Higgins Jack - Mroczna strona wyspy.doc

(907 KB) Pobierz

 


 


Tytuł oryginału THE DARK SIDE OF ISLAND

Ilustracja na okładce STEVE CRISP

Okładkę projektował ADAM OLCHOWTK

Redaktor LUCYNA LEWANDOWSKA

Redaktor techniczny JANUSZ FESTUR

Copyright © 1963 by Harry Patterson

For the Polish edition Copyright © 1992 by Wydawnictwo MIZAR Sp. z o.o.

ISBN 83-85309-20-9

Wydawnictwo MIZAR Sp. z o.o.

Warszawa 1992. Wydanie I

Skład: Zakład Fototype w Milanówku

Druk i oprawa: Zakłady Wydawniczo-Poligraficzne

„Concordia" w Rudzie Śląskiej


Dla Ruth


CZĘŚĆ PIERWSZA

DŁUGI POWRÓT


1

NA KYROS NIC SIĘ NIE ZMIENIA

Rozebrany do pasa Lomax leżał zlany potem na wąskiej koi w dusznej kabinie i wpatrywał się w brud­ny, łuszczący się sufit.

Gdy patrzyło się nań dosyć długo, stawał się cał­kiem wierną mapą Morza Egejskiego. Lomax zjechał w dół wyimaginowanej mapy, od Aten przez Cyklady do większej masy lądu, która miała przedstawiać Kretę, tam jednak, gdzie powinno się znajdować Kyros, była tylko pusta przestrzeń morza. Z jakiegoś powodu sprawiło to, że poczuł się nieswojo i opuścił nogi na podłogę. Wstał, chlusnął wodą do porysowa­nej miednicy stojącej pod lustrem obok koi i zmył z siebie pot. Miał muskularne ramiona, ciało opalone na brąz i sprawne, więc brzydka pomarszczona blizna po starej ranie od kuli pod lewą piersią wyglądała jakoś ponuro i nie na miejscu.

Kiedy się wycierał, z miski spoglądał na niego jakiś nieznajomy mężczyzna o skórze mocno naciągniętej na wystających kościach policzkowych i ciemnych, smutnych oczach.

9


W momencie gdy sięgał po koszulę, drzwi kajuty otworzyły się i zajrzał steward.

              Kyros za pół godziny, panie Lomax — rzucił
po grecku.

Drzwi zamknęły się za nim i Lomax po raz pierwszy poczuł lekkie podniecenie. Nałożył lnianą marynarkę i wyszedł na pokład.

Gdy stanął przy balustradzie, patrząc jak Kyros wyrasta stopniowo z morza, ze sterówki wynurzył się kapitan Papademos i przystanął obok niego. Był to silnie zbudowany mężczyzna, prawie czarny od słońca, z twarzą pooraną zmarszczkami.

Przyłożył zapałkę do swojej fajki.

          Jest lekka mgła od upału, ale jeśli przyjrzy się pan dobrze, zobaczy pan w oddali Kretę. Niezły widok, co?

          To za mało powiedziane — odparł Lomax.

          Byłem wszędzie, gdzie żeglarz jest w stanie dotrzeć — ciągnął Papademos. — I na koniec od­kryłem, że podróżuję w kółko.

          Czyż wszyscy tego nie robimy? — Lomax wyjął papierosa i kapitan podał mu ogień.

          Jak na Anglika, włada pan świetnie greckim. Nigdy nie słyszałem obcokrajowca mówiącego nim tak dobrze. Był pan już tu kiedyś?

Lomax skinął głową.

              Dawno temu. Przed powodzią.

Przez chwilę Papademos wyglądał na zdezorien­towanego, ale zaraz twarz mu się rozjaśniła.

          Rozumiem. Był pan na wyspach w czasie wojny.

          Zgadza się. Działałem głównie na Krecie, pra­cowałem z EOK.

          O! — Papademos pokiwał głową. — To były

10


ciężkie czasy dla nas wszystkich. Ludzie na tych wys­pach nie zapomnieli, ile im Anglicy pomogli. Zaglądał pan tu od tego czasu?

         Nigdy nie miałem na to ochoty. W każdym razie zawsze wydawało mi się, że mam coś ważniej­szego do roboty. Wie pan, jak to jest.

         Życie, przyjacielu, chwyta nas za gardło. — Kapitan znowu pokiwał głową. — Ale siedemnaście lat to szmat czasu. Człowiek się zmienia.

         Każdy się zmienia — stwierdził Lomax.

         Ma pan rację. Ale dlaczego Kyros? Znam lepsze miejsca.

         Jest paru ludzi, których chciałbym odwiedzić, jeśli tam jeszcze mieszkają. Chciałbym zobaczyć, czy oni też się zmienili. Później pojadę na Kretę i Rodos.

         Na Kyros nic się nie zmienia. — Papademos splunął w wodę. — Dziesięć lat pływam na tej trasie, a oni ciągle mnie traktują, jakbym był zadżumiony.

Lomax wzruszył ramionami.

              Może po prostu nie lubią obcych.
Papademos potrząsnął głową.

         Oni nie lubią nikogo. Jest pan pewien, że ma tam przyjaciół?

         Mam nadzieję.

         Ja też. Bo jeżeli nie, to trafił pan nieszczególnie i będzie pan tam musiał tkwić przez tydzień, aż znowu przypłynę.

         Zaryzykuję.

Papademos postukał fajką o balustradę, wytrząsa­jąc popiół.

- Będziemy tu stać cztery godziny. Może by pan rozejrzał się szybko po wyspie, przez wzgląd na

11


dawne czasy, a potem popłynął ze mną dalej, na Kretę? Lepiej pana przyjmą w Heraklionie niż tutaj. Lomax pokręcił głową.

         Za tydzień może skorzystam z tej propozycji, ale teraz nie.

         Jak pan chce. — Papademos wzruszył ramiona­mi i wrócił do sterówki.

Byli już teraz blisko brzegu — wielki centralny szczyt wyspy wznosił się nad nimi na wysokość trzech tysięcy stóp. Gdy mały parowiec opływał zagięty cypel usiany białymi domami, na morze wypłynęła jednomasztowa caicąue z wydętym przez wiatr żaglem. Przepłynęła tak blisko nich, że Lomax dojrzał wielkie oczy wymalowane po obu stronach dziobu.

Człowiek przy rumplu pomachał niedbale, więc Lomax również podniósł rękę. W tym momencie warkot silników zaczął słabnąć i zwolnili, by wpłynąć do zatoki.

Na białym piasku leżały jaskrawo pomalowane caicques, a obok nich siedzieli w małych grupkach rybacy, naprawiając sieci. Dzieci pokrzykując ganiały się na płyciźnie.

Lomax wrócił do kajuty i zaczął się pakować. Nie trwało to długo. Kiedy skończył, postawił płócienną torbę i przenośną maszynę do pisania na koi i wrócił na pokład.

Przesuwali się już wzdłuż kamiennego mola. Po chwili silniki zatrzymały się. W ogromnym upale wszystko wydawało się dziwnie nieruchome.

Na molo trzech starców drzemało w słońcu, a jakiś chłopak, z małym czarnym psem u boku, siedział z zarzuconą linką od wędki.

12


Gdy steward wynurzył się z kajuty, niosąc torbę i maszynę Lomaxa, ze sterówki wyszedł Papademos.

          Nie ma pan zbyt dużo bagażu — stwierdził.

          Tak najłatwiej podróżować — odparł Lo­max. — Co teraz? Po prostu schodzę z pokładu? Nikt nie chce oglądać moich dokumentów?

Papademos wzruszył ramionami.

              Jest tu sierżant policji o nazwisku Kytros, który
zajmuje się tym wszystkim. Szybko się dowie, że pan
tu jest.

W tym czasie kilku marynarzy ustawiało już schod­nię. Założywszy ciemne okulary, Lomax zszedł za stewardem.

Wyjmując portfel, by dać mu napiwek, czuł na sobie ciekawe spojrzenia siedzących na molo sta­ruszków. Chłopak łowiący ryby zwinął swoją linkę i kiedy steward wrócił na pokład, podbiegł do Lo­maxa z psem u nóg.

Miał może ze dwanaście lat i chudą buzię, z której bystro patrzyły ciemne, inteligentne oczy. Ubrany był w za duży sweter i połatane spodnie. Przez chwilę z ciekawością przyglądał się przybyszowi, po czym odezwał się wolno po angielsku:  — Chce pan dobry hotel? Naprawdę dobrze się tam opiekują amerykańskimi turystami.

          Dlaczego uważasz mnie za Amerykanina? — spytał go Lomax po grecku.

          Ciemne okulary. Wszyscy Amerykanie noszą ciemne okulary. — Chłopak instynktownie odparł w tym samym języku i nagle uniósł ze zdumieniem dłoń do ust. — Pan mówi po grecku tak dobrze jak ja! Skąd pan umie?

13


          Nie przejmuj się tym. Jak się nazywasz?

          Yanni — powiedział chłopak. — Yanni Melos. Lomax wyjął z portfela banknot i uniósł go.

              W porządku, Yanni. To będzie dla ciebie, jak
dojdziemy do tego twojego hotelu, gdzie niby tak
dobrze traktują Amerykanów. Lepiej, żeby to był
naprawdę najlepszy hotel.

W brązowej twarzy Yanniego błysnęły zęby.

              To jedyny w mieście, proszę pana. — Podniósł
torbę i maszynę do pisania i ruszył naprzód, a Lomax
za nim.

Nic się nie zmieniło. Ani jedna cholerna rzecz. Nawet bunkier, zbudowany przez Niemców dla ochrony mola, stał wciąż, choć beton kruszył się już trochę na krawędziach. Brakowało jedynie niemiec­kich łodzi torpedowych w zatoce i hitlerowskiej flagi nad ratuszem.

Chłopak prowadził pomiędzy wysokimi pobielony­mi domami, oddalając się od nabrzeża. Raz czy dwa minęli kogoś siedzącego na progu, ale o tej porze ulice były wyludnione.

Hotel zajmował jedną stronę malutkiego wybruko­wanego placu, z kościołem naprzeciwko. Na zewnątrz stało sporo drewnianych stolików, lecz nie było żad­nego klienta i Lomax domyślił się, że miejsce to ożyje prawdopodobnie dopiero wieczorem.

Wszedł za chłopcem do dużego pomieszczenia o ka­miennej podłodze i niskim suficie. Były tam również stoły i krzesła, a w rogu bar z marmurowym blatem, za którym na drewnianych półkach stały butelki. Yanni położył torbę i maszynę na blacie, po czym zniknął w tylnych drzwiach. Po spiekocie na dworze

14


panował tu przyjemny chłód. Lomax oparł się o kon­tuar i czekał.

Doszedł go cichy szmer rozmowy i zaraz potem dał się słyszeć jakiś dziewczęcy głos, wysoki i besztający: „Zawsze mnie okłamujesz!" Rozległ się odgłos ude­rzenia twarz i Yanni wpadł do sali z pochyloną głową, a za nim młoda dziewczyna w niebieskiej sukience i (białym fartuchu. Zatrzymała się nagle, gdy ujrzała Lomaxa. Chłopak uczynił dramatyczny gest.

              No co, nie mówię prawdy?

Dziewczyna — szesnasto- albo siedemnastoletnia — o ładnej, okrągłej twarzy, podeszła bliżej, wycierając mąkę z rąk w fartuch. Stanęła, patrząc na Lomaxa bezradnie, zaczerwieniona z zakłopotania.

— W porządku — odezwał się. — Mówię po grecku.

Na jej twarzy natychmiast pojawiła się ulga.

          Musi mi pan wybaczyć, ale z Yanniego taki kłamczuch... Co mogę dla pana zrobić?

          Chciałbym pokój. Yanni mówił mi, że to naj­lepszy hotel w mieście. — Wyglądała, jakby nie wiedziała, co powiedzieć, więc dodał łagodnie: — Rozumiem, że macie jakiś wolny?

          O, tak — zapewniła go. — Po prostu trochę mnie pan zaskoczył. Rzadko mamy turystów na Ky-ros. Muszę wyprać pościel i przetrzepać materac.

          Nie martw się tym — powiedział. — Nie ma pośpiechu.

Wyjął z portfela banknot i wręczył go Yanniemu. Chłopak obejrzał go uważnie i oczy mu się roz­szerzyły. Spojrzał tęsknie na otwarte drzwi, westchnął i niechętnie oddał pieniądze.

15


              Chyba się pan pomylił, proszę pana. To za dużo.
Lomax zamknął dłoń chłopca na banknocie.

              Nazwijmy to zapłatą z góry za twoje usługi.
Mogę cię jeszcze potrzebować.

Twarz Yanniego rozjaśnił uśmiech.

              Jest pan moim przyjacielem. Mam nadzieję, że
zostanie pan długo na Kyros.

Zagwizdał na psa i wybiegł na plac. Lomax pod­niósł torbę i maszynę i odwrócił się do dziewczyny.

              On jest niemożliwy — stwierdziła i ruszyła
pobielonym korytarzem.

              Wygląda na to, że mówi nieźle po angielsku.
Skinęła głową.

          Po tym, jak jego rodzice utonęli, mieszkał na Rodos u rodziny matki. Myślę, że nauczył się go od turystów.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin