Guy N. Smith - Fobia.doc

(1194 KB) Pobierz
Guy N

Guy N. Smith

 

Fobia

 

Przełożył Przemysław Panek

PHANTOM PRESS INTERNATIONAL

GDAŃSK 1992

Tytuł oryginału Phobia

Redaktor Małgorzata Paszkowska

Opracowanie graficzne Phantom Press International

Ilustracja Marcin Konczakowski

Copyright Guy Smith Associates 1990 © Copyright for the Polish edition

by PHANTOM PRESS INTERNATIONAL

GDAŃSK 1992

PRINTED IN GREAT BRITAIN

Wydanie I

ISBN 83-7075-074-5

Frankowi Norulakowi

— przyjacielowi i wielbicielowi

tę książkę poświęcam

Dom budził w niej grozę, mimo że przebywała w nim wielokrotnie i do dziś nie

wydawał się takim. Nawet jeszcze pięć minut temu nie robił takiego wrażenia.

Dopiero teraz, całkiem nagle.

Leah Strike poczuła, że przechodzi ją dreszcz. Na dworze było jednak ciepło i

grzało przyjemne letnie słońce. Pod bawełnianą sukienką poczuła ciarki. Za

każdym razem, gdy wstrząsał nią kolejny dreszcz, na jej ciele natychmiast

pojawiała się gęsia skóra. Przez chwilę chciała zawrócić i uciec. W końcu

jednak, z niemałym wysiłkiem, opanowała się.

Lecz dziwne uczucie nie znikało. Wciąż czaiło się gdzieś w zakamarkach jej

umysłu. Wydawało się, że jest to raczej niepokój niż strach. Rodzaj

niewyrażalnego poruszenia. Zrobiło się jej niedobrze i obawiała się, że

zemdleje, więc usiadła na niskim murku i pochyliła do przodu. Wciąż jednak nie

opuszczały jej natrętne, niepokojące myśli. Prawie ze strachem spoglądała na dom

stojący po przeciwnej stronie ulicy.

Była wysoką blondynką. Mogła być atrakcyjna, gdyby nie jej zdecydowana niechęć

do używania kosmetyków. Miała 35 lat i dobry makijaż mógłby ukryć kilka

zmarszczek biegnących przez jej twarz. Wizyta u fryzjera pomogłaby tchnąć nieco

życia w opadające na kołnierz długie kosmyki włosów. Nawet niewielki uśmiech

dodałby jej uroku. Śmiała się jednak rzadko. Życie stawało się dla niej powoli

kieratem codziennych, rutynowych obowiązków gotowania, sprzątania i prania dla

męża i trojga dzieci. Wymagająca posłuszeństwa, bezcelowa rola żony i matki w

monotonnym życiu rodzinnym odcisnęła na niej swe piętno.

Zmrużyła oczy w jasnym popołudniowym słońcu, zmuszając się, aby spojrzeć jeszcze

raz na drugą stronę. Na ulicy stała wysoka furgonetka, służąca do przeprowadzek,

która częściowo przesłaniała dom numer trzynaście. Do tej pory nie wierzyła w

przesądy. Znów zadrżała.

Był to typowy dom szeregowy, jakich wiele można było spotkać w południowych

dzielnicach Londynu. Nie różnił się niczym od co najmniej pięćdziesięciu

podobnych domów, stojących po obu stronach ulicy. Wszystkie takie same jak przy

następnej przecznicy. Każdy przylegał do swego poprzednika i tworzyły razem

jeden ciąg. Były w zupełnie przyzwoitym stanie, mimo że zostały wybudowane

jeszcze przed wojną, aby zaspokoić zapotrzebowanie istniejące wówczas wśród

ludności, której wciąż przybywało. W 1935 roku taki dom kosztował siedemset

pięćdziesiąt funtów, w 1989 — sto dwadzieścia pięć tysięcy. Wyglądały jak

identyczne, poustawiane w rzędzie pudełka. Nie miały żadnych dodatkowych

pomieszczeń, z wyjątkiem przybudówki z półokrągłymi oknami. Podłoga pokryta była

kamienną posadzką. Nie było tu nic, co pozwoliłoby wywyższać się właścicielom

takiej posesji nad swymi sąsiadami. Wszystko było identyczne. Każdy z tych

domków posiadał na zewnątrz niewielki, prawie jak chusteczka do nosa, skrawek

ogródka. Przed frontowymi drzwiami znajdował się niewielki klomb. Panowały brud

i ciasnota. Niechlujne otoczenie i sam dom, budzący klau-strofobiczny lęk, nie

były zachęcające. „Wszystko zależy od tego, czego oczekuje się od życia —

pomyślała Leah. — Zawsze można gdzieś mieszkać." Nowy nabytek szybko nabiera

wartości w oczach właściciela, toteż zaczęła przekonywać się, że nie zrobiła

złego interesu. Poza tym planowali, że za rok lub dwa postarają się zmienić

mieszkanie. John obiecał jej to. Na razie musieli jednak oswoić się z tym

miejscem.

