Jerzy Jesionowski - Drugi brzeg.txt

(866 KB) Pobierz
Jerzy Jesionowski

Drugi brzeg

Wst�p Powie�� ta zaczyna si� w ostatnich dniach 
lipca 1944 roku, gdy front przetacza si� przez wschodnie ziemie Polski, 
wyzwalaj�c je spod okupacji. Ko�czy - w sierpniu 1945 roku. Jest to zatem 
powie�� o finale wojny i pierwszym roku wolno�ci. Okres ten nie znalaz� dot�d w 
literaturze tak bogatego odzwierciedlenia, jak okupacja. A by� to czas wielkich 
zmian zar�wno w �yciu ca�ego spo�ecze�stwa, jak i pojedynczych ludzi. Trwa�a 
jeszcze wojna ze wszystkimi jej ci�arami, nar�d polski uczestniczy� w niej - 
lecz ju� inaczej ni� pod okupacj�. Nieomal od nowa - bo ca�a przedwojenna 
struktura zosta�a zdruzgotana - powsta�o niepodleg�e pa�stwo. O jego ustrojowy 
kszta�t toczy�y si� spory, a nawet walka. Dawne si�y schodzi�y z areny 
politycznej; wkracza�y nowe, nie maj�ce do�wiadczenia w sprawowaniu w�adzy. By� 
zapa� i rado�� z wyzwolenia - a jednocze�nie pi�trzy�y si� trudno�ci, gdy� kraj 
znajdowa� si� w ruinie i brakowa�o niemal wszystkiego. Zmieni�y si� granice 
pa�stwa, zaczyna�a wielka w�dr�wka ludzi. Ten pierwszy rok mia� tyle samo dni, 
co wszystkie p�niejsze. Lecz je�li mierzy� go nie kalendarzem, tylko zmianami - 
trudno wprost zrozumie�, jak si� to wszystko mog�o dokona� w tak kr�tkim czasie. 
Od wrze�nia 1944 roku przebywa�em na terenaach wyzwolonych. �y�em w tej rzece 
zdarze�. By�em w ostatnich miesi�cach wojny �o�nierzem dobijaj�cej Trzeci� 
Rzesz� armii. Czu�bym si� nie w porz�dku wobec siebie i mego pokolenia, gdybym - 
b�d�c pisarzem - nie podj�� pr�by utrwalenia tamtego roku pi�rem. St�d ta 
powie��. "Drugi brzeg" jest samodzieln� ca�o�ci� fabularn�. Historycznie stanowi 
jednak kontynuacj� mej powie�ci "Przed drugim brzegiem", traktuj�cej o latach 
1939-1944. Autor I Kanonad� na wschodzie s�ycha� by�o z ka�dym dniem g�o�niej. 
Nawet Niemcy nie taili ju� faktu, �e Rosjanie sforsowali Bug w wielu miejscach i 
posuwaj� si� naprz�d szerokim frontem. Zreszt� i bez tego sytuacja by�a jasna - 
wystarczy�o podej�� do szosy i zobaczy�, co si� na niej dzieje. Ju� nie tylko 
skot�owane tabory przewala�y si� na zach�d. Coraz g�ciej przeplata�y je zbrojne 
oddzia�y w niesk�adnych szykach, niczym nie przypominaj�ce tych, co przed trzema 
laty par�y w przeciwn� stron�. Stacjonuj�ca we wsi odwodowa kompania wehrmachtu 
trwa�a na miejscu w oczekiwaniu na rozkaz, kt�ry m�g� j� pchn�� b�d� do przodu, 
przeciwko Rosjanom, b�d� ku Wi�le, na kolejn� lini� obrony. Podenerwowani Niemcy 
nagabywali gospodarzy o bimber, lecz nikt ju� nie chcia� wyzbywa� si� go za 
pieni�dze, kt�re lada dzie� mog�y straci� warto��. Chowano zreszt� alkohol na 
wielkie pija�stwo po wyzwoleniu. Niekt�rzy obiecywali sobie nie trze�wie� przez 
trzy dni, co w normalnym czasie zdarza�o si� tylko na najbogatszych weselach. 
Tymczasem zelektryzowa�a wie� wiadomo��, �e wycofuj�cy si� Niemcy rekwiruj� 
konie. Sztuk naprawd� zdatnych dla armii dawno ju� w gospodarstwach nie by�o, 
wymiot�y je kolejne pobory, lecz w odwrocie mog�a si� przyda� ka�da nadaj�ca si� 
do zaprz�gu chabeta. Powoli, by nie rzuca�o si� to Niemcom w oczy, zacz�y wi�c 
znika� z zagr�d konie, chocia� w �niwnym czasie trudno si� by�o bez nich obywa�. 
Utykano je w lesie, pod opiek� dy�uruj�cych na zmian� w�a�cicieli. Zamelinowany 
we wsi od przesz�o trzech tygodni Wiktor Zapa�a dochodzi� powoli do zdrowia. 
Przywieziono go tu na furmance noc� po d�ugim transporcie spod Puszczy Solskiej, 
w kt�rej pobli�u nie m�g� zosta�, bo nie by�by tam bezpieczny. Nale�a�o si� 
przecie� liczy� z tym, �e po zniszczeniu partyzant�w w puszczy Niemcy 
przetrz�sn� okoliczne wsie, by wy�owi� rozbitk�w, kt�rym uda�o si� uj�� z 
okr��enia. Wiktor gor�czkowa� ju� wtedy tak silnie, �e sam ratowa� si� nie m�g�. 
Pami�ta�, �e kapral Mi� doprowadzi� go do jakiej� zagrody i poleci� gospodarzowi 
zawiadomi� najbli�szy garnizon akowski o chorym oficerze. Dwie czy trzy 
p�niejsze doby rozmaza�y si� w �wiadomo�ci Wiktora. Tu, w Wygodzie, sprowadzony 
z Turzyc akowski lekarz rozpozna� rozwini�te zapalenie p�uc. Pierwsze jego 
sygna�y pojawi�y si� jeszcze w puszcza�skich bagnach, ju� tam do�wiadczy� Wiktor 
nocnych dreszczy. Po przeprawie przez rzek� mokre ubranie dope�ni�o miary. No i 
stan psychiczny, lek lub trucizna w ka�dej chorobie. Odk�d wr�ci�a Wiktorowi 
przytomno��, rozmy�la� nieustannie o tym, co si� sta�o, mimo �e lekarz 
kategorycznie tego zabroni�. Za� co noc nawiedzali go we �nie polegli - ci, co 
zostali nad Sopotem. Przed samym wyzwoleniem straci� oto prawie ca�y oddzia�, 
tylko czterech si� uratowa�o. Czy musia�o do tego doj��? Odpowied� by�a 
druzgocz�ca: nie musia�o. Jego osobista odpowiedzialno�� za tragedi� sprowadza�a 
si� tylko do tego, �e s�ucha� rozkaz�w majora Kaliny. Formalnie go to 
rozgrzesza�o. Czy jednak nie m�g� wcze�niej poprosi� o zgod� na od��czenie si� 
oddzia�u, jak to uczyni� potem, zbyt ju� p�no niestety? Mo�e jeszcze o dob� 
wcze�niej, kiedy pier�cie� okr��enia nie by� tak g�sto zaci�ni�ty, da�oby si� 
trafi� na szczelin� w kordonie albo przynajmniej na ogie� nie a� tak morderczy. 
Dotychczas doktor Wydrzy�ski dogl�da� go na miejscu, przyje�d�aj�c rowerem. 
Dopiero ostatnim razem zgodzi� si�, by na nast�pne badanie Wiktor przyszed� do 
Turzyc, ale bez forsowania si�, powoli. To mia�a by� pierwsza wyprawa Wiktora 
poza wie�. Postanowi� podj�� j� o dwa dni wcze�niej, ni� uzgodnili, �eby zd��y� 
przed szybko nadci�gaj�cym frontem. - Mo�e postara� si� panu o rower? - spyta� w 
poprzedzaj�cy wiecz�r gospodarz meliny, Zubek. - P�jd� spacerkiem - odpowiedzia� 
Wiktor. - To jednak cztery kilometry. - Podo�am. W chodzie jestem zaprawiony, a 
od roweru odwyk�em. M�g�by mnie zmordowa� bardziej ni� marsz. - Te� racja - 
zgodzi� si� Zubek. Noc� wida� by�o na wschodzie i p�nocy �uny, za� artyleria 
dudni�a jeszcze bli�ej. Ponad r�wny jej bulgot wybija�y si� od czasu do czasu 
silne eksplozje. Pewnie Niemcy wysadzali co� w powietrze. Wiktor spa� �le, 
dopiero nad ranem zapad� w g��bszy sen. Kiedy wsta� i wyjrza� oknem, przez wie� 
przeci�ga�a kolumna za�adowanych wysoko furmanek, powo�onych przez czarnych. Tak 
- od koloru mundur�w - nazywano na Zamojszczy�nie niemieckich osadnik�w, 
zwiezionych tu w poprzednim roku na gospodarstwa po wysiedlonych Polakach. 
Uciekali ju� od pierwszych dni radzieckiej ofensywy. Ci obecni nale�eli chyba do 
ostatnich, najbardziej ufnych w niemiecki or�. Wnet si� jednak wyja�ni�o, �e 
nie dlatego zwlekali. - To z G�oskowa - powiedzia� do Wiktora przechodz�cy pod 
oknem Zubek. - Maj� twardego naczelnika, jeszcze do wczoraj nie pozwala� im si� 
pakowa�. - Szybko si� w takim razie uwin�li z tym pakowaniem. Wozy czubate, a� 
konie st�kaj�. - Tak, ograbili gospodarstwa. Nasi wr�c� do pustych kom�r. - Nasi 
gdzie� w okolicy czy wywiezieni? - Przewa�nie w okolicy. Nie zd��yli ich 
wy�apa�, alarm by� na czas, pouciekali. Do Turzyc sz�o si� przez G�oskowo. 
Wiktor przekona� si�, �e i tym razem prawowici gospodarze byli czujni: w paru 
zagrodach ju� si� krz�tali. - Gdzie�e�cie byli? - spyta� par�, osadzaj�c� na 
zawiasach zrzucone z nich przez Niemc�w wrota. - Ostatnie dwa dni tu, w lesie - 
odpowiedzia� m�czyzna. - Uciekli skurwysyny, zd��yli. - A na co liczyli�cie? - 
�e ich Ruscy zagarn�. Wtedy by nie mogli nic wywie��. - I tak dobrze, �e nie 
podpalili - pocieszy�a m�a przygotowana wida� na gorsze kobieta. W Turzycach 
sta�o jeszcze wojsko, lecz czu�o si� atmosfer� nerwowego wyczekiwania na 
wymarsz. �o�nierze nie �azili po ulicach, trzymali si� miejsc zakwaterowania, 
jak zawsze w stanie pogotowia. U doktora Wydrzy�skiego, chocia� by�y to godziny 
przyj�� dla ubezpieczonych, poczekalnia �wieci�a pustk�. Nikt nie mia� g�owy do 
leczenia si�, kiedy uszy i my�li atakowa� nadci�gaj�cy front. Tak�e w gabinecie 
Wydrzy�skiego nie by�o nikogo poza nim. - Witam! - Wydrzy�ski poderwa� si� z 
krzes�a na widok Wiktora. - Jak si� sz�o? - Powoli. Z si�� jeszcze krucho. - 
Normalne po takiej chorobie, zbadamy zreszt�. Co pan powie na ten ich szkopski 
zamach? Partacze. Wydrzy�ski m�wi� o nieudanym zamachu na Hitlera sprzed paru 
dni. Wie�� o nim roznios�a si� szybko, bo roztr�bi�a j� niemiecka propaganda w 
charakterze dowodu, �e Opatrzno�� nieodmiennie sprzyja f~uhrerowi. - Partacze - 
powt�rzy� Wydrzy�ski. - Nasi by tak sprawy nie pokpili, gdyby mieli mo�no�� 
przedosta� si� z bomb� do kwatery Hitlera. Wiktor momentalnie posmutnia�. Wiara 
doktora przywo�ywa�a w nim akurat to, co wed�ug tego� doktora powinien od siebie 
odpycha�. - Niech pan tak bardzo nie wierzy w genialno�� naszych - powiedzia�. - 
Po Puszczy Solskiej... Teraz posmutnia� Wydrzy�ski. Ale nie kaza� ju� Wiktorowi 
porzuca� tej my�li. - W�a�nie... Teraz, kiedy pan ju� wyzdrowia�, chcia�bym si� 
wreszcie czego� wiarygodnego dowiedzia�. W ca�ej zamojskiej konspiracji nieomal 
�a�oba, ale ka�dy co innego m�wi. Nie rozmawia�em jeszcze o tym z nikim, kto by� 
tam, w �rodku. Czy to prawda, �e zgin�o tysi�c naszych partyzant�w? - Tysi�c 
nie, ale niewiele mniej. Prawie wszyscy, co tam byli. - Dlaczego? Rosjanie i 
alowcy wydostali si� przecie�, i to podobno bez wi�kszych strat. - Kalina te� 
m�g�. I sam, gdyby zdecydowa� si� wcze�niej, i z Rosjanami. Proponowali mu to 
nawet. - Co konkretnie? - Przebijanie si� razem, po��czonymi si�ami. Nie chcia�. 
- Dlaczego? - Ich by�o wi�cej i ��dali, �eby Kalina na czas akcji taktycznie si� 
podporz�dkowa�. Odm�wi�. Nie chcia� te� i�� za nimi. A potem, kiedy by�o ju� na 
wszystko za p�no, porzuci� dow�dztwo i poszed� w las. - Jest pan tego 
wszystkiego pewny?... - nie dowierza� Wydrzy�ski. - Takich zarzut�w nie wysysa 
si� z palca. By�em tam, panie doktorze. Dopiero po odej�ciu Kaliny zacz�li�my 
si� ratowa�, jak kto m�g�. Ale niewiele ju� by�o mo�na. Ja ocali�em tylko 
czterech ludzi... - A co z nim, z Kalin�? - Nie wiem. Pewnie zgin�� w bagnach. W 
pojedynk� przebi� si� nie m�g�. A mo�e nawet i nie ch...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin