Różne bajki relaksacyjne i psychoedukacyjne.doc

(238 KB) Pobierz
Bajka relaksacyjna nr 1

Bajka relaksacyjna nr 1

Mały kotek samotnie wracał ze szkoły. Ciągnął łapkę za łapką wolno, jakby ospale. Był smutny, nic go nie cieszyło, czuł się bardzo nieswojo. Niechętnie prychał na inne przechodzące obok zwierzęta. Nagle nadleciał malutki motylek i nad samym nosem kotka zrobił okrążenia, jedno, drugie, trzecie. Chyba mi się przygląda – pomyślał kotek i łapką próbował odgonić motylka. Ale ten wcale nie odlatywał, tylko krążył, krążył i jak samolot kreślił znaki w powietrzu. Kotek patrzył i patrzył, jak zaczarowany, w piękny lot motyla. A ten wzbił się wyżej, jakby chciał dolecieć do słońca, i nagle znikł mu z oczu za wysokim ogrodzeniem. Zaciekawiony kotek zbliżył się do płotu, wdrapał się po deskach i znalazł się w ogrodzie. Rozejrzał się dookoła. Było tam tak pięknie, rosły wysokie owocowe drzewa sięgające koronami do nieba, a małe krzaczki, jakby przy nich przycupnięte, trzymały się ich jak maminej spódnicy. Rosły też kolorowe kwiaty, które jak dywan pokrywały cały ogród. Kotek poczuł zapach ziemi, kwiatów, krzewów i drzew. Pociągnął mocno noskiem i zapach jak fala, jakby ramionami, objął go. Kotek położył się na trawie i oddychał miarowo, równo i spokojnie. Przetarł oczy, podłożył łapki pod głowę, wyciągnął całe ciałko, było mu bardzo wygodnie. Leżał teraz i odpoczywał. Poczuł senność. Słonko wysyłało swe promyki na ziemię, by pogłaskały każdy kwiatek, każdy listek i każdą roślinkę. Kotek poczuł przyjemny dotyk ciepłych promieni. Zamknął oczy. A promyczki jeden po drugim głaskały go, przyjemnie ogrzewając. Po chwili pojawił się delikatny wiaterek, który kołysał listki i gałęzie, jakby do snu. Pochylił się nad kotkiem i też go kołysał, trzymając w swoich ramionach. Kotek poczuł, jak wiaterek przesuwając się teraz po nim od głowy do łap, do pazurków samych, z wolna uwalnia go od smutków, i jeszcze raz, i jeszcze delikatnie przesuwając się od głowy w dół ciałka, zabiera z sobą całe niezadowolenie. Kotek poczuł się tak dobrze, poczuł się spokojny, jakby obmyty ze wszystkich swoich dużych i małych zmartwień. Otworzył wolno oczka i popatrzył na chmurki, które płynęły po niebie, nie spiesząc się, leniwie, nie przeganiając się, zgodnie. Płynęły i płynęły, a wiatr wolno je popychał. Kotkowi było tak dobrze. Nagle jedna mała kropelka spadła mu na nos. Co to ? - zdziwił się. Rozejrzał się dookoła i zobaczył, jak kwiatki wyciągają swoje małe główki do kropli deszczu, zupełnie jak on pyszczek do miseczki z mlekiem. Usiadł na trawie. Przeciągnął się. Kropelki deszczu wolno, lecz miarowo spadały na spragnione roślinki. Wraz z tym delikatnym deszczem wróciła mu siła. Wstał, otrząsnął futerko, uśmiechnął się do siebie zadowolony. Pora iść do domu - pomyślał. Ale dziwną przeżyłem przygodę w tym ogrodzie, gdzie przyprowadził mnie motylek. Wrócę tu jeszcze - obiecał sobie - tu jest tak pięknie i spokojnie. Wyprężył się do skoku i jednym zamachem przeskoczył płot. Radośnie machając ogonem, wracał do domu.


Bajka relaksacyjna nr 2

Mama prowadziła małego wróbelka do szkoły. Szedł tam dzisiaj pierwszy raz. Czego ja się będę uczył ? - zastanawiał się. Wszystkiego, co przyda ci się w życiu - odpowiedziała tajemniczo mama, ale on tylko pokręcił łebkiem, bo w dalszym ciągu nic nie rozumiał. O, już jesteśmy - powiedziała mama., gdy stanęli pod wielkim dębem, naokoło którego było już wiele mam ze swoimi pociechami. Panował gwar nie do opisania. Nagle pojawiła się wielka pani Wróbel, nauczycielka w okularach na dziobie, i powiedziała donośnym głosem: Witam wszystkich nowych uczniów na pierwszej lekcji nauki fruwania ! Zwracając się do mam, dodała: Dzisiaj wasze pociechy już samodzielnie przylecą do domu, nie potrzebujecie po nie przychodzić.
A teraz proszę mnie zostawić z dziećmi, bo chcę rozpocząć lekcję. Rozległo się ciche klap, klap, klap. To dźwięk, jaki wydają dzioby, gdy dotykają się przy pożegnaniu. Po chwili mamy wróbelków odleciały. Nauczycielka podchodziła do każdego z uczniów i pomagała mu się dostać na gałązkę dębu. Kiedy ostatni już był na drzewie, pani powiedziała: - Proszę położyć się na brzuszku wygodnie, o tak, jak najwygodniej. Rozkładamy szeroko skrzydełka, oddychamy wolno, spokojnie. Przywieramy całym ciałem do drzewa. Czujemy zapach kory, miły powiew wiatru, odpoczywamy. Oddychamy miarowo i spokojnie. Wyobraźcie sobie, małe wróbelki, że powiew mógłby was unieść w powietrze tak, jak unosi liście. Czujecie się wspaniale. Proszę lekko poruszać skrzydełkami, raz, dwa, wolniutko, a teraz troszkę szybciej, raz, dwa. - Skrzydełka małego wróbelka jak skrzydełka latawca lekko poruszały się. - Odpychamy się nóżkami od gałązki i płyniemy w powietrzu, płyniemy razem. - Nasz wróbelek poczuł, że skrzydełka same go unoszą. Obok niego, z boku i z tyłu, i nad nim fruwały inne wróbelki. Poruszał lekko skrzydełkami i wzbijał się w górę, w błękit nieba. Czuł się tak lekko i swobodnie, było mu tak przyjemnie ! Popatrzył w dół, wznosił się nad zielonymi koronami drzew. Dookoła rozciągał się piękny park. Nie spiesząc się, w ślad za nauczycielką leciał w górę, do słońca. Ciepłe słoneczko wychyliło się zza chmurki i ciekawie spoglądało na wróbelki. Posłało promyczek, który ciepłym dotykiem przyjemnie go pogłaskał. Wróbelek wznosił się w górę, wyżej i wyżej. Czuł się lekko i swobodnie. Teraz przelatywał nad łączką, zatoczył koło, jedno, drugie i wolniutko sfruwał w dół. Był nad małym strumyczkiem, przy brzegu którego wygrzewał się na słoneczku zajączek. Sfrunął jeszcze niżej, nad samą taflą wody, zobaczył kolorowe rybki, jak wolno płynęły z nurtem, usłyszał, jak kumkają żabki: kum, kum, rozmawiając między sobą. Poczuł zapach łąki, kwiatów. Wciągał głęboko ten zapach w siebie. Sfrunął nad brzegiem strumyka, usiadł na małym kamyczku, nachylił się i napił wody. Była zimna i orzeźwiająca. Posłuchał szemrzącego strumyka. Odpoczywał. Wiatr lekko muskał mu piórka. Postanowił zamoczyć łapki, wszedł do wody, popryskał się nią troszeczkę, jak to wróbelki mają w zwyczaju. Otrząsnął się i tysiące kropelek spadło na spragnione wody roślinki. Zrobił to raz i drugi, pokropił wszystkie kwiatki dookoła. Poczuł się rześko, czuł, że wstępuje w niego razem z tą zimna woda energia. Nagle usłyszał głos nauczycielki: - Pora wracać ! - Znowu rozpostarł skrzydła i z niezwykłą siłą wzniósł się wysoko, wysoko. Wzbijał się szybko, wznosił się jak samolot i krążył w powietrzu pełen sił i radości, że potrafi fruwać. Tak skończyła się pierwsza lekcja nauki fruwania w szkole dla wróbelków. Jeśli będziecie chcieli wrócić, to możemy to zrobić jutro
i zobaczyć, czego jeszcze uczą się ptaszki w swojej szkole.


Bajka relaksacyjna nr 3

Mały niedźwiadek szedł wolno przez las. Czuł ogarniające go zmęczenie, nóżki zrobiły się jakieś ciężkie i nie chciały odrywać się od ziemi. Rozglądał się dookoła, szukając miejsca do odpoczynku. Drzewa rosły tutaj rzadziej, słońce coraz swobodniej przeciskało się przez konary drzew, oświetlając wszystko dookoła.
Chyba niedaleko jest jakaś polanka, tam sobie odpocznę - pomyślał miś.
I rzeczywiście, po chwili jego oczom ukazała się mała łączka otoczona ze wszystkich stron drzewami. Stanął na jej skraju i znieruchomiał z zachwytu: niskie krzewy, trawa, kwiaty jak kolorowy dywan rozkładały się u jego stóp. Na środku łączki zajączki, króliczki, ba, nawet myszki wygrzewały się w promieniach słońca. Spojrzał na niebo. Było bezchmurne, słońce jakby wiedziało, że zwierzęta oczekują na jego promienie, bo świeciło bardzo mocno. Miś wystawił pyszczek do słońca i poczuł, jak przyjemne ciepło obejmuje najpierw jego głowę, a potem całe ciało. Usłyszał lekki szum wiatru i brzęczenie owadów, które unosiły się nad kwiatami. Głęboko odetchnął. W nos wkręcał się delikatny zapach trawy i kwiatów.
Tutaj jest wspaniałe miejsce do odpoczynku - pomyślał, po czym położył się wygodnie na trawie, jak na kocyku, łapki podłożył sobie pod głowę. Zamknął oczy. Odpoczywał. Oddychał miarowo i spokojnie. Zrobił głęboki wdech, wciągnął powietrze przez nos, a po chwili wypuścił je. Powtórzył to jeszcze raz. Czuł, jak z każdym wydechem pozbywa się zmęczenia. Był teraz przyjemnie rozluźniony, poczuł się ciężki i bezwładny. Jego głowa, brzuszek i nóżki były jak z ołowiu. Wtulił się w trawkę jak w kołderkę. Było mu bardzo wygodnie. Oddychał równo i miarowo, jego klatka piersiowa spokojnie w rytm wdechu i wydechu unosiła się i opadała, tak jak fale morskie, kiedy wolno i leniwie przybijają do brzegu. Poczuł się teraz tak dobrze ! Delikatny wiaterek przesuwał się po całym jego ciele, rozpoczynając od czubka głowy aż po koniuszki łapek, zabierając z niego zmęczenie i napięcie. Robił to raz i drugi, powtarzał wiele razy. Promienie słońca przyjemnie ogrzewały. Miś odpoczywał. Po chwili zasnął, a razem z nim zajączki, króliczki i nawet małe myszki. Zrobiło się tak cicho, że nie słychać było nawet brzęczenia pszczół. Słońce wolno szło po niebie. Nagle, nie wiadomo skąd, pojawiły się małe chmurki, rozpoczęły zabawę w chowanego, biegały po całym niebie, zagradzały drogę promyczkom, które płynęły na ziemię. Wiatr zaczął silniej dmuchać, łączka budziła się ze snu. Zabrzęczały pszczółki, które znowu zabrały się do zbierania miodu z kwiatów, ptaszki rozpoczęły swe trele, a motyle rozpościerając skrzydełka, unosiły się nad roślinkami. Wtem jeden z nich, taki najmniejszy motylek usiadł na nosku niedźwiadka i w rezultacie niechcący go przebudził. Miś leniwie otworzył oczy. Przetarł je łapkami. Ziewnął raz i drugi, przeciągnął się. Wiaterek tymczasem nagle zawirował, zatańczył i chłodnym powietrzem orzeźwił go. Najpierw dotknął jego łap. Wniknęła w nie ożywcza siła, miś poczuł, jakby zanurzył je w chłodnym strumyku. Ten przyjemny, orzeźwiający dotyk przenikał coraz wyżej i wyżej, jak prysznic ogarnął ciało, dając energię, przepełniając siłą. Miś łapkami, główką, nóżkami. Wstał, otrzepał futerko, poczuł się odprężony i wypoczęty. Wiaterek wzmagał się, coraz silniej, tańcząc po łące i zachęcając wszystkich do zabawy. W jego rytm pochylały się trawy, kwiatki, a nawet krzewy ruszały swymi gałązkami jak ramionami.
Cudownie wypocząłem - pomyślał miś. - Jutro na pewno tutaj powrócę, ale teraz już pora wracać do domu. Czeka tam przecież na mnie mama i przepyszny podwieczorek. W tym momencie pogłaskał się po brzuszku i ruszył energicznie, podskakując w rytm podmuchów, w kierunku swego domu.