Dom w Chiswick był bardzo podobny, prawie identyczny. Niewątpliwie był

nowocześniejszy, jasny, przewiewny, ale za to ciaśniejszy. Leah przypomniała

sobie plac zabaw, na który często spoglądała, porośnięty zaniedbaną i bujną

trawą, zasypany bezładnie porozrzucanymi śmieciami. Każdy szczegół był tam

brzydki i nieprzyjemny dla oka, ale nie przerażający i budzący grozę, tak jak

tu.

Leah cieszyłaby się, gdyby mogła zostać tam i pomieszkać jeszcze przez rok albo

dwa. Było to jednak niemożliwe. Nie mieli wyboru; bank udzielał kredytu tylko w

przypadku naty-

8

chmiastowej przeprowadzki. Spłata kredytu była dla nich poważnym obciążeniem,

mimo że podniosły im się zarobki. John mówił, że należy patrzeć w przyszłość i

myśleć rozwojowo. Być może nawet sam wierzył w to, co mówił. Być płatnikiem

dużych kredytów oznaczało zwykle wysoki status materialny. W przypadku Johna i

Leah Strike były to jednak tylko pozory. Zresztą i tak nikt z ich znajomych nie

zwróciłby na to szczególnej uwagi i nie pomyślałby o nich jak o bogaczach. Banki

londyńskie były duże i zinstytucjonalizowane, nie tak jak te prowincjonalne,

gdzie można było wyrobić sobie pozycję, biorąc udział w kilku lekcjach golfa,-

organi-zowanych przez miejscowy klub. Bank nie pozwolił Johnowi nawet na dzień

zwłoki przy opuszczaniu poprzedniego mieszkania. Wszystkie obowiązki spadły więc

na Leah. Całą odpowiedzialność za przeprowadzkę złożyła jednak na robotników.

„Jeśli coś nie będzie się podobało Johnowi, to już sam przestawi to sobie

później — pomyślała.— Niech wreszcie sam zajmie się tymi przeklętymi sprawami."

Poczuła się lepiej. Przytrzymując się ściany, wstała i utrzymała się o własnych

siłach. Dom wyglądał, jak gdyby był zupełnie opuszczony i wymarły. Nic

nadzwyczajnego. To chyba odrapane ściany i źle położona farba robiły niedobre

wrażenie.

Leah pomyślała, że jej obawy są zupełnie bezpodstawne i wszystko, o czym do tej

pory myślała, jest tylko wytworem zmęczonej stresem wyobraźni i umysłu, który,

wyczerpany nagłym wstrząsem, nie mógł przystosować się do nowego miejsca.

Powinna teraz wejść do środka i zobaczyć, co dzieje się z dziećmi.

Jej córeczka Sara ustawiała w swej nowej sypialni przedmioty i meble. Na jej

piegowatej twarzy malował się wyraz zacietrzewienia i determinacji. Jak na swoje

trzynaście lat była nad wiek dojrzałą dziewczynką. Dwa tygodnie temu kupiła

sobie swój pierwszy stanik i była z tego powodu bardzo dumna. Leah zauważyła

niedawno, że jej córka używa tuszu i szminki, której odcień był zbyt ciemny,

sprawiając, iż dziewczynka wyglądała na przedwcześnie dojrzałą. Mimo wszystko

matka nie zamierzała robić jej z tego powodu

awantury. Przynajmniej jeszcze nie teraz. John powiedział, że ich córka powinna

się malować i używać kosmetyków, ponieważ jej rówieśniczki w szkole dawno to

robią. „Jeśli będziemy usiłowali nakłonić ją, aby robiła inaczej, będzie czuła

się gorsza od swych koleżanek." Leah obserwowała dorastające szybko w

dzisiejszych czasach młode dziewczęta, które wyglądały mocno ponad swój

rzeczywisty wiek. To właśnie dlatego tak wiele z nich wpadało w kłopoty. Leah

czuła się winna i w żaden sposób nie mogła się od tego uczucia uwolnić. Zaszła w

ciążę przed ślubem. Teraz zamierzała wyznać to swej córce. Trudno było nawet

winić o to Johna. Aby począć dziecko, potrzeba dwojga ludzi.

— Wszystko w porządku, Saro? — Głos matki był zmęczony i napięty, jakby miała do

powiedzenia coś niesłychanie ważnego.

— Tak, mamo.

— Gdzie są chłopcy?

— Chyba w ogrodzie.

O Boże! Ogród wyglądał jak sterta śmieci. Leah stała w drzwiach balkonowych i

patrzyła przez nie na ogród. Miał przypuszczalnie dwadzieścia na dziesięć

metrów. Można było pomyśleć, że poprzedni właściciele mieli sporo kłopotu z

utrzymaniem tego skrawka ziemi w porządku.

Sam bawił się piłką wśród zwalonych stert gruzu i chwastów. Kopał swą nową

zabawkę, którą kupił za własne oszczędności odłożone z kieszonkowego. Piłka

odbijała się od rachitycznego płotu, a wtedy dziewięcioletni chłopiec zawracał

jej bieg kopniakiem, aby znów uderzała o sypiące się ogrodzenie, którego

poszczególne części jęczały i zgrzytały niemiłosiernie. Mały Ben ruszył za

piłką, mrucząc pod nosem z zadowolenia, ale Sam natychmiast zaczął okładać go

pięściami, przyciskając do rozpadającej się, starej ogrodowej altany. Ben

piszczał przeraźliwie, zły i wystraszony.

— Sam! — Leah krzyknęła z całej siły. Jej głos zabrzmiał ostro, przenikliwie,

prawie histerycznie.

— Słucham, mamo? — Sam podniósł piłkę z ziemi i trzymał ją blisko

rozcapierzonych rąk swego młodszego brata.

10

— Sam, daj mu się też pobawić.

— Przecież daję.

— Nieprawda. Robisz wszystko, aby nie mógł złapać piłki. Ben krzyczał z

wściekłości, podskakując i rzucając się na ziemię, po czym zaczął płakać.

— Najlepiej będzie, jeśli wrócicie do domu, obaj.

„O Boże! Oni znów się kłócą — pomyślała zdesperowana. — Może rzeczywiście lepiej

zostawić ich w ogrodzie. Jeśli już mają się kłócić, to niech to robią na

dworze."

— Kończcie zabawę. Zaraz będzie herbata.

— Nie jestem głodny, mamo.

Leah westchnęła. Nie łatwo było oderwać chłopców od zabawy.

— Na sąsiedniej ulicy jest sklep rybny i frytkarnia. Może chcecie zjeść do

herbaty trochę frytek?

— O, tak!!! — Sam wpadł na pomysł. — Chciałbym ciastko rybne, mamo. Proszę.

— Dobrze, ale dopiero za jakieś dwadzieścia minut. Leah zręcznie rozładowała

sytuację. Nawet Ben przestał płakać.

— A teraz chodźcie się umyć. Sam, jesteś strasznie umorusany. Bena też nie

ominie kąpiel. Później porozmawiamy o frytkach.

„I jeśli John , gdy wróci do domu, będzie miał ochotę pójść po porcję również

dla siebie."

Entuzjazm Bena dla frytek skończył się po zjedzeniu pierwszych sześciu. Rzucił

wtedy jedną z nich w Sama.

— Ben, przestań! — Leah starała się nie krzyczeć i powstrzymać chęć wymierzenia

swemu trzyletniemu synowi solidnego klapsa, gdy ten z rozmysłem rzucił na

podłogę kilka frytek. Chłopczyk był przemęczony. Pomyślała, że prawdopodobnie

nie będzie mógł zasnąć w nowym miejscu i znajdzie się w nocy między nią a

Johnem, a na koniec pewnie zmoczy łóżko do granic przyzwoitości.

— Ben, dlaczego nie bawisz się swoimi klockami?

— Nie chce mi się.

11

Było to akurat na rękę Leah, gdyż nie pamiętała ani trochę, w który karton

zapakowała klocki swego syna.

— Dobrze, możecie zejść na dół, tylko bez żadnych bijatyk. Słyszeliście? Sam?

Chłopcy działali jej na nerwy. Przez ostatni tydzień, to jest od czasu, gdy

skończyły się zajęcia w szkole, nie robili nic innego, jak tylko kłócili się ze

sobą i bili. Sam powinien wiedzieć, że nie należy bić słabszych. Stawał się

powoli osiłkiem wyżywającym się na swym młodszym bracie.

— Dobrze, mamo.

— Jeśli tylko zobaczę, że się bijecie, pójdziecie prosto do łóżka. Obaj!

Słyszeliście?

Skinęli głowami, ale Leah wiedziała, że nie zmusi malców do posłuszeństwa.

Wysłanie ich do łóżek nie było wyjściem — zaczęliby okładać się pięściami w

sypialni na piętrze.

Sara przebywała wciąż w swym pokoju, prawdopodobnie przypinając niebieskimi

pinezkami do wszystkich ścian plakaty i fotografie znanych zespołów i

piosenkarzy. Leah stwierdziła, że nic nie jest w stanie polepszyć wyglądu tego

pokoju i ozdobić go. Graftonowie musieli żyć jak świnie i z pewnością byli

szczęśliwi, doprowadzając to miejsce do stanu ruiny. Tylko dlatego John mógł

utargować cały tysiąc u dzielnicowego agenta mieszkaniowego. Leah była

zadowolona, że nie miała okazji nigdy spotkać się z poprzednimi lokatorami domu

pod numerem trzynastym.

Chłopcy byli na zewnątrz i bawili się piłką. Przez chwilę wydawało się, że Sam

był całkiem zadowolony, pozwalając Benowi kopać swoją piłkę. Gdyby nie różnica

wieku, obaj chłopcy mogliby uchodzić za bliźniaków. Mieli ciemną, oliwkową skórę

Johna i tak jak on czarne pokręcone włosy i silną, zgrabną budowę. Byli

przystojni jak ich ojciec. Nie było wątpliwości, że w przyszłości będą zaliczać

bez trudu dziewczyny, tak jak robił to ich ojciec. Leah stwierdziła to z

niesmakiem.

Usłyszała zbliżający się i zatrzymujący pod domem samochód. Podeszła do okna.

Jasnoczerwony suzuki manewrował na ulicy. Jego lśniąca karoseria połyskiwała w

świetle zacho-

12

dzącego słońca jak nawoskowana skorupa żółwia. Kierowca próbował wcisnąć się w

niewielką przestrzeń, aby zaparkować. Zatrzymał się dosłownie cal od stojącego

za nim zielonego golfa i wyłączył silnik. John był w domu.

— O! —John Strike przyjrzał się stojącemu na podłodze rzędowi kartonów i

skrzynek. — Wszystko w porządku?

— Myślę, że tak. — Leah wyczuła w głosie męża nutkę krytycyzmu. Kartony nie były

jeszcze rozpakowane. — Nie wiedziałam... Ostatnią naszą przeprowadzką zajmowałeś

się sam.

— To potrwa najwyżej dzień albo dwa. — Rozejrzał się wokół, szukając wieszaka na

swoją marynarkę, która zwisała mu luźno na ramieniu. W końcu ułożył ją na jednym

z kartonów.

— O Boże! Co za ruch! Pierwszy i ostatni raz jadę do pracy dżipem. Nie zrobiłem

dziś nic poza tym, że pojechałem do Chiswick po resztę rzeczy. Jest coś do

zjedzenia?

W ogrodzie Sam i Ben rozpoczęli właśnie następną kłótnię.

Na szczęście dzieci spały. Zanim oboje z Johnem położyli się do łóżka, Leah

jeszcze raz sprawdziła, czy wszystko jest w porządku. Pokój Sary przypominał

sklep z płytami. Zdjęcia „Police" i Michaela Jacksona zasłaniały postrzępioną,

brudną i ponadgryzaną przez robaki tapetę. Sam zaczął właśnie rozwieszać plakaty

słynnych piłkarzy, wyrwane ze środkowych stron magazynów piłkarskich. Jutro

będzie musiała znaleźć coś do przyklejenia dla Bena, aby nie czuł się gorszy.

Delikatnie zamknęła drzwi małej sypialni i stąpając na palcach, odeszła po

cichu.

John był już w łóżku. Siedział, czytając egzemplarz „Today", pogrążony w swym

ulubionym cyklu artykułów o człowieku, który zrobił milion, zaczynając od zera.

Trzymał swego dżipa przed domem i polerował go co weekend. Do biura zaś chodził

w grubej marynarce, niezależnie od tego, czy świeciło słońce, czy też padał

deszcz. Zimą ubierał się w zielone stare futro. „Jeśli dorobisz się swojego

pierwszego miliona i będziesz pracował w banku, będziesz wkrótce wyglą-

13

dał tak samo." W tym okropnym fantazjowaniu przypominał małego chłopca.

Próbowała nie zwracać uwagi na jego podniecenie, odsuwając na bok kołdrę i

układając się obok. Szybko odwróciła twarz w drugą stronę. Miała nadzieję, że tę

noc spędzi spokojnie.

Poczuła jak jego szczupłe palce zaczynają dotykać jej pośladków, unosząc ku

górze jej lekką, nylonową piżamę. Dręczyło ją teraz to samo poczucie winy,

którego doznawała dużo wcześniej. „Przecież Sara właśnie dorasta i wkrótce będę

musiała ją ostrzec, aby nie zrobiła tego samego błędu, co jej matka." Leah czuła

się teraz jak hipokrytka.

Leżała wtedy na tylnym siedzeniu starej cortiny Johna. To było trzynaście lat

temu. Była dziewicą aż do swych dwudziestych pierwszych urodzin. Zresztą nawet i

później na samą myśl o tym ogarniało ją przerażenie. Zgoda — była staromodna;

wszyscy wokół niej sypiali ze sobą. Ona była jednak wyjątkiem. Pozwoliła na to

tylko Johnowi, ponieważ dziewczyny szalały za nim. Gdyby wtedy nie zdecydowała

się, inne z pewnością skorzystałyby z okazji. Dziwne, ten pierwszy raz sprawił

jej tak wiele przyjemności, że prawie nie mogła się doczekać następnego.

Nalegała, aby John za każdym razem używał prezerwatywy. Mimo to każdą miesiączkę

przyjmowała z ulgą i odprężeniem. Pamiętała jeszcze koszmary i lęki, gdy okres

opóźnił się o kilka dni. Minęły dwa miesiące, nim opanowała ją namiętność, nim

zaznała pierwszych orgazmów. Wkrótce zaręczyli się i ustalili wstępną datę

ślubu. Miał się odbyć sześć miesięcy później. I wtedy zaczął się prawdziwy

koszmar.

Było zupełnie tak jak dzisiejszej nocy, w ciemności przepełnionej desperacją

Johna, który zdecydowanie wchodził w Leah. O Boże! Musiała być zwykłą idiotką,

pozwalając kochać się ze sobą Johnowi bez prezerwatywy. Do momentu gdy zgodziła

się na wszystko, John pieścił swym giętkim językiem dolne partie jej ciała, tam

gdzie było ono miękkie, ciepłe i wilgotne. W końcu przekonał ją, że okres

skończył się jej dopiero kilka dni temu i na pewno nic się nie stanie, jeśli nie

użyją prezerwatywy.

14

Krzyczała i jęczała głośno, gdy obnażone szorstkie ciało Johna wdzierało się w

nią, dążąc do zaspokojenia. „Nie! John, proszę! O, tak, pragnę cię także!" Nie

miała żadnego wyboru. Wiła się i rzucała aż do chwili, gdy John zaczynał

szczytować i zaspokajał się. Dokładnie tak jak dzisiejszej nocy.

Natychmiast ogarnęło ją nieodparte wrażenie, że zaszła właśnie w ciążę. Leżała

tak w ciemności małżeńskiej sypialni z jego ciepłym nasieniem w swych

wnętrznościach. Była prawie pewna, że czuje ruchy dziecka w swym łonie. W końcu

jednak pomyślała, że to nie mogło zdarzyć się tej nocy.

I wtedy usłyszała płacz Bena. Poderwana paniką, w jednym momencie wysunęła się z

objęć Johna i zaczęła szukać po omacku włącznika światła. Obciągając nylonową

piżamę, podbiegła do drzwi. Miała wrażenie , że coś ciepłego i mokrego parzy jej

stopy. I wtedy poczucie winy zamieniło się w przerażenie. Poczuła to samo dziwne

i niesamowite uczucie skręcające jelita, które przyprawiło ją o mdłości kilka

godzin temu na ulicy. Z jej gardła wyrwał się krzyk.

Ben stał na podłodze zdała od swego łóżka w swej czerwo-no-białej, wygniecionej

i przepoconej piżamie. Jego oczy były zamknięte, jakby wciąż jeszcze spał. Twarz

przybrała nienaturalny zielonkawy odcień. Mógł to być zwiastun nagłej

niestrawności. Jego czarne kręcone włosy, które zwykle stały prawie pionowo,

sztywne i proste jak pole wyschniętej kukurydzy, teraz leżały płasko na głowie,

przesiąknięte potem.

Leah już prawie chciała go złapać, gdy John chwycił ją za ramię i odciągnął

gwałtownie do tyłu.

— Nie dotykaj go! —jego głos zdradzał przerażenie. Nie kontrolował drżenia

palców, którymi ściskał Leah.

Stała tak zupełnie bezradna, patrząc na opanowane przez strach dziecko. Ben

poruszał chaotycznie wargami i bełkotał coś niezrozumiałego, śliniąc się

obficie. Nagle otworzył oczy, mrugając szybko powiekami, i rozejrzał się

przestraszony wkoło. Wydawało się, że nie zauważał w ogóle swoich rodziców, bo w

pewnym momencie krzyknął głośno. Leah nie wahała się dłużej, tylko szybko

zagarnęła go ręką i przytuliła mocno do siebie.

15

— Musiał mieć zły sen — mruknął John.

— Co się stało, kochanie? — Leah podniosła Bena z ziemi i wzięła na ręce. Czując

bliskość matki, chłopczyk rozluźnił się i zaczął płakać. — Powiedz mamusi, co

się wydarzyło?

Twarz małego Bena wyrażała pustkę i zakłopotanie. Bał się, ale nie był w stanie

określić przyczyn swego przerażenia. Bełkotał coś niezrozumiałego, wskazując w

kierunku otwartych drzwi swej sypialni. Gdy próbowali zawrócić go do pokoju,

szamotał się i stawiał opór.

—Niech już lepiej śpi z nami — rzuciła Leah, niosąc syna do swej własnej

sypialni.

Słyszała, jak John sprawdza pusty dziecinny pokój. Za chwilę wrócił do żony.

—Wszystko w porządku, tam nic nie ma.—W jego głosie

słychać było ulgę.

— A cóż takiego mógłbyś tam zobaczyć?—spytała Leah, kładąc Bena na środku łóżka,

głaszcząc i układając jego potargane włosy.

Ben wracał do równowagi; przestał płakać i na jego policzkach pojawiły się słabe

rumieńce.

— Nic, oczywiście nic. — John nie był do końca przekonany. —Myślałem tylko...

Tak, może coś zwyczajnego przestraszyło Bena. To wszystko przez to nowe

otoczenie. Miał jakiś zły sen i przebudził się. Może powinniśmy skontaktować się

jutro z lekarzem, żeby dał mu jakiś środek nasenny. No, ale nie ma się czym

przejmować. Takie rzeczy zdarzają się dzieciom.

Leah zgasiła światło. Trzymała Bena blisko przy sobie, aż usłyszała jego miarowy

i spokojny oddech. Pomyślała, że od razu trzeba było wziąć go do ich łóżka.

Zaoszczędziłoby to zarówno jej, jak i dziecku niepotrzebnych emocji.

Czuła, że leży na mokrej części prześcieradła, ale bojąc się znów obudzić małego

Bena, nie ośmieliła się poruszyć.

16

Minęło sporo czasu, zanim Leah ogarnął niespokojny, płytki sen. Leżała skurczona

na skraju łóżka z zaciśniętymi na swej piżamie drobnymi palcami Bena.

W pewnym momencie dotarło do niej, że odczuwa jakiś fizyczny dyskomfort. Nie

było to odrętwienie czy sztywność spowodowana niewygodną pozycją. Przebudziła

się, ponieważ odczuła nagłą i nieodpartą potrzebę wyjścia do toalety. Zerknęła w

kierunku stojącego na nocnej szafce budzika — było już po trzeciej. Czuła, że

nie da rady wstrzymać się do czasu, gdy trzeba będzie wstać.

Delikatnie uwolniła się z uścisku małego Bena i wysunęła z łóżka. Nie było

potrzeby włączania światła; szła po omacku. Na chwilę zatrzymała się, aby

przypomnieć sobie drogę do łazienki. Klepki parkietu skrzypiały pod jej gołymi

stopami. Gdy wracała, zauważyła, że ze szpary pomiędzy drzwiami do pokoju Sary a

podłogą wydobywa się smuga światła.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin