EDMUND NIZIURSKI
„...A potem lodowiec wycofał się, zostawiając po sobie moreny, jeziora i kamienie...” - Kornel ziewnął szeroko, odsunął podręcznik i otarł sobie pot z czoła.
- Do licha z morenami, kiedy pić się chce! - jęknął i sięgnął po syfon wody sodowej. Niestety, syfon był pusty. Kornel zaklął pod nosem i lawirując między kwiatami doniczkowymi, którymi gęsto zastawione było mieszkanie, powlókł się do kuchni.
Odkręcił kran. W rurze rozległ się gniewny bulgot, charkot i syczenie, kran krztusił się i dławił. Czyżby był zatkany? Zdenerwowany Kornel wepchnął do niego palec. Oburzony kran kichnął i strzyknął chłopcu prosto w oczy cuchnącą chlorem cieczą. Kornel odskoczył oślepiony. Ale gdy po chwili zbliżył się ze szklanką, kran znów zakrztusił się i wysączył jak z łaski kilka kropel rdzawego płynu.
- Co za piekielne lato! Nawet Wisła wysycha! - Kornel oblizał spieczone wargi i ze złością odstawił szklankę.
W przedpokoju zabrzęczał telefon. Kornel zakręcił kran i poczłapał do aparatu.
- Słucham. Kto mówi?
Ze słuchawki wydobyły się nieartykułowane dźwięki przypominające piski torturowanej myszy. Kornel rzucił słuchawkę. „W tym upale nawet telefony wysiadają” - westchnął. Już drugi raz w ciągu godziny ktoś dzwoni i nie można zrozumieć kto.
Z ponurą miną wrócił do podręcznika.
„Kiedy lodowiec wycofał się...”
„Wielka szkoda - pomyślał - przydałby się kawałek lodowca. Nie byłoby takiego upału i w ogóle całego ambarasu z nauką. Jeśli chodzi o Kornela, nie miałby nic przeciwko życiu w tamtej odległej epoce. Polowałoby się na białe niedźwiedzie, foki i lisy polarne, ślizgałoby się po lodowcu... Taaak! Dobrze byłoby mieć w lipcu chociaż kawałek lodowca za oknem. - Kornel zamyślił się. - To wielka, niepowetowana szkoda, że lodowiec cofnął się. Pożałowania godne posunięcie natury. Nieszczęście. Klęska! Lodowiec powinien przetrwać. Zostawił po sobie wprawdzie te wspaniałe jeziora na północy Polski, ale... - Kornel zreflektował się - nie, w jego sytuacji lepiej nie myśleć o jeziorach.
Nie pojedzie w tym roku nad jeziora, nie będzie miał żadnych przygód. Wszystko przepadło! Taki los! A dziś nie wyrwie się nawet na basen, ani do lasku Bielańskiego, ani do Łazienek. Zielona Niedojrzała, z zemsty za wczorajsze bzdurne odpowiedzi, zadała Kornelowi powtórkę. Od samego początku! No i trzeba wkuwać”.
Z tych żałosnych rozmyślań wyrwał go dźwięk dzwonka u drzwi. „Czyżby ciotka Pelagia już wróciła? Niemożliwe. Wróci dopiero za pół godziny. Może Zielona Niedojrzała już przyszła go dręczyć? - spojrzał na zegarek. - Nie, dopiero druga godzina, a Zielona Niedojrzała zawsze jest punktualna i zjawia się dokładnie o godzinie piątej. Więc może listonosz z listem od ojca albo od mamy?”
Podniecony Kornel podbiegł do drzwi, otworzył... i cofnął się odruchowo. W drzwiach ukazał się wielki krzak o bujnym listowiu, jakaś egzotyczna roślina w potężnej donicy. Pod nią widać było zielone nogawki spodni.
Co to ma znaczyć, u licha? Ale nim Kornel zdołał coś wykrztusić, zza rośliny dobiegły go uprzejme słowa:
- Szanowna pani, przepraszam, że się ośmielam, po tym co się stało... Proszę mi wierzyć, że sam byłem wstrząśnięty... Przez trzy tygodnie myślałem, jak mógłbym to naprawić... I oto trafił mi się rzadki okaz afrykańskiej lipki pokojowej. Sparmania africana. Byłbym bardzo szczęśliwy, gdyby pani zechciała ją przyjąć...
- Do kogo ta mowa! - wykrzyknął Kornel.
Afrykańska lipka zaszeleściła niespokojnie listowiem, po czym między jej gęstymi pędami pojawiła się niezmiernie zdziwiona twarz. Ptasia, wychudła, pryszczata i raczej znajoma.
- To ty, Pirydion!? - wytrzeszczył oczy Kornel. - Co to za kawały?