Bajka relaksacyjna 4
"Pszczoła Słoduszka"

Zbliżało się lato. Słońce coraz mocniej grzało. Słoduszka od rana zbierała z kwiatów słodki nektar. Nagle poczuła zmęczenie. Ile to jeszcze kwiatów muszę odwiedzić? Zaczęła liczyć: jeden, dwa, trzy… jedenaście, dwanaście. Położyła się wygodnie na dużym liściu, rozluźniła zmęczone nóżki i łapki, zamknęła oczy. Jej brzuszek zaczął spokojnie oddychać. Jak mi dobrze, słyszę tylko piękną, cichą muzykę - pomyślała Słoduszka. Moja prawa łapka staje się coraz cięższa, nie chcę mi się jej podnieść. Moja lewa łapka staje się leniwa, nie chce mi się jej podnieść. Tylko mój brzuch równiutko, spokojnie oddycha. Prawa noga z przyczepionym woreczkiem miodu staje się ciężka, coraz cięższa i cięższa. Nie chcę mi się jej podnieść. Głowa jest tak wygodnie ułożona. Jestem spokojna, słyszę piękną muzykę. Czuję jak słońce ogrzewa moje nogi i łapki. Jest mi coraz cieplej… całe ciało jest przyjemnie ogrzane słońcem. Jestem spokojna, czuje się bezpiecznie. Jeszcze przez chwilę w ciszy posłucham tej pięknej muzyki…


Bajka terapeutyczna

Słońce chyliło się ku zachodowi. Minął kolejny dzień, a mała mrówka siedząc przy mrowisku i patrząc, jak wszystko dookoła układa się snu cichutko zapłakała. Przyszła na świat z jedną krótszą nóżką, przez co nie była tak sprawna jak jej cała rodzina. Pomagała w budowaniu mrowiska jak tylko mogła najlepiej, ale wciąż była popychana, odsuwana a najbardziej bolały ją przezwiska, którymi zasypywano ją co dnia. Mrówka Kulejka - nazywano ja tak od urodzenia - nie znalazła dotąd żadnej bratniej duszy. Wiele by oddala za to, żeby ją zaakceptowano. Zmęczona całodniową pracą zasnęła. Śnił jej się wielki plac zabaw, na którym bawiła się z innymi mrówkami cała i zdrowa. Biegała uśmiechając się. Każdy kto ją widział zatrzymywał się zamieniając z nią kilka słów, ponieważ była z natury pogodna i radosna.
Po przebudzeniu głęboko westchnęła. Zdawała sobie sprawę, że nigdy nie będzie tak sprawna jak jej liczna rodzina. Była bardzo smutna bo czekał ja kolejny trudny dzień. Już słyszała za sobą
- Kuternogo, rusz się. Czas do pracy. Długo się będziesz ślimaczyć? Szybciej.
Nie potrafiła dłużej znieść wyzwisk, ciągłego popędzania i braku akceptacji. W przypływie wielkiej rozpaczy postanowiła uciec. Jej decyzja była nieodwołalna. Odejście wiązało się z wielkim ryzykiem, a nawet utratą życia. Mrówki bowiem nie potrafią żyć samotnie. Kulejka jednak nie miała się do kogo zwrócić o pomoc i zaryzykowała. Pochylona wstała i posuwistym, ciężkim krokiem ruszyła przed siebie.
Nagle usłyszała wołanie o pomoc. Skierowała swe kroki w kierunku skąd dochodził rozpaczliwy głos. Podeszła bliżej i ku swojemu zdumieniu zobaczyła królową w towarzystwie przybocznej straży. Królowa leżała nieprzytomna pod gałązką, która pod wpływem silnego wiatru ułamała się z drzewa. Mrówki czuwające nad bezpieczeństwem królowej wpadły w panikę i histerycznie wołały o pomoc. Kulejka pełna obaw ruszyła w kierunku mrowiska głośno wołając:
- Królowa jest w niebezpieczeństwie. Ratunku. Pomocy.
- Któż tak wrzeszczy od rana? - zawołała jedna z mrówek.
- Pomóżmy królowej matce. Leży nieprzytomna pod gałązką.
Ktoś z oddali krzyknął:
- Przecież to niemożliwe. Królowa jest w swoim apartamencie i z pewnością jeszcze się nie obudziła.
Kulejka jednak nie dawała za wygraną. Królowa mogła umrzeć, a ona jako jej podwładna nie mogła na to pozwolić.
- Jeżeli mi nie wierzycie to sami sprawdźcie - zawołała i ruszyła w kierunku leżącej bezwładnie królowej, nie oglądając się za siebie.
Jedna z mrówek podążyła za Kulejką a wnet i pozostałe chcąc sprawdzić, czy to prawda. Niestety Kulejka miała rację. Mrówki przystąpiły do ratowania swojej królowej matki. Podniosły ciężką dla nich gałąź i zaniosły królową do mrowiska, gdzie ułożono ją wygodnie w jej królewskim łożu. Wkrótce królowa odzyskała przytomność i kazała wezwać wybawicielkę Kulejkę którą na oczach wszystkich mrówek mianowała osobista damą.
Od tej chwili wszyscy odnosili się z szacunkiem do Kulejki i nikt nie ośmielił się jej dokuczać z powodu jej kalectwa. Z czasem odważna mrówka zdobyła sobie przyjaciół, którzy pokochali ją za jej dobroć i chęć niesienia pomocy. Mała Kulejka otoczona troskliwością i miłością z czasem zapomniała o swoim kalectwie. Jej życie było niezwykle ciekawe, a o jej wrażliwości na krzywdę opowiadano długo w całym mrowisku.


Bajka terapeutyczna 2

Pewnego jesiennego słonecznego popołudnia w okno zapukała jakaś dziwna postać. Ubrana była w długą błękitną suknię, wokół szyi miała okręcony ciepły szal, a w ręku trzymała długą czarodziejską różdżkę. Pukała, stukała, a tu nikt nie zwracał na nią uwagi. Zniechęcona smutna usiadła na parapecie i ze smutkiem spoglądała na salę, w której radośnie bawiły się dzieci. Nagle Jaś zobaczył dziwną postać siedząca za oknem i powiedział o tym pani Grażynce. Pani uchyliła ostrożnie okno i do sali wleciała z silnym powiewem jesiennego wiatru nieznajoma postać.
Zawisła wysoko na lampie po czym przywitała się z dziećmi i zaczęła swoją opowieść. Jej głos dźwięczał jak małe krystaliczne dzwoneczki. Tajemnicza niewiasta powiedziała „mam na imię Gizela i jestem wróżką. Mieszkam na pierzastej, puszystej chmurce ".Gizela była wróżką, która bardzo lubiła dzieci, odwiedzała je i przynosiła im swoje bajki. W tym dniu trzymając w ręku różdżkę, dotykała dzieci i witała się z nimi. "Dzień dobry Marku, witaj Pawełku” itd.
Za oknem było szaro i pochmurno, duże krople deszczu uderzały o szybę wystukując smutne rytmy. Nagle okno zaskrzypiało i do sali weszła
Wróżka Gizela z dużym kolorowym parasolem. Ubrana była w żółtą pelerynę, a na nogach miała czerwone kalosze. Rozebrała się, usiadła na krzesełku i zaprosiła dzieci na wycieczkę do CZARODZIEJSKIEGO LASU.
W lesie było cicho. przez gałęzie wysokich drzew przedzierały się jasne promienie jesiennego słońca. Dzieci rozbiegły się i zbierały kolorowe liście, kasztany i żołędzie. Sandra znalazła dużego czerwonego muchomora, Wiktor usłyszał stukanie dzięcioła, Paulinka zobaczyła małą rudą wiewiórkę, która skakała po drzewach. Dzieci zmęczone zabawą położyły się na trawie i oglądały białe, puszyste chmurki przesuwające się po błękitnym niebie . Adrian zobaczył białą pasącą się owieczkę na niebieskiej łące, Sebastian ujrzał dużego smoka z czterema głowami, Ola widziała małą dziewczynkę ubraną w białą sukienkę z bufiastymi rękawami. Gizela chodziła między dziećmi i głaskała je po głowach, nuciła im piosenki. Wszyscy czuli się wspaniale, było im ciepło i dobrze, wcale nie miały ochoty wracać do przedszkola. Jednak zbliżała się pora podwieczorku i kończył się czas wizyty w Czarodziejskim Lesie.
Dzieci chwyciły Wróżkę Gizelę za jej długą niebieską sukienkę, uniosły się wysoko do góry i poszybowały. Usiadły wygodnie w wagonikach z chmurek i ruszyły w drogę powrotną do przedszkola. Pociąg zatrzymał się przed szeroko otwartym oknem. Przedszkolaki weszły do swojej sali, nagle poczuły jak Wróżka delikatnie dotyka wszystkich po kolei i mówi „pobudka Jasiu, wstawaj Martusiu, już wstajemy Karolku, pora wstawać Weroniczko”( Gizela po kolei budzi dzieci ).
Dzieci z niepokojem wyglądały przez okno czekając na Wróżkę Gizelę, były bardzo smutne, gdyż nie pojawiła się w przedszkolu od poniedziałku, a dzisiaj już czwartek. Myślały „chyba coś się stało naszej Wróżce Gizeli? ".
Z drzewa spadały kolorowe liście, wiatr rozwiewał je po całym ogrodzie. Nagle po długim promieniu słońca zaczęła powoli spuszczać się Wróżka Gizela. Jesienny wiatr rozwiewał jej niebieską sukienkę, która układała się w kształt talerza UFO . Gizela wylądowała na środku dywanu i zaczęła swoją opowieść.
„Spóźniłam się przepraszam, nie było mnie u was trzy dni, ale spotkała mnie niezwykła przygoda:
Nocą czarną, ciemną głuchą,
Na mój ogród spadło UFO
Pewnie zepsuł im się talerz.
Lub nie chcieli lecieć dalej
I wylazły dwie pokraki,
Każdy inny, taki siaki,
Miały oczy jak szpareczki,
Ręce cienkie jak niteczki,
Nosy grube jak cebule,
Każdy futrem się otulał,
Włosy mieli krótko ścięte
I ogony jak diablęta.
Dziwili się w gęstym mroku,
Że na ziemi taki spokój.
( J.Ruth-Charlewska )
„Ja przez okno ich widziałam i zupełnie się nie bałam, ale o wizycie u was zapomniałam ". Gizela przykucnęła przy Krzysiu, Marku, Pauli ( i innych dzieciach ) szepcząc „ przepraszam cię za spóźnienie, wiem że było wam smutno. Jutro punktualnie przybędę z nową bajką ".
Kiedy za oknem zgasło słońce i na granatowe niebo wyszedł srebrny księżyc, Wróżka Gizela z wielką niecierpliwością zapukała w okno. Było jej zimno i chciała jak najszybciej znaleźć się w jasnej, ciepłej i przytulnej sali.
W oknie była malutka szparka przez którą przecisnęła się Gizela. Kiedy rozsiadła się między dziećmi na dywanie, zauważyła, że jej piękna niebieska suknia jest rozdarta .Chwilę pomyślała i powiedziała „zabiorę was dzisiaj do KRAINY MATERII, gdzie piękne barwne motyle tkają materiały na suknie dla wróżek”.
Na wyprawę poleci ze mną „ Adrian, który pomógł Krzysiowi zawiązać buta, Oskar, który pięknie sprzątał zabawki, Weronika, która podzieliła się klockami z Olkiem ( Gizela wymienia po kolei wszystkie dzieci ).
Wróżka przewiązała dzieci złotą nitką i uniosła je wysoko. W czasie lotu dzieci oglądały z góry rozświetlone miasto, tysiące migocących gwiazd. Nagle ciemność rozpłynęła się i zobaczyły duże różowe słońce i kolorowe motyle, które przędły bajeczne kolorowe materiały.
W pracowni panowała cisza i spokój. Nagle cały rytm pracy został przerwany, nici zaczęły się plątać na nitkach powstawały supełki. Motyle opuściły swoje kolorowe skrzydła i zapłakały. I tu z pomocą przyszły motylowym prządkom dzieci, które swoimi malutkimi rączkami rozplątały supły i supełki, rozdzieliły nitki i praca mogła rozpocząć się na nowo. Kolorowe motyle za udzieloną pomoc podziękowały dzieciom i podarowały Gizeli kupon błękitnego materiału na nową sukienkę. Wróżka Gizela była bardzo szczęśliwa i dumna ze swoich małych przyjaciół. Zaprosiła wszystkie dzieci na pyszne lody z bitą śmietaną. Po zakończonej uczcie lodowej wszyscy wyruszyli w drogę powrotną. Gizela dotykała dzieci czarodziejską i jeszcze raz dziękowała za pomoc i błękitny materiał na nową sukienkę „ dziękuję ci Karolu i tobie Franiu też, Sebastianowi jeszcze raz dziękuję i tobie Paulinko też.” (Wróżka podchodzi kolejno do dzieci i im dziękuje).
Wszystkie dzieci straciły już nadzieję, że za chmur wyjrzy słońce i wyjdą na spacer. Wyglądały przez okno i czekały na Wróżkę . „ Może Gizela zabierze nas na wycieczkę ?”- rozmarzył się Sebastian.
Nagle zahuczał wiatr w kominie, zawirowały liście leżące na klombie. W szybkę delikatnie zapukała Gizela, uśmiechnęła się do dzieci i powiedziała „ zabieram was dzisiaj do CZEKOLADOWEJ KRAINY. Zamknijcie oczy, połóżcie się wygodnie za chwilę powiem wam kto ze mną poleci, „Julcia, która ma śliczne oczy jak węgielki, Partycja, która zawsze się pięknie uśmiecha, Emilka, która nie boi się już chodzić do przedszkola”. ( Gizela wymienia pozostałe dzieci ).
Przed drzwiami czekały ustawione w szeregu marcepanowe ważki. Dzieci siadły na nie i wyfrunęły na wyprawę . W CZEKOLADOWEJ KRAINIE domy były z czekolady, po ulicach jeździły czekoladowe samochody, panowie chodzili po ulicach w czekoladowych kapeluszach i krawatach, a panie nosiły na nogach czekoladowe pantofelki .W ogródkach przed domami rosły landrynkowe drzewa. Ważki z dziećmi wylądowały na karmelowym lotnisku. Niedaleko był plac zabaw na którym dzieci bawiły się w berka, bujały się na waniliowych huśtawkach, robiły babki z wiórków kokosowych. Zmęczone zabawą usiadły na piernikowych ławkach i popijały ptasie mleko. Dzieci położyły się w hamakach z galaretki owocowej i zasnęły. Obudził je lemoniadowy deszcz, Wróżka wyjęła ze swojego zaczarowanego plecaka dwadzieścia cztery kolorowe parasole i rozdała je dzieciom. Wtem przyleciał z nad Czekoladowego Morza psotny Zefirek i porwał dzieci w drogę powrotną do przedszkola. Tam Gizela podziękowała wszystkim dzieciom za to, że były grzeczne i cierpliwe. Nikogo nie popychały, razem się bawiły, każdego głaskała po głowie mówiąc „ byłaś bardzo grzeczna Marcelinko, a ty Filipku cierpliwy”. ( Wróżka gratulowała wszystkim dzieciom ).
Z nieba leniwie opadały duże płatki śniegu, pokrywając całą ziemię wielką puszystą pierzynką. Drzewa i krzewy w ogrodzie przedszkolnym otuliły się bardzo szczelnie białym puchem śnieżnym czekając w spokoju na wiosnę. Ciszę i spokój który panował za oknem przerwały głośne krakania wron, które chodziły dostojnie wokół karmnika wyszukując okruszków chleba i ziarenek pozostawionych przez dzieci.
''Ale smutno i tak cicho'' powiedział Marek”. Może odwiedzi nas dzisiaj Wróżka Gizela i zabierze nas na kolejną wyprawę? .Dzieciom bardzo spodobał się pomysł kolegi, położyły się wygodnie na dywanie, zamknęły oczy i wsłuchały się w ciszę. Nagle za oknem rozdzwoniły się dzwonki u sań Gizeli było je słychać coraz wyraźniej. Konie zatrzymały się pod oknem z sań wysiadła Wróżka . Uderzyła delikatnie czarodziejską różdżką w wiszący sopel nad dachem wyczarowując kryształowe schody po których wbiegła do dzieci na górę. Przywitała się bardzo pośpiesznie ze swoimi małymi przyjaciółmi ,owinęła je swoim szalem i zaczęła unosić się coraz wyżej i wyżej, aby po chwili razem z płatkami śniegu wylądować w swoich saniach. Dzisiaj zabiorę was do LODOWEJ KRAINY '' powiedziała wróżka lądując bezpiecznie w saniach. Konie ruszyły ciągnąc sanie rozdzwoniły się dzwoneczki wygrywając rytm znanej dzieciom piosenki
''Jaka pyszna sanna,
raźno parsknął koń
śnieg rozbijał kopytami,
sanki dzwonią dzwoneczkami
dzeń, dzeń, dzeń........
Sanie razem z dziećmi uniosły się wysoko ponad ziemię wpadając w olbrzymią trąbę powietrzną, która wciągnęła je jak rura odkurzacza. Nagle przed oczami dzieci pojawił się dziwny widok. Biel roztaczała się dookoła, wypełniała każde miejsce, całą przestrzeń. Widok był przygnębiający i groźny. „Co my tu będziemy robić?'' zmartwiła się Weronika. „Nie ma górki ani lodowiska'' rozłożył bezradnie ręce Pawełek. Gizela uśmiechnęła się tajemniczo i klasnęła w dłonie. Nagle pojawiła się górka z torem saneczkowym, srebrzyste lodowisko. Dzieci z okrzykiem rozbiegły się po LODOWEJ KRAINIE. Karol
z Sebastianem zjeżdżali z wysokiej górki na sankach. Krzysiu, Ola, Jaś, Mateusz i Oskar rozgrywali mecz hokejowy z bałwankami, które zamieszkiwały LODOWĄ KRAINĘ. Marta, Paula jeździły figurowo na lodzie. Adrian z Natalką zjeżdżali na skibobach. Zabawa była wspaniała, nikt nie myślał o powrocie do przedszkola, ale kiedy słońce schowało się za lodową górę i dookoła zrobiło się bardzo nieprzyjemnie. Kacper zawołał „Ale zimno!'' i wtedy Wróżka ponownie uśmiechnęła się tajemniczo. Klasnęła w dłonie, a z pod ziemi trysnął gorący gejzer malinowego soku. Dzieci napiły się pachnącego słodkiego napoju i zrobiły się bardzo senne, usłyszały tylko głośne granie tysiąca dzwoneczków i. kiedy otworzyły oczy zobaczyły ,że leżą w swojej sali. Zaczęły się zastanawiać czy to prawda czy sen. Tylko pan Waldek wchodząc do łazienki aby naprawić zepsuty kran szepnął coś cicho pod wąsem.
Grudzień dawał się we znaki srogim mrozem, lodowatym wiatrem wszystkim ludziom i zwierzętom. Grube ciężkie chmury wisiały nisko nad ziemią. Dobre wróżki robiły porządki i trzepały swoje pierzynki z których leciały na ziemię duże płatki śniegu, pokrywając i otulając cały świat w głębokim śnie.
„Nudzę się'' powiedział Jaś przeciągając się leniwie. I stało się jak zwykle coś bardzo dziwnego i niewytłumaczalnego. Wszyscy unieśli się wysoko pod sufit i zawiśli tam na kilka sekund .W tym czasie Gizela wspinała się po najdłuższym soplu lodu w gimnastycznym stroju z gwizdkiem na szyi do sali dzieci. Kocim skokiem pokonała wszystkie stojące na drodze przeszkody i stanęła przed dziećmi. „Zabieram was dzisiaj do CZWORAKOLANDII” .
W KRAINIE CZWORAKOLANDII dzieci pokonywały różne trudności, aby stać się sprawnymi, dzielnymi sportowcami. Szły do przodu i na wspak czworakując, pokonywały też dzielnie trasę po kolorowych dywanikach, musiały też przejść przez zaczarowane koła prosto i w slalomie. Najtrudniejszą sztuką było przejście przez ognisty krążek. Gizela nie mogła się nadziwić że dzieci są tak wysportowane i dały z siebie wszystko, aby zostać mistrzami czworakowania. Wróżka dziękowała Karolowi, że tak się starał, Adrianowi za skupienie i wysiłek, Marcie za dokładnie wykonanie ćwiczeń.
„Bo to już wiosna, wiosna, wonna i radosna.'' ćwierkały wróble w ogrodzie przedszkolnym. Było ciepło i przyjemnie. Drzewa i krzewy wypuszczały zielone pąki, delikatny wietrzyk kołysał pierwsze źdźbła trawy. Dookoła panował jakiś szczególny uroczysty nastrój. Dzieci bawiły się w sali cicho i zgodnie. Przez uchylone okno do sali zaglądało złote słońce, które malowało na dywanie świetliste plamy. Nagle do sali wpadł lustrzany zajączek, który skakał po zabawkach, ścianach i wyraźnie pokazywał dzieciom jakieś znaki. „On nam chce coś powiedzieć'' wyszeptał Marek, który od dłuższego czasu obserwował psotnego zajączka. Dzieci pośpiesznie odłożyły zabawki na półki ponieważ postanowiły iść za zajączkiem.
Wyszły z sali, zeszły po schodach do szatni. Tam błyskawicznie ubrały się i wybiegły na plac zabaw. A tam na zielonym rowerze siedziała Wróżka Gizela. Przywitała się z przedszkolną gromadą i przyjaznym gestem wskazała dzieciom 24 prześliczne nowe rowery, które stały i dzwoniąc srebrzystymi dzwonkami dawały znać że nadeszła pora na kolejną wyprawę. Wszyscy w pośpiechu wsiedli na swoje czarodziejskie rumaki i ruszyły w nieznane. ''Zabieram was dzisiaj do MAJOWEGO GAJU, proszę przestrzegać zasad ruchu drogowego, ustępować pierwszeństwa pieszym i nie przekraczać prędkości. Dzieci mocno naciskał na pedały, ale rowery nie jechały do przodu tylko unosiły się wysoko, coraz wyżej ku majowemu słońcu. To była ciężka podróż, słońce grzało coraz mocniej, a nogi powoli odmawiały posłuszeństwa. „Nie dam rady'' zapłakała Paulinka. „Musimy się zatrzymać i trochę odpocząć'' zawołał zdyszany Krzyś. Niestety Gizela dalej jechała nie oglądając się za siebie. Dzieci jechały dalej i dalej. Wtem przy drodze pojawił się znak MAJOWY GAJ ''Jesteśmy na miejscu'' zadźwięczał głos Wróżki. Dzieci zsiadły z rowerów i zaczęły iść wąską dróżką pod górę. Następnie skręciły w lewo mijając duży rozłożysty dąb na którym mieszkała ruda wiewiórka Iskierka, przywitały się z nią i poszły dalej. Wtem zobaczyły w pełnej swej krasie MAJOWY GAJ. Był to zestaw odcieni zieleni przeplatany bielą kwitnących drzew jabłoni, śliw, grusz i wiśni. „Ale tu pięknie'' wyszeptała cichuteńko Weronika. „Możemy się tu zatrzymać?'' zapytał Oskar. Dookoła krążyły zapracowane pszczoły, zbierając dla swoich małych gości słodki nektar, który wlewały w kielichy białych dzwonków i podawały dzieciom. Dziewczynki rozbiegły się po łące zbierając kwiaty na wianki, chłopcy puszczali latawce i kaczki na niedalekim stawie. Kiedy już nikt nie miał ochoty na zabawę kładł się pod kwitnącym bzem i wsłuchiwał się w ptasie trele. Powoli dzieci zamykały oczy i zapadały w głęboki sen. Śniło im się, że........, ale o tym opowiedzą mi kiedy wrócą do przedszkola.
„Wstawaj Franku, pobudka Sebastianku, już czas otworzyć oczy Pawełku........".
W sali panował wielki bałagan i jak często to się zdarza, nie było chętnych do sprzątania. Ola twierdziła, że nie bawiła się lalkami, Sebastian, że nie brał z półki samochodów, rozsypane klocki nie były sprawką Martusi. „Kto nam zrobił w sali taki bałagan?” – zastanawiała się pani Grażyna. Dzieci zaczęły skarżyć, obwiniać siebie nawzajem. Zrobiła się bardzo nieprzyjemna atmosfera, podniosły się krzyki i lamenty. Nikt nie zauważył, że do sali weszła Wróżka Gizela i stanęła jak zamurowana. Zrobiła okrągłe oczy ze zdziwienia, zaniemówiła z wrażenia. Stała i czekała aż ktoś ją powita, a tu dalej słychać tylko coraz większe krzyki i kłótnie. Zniecierpliwiona klasnęła w dłonie, dalej nic – żadnej reakcji. Tupnęła nogą i znowu nic. Wyciągnęła z czarodziejskiego plecaka piszczałkę i zapiszczała. Dzieci znieruchomiały i zaczęły powoli unosić się do góry. Dopiero wtedy zauważyły miłego gościa, kiedy zawisły pod sufitem. „Dzień dobry” – powiedziały, bo przecież doskonale znały zasady dobrego wychowania. „Dzień dobry” – odpowiedziała Wróżka, która też wiedziała jak się zachować w takiej sytuacji. Zastanowiła się głęboko i po chwili powiedziała: „Zabieram was dzisiaj do KRAINY zwanej ŚMIECIOLANDIĄ. Ruszamy.” Wróżka bardzo dokładnie pospinała dzieci dużymi agrafkami, które wpięła sobie do swojego odświętnego kapelusza. Okręciła się trzy razy w lewo, pięć razy w prawo i wypłynęła przez uchylony lufcik. Podróż nie trwała długo. Przedszkolaki wraz z Gizelą przelecieli nad torami kolejki wąskotorowej, ominęli dwa duże wieżowce, skręcili dużym łukiem w lewo i lecieli po prostej około 30 minut. Dookoła świeciło słońce, a zielone gałęzie wysokich drzew pozdrawiały ich dostojnie falując swoimi liśćmi. Nagle zrobiło się szaro, słońce zgasło, a dzieci poczuły nieprzyjemny zapach. „Jesteśmy na miejscu!” – krzyknęła Gizela – i z szybkością światła cała gromadka znalazła się pośrodku wielkiego wysypiska śmieci. „Ale tu śmierdzi!” – skrzywił się Franiu zatykając nos. „Tu jest brudno i bardzo nieprzyjemnie.” – orzekła Kazimiera, „Co to za pomysł, żeby zabrać nas w tak nieprzyjemne miejsce?” z obrażoną miną stwierdziła Olusia. Z daleka słychać było warkot wielkiej koparki. Kiedy zbliżyła się do dzieci wysiadł z niej jegomość w ciemnych okularach. Na głowie miał czarna, skórzaną czapkę z dużym daszkiem, ubranie miał wymiętolone i dawno nie prane. Twarz jego była nieogolona i wykrzywiona w nieprzyjemnym grymasie. Wyciągnął dużą, spracowaną, popękaną dłoń i podał ją kobiecie siedzącej w kabinie koparki. „Jaśnie Pani jesteśmy na miejscu”. Jego głos był miły, ale donośny jak Dzwon Zygmunta. Z oblepionego gliną pojazdu wysiadła tajemnicza postać. Stanęła dumnie przed dziećmi i dłubiąc w nosie wsparła się na ramieniu mężczyzny. Jej długie, tłuste rudawe włosy spięte były w koński ogon. Jej głowę zdobiła płócienna czapka, która była niewiadomego koloru. Wyblakłe, spłowiałe ubranie kobiety było pokryte dużymi tłustymi plamami. „Witajcie w naszej krainie, jestem BRUDASKA WIELKA, a to mój mąż HAŁASEK X, zwany również jako KRZYKACZ V”. Dzieci zaniemówiły z wrażenia, zapominając o dobrych manierach. Dookoła słychać było furkotanie podartych starych reklamówek i pobrzękiwanie pogiętych puszek po Coca-Coli.
Spod sterty śmieci niespodziewanie wyłoniły się głowy nieznanych nikomu dzieci. „Pozwólcie, że wam przedstawię swoje pociechy: Księżniczka Brudna Woda, Pan Smrodek, Mały Książę Nieużytek, Freonek, Fetorek i wiecznie zapłakany Mister Ozonek, który szuka przyjaciół. Zapraszam was do wspólnej zabawy, a potem zjemy może wspólnie podwieczorek. Ludzie wyrzucają tyle różnych smakołyków.” Cała grupa stała jak zaczarowana. Nikt nie miał ochoty na zabawę, a tym bardziej podwieczorek w takim otoczeniu. „Bardzo dziękujemy, ale na nas już czas” – powiedział bardzo dyplomatycznie Jaś. Wszystkie dzieci zwróciły błagalne spojrzenie w stronę Wróżki Gizeli. Ona stała jednak dalej niewzruszona. Nagle Marek głośno zawołał: „Ale my musimy w naszej sali zrobić generalne porządki”. „Musimy powycierać kurze, poustawiać zabawki na swoje miejsce, pozbierać klocki...” – wtórowały mu dzieci. „Jeśli tak, to wracamy” – odpowiedziała zadowolona Gizela i przypięła wszystkie dzieci dużymi agrafkami do swego odświętnego kapelusza. Zakręciła się dziesięć razy na prawej nodze w lewą stronę i zawisła nad głowami Królewskiej Pary i ich dzieci. „Do widzenia” – wołały przedszkolaki żegnając ŚMIECIOLANDIĘ, tym razem bez żalu. Kiedy znalazły się w sali, od razu wzięły się zgodnie za porządki. Gizela chodziła między nimi i każdemu rozdawała dobre słowa. Oskarowi: „Jak sprytnie układasz te klocki”. Konradowi: „Jesteś mistrzem w segregowaniu puzzli”. Tylko Marek o czymś myślał... A o czym?..... O małym Ozonku, który szukał przyjaciół.

Kiedy w podziemnej krainie potomkowie Krasnala Hałabały zbierali potoki łez, które spływały ze świata ludzi, w przedszkolu nie było słychać żadnych odgłosów. Nikomu nie chciało się ani mówić, ani śmiać. „Co tu robić?” – szepnął Adrian. „Zróbmy coś z tym smutkiem” – dodał Marek. „Dlaczego zdarzają się takie dni jak dzisiaj?” – zapytała pani Grażynka. Dzieci długo zastanawiały się nad pytaniem, ale nikt nie potrafił na nie odpowiedzieć. I znowu zapadła długa cisza.
Weronika chciała się bawić z Martą, ale ona wydęła brzydko usta i odwróciła się do niej plecami. Karol podszedł do Pawła i zaproponował mu partię szachów, ale ten tylko wzruszył ramionami. W tym czasie na korytarzu rozległ się straszliwy płacz. To płakał Hubert ze starszaków, którego uderzył z całej siły Tomek. Zrobiło się jeszcze bardziej smutno. „Ja chcę do mamy!” – powiedziała Paula, a w jej oczach pojawiły się łzy.
Nagle drzwi do sali zaskrzypiały i weszła nasza stara znajoma – Wróżka Gizela. Uśmiechnęła się wesoło i każdemu z dzieci przesłała całuska. Rozsiadła się wygodnie na dywanie i jakby nie dostrzegając wielkiego smutku powiedziała: „Zadam wam dzisiaj pewne pytanie: Gdzie szukac dobroci?” Nie czekając nawet na odpowiedzi dzieci mówiła dalej...
„Gdzie szukać dobroci?
W konfiturach cioci?
Czy w kwiecie paproci?
Może w miodzie jest – bo on taki słodki,
Może ją roznoszą krasnoludki
Na tacach w srebrnych dzbanuszkach.
Czy się w kwiatach trzepocze jak motyl? Lub na drzewach
Jak czereśnia dojrzała? (...)
Może czarodziej w kosmicznym UFO
Sypie ją z góry zaklętą szuflą?
A może mieszka w nas samych?
I w ciepłych oczach mamy,
I nawet w tatusiowym gniewie...
Tylko się o tym nie wie.”
(J. Papuzińska)

Kiedy Gizela kończyła swoją opowieść dzieci znały już odpowiedź na zadane wcześniej pytanie. Wróżka wstała. Kolejno podchodziła do dzieci i jak w zabawie „Papużka” cichutko szeptała im do uszka same dobre słowa. Kacperkowi wyszeptała........, ale stop – przecież to wielka tajemnica każdego dziecka. Jak zechcą, to może nam o tym powiedzą.
Wróżka Gizela niepostrzeżenie wymknęła się z sali, zostawiając włączone radio, z którego dzieci usłyszały słowa piosenki:
„..., że jest taki dzień
i każdy tak ma,
że czasem jest źle
i jakoś nie tak,
a potem jest noc
i znowu jest dzień
i uwierz mi, że uśmiechniesz znów się...”


Bajka psychoedukacyjna 1

Nad brzegiem błękitnego morza na szerokiej, słonecznej plaży mieszkały ziarenka piasku. Dwoje z nich: okrągły, cytrynowy Ziarenek i wysoka, żółciutka jak słonecznik Ziarenka, było najlepszymi przyjaciółmi pod słońcem. Razem chodzili do szkoły i siedzieli w jednej ławce. Ziarenek umiał dobrze i szybko liczyć, a Ziarenka lubiła czytać książki i pisała piękne wiersze. Razem się bawili, razem odrabiali lekcje, w których pomagali sobie nawzajem, razem spędzali wakacje.
Pewnego dnia Ziarenek i Ziarenka postanowili popływać w morzu na materacach z liści. Dzień był wietrzny i wysokie fale zalewały liście, dlatego szybko powrócili na plażę. Susząc się w promieniach słońca Ziarenek spojrzał na przyjaciółkę i zobaczył, że jest jakaś blada i to od stóp do głów. Zdecydowanie nie przypominała żółciutkiej jak słonecznik Ziarenki.
- Może przestraszyła się fal? - pomyślał, ale nic nie powiedział.
Następnego dnia Ziarenka przyszła do szkoły jeszcze bledsza. Ziarenek przyglądał się jej z niepokojem. Przyjaciółka nie chciała biegać na przerwach ani grać w piłkę. Nawet pani spoglądała na Ziarenkę uważnie i postanowiła zatelefonować do jej rodziców.
Wieczorem Ziarenek postanowił odwiedzić koleżankę, żeby zapytać jak się czuje i czy wszystko jest w porządku. Wiedział, że jej rodzice wyjechali na kilka dni z wizytą do cioci na sąsiednią plażę i Ziarenką opiekuję się babcia.
- Jestem trochę zmęczona - przyznała Ziarenka - Pójdę dziś wcześniej spać i jutro wszystko już będzie dobrze.
Kiedy Ziarenek wyszedł, Ziarenka skuliła się w kącie swojego pokoju i rozpłakała. Tak naprawdę od kilku dni czuła się bardzo źle, ale bała się komukolwiek o tym powiedzieć. Nie wiedziała co robić i do kogo się z tym zwrócić. Nie chciała martwić swojej babci i przerywać wizyty rodziców u cioci. Postanowiła więc poczekać do następnego dnia. Może rzeczywiście wystarczy dobrze się wyspać?
Rankiem Ziarenka spojrzała przestraszona w lustro i ujrzała zupełnie obce, całkowicie białe ziarenko piasku. Podniosła do oczu rękę i przyjrzała się jej z uwagą.
- Hm - powiedziała - moja ręka pachnie jak cukierki, które mama kupuje w sklepie. - Podniosła do ust palec i polizała koniuszek.
- O nie! Nie jestem już ziarenkiem piasku! Zamieniłam się w ziarenko cukru! Co teraz będzie ? - jęknęła zrozpaczona. - Nie mogę iść taka biała do szkoły. Wszyscy będą się ze mnie śmiać. Założę na siebie kurtkę, spodnie, czapkę i buciki - pomyślała - i nikt nie zobaczy, że jestem taka biała.
Do szkoły dotarła tuż przed dzwonkiem i przemknęła szybko na swoje miejsce w klasie. Wszyscy spoglądali na nią ze zdziwieniem.
- Dlaczego jesteś tak grubo ubrana? Czyżbyś zapomniała, że mieszkamy w ciepłych krajach? - Ziarenek spoglądał na przyjaciółkę zaskoczony
Na szczęście pani właśnie weszła do klasy i Ziarenka nie musiała odpowiadać. Na przerwie szybko wymknęła się na boisko i usiadła samotnie. Podbiegł do niej najmniejszy w klasie Piasecznik, ale Ziarenka nie miała ochoty na zabawę i niegrzecznie odburknęła, żeby dał jej spokój. Podniosła się z miejsca, chcąc znaleźć inny spokojny kącik, a wtedy wpadły na nią rozpędzone ziarenka bawiące się w berka i strąciły jej czapkę. Wszyscy zamarli bez ruchu, wpatrując się w Ziarenkę.
- Jesteś cała biała - krzyknęła Piaskunka - Co ci się stało?
Ziarenka próbowała coś wyjaśnić, ale nagle podbiegł do niej mały Piasecznik i pociągnął noskiem.
- Pachniesz jak cukierki. Ależ ty nie jesteś już ziarenkiem piasku tylko wielkim ziarnem cukru - zawołał.
Ziarenka odskoczyły od koleżanki niepewne. Jeszcze nigdy nie widziały innego ziarenka piasku niż żółte. Poszeptały miedzy sobą i nagle zaczęły krzyczeć jedno przez drugie:
- Cukiernica! Worek cukru! Wielki gruby wór cukru!
Ziarenka skuliła się. Nie wiedziała jak wytłumaczyć ziarenkom coś, czego sama nie rozumiała i na co nie miała żadnego wpływu. Ziarenka nadal skandowały coraz wymyślniejsze i coraz bardziej złośliwe przezwiska, kiedy nadbiegł Ziarenek.
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin