Clifford Trzecia strona medalu.txt

(342 KB) Pobierz
Francis Clifford

Trzecia strona medalu

Rozdzia� pierwszy Par� minut po trzeciej w sobotnie popo�udnie - kt�re zdaniem 
Anthony.ego Pascoe.a mia�o by� jeszcze jednym typowym sobotnim popo�udniem - 
jaki� cz�owiek, przecisn�wszy si� przez ci�b� ludzk� w g�rnej hali budynku 
pasa�erskiego nr 1 na lotnisku londy�skim, podszed� do stoiska ca�ego ze szk�a i 
tekowego drzewa, gdzie mie�ci�a si� filia Banku Zachodnio_Centralnego. Oznajmi�, 
�e w�a�nie przylecia� z Zurychu i bardzo si� �pieszy. ("Urodziny mego 
najm�odszego. B�d� si� mia� z pyszna, je�eli nie zd��� na tort ze �wieczkami - 
wie pan, jak to jest.") Chodzi�o mu o g�upstwo: we czwartek leci znowu do Genewy 
i chcia�by podj�� r�wnowarto�� stu funt�w we frankach szwajcarskich. Czy mogliby 
mu to przygotowa�? �eby ju� czeka�y? - Oczywi�cie - odpar� Pascoe odruchowo. 
Urz�dnicy banku pracowali kolejno na lotnisku - innych bank�w tak�e - i nie 
przypomina� sobie, �eby za�atwia� kiedykolwiek tego w�a�nie klienta. Tutaj 
rzadko mia�o si� sta�ych klient�w. - Czy mog� prosi� o nazwisko? - Bartholomew. 
E. D. Bartholomew. - A potem, kiedy Pascoe skin�wszy g�ow� ju� odwraca� si�, 
doda�: - Mo�e panu to u�atwi m�j paszport. Niech pan sprawdzi, ja do�� cz�sto 
za�atwiam takie sprawy tutaj. Pascoe otworzy� paszport na ostatniej stronie. 
Wystarczy�o mu jedno spojrzenie, �eby si� zorientowa�, �e w ci�gu ostatnich 
czterech miesi�cy ten go�� podj�� osiemset funt�w - trzysta we frankach 
szwajcarskich w styczniu, ��cznie trzysta w lirach przez luty i marzec i jeszcze 
dwie�cie we frankach szwajcarskich w kwietniu. Ko�o ka�dej pozycji widnia�a 
owalna piecz�tka Banku Zachodnio_Centralnego podsygnowana przez kasjera. - 
Zasadniczo konto mam w Hounslow - m�wi� Bartholomew wsparty niecierpliwie 
�okciami na kontuarze - ale um�wi�em si�, �e b�d� za�atwia� to zawsze tu, u was. 
Tak jest o wiele wygodniej dla mnie, bo stale je�d�� tam i z powrotem. - B�dzie 
pan �askaw podpisa� formularz T. - Zawsze co� podpisuj�, chocia� nie mam 
zielonego poj�cia, jak si� to nazywa. Pan chyba od niedawna tutaj na lotnisku, 
prawda? - Jestem tu od marca. - Nie widzia�em pana dot�d. Widocznie mijali�my 
si�. Pascoe u�miechn�� si� uprzejmie. Wyj�� formularz T spod przeno�nej kasy. - 
Sto funt�w pan powiedzia�? We frankach szwajcarskich? - Na dwunast� w czwartek. 
- NIecierpliwe b�bnienie palcami po kontuarze. - NIech pan tego teraz nie 
wype�nia. POdpisz� in blanco. ZOstawi� panu paszport, �eby pan m�g� i tam 
wpisa�, co trzeba. Szczerze m�wi�c, bardzo ch�tnie par� dni odpoczn� od jego 
widoku, odbior� go sobie razem z frankami. - Prosz� bardzo. Przy drugim ko�cu 
kontuaru George Lamb, drugi dy�urny kasjer, zaj�ty by� segregowaniem bilonu. 
Pascoe przekr�ci� formularz T frontem do klienta i poda� mu swoje pi�ro. POdczas 
gdy Bartholomew uj�� je i zabiera� si� do podpisywania, Pascoe odruchowo 
przewraca� strony paszportu. Ca�y kalejdoskop stempli wizowych a� do samego 
pocz�tku. Edward Douglas Bartholomew, dyrektor sp�ki, urodzony w Bristolu w 
roku 1926, zamieszka�y w Anglii... wci�� jeszcze nic nie zwiastowa�o tego, co 
mia�o nast�pi�. - Okropno��, co? Pascoe nie zrozumia�. - To zdj�cie. - 
Bartholomew nawet nie podni�s� g�owy. - M�g�by by� ka�dy. Cho�by pan. A jednak 
wystarcza, jako� wyje�d�am z nim i wracam. - Roze�mia� si�. - Ale po dw�ch 
latach tego dobrego lepiej by mnie mo�na rozpozna� po stanie mojej w�troby. 