- Cicho - syknął gość - przyniosłem kwiatek dla twojej ciotki.
Kornel chrząknął z rozterką. Wprawdzie ucieszył się odwiedzinami kolegi, ale jednocześnie czuł do niego żal. Łobuz przez trzy tygodnie nie raczył się pokazać ani zadzwonić, zostawiając Kornela samego jak palec w tych piekielnych opałach!
Nie zainteresował się nawet, czy Kornel jeszcze żyje, czy nie wyzionął ducha storturowany nauką! I to ma być najlepszy przyjaciel.
Kornel skrzywił się z goryczą i postanowił wcale nie okazywać radości z odwiedzin Pirydiona, a przeciwnie, objawić lodowaty chłód. Pirydion nie zasługiwał na lepsze traktowanie.
Wycedził więc zimno:
- Ciotki nie ma. Pojechała do lecznicy kwiatów z palmą.
- Z tą, którą skubnąłem?
- Z tą samą, mój Pirydionie. Od czasu twojego skubnięcia, palma zaczęła usychać.
- Przykro mi, ale słowo daję, sam nie wiedziałem, co robię. Ostatnio stałem się nerwowy i muszę skubać... Rozumiesz?
Kornel uśmiechnął się szyderczo.
- Rozumiem. Doigrałeś się wreszcie!
- O czym ty mówisz?
- O tych waszych akcjach w drużynie Teodora, którymi tak się pyszniłeś, i o tej współpracy z kapitanem Jaszczołtem, z powodu której tak zadzierałeś nosa. Zachciało ci się bawić w wielkiego detektywa, no to masz za swoje! Takie rzeczy zjadają nerwy, Wy tam się wykończycie wszyscy!
- Głupi jesteś. Wykończyło mnie zupełnie co innego. Od miesiąca nie biorę udziału w żadnej akcji. Teodor dał mi urlop okolicznościowy, żebym przygotował się do egzaminów.
- Więc co cię tak wykończyło?
- No, właśnie ten egzamin do liceum - westchnął Pirydion. - Mówię ci, wolałbym mieć do czynienia z dziesięcioma opryszkami w rodzaju Alberta Flasza niż zdawać jeden egzamin z matmy. Byłem wypompowany, bracie.
- I dlatego nie pokazywałeś się przez trzy tygodnie?... Pirydion chrząknął zakłopotany:
- No... niezupełnie dlatego...
- Bałeś się ciotki Pelagii? - przymrużył oczy Kornel.
- No, wiesz... po tej hecy z palmą wolałem się nie pokazywać... nie wiedziałem, jak ugłaskać twoją ciotkę.
- I teraz nagle przyszedł ci pomysł do głowy.
- Właśnie.
- Kręcisz, stary... Mogłeś się nie pokazywać, ale gdybyś był równy chłop, to zadzwoniłbyś przynajmniej i zapytał, co robię.
- Byłem zajęty... Kosmicznie zajęty.
- Łażeniem na basen Legii?
- Biedny Kornelu, co ty wiesz o życiu! Pracowałem zarobkowo. - Ty?! No, nie rozśmieszaj mnie.
- Jak pragnę orbitować! Byłem niańką.
- Niańką?!
- Tak jest, niańką trojga rozkosznych krasnali: postrzelonego Arturka, piekielnego Robusia i rozwydrzonej Buby. To dzieci naszych sąsiadów z willi naprzeciwko, doktorostwa Strupowiczów. Oboje pracują w klinice i są zajęci przez cały dzień. Dotychczas mieli babcię i gosposię, ale babcia dostała szału... czy też zawału, nie wiem dokładnie, w każdym razie przestała funkcjonować. A gosposia uciekła. Zgodziłem się je zastąpić przez dwa tygodnie. Dostałem za to patyk.
- Patyk?!
- To znaczy tysiąc złotych. Ale to mi stargało nerwy do ostateczności. Skubię teraz dwa razy więcej. W dodatku dostałem tiku!
- Tiku?
- Ruszam uszami, czyli strzygę.
Kornel spojrzał z niedowierzaniem na wielkie uszy Pirydiona.
- Nie widzę...
- Doktor Strupowicz badał mnie i orzekł, że jestem uczulony na wysokie tony, zwłaszcza na ultradźwięki. Piśnij cienko i przeraźliwie, to zobaczysz.
Kornel pisnął i rzeczywiście spostrzegł, że Pirydion poruszył trzy razy uszami, zupełnie jak koń, albo królik.
- Coś takiego! Jak ty to robisz? - zapytał ze zdumieniem.
- Nie wiem, to odruchowe. Odruch warunkowy, bracie. Te krasnale tak mnie urządziły.
- No to po jakie licho zgodziłeś się na taką pracę?...
- Musiałem. Moi starzy nigdy nie byli nadziani, a w tym roku specjalnie ich przycisnęło. Z wakacji nici. Po prostu nie finansują i koniec. Niewydolność kieszeni. A ja sobie zaplanowałem specjalne wakacje...
- Jak to, nie jedziesz z Teodorem na obóz? Zawsze jeździłeś.
- W tym roku krewa! Teodora zabrali na kurs instruktorski. A bez Teodora to nie ma zabawy. Już wolę sam odpocząć gdzieś solidnie. Doktor Strupowicz powiedział, że jak się zaraz nie wyrelaksuję, to mi ten tik i skubanie zostaną na całe życie... Ja właśnie w związku z tym do ciebie...
- Aha! - Kornel ochłódł ponownie - więc przyszedłeś tylko dlatego, że masz interes...
- Prawdę mówiąc - tak... Muszę z tobą pomówić. Pozwolisz, że wejdę... - Pirydion chciał się wpakować z donicą do mieszkania.
- O, nie... - Kornel zlodowaciał już zupełnie i zagrodził mu drogę - ciotka zakazała cię wpuszczać. Ty, Maciek, jesteś u nas spalony.
- E, nie bądź taki cerber, interes jest w dechę! Mam dla ciebie korzystną propozycję...
- O co chodzi?
- Może najpierw wniosę tę donicę.
- Wykluczone. Przyrzekłem ciotce, że cię więcej nie wpuszczę. Ty jesteś skubacz. Porozmawiajmy tutaj...
- Kiedy ręce mi mdleją od tej donicy.
- No to ją postaw - wzruszył ramionami Kornel. Pirydion pokręcił głową.
- Nie mogę, bo się rozleci.
- Dlaczego miałaby się rozlecieć?
- Bo jest cała popękana. Miałem zderzenie na ulicy. Czołowe.
- Z tramwajem? - zadrwił Kornel.
- Nie, ze słoniem! - zgrzytnął zębami Pirydion.
- Ze słoniem?!
- Szedł taki słoń ulicą, czytał gazetę i nic nie widział poza tą gazetą, a ja szedłem z tą diabelską lipką i nic nie widziałem poza jej liśćmi, no i nastąpiło zderzenie.
- I wtedy upuściłeś donicę?
- Nie upuściłem. Ja mam żelazny chwyt, bracie!
- Więc dlaczego pękła?
- Bo ten słoń miał bardzo twardy brzuch.
- Chcesz powiedzieć, że ty go tą donicą...
- Niestety...
- To straszne. I... i co mu się stało?
- Jemu nic, ale donica pękła... Zobacz!
- Ech, co ty opowiadasz, przecież się trzyma...
- Trzyma się, bo ją ściskam, ale jak ją postawię, to się zaraz rozleci. No, jak długo jeszcze będziesz marudził! Już nie mam siły, słowo daję!
- Chcesz, żeby się rozleciała w mieszkaniu?
- Wstawimy ją do kubła - zasapał Pirydion - nie, chyba się nie zmieści... no więc do wanny i zwiążemy sznurkiem. Tylko szybko, bo jeszcze chwila i nie wytrzymam... Zobaczysz... Upuszczę donicę i będzie straszny skandal! Cały dom zadrży i wszyscy lokatorzy się zlecą... A ty będziesz zbierał na czworakach skorupy!
Kornel zawahał się.
- A może wolisz ją sam potrzymać? Proszę bardzo - zaproponował Pirydion.
Kornel zmierzył donicę nieufnym spojrzeniem.
- Nie... wolę, nie...
- No to odsuń się, draniu, i pozwól mi wejść...
- Mówię ci, że ciotka...
- Przecież ciotki nie ma...
- Ale są rośliny doniczkowe. Znów zaczniesz skubać i ciotka dostanie spazmów. Wiesz, jaka z niej maniaczka na punkcie kwiatów.
- Nie będę skubał. Jak mamę kocham. Przyniosłem pestki do skubania - sapał Pirydion. - Zobacz, mam je w kieszeniach, dwie torby.
Istotnie z obu kieszeni w spodniach Pirydiona sterczały jakieś torby. Kornel zbadał ich zawartość. Były tam naprawdę pestki.
- No więc?... - jęknął Pirydion.
- Czekaj, muszę się zastanowić - Kornel wziął kilka pestek i zaczął je łuskać flegmatycznie.
- Dosyć tego! Będziesz żałował, draniu! - zacharczał Pirydion. - Niech się dzieje co chce, upuszczam donicę...
- Nie potrzebujesz. Już się zastanowiłem. Możesz wejść, tylko smaruj od razu do wanny - powiedział Kornel.
Pirydion wbiegł truchcikiem do łazienki.
...
koni86