnić wolę brata Jana."

Niektórzy z przesłuchiwanych mówili nawet o wypadkach, w których za odmowę wyrzeczenia się Chrystusa karano opornych długoletnim więzieniem, a niekiedy wręcz grożono im śmiercią. Tak np. brat Gauillame de Chalou-la-Reine zeznawał 26 października, że kiedy zażądano od niego wyrzeczenia się Chrystusa, zawołał:

"Żadną miarą! Jestem chrześcijaninem! [...] W całym moim życiu nigdy się tak nie bałem, jak wtedy. Jeden z braci chwycił mnie za gardło, krzycząc, że albo to zrobię, albo zginę! Z lęku przed śmiercią wyrzekłem się Chrystusa [...]"

O głowie Bophometa mówił brat Guillaume de Herblay, preceptor Soissy, zeznający tego samego dnia:

"Sądzę, że była ona z drewna, posrebrzana i pozłacana z zewnątrz."

Ten sam brat opisując tę samą głowę w kilka tygodni później powiedział, że:

"Była to duża i piękna posrebrzana głowa w kształcie głowy kobiety. [...] Była ona zaszyta w białe lniane płótno i osłonięta czerwonym muślinem, a w środku miała wszyty dokument, na którym widniały słowa capud LVIII [...]. Mówiono, że była to głowa jednej z Jedenastu Tysięcy Dziewic".

Nie ulega wątpliwości, że głowa, którą widział de Herblay, była porządną katolicką relikwią...
Głowę Baphometa jeszcze inaczej opisywał - tego samego dnia - wspomniany już brat Jean du Tour:

"Raz widziałem głowę namalowaną na kawałku drewna..."

Z kolei - zeznający także w tym dniu - brat Renaud, preceptor Świątyni w Orleanie, mówił:

"Jest to straszna postać! Wydawało mi się, że to postać demona, maufe. Za każdym razem, kiedy ją widziałem, ogarniał mnie taki lęk, że tylko z trudem mogłem na nią patrzeć i drżałem przy tym na całym ciele".

Dwaj inni templariusze, przesłuchiwani - odpowiednio - 7 i 27 listopada - brat Jean de Sivrey, kapelan zakonu, i brat Mikołaj z Amiens, zwany de Lulli, podkreślali w swych zeznaniach homoseksualny charakter pocałunków towarzyszących ceremonii przyjęcia do zakonu; w przypadku pierwszego z nich - wbrew regule - całującym był przyjmujący go preceptor.

"Jean de Sivrey: [...] preceptor pocałował mnie w miejsce, gdzie kończy się kręgosłup, i - nieczysty - ukląkł przede mną na ziemi! Wyniesiono go na pół martwego..."

"Mikołaj de Lulli: Wtedy brat, który mnie przyjmował, powiedział do mnie bez żenady: ?Pocałuj mnie w ch... ?"

Dla prowadzących śledztwo inkwizytorów i urzędników królewskich, dla króla, a po pewnym czasie i dla samego papieża sprawa była jasna: Zakon Rycerzy Świątyni, rzekoma ostoja chrześcijaństwa, jest do cna przeżarty najgorszą z herezji, której istota sprowadza się do wyrzeczenia się Chrystusa, praktyk homoseksualnych (niezwykle gwałtownie zwalczanych w średniowieczu) i kultu diabła - Baphometa. Krążące w świecie domysły znalazły pełne potwierdzenie zarówno w zeznaniach wielkiego mistrza i przywódców zakonu, jak i zwykłych jego członków; ci ostatni zresztą z reguły winę za wszystko spychali na dygnitarzy zakonnych.
Król jednak nie zadowolił się zeznaniami składanymi w półmroku lochów inkwizycji. Skandalowi, który ujawnili jego ludzie, postanowił nadać stosowny rozgłos. Już 25 października Jakuba de Molay wraz z innymi przywódcami zakonu, Geofrroy de Charnay, Gerardem de Guche, Gui Dauphin i Gautierem de Liancourt, sprowadzono do domu templariuszy w Paryżu, by stanęli w obliczu zgromadzenia kanoników magistrów teologii i nauk świeckich, bakałarzy i uczonych z Uniwersytety Paryskiego. Przed nimi de Molay miał potwierdzić zeznania, jakie złożył przed inkwizycją. Uczynił to, oświadczając, że chociaż zakon templariuszy został ongiś założony ze zbożnym zamiarem walki i wrogami wiary...

"Jakub de Molay: ... to jednak chytrość Wroga rodzaju ludzkiego, który ?zawsze szuka, co by mógł pożreć?, doprowadziła ich do takiego upadku, że już od dłuższego czasu przyjmowani do zakonu wyrzekali się Pana naszego, Jezusa Chrystusa Zbawiciela..."

Nie chciał on ujawnić tego wszystkiego...

"Jakub de Molay: ... z lęku przed doczesną karą, gdyż wtedy rzeczony zakon byłby zniszczony, utracił swą cześć, pozycję i bogactwa..."

Wszystko to wyszło na jaw dzięki wysiłkom najbardziej chrześcijańskiego króla Filipa...

"Jakub de Molay: ... tego, który przynosi światło i przed którym nic się nie ukryje..."

On, wielki mistrz, i wszyscy templariusze, pełni skruchy, proszą zgromadzonych o przemówienie za nimi wobec papieża i króla, tak by mogli otrzymać rozgrzeszenie i pokutę zgodnie z prawami kościelnymi.
Następnego dnia przedstawiciele uniwersytetu wysłuchali jeszcze innych, starannie dobranych i przygotowanych templariuszy. Spowiedź ta wywarła ogromne wrażenie na zebranych, a królowi przyniosła niezwykłą korzyść propagandową, jeśli weźmiemy pod uwagę wpływ i respekt, jakim cieszyli się przedstawiciele czołowego uniwersytetu Europy, Uniwersytetu Paryskiego.
Bezpośrednio po tym de Molay wysłał szereg "otwartych listów" zachęcających wszystkich innych templariuszy, znajdujących się w więzieniach królewskich, by poszli jego śladem i wyznali swą winę.
Król ze swej strony, powiadomił innych władców europejskich - m.in. Jakuba II Aragońskiego - o aresztowaniu templariuszy i ich przyznaniu się do zarzucanych im przestępstw. Jednakże wbrew oczekiwaniu, rewelacje króla Filipa spotkały się z niewiarą i powątpiewaniem. Jakub II odparł Filipowi, że jego listy...
" ... wywołały nie tylko zdumienie, lecz także niepokój..."
... ponieważ Takon Rycerzy Świątyni, jak dotąd, wielce się zasługiwał w walce z Saracenami. Król Anglii zaś Edward II (sam zresztą homoseksualista), stwierdził w odpowiedzi, że oskarżenia templariuszy są tak osobliwe, że ...
" ... niemożliwością jest w nie uwierzyć ..."
Przekonaniom Europy co do intencji prześladowców templariuszy dał wyraz w swym liście do króla Jakuba II Genueńczyk Krystian de Spinola:
"Sądzę, że papież i król zrobili to, żeby zdobyć pieniądze...". 
Największe jednak rozczarowanie przyniosła królowi odpowiedź na jego list z 27 października, którą otrzymał od papieża Klemensa V. Papież przypomniawszy, że wszystko, co dotyczy sprawy wiary ...
" ... podlega badaniu i sądowi Kościoła ..."
... któremu w sprawach takich należy się szacunek i posłuszeństwo, stwierdził, że - niestety, król rzucił wyzwanie Kościołowi, wyciągając rękę po osoby i dobra templariuszy.
Klemens V: Postępowanie to wprawiło nas w bolesne zdumienie i smutek, ponieważ znajdowałeś u nas, Panie, taką życzliwość, jaką nie darzył was żaden Biskup Rzymski za waszego panowania...
Mimo to i wbrew zawartej umowie, że papież i król będą się informować w sprawie templariuszy przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji:

"Klemens V: ... dopuściłeś się tych ataków na osoby i dobra bezpośrednio podległe Kościołowi Rzymskiemu [...], a w czynie tym, tak niespodziewanym, każdy widzi - i nie bez słusznej przyczyny - obraźliwą pogardę dla nas i Rzymskiego Kościoła."

Dlatego też papież posyła kardynałów Berengara Fredola i Stefana de Suisy, by zbadali sprawę bardziej bezpośrednio. Osoby i dobra templariuszy mają zostać przekazane tym kardynałom, którzy przyjmą je w imię Kościoła Rzymskiego.
Oczywiście, dla papieża obrona zakonu templariuszy miała charakter czysto instrumentalny: jedynym celem, jaki miał na uwadze, było dobro Kościoła, któremu przewodził. Dla tego celu gotów był poświęcić zakon, gdyby zaszła taka potrzeba. Jakub de Molay i większość templariuszy, mało zorientowani w tajemnicach polityki europejskiej, pokładali w papieżu wielką wiarę. W ciągu siedmiu lat procesu zakonu wiara ta nigdy nie znalazła usprawiedliwienia. Próbą przejęcia inicjatywy z rąk króla Filipa była wydana przez papieża bulla Pastoralis praeeminetiae (z 22 listopada 1307 r.). W bulli tej Klemens V stwierdziwszy, że pogłoski na temat sytuacji w zakonie templariuszy znane mu były już od 1305 r. i przypomniawszy, że po aresztowaniu templariuszy przez króla Francji, przyznali się oni do zarzucanych im win, oświadczył, że...

"Wskutek tego, ponieważ na polu, gdzie zasiano ten zakon, które to pole uważano za cnotliwe, gdyż błyszczało w zwierciadle wielkiej wzniosłości, diabeł wrzucił w ziemię swe nasienie, które może jednak nie wzejść, wnętrzności nasze są poruszane wielkim wzburzeniem".

Jednakże papież nie chciał się przedwcześnie angażować i powstrzymał się od wydania sądu. Stwierdził tylko, że proponuje...
" ... bezzwłocznie zbadać jak się rzeczy mają ...?"
... i dlatego władcom ...
" ... poleca roztropnie, dyskretnie i w tajemnicy aresztować wszystkich Rycerzy Świątyni znajdujących się w ich kraju oraz zabezpieczyć ich własność ..."
Dwaj kardynałowie wysłani przez papieża do króla wrócili z pustymi rękami. Rozgniewany Klemens V nakazał im natychmiastowy powrót do Paryża (sam przebywał w Poitiers), grożąc ekskomuniką królowi i Francji, jeśli jego żądania nie zostaną spełnione. W rezultacie król przekazał wielkiego mistrza i 250 innych templariuszy do dyspozycji wysłanników papieża, nie uwalniając ich zresztą ze swych więzień. Wtedy to - 24 grudnia 1307 r. - doszło do spotkania obu kardynałów z wielkim mistrzem templariuszy, który miał odwołać wobec nich swe zeznania i zapewnić ich o niewinności zakonu, to samo miał zrobić Hugo de Payraud. W ich ślady poszło wielu rycerzy. Potwierdza to świadectwo, jakie w kilka miesięcy później, latem 1308 r. złożył wobec papieża kapłan z zakonu Rycerzy Świątyni, Jean de Foliaco, o którym skądinąd wiadomo, że był informatorem króla jeszcze z czasów poprzedzających aresztowania templariuszy. Twierdził on, że słyszał, iż niektórzy z braci odwołali swe zeznania, jego zdaniem dlatego, że ...

" ... wielki mistrz zakonu lub ktoś działający z jego upoważnienia - tuż przed pojawieniem się króla i kardynałów - posłał braciom tabliczki woskowe z poleceniem, by wycofali swe zeznania ..."

Odwołania te dały Klemensowi V powód do zawieszenia działalności inkwizytorów i oświadczenia, że teraz bierze sprawę w swoje ręce; stało się to w lutym 1308 r. Decyzja ta dała początek otwartemu konfliktowi między królem a papieżem. W konflikcie tym król zajmował pozycję nieporównanie silniejszą: z jednej strony papież był faktycznie więźniem na terenie Francji (stosunki panujące w Rzymie nie pozwalały mu na powrót do Włoch), z drugiej zaś król posiadał realną siłę polityczną i militarną, jakiej papieżowi brakowało. A poza tym templariusze faktycznie znajdowali się w rękach króla.
W sporze z papieżem król uciekł się do trzech środków: kolportowania anonimowych pism atakujących papieża, postawienia szeregu pytań magistrom teologii z Uniwersytetu Paryskiego dotyczących postępowania uczestników sporu (z wyraźnym zamiarem znalezienia teologicznego uzasadnienia poczynań króla) oraz zwołania stanów generalnych królestwa w celu znalezienia poparcia przedstawicieli "ludu Francji" dla królewskiej polityki.
Pierwsze z zachowanych pism - napisane w języku francuskim prawdopodobnie z początkiem 1308 roku - wyraża gniew "ludu" z powodu kuratorstwa papieża w postępowaniu z templariuszami, oskarża go o korupcję i - być może - o przyjęcie łapówki od zakonu, jak również o nepotyzm (biskupi Rouen i Tuluzy byli krewnymi papieża), i kończy się stwierdzeniem, że ...

" ... ktokolwiek zwleka z ukaraniem templariuszy, ponieważ otrzymał (od nich) dary lub obietnice, jest synem diabła i już przez to sprzeciwia się Bogu, który jest prawdziwą sprawiedliwością..."

Drugie z tych pism - napisane po łacinie i pochodzące z kwietnia lub maja tegoż samego roku - stwierdza, że "lud Francji" uznaje herezję templariuszy za przypadek szczególny i nie podlegający jurysdykcji kościelnej (z powołaniem się na przykład Mojżesza, który nie pytając swego brata arcykapłana Aarona, spowodował śmierć dwudziestu dwóch tysięcy ludzi), i konkluduje, że sprawiedliwości szybko musi stać się zadość.
Teologom z Uniwersytetu Paryskiego król postawił siedem pytań. Po pierwsze, czy świecki władca słysząc heretyków bluźniących przeciwko Bogu i wierze, powinien wystąpić przeciwko nim, jeśli nawet Kościół nie upoważnił go do tego? Po drugie, czy konkretnie władca Francji może wystąpić przeciwko templariuszom jako zakonnikom, jeśli stwierdzono, że są heretykami? Po trzecie, czy zakon ten może być potępiony, skoro oskarżeni jego członkowie przyznali się do zarzucanych im win? Po czwarte, czy templariuszy, którzy wyrzekli się Chrystusa, można jeszcze uważać za katolików? Po piąte, czy zakon ten można potępić, skoro tylu świadków zeznawało przeciwko niemu? Po szóste, czy dobra templariuszy powinny przypaść królowi Francji czy Kościołowi? Po siódme, gdyby dobra te miały zostać wykorzystane na rzecz odzyskania Ziemi Świętej, czy administrację nimi należy powierzyć Kościołowi czy królowi Francji?
Teologiowie Uniwersytetu Paryskiego pozwolili królowi długo czekać na odpowiedź - nosi ona datę 25 marca - kiedy zaś jej udzielili, to okazało się, że była daleka od oczekiwań króla. Przede wszystkim nie sądzili oni, by świecki władca miał prawo więzić, badać czy karać heretyków bez zgody i przewodnictwa Kościoła. Po drugie, byli zdania, że templariuszy trzeba uważać za osoby duchowne, a tym samym podległe jurysdykcji kościelnej. Po trzecie - i jedynie ta odpowiedź zdawała się popierać roszczenia króla - uznawali, że skoro oskarżeni templariusze przyznali się do stawianych im zarzutów, to zakon ich powinien być potępiony lub przynajmniej poddany dalszemu intensywnemu śledztwu. Natomiast odpowiedzi na pozostałe pytania już to wprost przeciwstawiały się królewskim roszczeniom, już to miały charakter zdecydowanie wymijający.



Profesor Jerzy Prokopiuk (ur.1931), filozof, religioznawca, gnostyk. Redaktor naczelny Gnosis. W roku 1999 ukazał się pierwszy tom jego esejów Labirynty herezji, w 2000 zaś - drugi: Ścieżki wtajemniczenia. Gnosis aeterna (jako pierwszy tom Biblioteki Gnosis). W 2001 roku trzeci tom: Nieba i piekła.

Udostępniony przez autora tekst pochodzi ze strony eGnosis

Zamieszczony esej stanowi fragment książki, która nakładem doMu wYdawniczego tCHu ukazała się w listopadzie 2005 r.


 

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin