KAZIMIERZ TETMAJER
LEGENDA TATR
MARYNA Z HRUBEGO JANOSIK NĘDZA LITMANOWSKI
WYDAWNICTWO LITERACKIE KRAKÓW 1972, wyd. III
TEKST WG WYDANIA:
WYDAWNICTWO LITERACKIE KRAKÓW 1961
MARYNA Z HRUBEGO
LEGENDY TATR CZĘŚĆ PIERWSZA
Pamięci Seweryna Goszczyńskiego pierwszego poety Tatr
Ujrzała Maryna w nizinie Czarny Staw. Wiatr kołysał ponurość jego wód wśród
mgieł, w pomroce. Głuchy bełkot dawały fale, o głazy u brzegów bijąc. Coś
niewypowiedzianie smutnego szło od tej toni w górę. Stojąca wysoko na
skrzesanej, stromej uboczy pod Kościelcem Maryna patrzała w tę wodę, o której
słyszała od urodzenia. Z biczem w ręku, opasterzona w płachtę szarą od deszczu,
patrzała w dół spod skały, podana piersią naprzód. Jej szafirowe, ogniste oczy
stykały się z czarną, posępną powierzchnią wody, wiązały się z nią, zdawały
spływać w jedno. Dusza dzieckadziewczyny uczuła się tak samo wahaną głucho
wiejącym wiatrem. Po raz pierwszy poszła paść w hale i po raz pierwszy spojrzała
na tę wodę, której
Pamięci Seweryna Goszczynskiego... - Tetmajer żywił trwałe uczucia uznania i
sympatii dla autora Zamku Kaniowskiego. W słowie wstępnym do cyklu Na Skalnym
Podhalu wyznał, że dzieło to powstało pod auspicjami Goszczyńskiego, zwłaszcza
jego Dziennika podróży do Tatrów. Wyznał o wiele więcej jeszcze: "Goszczyński
otwarł mi ten świat (Podhala - przyp. red.);
otwarł mi oczy (...) on mię potem do poezji pchnął" (op. cit., rozdział Stara
książka i stara pieSn, wyd. z r. 1955, s. 44). Prócz koneksji literackich
rodzinę Tetmajerów, zwłaszcza ojca poety - Adolfa Tetmajera, łączyły z
Goszczyńskim więzy osobistej przyjaźni.
imię było jądrem rozmów na Hrubem. Lecz imię prawdziwe tej wody było: groza.
Powoli mgły zakryły staw i omroczyły Marynę, tłumiąc wiatr. Nieprzewładana
pustka objęła ją, nieogarnione stracenie się od świata. Uczuła nad sobą zwały
spiętrzone ślizgich, skrzesanych, niebosiężnych skał i pod sobą wodę zapadłą w
mgły, i w okrąg mgły niezmierne. Uczuła się w pustkowiu nieprzewładanym. I
uczuła, że wszystko, co w sobie miała, ucichło, znikło. W duszę jej wrażała się
ta godzina z mocą wiadomą, że nie zapomnisz jej nigdy. Oparła się na biczysku i
pochyliła twarz. Zapamiętała się w mroku.
Ptak jakiś zafurgotał zza zrębu i przeleciał na dół w przepaści...
Wrzało już, choć nie buchał jeszcze płomień. Chmielnicki gotował się do
ostatecznej rozprawy z królem i Rzecząpospolitą. Gdy Jan Kazimierz rozsyłał wici
na pospolite przeciw Kozakom ruszenie, tysiące wysłańców Chmielnickiego
pospieszyło do dalekich ziem polskich *, pod Poznań, Kraków, w zachodnie
województwa. Mieli oni podniecić chłopów do buntu, gdy tylko szlachta pociągnie
w pole.
Strach zaś był wielki. Olbrzymią armię zbierał Chmielnicki. Naprzeciw sił
królewskich zgromadził przeszło trzysta pięćdziesiąt tysięcy Kozaków, czerni i
ordy tatarskiej.
Chmielnicki gotował się do ostatecznej rozprawy (...) tysiące wysłańców
Chmielnickiego pospieszyło do (...) ziem polskich - Po zwycięstwach w r. 1648
nad wojskami koronnymi pod Żółtymi Wodami, Korsuniem i Piławcami oraz po
przebiegu walk w r. 1649 (oblężenie Zbaraża) Chmielnicki próbował na terenie
Polski, głównie w Wielkopolsce i Lubaczowskiem, prowadzić dywersję na tyłach z
zamiarem wywołania ogólnoludowego powstania. Użył do tego celu 2 tysięcy
wysłanych w głąb kraju emisariuszy.
Chmielnicki zamierzał daleko: zamierzał zwalić całą szlachecką rzeczpospolitą,
wywołać powszechne powstanie polskiego ludu, Rakoczemu ułatwić zajęcie Krakowa,
szlachtę zdruzgotać raz na zawsze.
Rzucono i rozszerzano wieść, że szlachta buntuje się przeciw królowi, że
wymordować chce chłopów, że Kozacy na pomoc królowi i obronę chłopów ciągną.
Judzeni chłopi, skorzy dla tyraństwa, ucisku i wyzysku panów dawać posłuch
podobnym wieściom, łatwo burzyć się zaczęli. Buchnęły tu i owdzie pożary, w lasy
chłopi na tajemne narady szli, zuchwalsi, odważniejsi wobec szlachciców i ich
sług się stali.
Na Podtatrzu, w Beskidach, lud z dawien dawna do łupieży, zbójectwa, oporu był
pochopny. Przez całe Karpaty, od zachodu do wschodu ich granic węgierskich, raz
w raz tworzyły się i dawały o sobie znać bandy grabieżcze.
W województwie krakowskim, w małym stosunkowo okręgu górskim, więcej było zbójów
i napadów niż na ziemiach całej Rzeczypospolitej polskiej, a typ życia Górali
podobny był do typu życia zaporoskich Kozaków.
Rody sołtysie używały tej wolności w górach, jaką cieszyły się rodziny kozacze
na Rusi, a młódź chadzała na zbój na obie strony gór, jak Kozacy na wyprawy z
Siczy. W owym czasie Górale byli rozjadli. Od trzydziestu lat trwał spór między
dworem szlacheckim i ekonomiami duchownymi i królewskimi o czynsze za wypasy na
polach (na które jedni chłopi mieli przywileje i nadania z uprzednich czasów,
inni nie mieli), z rozmaitą słusznością, ale i z tym, że i słuszność gwałcono.
Prócz tego Lubomirscy, chciwi tytułów i majątków, wstydzący się już rodzinnego,
małego Lubomierza, a piszący się hrabiami na Wiśniczu i Jarosławiu (Wacław
Śreniawa Potocki: Wojna okocimska), jęli wydzierżawiać dla większego zysku Żydom
cła, myta i karczmy i wzbraniać palenia wódki i szynkowania, wbrew prawom
osadniczym, warującym sołtysom i całym gromadom w kasztelani!
krakowskiej własne karczmy i gorzelnie. Za przykładem nowych, ale już magnatów,
szła okoliczna szlachta. Rozjątrzeni chłopi rwali się do oporu i odwetu,
powstawały bandy po kilkudziesięciu ludzi, napadano dwory i podłoże pod bunt
powszechny było gotowe.
W uczuciu pewnej trwogi i niepokoju opuszczała szlachta podgórska dwory i
'zagrody, aby do obozu królewskiego pod Sokal ciągnąć. Szczupłe, prawie nie
istniejące lub zgoła nie istniejące załogi po starościch grodach i grodkach,
strzec mający w czas wojny pokoju domowego wojscy, prywatne poczty, te, których
przeciw Chmielnickiemu nie pchnięto, panów duchownych i świeckich: małą dawały
ochronę i skąpe bezpieczeństwo. Główną otuchą szlachty, wyciągającej z progów
rodzinnych, była nadzieja, że chłopi się na nic większego nie ważą, a także
przekonanie, że nad ogólniejszym ruchem musiałaby stanąć jedna, i nie chłopska,
nie chamska głowa. Nie bez trwogi, ale wzgardliwie liczono, że się taka głowa
nie znajdzie. Nie przypuszczano dwóch Chmielnickich równocześnie, gdy jeden już
był i od lat całych nękał wojną i odetchnąć nie dawał.
W dumnej hardości z zamków swoich spoglądali naokół panowie małopolscy, ci,
którzy dla wieku czy niedomagania w pole na wezwanie królewskie nie wyszli, i
plenipotenci pańscy pod czas dominiami rządzący; z umyślnym też lekceważeniem
patrzyli na ruchy chłopskie urzędnicy królewscy. Starosta czorsztyński,
pokojowiec królewski, Platemberg, w zamku dzierżawców Żydów pozostawiwszy, w
zbroi szmelcowanej ku wojsku odjechał.
Gdy Szymek Bzowski, czyli Aleksander Leon Kostka z Krakowa do Siworogu, zamku
Joachima Herburta *, pana na stu wsiach, u którego podówczas bawił, zakupiwszy
odzienia, z sercem roztęsknionym wracał: na każdym popasie, od Mogilan
poczynając,
do (...) zamku Joachima Herburta - Herburtowie, ród pochodzenia niemieckiego. Do
Polski przybyli w w. XIV z Moraw i osiedli w Samborskiem.
tu o podpaleniu, tam o kradzieży, ówdzie o zabójstwie nawet słyszał, a gromadki
chłopskie, nie budzące ufności, po drodze spotykał.
Ale jego strój szwedzki, bródka z szwedzka przycięta, łatwa do poznania najęta w
Krakowie kolasa czyniły na chłopach wrażenie, iż obcy to człowiek jedzie, a
napadu lękać się potrzeby mieć nie musi, skoro go nawet na pachołka przy boku
woźnicy nie stać, bez którego lada szlachetka za próg z domu nie stąpił. Mijano
go też bez uwagi.
Ów zaś plany szerokie roił.
Beatę Herburtównę, jedynaczkę, poślubić, na stu wsiach panem się uczuć, rywala,
wojewodzica Sieniawskiego, pognębić, a potem - ? Król Jan Kazimierz bezdzietny
był, linia Wazów polskich gasła - on jeden krew z krwi, kość z kości króla
Władysława Czwartego, wnuk jedyny Zygmunta Trzeciego, pierwszego z dynastii, w
Polsce pozostawał... A choć go mała szlachcianka, panna Tekla Bzowska,
porodziła, po ojcu on jeden z królewskiej w Polsce krwi się wiódł... Gdyby jakiś
wielki czyn, jakiś czyn znakomity...
Na dworze szwedzkim wiedziano, kim jest, gdy z listami króla Władysława,
wzywającymi do wojny tureckiej, w 1648 r. jeździł, i przyjmowano go odpowiednio;
znał go także jako królewskiego syna książę Siedmiogrodu, Rakoczy, u którego po
śmierci ojca przebywał; wiedział o nim Chmielnicki *. Czuł w sobie zręczność,
śmiałość, dar ujęcia ludzi, przyjaciół znaleźć się spodziewał. Wychowany też w
magnackim domu Kostków z dzieciństwa, otarty o dwór jako paź królowej Cecylii
Renaty*, wiedział, iż niejednego
znał go (...) Rakoczy (...) wiedział o nim Chmielnicki. - Siedmiogród w latach
1526-1686 stanowił odrębne księstwo, na którego czele stał magnat węgierski,
książę Jerzy II Rakoczy (1621-1660). Zetknął się z nim Napierski przypuszczalnie
w r. 1651. W tym samym czasie Kostka pojawił się w obozie Chmielnickiego, z
którym uzgodnił plany ruchu na Podhalu.
jako paź królowej Cecylii Renaty-We dług źródeł historycznych Kostka Napierski
był paziem na dworze królowej Cecylii Renaty, którą Władysław IV poślubił w r.
1637.
z panów panicza dwornością, pańskim obejściem przewyższy i gdyby trzeba było,
głowę wznieść i panem stanąć potrafi.
Rozumiał też, że król ojciec nic o nim nie myślał, gdy go niewątpliwie z
królewską wolą do Kostików, których imię przejął, na wychowanie dano, gdy go
później do fraucymeru królowej stamtąd wzięto i gdy na koniec, jako wysłaniec
królewski do Szwecji, miał kredytywy do wszystkich monarchów * i książąt
chrześcijańskich. Król Władysław Czwarty jedynego miał syna, Zygmunta, i ten
umarł On był jedynym synem królewskim, dziedzicem...
Małżeństwo stryja Jana Kazimierza z królową wdową nie wróżyło już potomstwa -
ale możnowładcy polscy, choćby królewskiego, bękarta na tron by nie puścili. Nie
puściłaby go też i szlachta, ciemna, głupia i możnowładcom służąca. Ha! I
jednych, i drugich zgnieść!
Pycha pierś Kostce rozpierała, żądza wzniesienia oddech dławiła. Zgnieść,
zdeptać, a znakomitym wojennym czynem błysnąć i ogłosić się światu!...
jako wysłaniec królewski do Szwecji, miał kredytywy do wszystkich monarchów -
Kostka Napierski w czasie wojny 30-letniej służył w armii szwedzkiej w randze
kapitana, lecz już w r. 1648 był w kraju, w otoczeniu króla Władysława IV. Jako
jego poseł skierowany został w tajnej misji do monarchów Hiszpanii i Szwecji. W
archiwach szwedzkich zachowała się wiadomość o przybyciu w 1648 r. do Sztokholmu
Aleksandra Leona ze Sztemberku Napierskiego w celu żądania pomocy w planowanej
wojnie z Turcją. Zaskoczony wiadomością o niespodziewanej śmierci króla
Władysława IV, Kostka znalazł schronienie u królowej szwedzkiej Krystyny;
kredytywa (niem.) - pisemne pełnomocnictwo udzielane posłowi delegowanemu za
granicę.
syna Zygmunt a... - Zygmunt Kazimierz, jedyny syn króla Władysława IV i jego
pierwszej żony, Cecylii Renaty, ur. w 1640 r., zmarł 9 VIII 1647.
Pod króla znaki pociągnąć nie chciał - nie chciał służyć temu stryjowi, który go
nie znał, który na tronie jego ojca siedział, nie chciał służyć i słuchać, gdy
się do panowania i rozkazywania urodzonym widział.
Zawidził też panom polskim nad wyraz wszelki. Ci magnaci, którzy jak Bogusław
Radziwiłł, kiedy jechali incognito, w tysiąc koni jechali; ci dawni, dumni z
rodów Zborowscy, Chodkiewicze, Koniecpolscy, Tarnowscy, ci dumni z książęcej
krwi Wiśniowieccy, Zbarascy, Zasławscy, ci pyszni, rosnący przy pomocy łask
królewskich zagrabiciele dostojeństw, władzy i bogatych starostw, Lubomirscy,
Potoccy, kłuli go w oczy aż do krwawych w nich świateł.
A porówno z ambicją, gwałconą miłością własną, zazdrością wrodzoną: wrzała mu w
sercu miłość do Beaty Herburtówny.
Jej serca pewny był, lecz i tu naprzeciw niego stał szlachcic - pan polski,
potomek przodka, który się na akcie unii lubelskiej podpisał, prastarego,
potężnego, przesławnego domu syn: Jan Sieniawski *, wojewodzic krakowski.
Polak, rdzenny Lach, również z Herburtówny urodzony, w którego żyłach krew
wszystkich polskich królewiąt płynęła.
Bogaty jak król, władny jak hetman, butny jak książę udzielne, urodny jak bożek
słowiański.
Drobny, nikły, w obcisłych, szwedzkich pluderkach, często skrycie łatanych,
karłem i nędzarzem czuł się syn króla Władysława naprzeciw tego dębczaka, od
złota i drogich kamieni lśniącego.
Gryzł Kostka pod cienkim, czarnym wąsem wargi i w palcach niecierpliwych
pierścionek z włosów Herburtówny, ofiarowany mu jako zadatek miłości, obracał.
Jan Sieniawski - Ród Sieniawskich osiągnął w dawnej Rzeczypospolitej szereg
wysokich dostojeństw (buławy hetmańskie l krzesła wojewodzińskie). Postać Jana
Sieniawskiego fikcyjna.
Jako Kostka, choć z mniej bogatego, mniej możnego domu niż Sieniawski, od tego
kasztelana rzekomo się wiódł, co również podpis na akcie unii za Zygmunta
Augusta położył. Świętego też w rodzie miał, a stąd osobliwe błogosławieństwo
nad domem Kostków upatrywano.
Stary Herburt, pobożny nad miarę, ze czcią go i poszanowaniem, jako krewnego
świętych, gościł i niewątpliwie przez samą pobożność związkowi z córką nie
miałby się sprzeciwiać.
Do stanowczego punktu musiało przyjść. Sieniawskiemu na polowaniu kość niżej
łokcia niedźwiedź przetrącił i stąd on, sześciuset husarzów i tysiąc piechoty
własnego pokrycia królowi pod Sokal posławszy, sam w domu pozostał i do
Siworogu, jako krewniak po matce i konkurent do panny, zjechał.
Popierała go stryjna panny, kasztelanowa księżna Dymitrowa Korecka, po śmierci
matki matkę Beacie zastępująca, pani dumna i ubogim, choćby to był nie świętego
Stanisława Kostki, ale samego świętego Piotra krewny, gardząca.
Gdy Kostka w nowym odzieniu na zamku Herburtowskim stanął, zastał on tam sprawy
naprzód pchnięte. Oto księżna Sieniawskiego, który rzeczy aż do szczęśliwego
zakończenia kampanii kozackiej odkładał, nastraszyła Kostką i ten się
zdeklarował i o panny rękę tegoż dnia właśnie prosić się gotował.
Zacisnął Kostka pięście na te wieści i ledwo się z kurzu podróżnego otrzepawszy
i obmywszy, do Beaty szedł.
Już się ku zachodowi słońce miało. Pachniał ciepłym kwietniem ogród zamkowy,
pełen kwiatów cennych i drzew odwiecznych. Nad sadzawką zamyśloną napotkał
Beatę. Ośmnaście lat swoich i cudne lico uwieńczyła wianuszkiem kwiatków
polnych, zaplecionych zgrabnie i powabnie.
- Prawdali to? - zawołał Kostka, prawie witać zapominając. - Prawdali to jest?
- Co ma prawdą być? - zapytała Beata.
- Co słyszę, iże wojewodzie Sieniawski o rękę waszą, miłościwa wojewodzianko,
prosić dziś jeszcze przed wieczorem ma?
- Prosić może, to nikomu nie wzbronno.
- A ja?
- A wy też o nią prosić możecie.
- Lecz jakaż wasza odpowiedź będzie? Wojewodzianka uśmiechnęła się lekko i
wzniosła oczy niebieskie ku górze.
- Gwiazd jeszcze nie ma - one wiedzą.
- Zatem je wydrzeć z nieba rękoma trza, aby rzekły!
- Wydrzejcie. I to wolno.
- Wojewodzianko! - krzyknął niemal Kostka. - Dawaliście mi próby przyjaźni
waszej! Włosów waszych pierścionek mam!
- Gwiazd jeszcze nie ma - odrzekła Herburtówna z uśmiechem. - Nie wzszedł
wieczór.
I aleją dębową ku zamkowi jęła iść, a Kostka szedł za nią, tak gorejący ogniem,
że trudno mu było chciwe usta i dłonie pragnące na wodzy trzymać.
Szli chwilę w milczeniu, z jednego szpaleru w drugi przechodząc. Wtem pierwsza
gwiazda na błękicie zatlała, blada jeszcze, ale już widoczna.
- Gwiazdy już są - szepnął Kostka pochylając się ku Beacie.
Ona zaś odwróciła ku niemu nieco głowę i niewypowiedzianej łaski uśmiech posłała
mu z ust i ze źrenic.
- Kto ma wiarę i nadzieję - zaczął Kostka pół nieprzytomny.
- Ten posiąść może miłość - dokończyła Beata Herburtówna nigdy dotąd u niej
przez Kostkę nie słyszanym, drżącym od wzruszenia głosem.
- Mam rozumieć? - zapytał Kostka półszeptem namiętnością zdławionym.
- Jak serce dyktuje.
Naówczas zastąpił on drogę Beacie, ukląkł przed
nią na kolana i za kraj jej żupanika obramowanego gronostajem ujął, a ona
zwróciła naprzód twarz w bok, jakby ze wstydu, a potem wraz ku niemu, jakby
zwalczona tym, co ją parło.
Za dłonie obie Kostka ją chwycił - nie broniła ich; ku sobie pochylił - poddała
się - i nachyloną, klęcząc, wyżej stanu ułapił, piersiami przygarnął i usta w
usta jej wcisnął. Wyrwać się niby chciała, ale ją niemoc zniewoliła.
Wtedy Kostka wstał i wpół przez ramię przegiąwszy, lica, oczy, usta, szyję,
obnażoną w czas ciepła, całować bez upamiętania zaczął.
Gdy do siebie przyszli, więcej już gwiazd na niebie płonęło.
Szybko poprawiwszy i ogarnąwszy szatki, jak sarna spłoszona, iść przed się ku
zamkowi jęło dziewczę. Kostka zaś obok kroczył, milcząc ze szczęścia, z ręką na
rękojeści szpady, którą szwedzkim obyczajem nosił, opartą.
Podeszli pod zamek.
W wielkiej sieni od ogrodu stał Herburt wojewoda, księżna Korecka, Sieniawski i
dworzanin jego i druh, Michał Gozdawa Sulnicki, człek siły niezwykłej i rębacz w
Małopolsce pierwszy, z twarzą zuchwałą i groźną, bez grosza majętności, z łaski
Sieniawskiego żyjący. Z nim razem on się chował, pół^sługa, pół-przyjaciel.
Obaj strojni byli od stóp do głów - a Sieniawski na podziw.
Miał on na sobie kontusz szafirowy aksamitny, z brylantowymi guzami, z których
każdy miasteczko żydowskie był wart, pod tym żupan z niebieskiego atłasu, a pas
go opasywał niewysłowionej roboty, tak mieniący się przy blasku zapalonych już
świeczników, iż się widziało, że się sztuką tęczy przepasał. Ku temu hajdawery
karmazynowe i z żółtego safianu łyskliwe buty, na złotych podkówkach u
napletków. U boku słynna Sieniawskich karabela o złotej pochwie, na rękojeści
kołpak soboli z czaplą białą kitą, rubinami,
szmaragdami, brylantami, szafirami i żółtymi topazami przypiętą. Lewa ręka, od
niedźwiedzia przetrącona, na czarnym 'spoczywała temblaku.
Sulnicki, choć dworzanin, prawie nie mniej od złota i kamieni świecił, aby znać
było, co to za pan, co nie tylko siebie jak królewic, ale i dworzanina swego
nawet nad miarę niejednego posesjonata ubrać może.
Właśnie w imieniu Sieniawskiego Sulnicki deklarację o rękę Beaty czynić kończył,
gdy oboje z Kostką nadeszli. Aliści Beata, która ostatnie wyrazy słyszała, a z
nich i z wyglądu sceny snadnie treść dyskursu poznać mogła, 'zwracając się
wprost ku Sieniawskiemu, z uprzejmym skinieniem głowy rzekła:
- Wielki to honor dla mnie, gdyż, ile się domyślam, rzecz o mnie idzie, że
potomek tak znakomitych przodków i sam nie mniej od nich znakomity kawaler,
którego mężem swym nazwać za zaszczyt by sobie najpierwsze w Polszcze panny
miały, ku mnie afekt swój zwrócić raczył. Iście srodze mi markotno, że afekt ten
w tym momencie wewspółdźwięku nie znajduje.
- Jakoż to? - zapytała księżna Korecka.
- Gdyż serce moje komu innemu oddałam. Blask radości zajaśniał na twarzy
wojewody, Sieniawski zaś przy tych słowach Beaty w bok się wsparł
i płomieniem z oczu zaświecił.
- I komuż to, jeśli wiedzieć wolno? - zapytała księżna Korecka.
- Tu obecnemu panu Aleksandrowi Kostce - odpowiedziała Beata. Nim kto ozwał się,
pospieszył wojewoda głos wziąć:
- Umiem i ja cenić honor - rzekł - jaki na dom mój z ucieleśnienia afektu imci
wojewódzka spłynąć by miał. Nie ma jednak snadź domu wielkiego w
Rzeczypospolitej, z którym by gniazdo Herburtów spowinowacone nie było, a i
samego tu przytomnego wojewodzica Herburtówna rodziła. Gdy sami do czeskiej
mitry prawo nosim, nieobce w naszych krewieństwach małżeńskich buławy, wielkie
pieczęcie i mitry
książęce. Z rodem atoli, którego najwyższa dystynkcja ziemska: świętego wydać -
z łaski Boga spotkała, nie dał Bóg się dotychczas skoligacić. I gdy ani
dostatków, ani dostojeństw nam nie brak, za wyraźny dokument łaski Opatrzności
mam, iż do krwie naszej krew, która i we świętego Pańskiego żyłach krążyła,
przymieszać życzy sobie.
Naówczas zdarł w górę głowę Sieniawski i odpowiedział:
- Nie mam ja tu co dłużej porabiać, gdy mnie porówno serce córki, jak woła ojca
odtrąca. Zbyt jednak umiłowaną sercu mojemu jest wojewodzianka Beata, w zbyt
wielkiej czci mam jego wielmożność pana wojewodę, w zbyt wielkiej estymie
przesławny ród Herburtów, abym, co wiem im przeciwnego, zmilczał.
A iż do delacji * nawet w świętej i obowiązkowej sprawie usta Sieniawskiego się
nie zniżą, Sulnicki - czytaj list, który na twoje zapytanie kasztelan Janusz
Kostka z Dębin ci odpisał.
Kostka drgnął, jakby złym przeczuciem tknięty, a Sulnicki, wielki arkusz z
zanadrza dobywszy, czytać począł:
- "Do Imci Pana Michała Sumickiego, wojewódzka Sieniawskiego dworzanina:
Jako mnie waszmość, podejrzeniami pewnymi, jako piszesz, tknięty, pytasz i do
...
blacksheep36