Tymczasem jakby jaki� op�niony wstrz�s elektryczny zdawa� si� przeszywa� 
Pascoe.a na wskro�, z g��bi, z niewiadomego, nieodgadnionego �r�d�a. Zala� go 
potop my�li o wiele szybszych ni� mowa, a r�wnocze�nie poczu� przy�pieszone 
bicie serca, w do�ku co� jakby ss�cy b�l. I jakie� niezwyk�e, niezupe�nie 
jeszcze zrozumia�e uczucie, �e trzeba si� spieszy�. - Dzi�kuj� panu - us�ysza� 
w�asny g�os, kiedy Bartholomew zwr�ci� mu pi�ro. - A wi�c czwartek, dwunasta w 
po�udnie. - Zaraz si� tym zajm�. Patrzy�, jak Bartholomew podnosi walizk� i 
oddala si�, usi�uj�c ma�ym palcem oczy�ci� ucho zatkane z powodu zmiany 
ci�nienia. Potem spojrza� na zdj�cie. Znowu ta przemo�na pokusa, spot�gowana 
wspomnieniem poniesionej kl�ski. Vicky odesz�a od niego na pocz�tku tego roku, 
rzuci�a go dla Franka Hedgesa. I chocia� ot�pia�e zdumienie pierwszych dni ju� 
min�o i ust�pi�o miejsca zapiek�ej goryczy, nie zdawa� sobie jednak sprawy, �e 
niepostrze�enie zdo�a�o wida� os�abi� jego wol�. Minut� prawie nie m�g� poruszy� 
si� z miejsca. Niedowierzanie, dr�enie, przez moment md�o�ci nawet - czu� je 
kolejno, ale wszystko to nie uwolni�o go od tej przemo�nej pokusy wyzwolenia. 
Chocia� by�o za wcze�nie, �eby nabra� przebieg�o�ci, przecie� instynktownie 
zerkn�� w bok na George'a Lamba i przekona� si�, �e wci�� jeszcze zaj�ty jest 
le��cym przed nim srebrem. Potem popatrzy� w d� na zegar nad hal� dla pasa�er�w 
przyje�d�aj�cych, jakby przez stwierdzenie, kt�ra godzina, m�g� odzyska� kontakt 
ze zdrowym rozs�dkiem. Prawie dziesi�� po trzeciej... Zdawa�o mu si�, �e my�li 
rozbiegaj� si� naraz we wszystkich kierunkach, w pop�ochu, kt�ry sam spowodowa�, 
�e krzycz� jakie� przestrogi. Za wewn�trzn� przegrod� z mro�onego szk�a panna 
Soames pochyla�a g�ow� nad maszyn� do liczenia: rzuci� na ni� szybko okiem, 
jakby go przy�apa�a na gor�cym uczynku. POczu� nag�y zawr�t g�owy, zdawa�o mu 
si�, �e spada. P�odwr�cony plecami do Lamba z�o�y� formularz T i wetkn�� do 
paszportu, potem paszport wsun�� do wewn�trznej kieszeni marynarki - ruchy dosy� 
zwyczajne, zamiary zdradza�o tylko dr�enie r�k. Codzienno�� wkroczy�a w postaci 
jakiej� kobiety prosz�cej o zmian� na drobne do telefonu. Pascoe za�atwi� j� z 
twarz� bez wyrazu. POtem przez chwil� wszystko zdawa�o si� zabarwione na 
r�owawoszaro, a metaliczn� zapowied� nast�pnego lotu do Amsterdamu ledwo 
us�ysza� poprzez g�o�ne pulsowanie krwi. Wreszcie rozja�ni�o mu si� w oczach, 
zacz�� zbiera� my�li. MIa� mniej wi�cej dwie godziny na u�o�enie jakiego� planu. 
Autentyczny Bartholomew z krwi i ko�ci nie by� do niego tak bardzo podobny. 
Przede wszystkim by� wy�szy i zdecydowanie chudszy. A tak�e starszy o siedem 
lat. Fotografia by�a jednak dostatecznie stara, �eby zmniejszy� r�nic� wieku, i 
podobie�stwo, mimo �e nie a� tak wybitne, by�o jednak wystarczaj�ce, by 
przewa�y� szal�. Wahanie mog�o go by�o ocali� przed nim samym, ale ta cz�� jego 
osobowo�ci, kt�ra si� ju� zdecydowa�a, zmusi�a go do dzia�ania. Zanim zasun�� 
szuflad� ze swoj� kas� i przekr�ci� kluczyk, wzi�� z niej dwadzie�cia funt�w. 
Najspokojniej, jak umia�, powiedzia� do Lamba: - Za chwileczk� wr�c�, George. - 
Dobra. Lamb powiedzia� to pobrz�kuj�c bilonem. Pascoe przeszed� za wewn�trzn� 
przegrod�, min�� pann� Soames i pchn�� drzwiczki wyj�ciowe. Hala by�a 
zat�oczona. Poszed� w kierunku, kt�rego Lamb m�g� si� spodziewa�, potem skr�ci� 
w lewo ko�o stoiska z ksi��kami i przeszed� obok baru szybkiej obs�ugi Forte.a. 
Zdumiewa�o go, �e tak od razu wie, jaki powinien by� pierwszy krok. W jednym ze 
sklep�w przytykaj�cych do schod�w restauracji wybra� najwi�ksz�, jak� mieli, 
torb� podr�n� z zamkiem b�yskawicznym, zamykanym na kluczyk. - Jedzie pan na 
urlop? To by�o nie do unikni�cia, po trzech miesi�cach pracy na lotnisku zna�a 
go z widzenia. Ale chyba, my�la� Pascoe, nie wiedzia�a, gdzie pracuje. Zreszt� 
jak dot�d nie mia�o to znaczenia. W kupowaniu torby nie ma nic strasznego. - 
Niestety - odpowiedzia�. - A chcia��bym. - Pr�bowa� si� u�miechn��, ale musku�y 
twarzy jakby mu zdr�twia�y. - Czy mog� zostawi� j� u pani? - Oczywi�cie. - 
P�niej odbior�. - Prosz� bardzo. Ale lepiej wpisz� pa�skie nazwisko, gdyby mnie 
nie by�o, dobrze? - Blake. - Samo si� nasun�o - Blake. Nie tylko by� pewien, 
czego chce, ale zadecydowa� te�, dok�d si� udaje. Poczucie nierealno�ci 
wzrasta�o. By� napi�ty i czujny, a przecie� porusza� si� jak we �nie. Mija� 
ludzi d���cych dok�d� i czekaj�cych, nie dostrzegaj�c ani ich oczekiwania, ani 
ich znudzenia. Zjecha� na d� pierwszymi ruchomymi schodami, na kt�re si� 
natkn��, i min�� grupk� baga�owych zbieraj�cych walizki. Budynek pasa�erski nr 2 
obs�uguje loty krajowe i do Irlandii, a do hallu wej�ciowego jest zaledwie 
kilkana�cie krok�w. POpchn�� drzwi i zbli�y� si� do jednej z kas biletowych. Z 
ogromnym wysi�kiem zdo�a� ukry� podniecenie. - Dublin? - powt�rzy�a dziewczyna w 
granatowym uniformie. - Na kiedy? - Dzi� wiecz�r, o ile to mo�liwe. - Te 
ostatnie s�owa by�y tylko maskowaniem. To musia�o by� na dzi� wiecz�r. Bilet na 
jutro by�by dla Niego bezu�yteczny. Dziewczyna podnios�a s�uchawk�. Czekaj�c na 
po��czenie wyja�nia�a: - Sobota, prosz� pana. Sobota to nie naj�atwiejszy dzie� 
tygodnia. Pascoe skin�� g�ow�, szukaj�c papieros�w. Zapali� jednego i wyszarpn�� 
go zaraz z ust nerwowym, prawie konwulsyjnym ruchem, a� naderwa� pasemko sk�ry z 
suchej wargi. - Na dzi� wiecz�r - m�wi�a dziewczyna od telefonu. - Tak, jedno. - 
Umilk�a, s�uchaj�c do�� oboj�tnie, potem skin�a g�ow�. POdnios�a twarz ku niemu 
i powiedzia�a: - Ma pan szcz�cie. S� dwa loty do wyboru: siedemnasta 
pi��dziesi�t, przylot do Dublina dziewi�tnasta zero pi��, albo dwudziesta 
pierwsza zero zero, przylot dwudziesta druga trzydzie�ci. Kt�ry pan woli? - Ten 
wcze�niejszy. - Siedemnasta pi��dziesi�t. Za dziesi�� sz�sta? - Tak. - Prze�kn�� 
�Lin�, my�la�, my�la�. Si�gn�a po ksi��eczk� biletow�. - Czy chce pan od razu 
zarezerwowa� powrotny lot? Skin�� g�ow�. - Mam zostawi� "open"? - Tak. 
Potwierdzi�a rezerwacj� i od�o�y�a s�uchawk�. - Ale na przysz�o�� szczerze panu 
radz� nie odk�ada� tego do ostatniej chwili. Zw�aszcza pod koniec tygodnia. 
Pa�skie nazwisko? - Blake. - A inicja�y? - M. R. - powiedzia�. Kasjer, siedz�cy 
troch� dalej, by� zupe�nie obcy. Pascoe zap�aci�, wzi�� od urz�dniczki bilet i 
zawr�ci� do najbli�szych ruchomych schod�w. Podje�d�aj�c w g�r� ku g��wnej hali, 
zerkn�� nerwowo na zegarek. Dwadzie�cia dwie po trzeciej. Trudno mu by�o 
uwierzy...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin