- 1 -
W ubiegłym roku katechetycznym, już blisko wakacji, zgodnie z planem, przerabialiśmy w klasie siódmej katechezę na temat śmierci. Właściwie to smutny temat, ale wzięty z życia - nie można więc przejść obok niego obojętnie, nie można tego tematu pominąć. Wszyscy uczniowie zgodzili się z moim stwierdzeniem, że każdy człowiek kiedyś będzie musiał umrzeć, odejść z tego świata. Wtedy zgłosiła się Hania: "Proszę księdza, przed kilku dniami zmarł nasz sąsiad. Był bardzo młody, miał niespełna 30 lat. Wszyscy w okolicy go żałujemy, bo nie tylko był młody, ale też bardzo dobry. Nigdy nie odmówił nikomu pomocy. Wiem też, że opiekował się samotną staruszką, mieszkającą w tym samym domu. Dlaczego właśnie on zachorował na raka, a nie nasz inny sąsiad, wiecznie pijany i bijący swą żonę i dzieci. Czy to jest sprawiedliwe?" Zapadła w klasie cisza. Za chwilę Hania dodała zrezygnowana: "Zresztą tyle jest w świecie niesprawiedliwości..."
Nie wiem, co miała jeszcze na myśli, ale dopowiedzieli to inni uczniowie zwracając uwagę na wojny toczące się w świecie, na umierające z głodu dzieci, na bogactwo jednych, a biedę innych ludzi i wiele innych jeszcze objawów niesprawiedliwości. Aż cisnął się na usta wniosek, że niesprawiedliwość tryumfuje, że do niej należy zwycięstwo...
Ks. Andrzejewski R., Tryumf sprawiedliwości, BK 3-4/1987/, s.146-147
- 2 -
Kiedy byłem kapelanem szpitalnym, miałem możliwość obserwowania ludzi cierpiących. Codziennie wczesnym rankiem przechodziłem długimi korytarzami, mijając zapracowanych lekarzy, ofiarne pielęgniarki i czasem zapłakanych ludzi, którzy przychodzili do szpitala. by po raz ostatni pożegnać kogoś bliskiego. W pokojach zaś przebywali chorzy. Jedni bardziej cierpieli, inni mniej. Pewien Pan widząc księdza niosącego Pana Jezusa, powiedział głośno "Szczęść Boże" i pokornie przed Nim zgiął kolana. Natomiast w innej sali wszystkie panie spały i nie interesowały się tym, że Jezus chce im przynieść radość i ulgę w cierpieniu.
Najstarszym pacjentem w szpitalu był swego czasu mężczyzna, który liczył ponad 90 lat. Ile razy kapłan proponował: "Może chce pan wyspowiadać się i pojednać z Panem Bogiem?" - tyle razy ów starszy człowiek odpowiadał zdecydowanie: "nigdy". Jednak kiedyś sam poprosił księdza i powiedział mu tak: "Prawie całe życie codziennie chodziłem do kościoła, odmawiałem Różaniec św., a teraz Pan Bóg przykuł mnie do tego łoża boleści. Jak ja bardzo muszę cierpieć! Dlaczego właśnie mnie to spotkało?"
Ks. Jęczek A., W obliczu cierpienia, BK 1 /1985/, s.15
- 3 -
W 1913 roku miał miejsce taki wypadek. Działo się to w Afryce. Do Gabonu przybył wtedy lekarz, który osiedlił się przy protestanckiej placówce. Pewnego dnia wezwano go na brzeg rzeki. Łodzią przywieziono umierającego człowieka. Doktor jednak na lodzi spostrzegł też skrępowanego chłopca i ujrzał jego śmiertelny strach. Zaczął badać chorego a także chłopca, u którego zakażenie było tak daleko posunięte, że nie dało się nic zrobić. W pewnej chwili chłopiec zaczął przeraźliwie krzyczeć. Doktor zażądał, aby go rozwiązano. Wytłumaczono, że czarownik uznał tego chłopca winnym choroby umierającego na "złego ducha", który wszedł w umierającego. Jeśli chory umrze, chłopiec przepłaci to życiem. Lekarz powiedział stanowczo, że jeśli stanie się chłopcu coś złego, oskarży ich o morderstwo.
Gdy w chwilę później wezwano doktora w pewnej sprawie, już łódź z chłopcem szybko się oddaliła. Po krótkiej chwili dwie lodzie ruszyły w pogoń. Było jednak za późno. Chłopiec prawdopodobnie zginął.
Ks. Gościniak H., Świadectwo złożone Chrystusowi, BK 1 /1989/, s. 3-4
- 4 -
Któregoś dnia lew, lis i osioł wybrali się razem na polowanie. Gdy już byli bogate łupy, lew zażądał, by osioł dokonał podziału. Osioł podzielił zatem wszystko na trzy równe części i poprosił lwa, by jedną sobie wziął jednakże lew wpadł wówczas w złość i zjadł osła. Przyszła kolej by teraz lis podzielił zdobycz. Przebiegły lis wszystko położył na miejscu przed lwem i poprosił lwa, by zabrał sobie całość. Sam lis zadowolił się pozostałymi okruszynami. Gdy lew spytał lisa, kto go nauczył tak dzielić, on odpowiedział: "nauczyło mnie nieszczęście osła"
Ks. Andrzejewski R., Upadek ojczystego domu, BK 2-3 /1986/, s. 84
- 5 -
Lektor - Adam i Wojtek mieszkali blisko siebie. W szkole od 2 lat siedzieli w jednej ławce. Adam był wyższy od Wojtka o głowę i silniejszy. Miał bogatszych rodziców, piękny dom, własny pokój a nawet telewizor. Wojtek zaś był nieśmiały i zawsze ulegał Adamowi. Na ogół jednak nie dochodziło miedzy nimi do większych nieporozumień... jednak w piątek po lekcjach...
W - Wreszcie po lekcjach uff - mam już dość. To co, Adam, idziemy do domu?
A - Rozumie się... weź moją teczkę.
W - Co Ty...nie wezmę jestem zmęczony... zresztą nie masz prawa, by mnie zmuszać i poniżać. Jestem Twoim kolegą a nie sługą.
A - Ty ofermo! Jestem bogatszy i silniejszy. To cud, że jeszcze z Tobą trzymam. Bierz! Masz robić co Ci karzę, bo oberwiesz.
W - Nie wezmę!
A - To masz...
Lektor - ... i doszło do bójki. Wojtek wrócił do domu z podbitym okiem i podartą koszulą.
- 6 -
Znałem pewną rodzinę. Wszyscy należący do niej byli ludźmi wierzącymi i praktykującymi. Spotkało ich nagle nieszczęście. Umarł ojciec, zostawiając matkę z dwojgiem dzieci. Żona bardzo przeżyła śmierć męża. Bliska była załamania. Przypadkowo spotkała zaprzyjaźnionego z rodziną księdza. Spontanicznie i z goryczą w sercu postawiła pytanie: "Dlaczego Bóg zabrał mi męża, dlaczego nie wysłuchał "mojej modlitwy w której prosiłam Go o błogosławieństwo? Czy warto być człowiekiem wierzącym?"
Pewien kapłan spotkał podczas jednej z wycieczek wakacyjnych obcokrajowców. Oni właśnie w czasie rozmowy opowiedzieli mu o przeżyciach związanych z ich synem. Był on uczniem klasy V - jedynym katolikiem wśród kolegów. Gdy dowiedzieli się o tym niewierzący koledzy, dokuczali mu w rozmaity sposób. Wyśmiewali się z niego, pokpiwali z uczęszczania na katechizacje i z jego praktyk religijnych. Syn często stawiał rodzicom pytanie: dlaczego wiara wymaga takiej ofiary?
Kilkunastoletni chłopiec został wzięty do niewoli, do obozu; pewnego dnia w czasie osobistej rewizji znaleziono przy nim krzyżyk. Został za to ukarany głodówką. Po upływie określonego czasu komendant wezwał chłopca na przesłuchanie. Na stole przed nim z jednej strony położył krzyż, a z drugiej żywność. Po chwili milczenia powiedział: wybieraj! Mimo głodu, który strasznie dokuczał, chłopiec wybrał krzyż.
- 7 -
Janek tego dnia wrócił ze szkoły bardzo przygnębiony i smutny. Czekał na powrót tatusia z pracy. Godziny mu się dłużyły, nie wiedział, co zrobić ze sobą. Kiedy tatuś zapukał, Janek od razu był przy drzwiach. "Tato muszę z tobą porozmawiać, to bardzo ważna dla mnie sprawa!" - powiedział na powitanie. "Dobrze" - zgodził się tatuś. "Za kilka dni mam urodziny - zaczął Janek. Wiem o tym - powiedział tatuś - cóż takiego byś sobie życzył?" "Nic zupełnie nic! - Janek wzruszył ramionami, po chwili dodał:
"Chociaż mam jedno życzenie. Ja nie chcę nazywać się Janek!" "A jak chciałbyś się nazywać? - zapytał ojciec. Jeszcze nie wiem, ale wymyślę sobie bardzo ładne imię! - odpowiedział Janek. Może chwiałbyś się nazywać: Szybka stopa, albo: Kikuli Kulu, albo: Sykstus, a może jeszcze inaczej? - pyta ojciec z uśmiechem na ustach. Jankowi w tym czasie wcale nie było do śmiechu: "Wiesz tato - powiedział - ja nie chcę właściwie żadnego nowego imienia! Ja chcę po prostu być sobą! Ja nie chcę być Jankiem! Ja pragnę być zupełnie innym chłopcem!"
Tatuś Janka przestał się uśmiechać, pomyślał chwilę i powiedział cicho: wiesz synku, to nie taka prosta sprawa. Ale gdybyś mógł być kimś innym, to kim chciałbyś być, jakim chciałbyś być? Powiedz mi!" Janek czekał na to pytanie, na tą propozycję. "Chciałbym być wysokim i silnym chłopcem. Dzisiaj wszyscy śmiali się ze mnie, że jestem mały i gruby. Zdenerwowałem się bardzo. Płakałem. Źle zrobiłeś syneczku - powiedział tatuś. Trzeba było śmiać się z całą klasą. Jeśli sobie dobrze przypominam, to był taki król, który miał przy - domek Gruby. Wiesz dlaczego? Bo był rzeczywiście bardzo gruby. Ludzie śmiali się, śpiewali o nim piosenki On wcale się nie złościł, nie denerwował, nie płakał. Wiesz co on robił? Śpiewał razem z ludźmi. To był bardzo mądry i wesoły król. Wszyscy go lubili. Poślubił najpiękniejszą księżniczkę w królestwie..."
Tato ale ja nie jestem królem! - zawołał Janek. - Gdybym był królem, rozkazałbym, aby słudzy zbili wszystkich moich kolegów z klasy! A ja tak sobie myślę - mówił tatuś powoli - że ty nie tylko chces2 być kimś innym, ale również chcesz mieć innych rodziców. Tato, przecież wiesz, jak bardzo cię kocham, jak bardzo kocham mamusię - powiedział zdecydowanie Janek. - No widzisz! A my z mamusią nie chcemy mieć żadnego innego chłopca, naszego Janka, i to takim, jakim on jest. Ty jesteś naszym synem umiłowanym! My ciebie bardzo kochamy! Jesteś dla nas najpiękniejszym dzieckiem na świecie..."
Janek przytulił się do tatusia. Nie chciał być już kimś innym. Chciał pozostać Jankiem, takim chłopcem jakim był, ponieważ wiedział, że rodzice bardzo go kochają.
Ks. Machnacz J. SDB, Jesteś Synem umiłowanym, BK 5-6 /1990/, s. 336-337
- 8 -
Przed sądem w Sochaczewie toczył się proces mężczyzny oskarżonego o zamordowanie własnej żony. Przed wojną mieli sklep. W roku 1941 Niemcy aresztowali go i osadzili w Oświęcimiu. ona początkowo prowadziła ten sklep sama potem pomagał jej jakiś daleki krewny, który podpisał volkslistę. Czy ich coś więcej łączyło? Chyba nie.
Po wojnie wprost z obozu wrócił mąż do domu. Żona zaopiekowała się nim bardzo serdecznie. Pomagała mu wracać do zdrowia. Jednak wkrótce zaczęły się plotki. "Po co do niej wracał? Tamten na pewno tak bezinteresownie nie pomagał. Mężczyzna - a honoru nie ma". Rozpił się, zaczął robić awantury. Żona cierpiała trochę, potem uciekła do swojej matki staruszki. Został sam. Schorowany, opuszczony. Zrozumiał że uczynił żonie krzywdę. Pojechał, przeprosił. Wróciła. Ale plotki wybuchły znowu: „Co za człowiek, żona od niego uciekła, a on ją szuka, sprowadza. Czy nie dość, że zdradzała go w czasie wojny, jeszcze teraz... takie rzeczy!" Znowu zaczął pić. Jedna druga awantura... żona ponownie wyjechała. Pojechał za nią. Upił się. W przystępie szału pchnął ją nożem. Zabił na miejscu. I nagle plotkarze zmienili ton - niewinną kobietę zamordował. Co za zwyrodniały zbrodniarz! Nie dość, że całą wojnę na niego czekała, nie dość, że znosiła jego pijackie wybryki leczyła tego kalekę - zamordował ją!
Ks. Mieczysław Brzozowski - Z WIARĄ BK 87
- 9 -
W dzisiejszej Ewangelii Chrystus Pan nakazuje nam trudną rzecz:
"Miłujcie nieprzyjaciół waszych: dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą". Nieprzyjaciół możemy mieć osobistych i możemy ich mieć jako naród. Liczba naszych nieprzyjaciół narodowych jest olbrzymia. Najwięcej ich było w okresie zaborów, w czasie okupacji hitlerowskiej i stalinowskiej.
Znaczne miejsce wśród nich zajmuje Michał Murawiew (1796 -1866), mianowany przez cara w 1863 na gubernatora wileńskiego. Jego zadaniem było ukaranie Polaków za wybuch powstania styczniowego, z zadania tego wywiązał się nadspodziewanie. Faworyzował Niemców, Żydów i oczywiście Rosjan. Polaków i Litwinów tępił z całą bezwzględnością. Bez skrupułów posyłał na Sybir i na szubienicę; całe wioski puszczał z dymem, a ludność tysiącami przesiedlał do Turkiestanu. Likwidował polskie instytucje, szkoły i klasztory, zamykał kościoły; za odezwanie się po polsku na ulicy i w sklepie groziły kary pieniężne. Okrucieństwa popełniane na Polakach sprawiły, że przeszedł do historii jako "wieszatiel".
A jednak i na Murawiewa musimy patrzeć poprzez nakaz Chrystusa: "Miłujcie nieprzyjaciół waszych". Możemy sobie postawić pytanie: co w praktyce należy czynić, aby wypełnić nakaz Chrystusa. Przynajmniej to minimum powinniśmy uczynić aby go nie wykluczać z modlitw, które zanosimy do Boga wszystkich zmarłych.
- 10 -
Chciałbym, abyście posłuchali teraz krótkiej historii, która wydarzyła się przed miesiącem w takiej samej szkole, jak wasza. Pani wychowawczyni poprosiła jednego z uczniów klasy czwartej, Andrzeja, aby pokierował rozwiązywaniem jednego z zadań z matematyki - miał on kolejne działania zapisywać na tablicy. Andrzej wszedł do klasy i rozkazał, aby wszyscy usiedli, wyjęli zeszyty i zapisywali dokładnie to, co on będzie pisał na tablicy. Wtedy zbuntował się Grzegorz i krzyknął: "Z jakiej racji się tak wymądrzasz?" - Ania powiedziała, że wcale nie ma ochoty na matematykę, a Łukasz rzucił w Andrzeja papierowa kulą. Po chwili w klasie była już prawdziwa wojna: wszyscy biegali po klasie, przekrzykiwali się, niektórzy nawet zaczęli się bić. I wtedy weszła do klasy pani wychowawczyni. Natychmiast wszyscy ucichli, zostały tylko porozrzucane papierki i zeszyty, pokruszona kreda, poprzesuwane stoły i krzesła. Pani była bardzo smutna: zawiodła się na swojej klasie... Kto tak naprawdę był winny? (próba dialogu) - Grzegorz, Ania, Łukasz i cała klasa, bo nie chcieli rozwiązywać zadania, ale także Andrzej, bo próbował rozkazywać wszystkim i udawał kogoś najważniejszego. Co gorsze, kłótnia powstrzymana przez panią, rozgorzała na nowo zaraz po lekcji.
Ks. Szymon Likowski - CZY CHRZEŚCIJANIN MOŻE BYĆ WROGIEM CHRZEŚCIJANINA? BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(141) 1998
- 11 -
Wojtek był wysportowanym, zdrowym chłopcem i bardzo dobrze się uczył. Również miał miły charakter i stąd też nie narzekał na brak przyjaciół. Jego rodzice wiązali z nim wielkie nadzieje. Planowali go posłać, po ukończeniu szkoły podstawowej, najpierw do szkoły średniej, a następnie na studia medyczne. Widzieli w nim już lekarza.
Odbyło się jednak inaczej. Wracając raz wieczorem z treningu do domu, został napadnięty przez nieznanych osobników i tak dotkliwie pobity, że pozostał nieuleczalnym kaleką.
Rodzice popadli w rozpacz. Kochali bowiem bardzo swojego syna i równocześnie uświadomili sobie bolesną prawdę, że skończyła się nagle ich nadzieja Zrobienie kariery życiowej przez Wojtka. Mieli nawet pretensje do Pana Boga, że dopuścił do takiego nieszczęścia. Wyrażali też swoje wątpliwości co do istniejącej sprawiedliwości Bożej. Bo jakże Bóg może być sprawiedliwy skoro pozwolił na taką wielką krzywdę niewinnego chłopca, dopuszczając równocześnie; by krzywdziciele pozostali nie ukarani? - pytali załamani rodzice
Hajda – Mikołów SPEŁNIŁY SIĘ BOŻE ZAMIERZENIA
dolphin0077