Colin V Kosz pełen kamieni.txt

(28 KB) Pobierz
Veronica Colin

Kosz pe�en kamieni

Budzi� si� dzie�. Czeka�am na ko�cu drogi, tam, gdzie drzewa 
rosn� znacznie rzadziej ni� w g��bi lasu. Nad rzek� wisia�y 
smugi mg�y, a s�o�ce powoli wspina�o si� po niebie. Za godzin� 
powinno wznie�� si� nad szczyty g�r i o�wietli� t� stron� 
doliny.
Wsta�am jeszcze przed �witem, �eby nakarmi� konia, 
obrz�dzi� go i zaprz�c do dwuk�ki. Zaj�o mi to wi�cej czasu 
ni� si� spodziewa�am - r�ce mia�am tak zmarzni�te, �e z trudem 
radzi�am sobie z wiekow� sk�rzan� uprz꿹 - ale mimo wszystko 
zd��y�am na czas.
Oni natomiast wyra�nie si� sp�niali. Przechadzaj�c si� w 
t� i z powrotem, i rozcieraj�c zgrabia�e r�ce zastanawia�am si�, 
co mog�o by� tego przyczyn�. Zazwyczaj byli bardzo punktualni. 
Wreszcie nad szczytami drzew pojawi� si� znajomy kszta�t 
transportera, kt�ry na chwil� zawis� nad polan�, po czym powoli 
osiad� na tym samym miejscu co zawsze. Ko� sp�oszy� si� troch�, 
wi�c chwyci�am go za uzd� i g�adz�c po pysku przemawia�am do 
niego �agodnie a� do chwili, kiedy ucich�o irytuj�ce brz�czenie 
silnik�w.
W bocznej �cianie transportera otworzy�y si� drzwi i z 
wn�trza niezbyt pewnym krokiem wyszed� cz�owiek. Zawo�a�am do 
niego, a on spojrza� na mnie, powoli zszed� po trapie i ruszy� w 
moj� stron�.
By� pot�nie zbudowanym, wysokim m�czyzn� - tak wysokim, 
�e r�kawy granatowego kombinezonu, w kt�ry go ubrali, si�ga�y 
mu zaledwie do po�owy przedramion. Do piersi mocno przyciska� 
niewielki plastykowy pojemnik. Mia� blad� cer� i g��boko 
osadzone, podkr��one oczy. D�ugotrwa�a hibernacja odcisn�a na 
nim swoje pi�tno, a z tego, co s�ysza�am, zaraz po powrocie 
wzi�li go ostro w obroty.
Teraz jednak by� tutaj.
- Nazywam si� Anna - powiedzia�am podniesionym g�osem, 
poniewa� pilot uruchomi� silniki i transporter powoli uni�s� 
si� w powietrze. - Wsiadaj do w�zka. Czeka nas do�� d�uga 
droga, a nie wydaje mi si�, �eby� mia� ochot� na spacer. 
Poradzisz sobie?  
- Tak.
Z trudem wspi�� si� na wysoki stopie� i przycupn�� na 
w�skiej drewnianej �aweczce.
Wskoczy�am z drugiej strony, szarpn�am lejcami i dwuk�ka 
powoli potoczy�a si� w�sk� le�n� drog�. Zimowe wichury 
poprzewraca�y sporo drzew, wi�c kilka dni temu musia�am 
je pousuwa�. W powietrzu czu� by�o zapach drewna. Ko� 
niespiesznie pod��a� w stron� domu, od czasu do czasu 
pochylaj�c g�ow�, by skubn�� troch� �wie�ej trawy.  
Zerkn�am ukradkiem na m�czyzn�. By� spi�ty, jego 
wychudzona twarz przypomina�a mask�. Tylko oczy porusza�y si� 
bez przerwy, ch�on�c otaczaj�ce go widoki.
- Do domu dotrzemy najwcze�niej za godzin� - powiedzia�am 
tak cicho, �e musia� pochyli� si� w moj� stron�, by cokolwiek 
us�ysze�. - Potrzebujesz czego�?
Pokr�ci� g�ow�. Jechali�my w milczeniu a� do chwili, kiedy 
znale�li�my si� na odkrytym terenie, w pe�nym blasku s�o�ca. Na 
ciemnoniebieskim niebie nie by�o ani jednej chmurki.
- W�� to - poleci�am, wr�czaj�c mu star� czapk�, a on 
pos�usznie za�o�y� j� na g�ow�. Pomog�am mu u�o�y� p��cienny 
fartuszek w taki spos�b, �eby zas�ania� kark. - Trzeba uwa�a� 
na s�o�ce - doda�am. - Nowa warstwa ozonowa jeszcze nie jest 
tak gruba jak powinna. Lepiej nie ryzykowa�.
Mrukn�� co� niewyra�nie. �adnych pyta�. Szczerze m�wi�c, 
nie oczekiwa�am ich na tak wczesnym etapie. Spr�bowa�am 
wyobrazi� sobie, �e jestem na jego miejscu, spojrze� na dolin� 
jego oczami przyzwyczajonymi do regularnych kszta�t�w maszyn, 
wyblak�ych kolor�w, czarnych cieni o wyra�nych granicach. Tutaj 
otacza�a go chaotyczna mieszanina �wiat�a, barw i d�wi�k�w: 
wiatr ko�ysa� ga��ziami modrzewi pokrytych delikatnymi, 
soczy�cie zielonymi ig�ami, nieregularne, kamieniste koryto 
rzeki wype�nia�a spieniona, dono�nie szumi�ca woda.
B�dzie potrzebowa� sporo czasu, �eby si� przyzwyczai�, ale 
czas nie stanowi� problemu. Mog�am zaofiarowa� mu go tyle, ile 
zechce.
Zaraz po dotarciu do domu wyprz�g�am konia i zaprowadzi�am 
go na padok, gdzie przez chwil� dokazywa� jak �rebak, a potem 
zacz�� tarza� si�, parskaj�c g�o�no z rozkoszy.
M�j go�� sta� bez ruchu czekaj�c, a� sko�cz�. Poczu�am 
kr�tkotrwa�y przyp�yw irytacji; dlaczego oni wszyscy zjawiaj� 
si� w takim stanie?
- Chod�.
Wesz�am pierwsza, wskazuj�c mu drog� do obszernej kuchni 
po��czonej z pokojem dziennym. W palenisku wci�� jeszcze 
�arzy�o si� kilka w�gli, wi�c dorzuci�am troch� drewna, 
rozdmucha�am p�omie� i postawi�am czajnik z wod�.
- Powiedzieli ci co� o tym miejscu?
- Niewiele - odpar� zaskakuj�co silnym g�osem. - Tylko 
tyle, �e potrzebuj� odpoczynku, wi�c wy�l� mnie tam, gdzie b�d� 
m�g� stopniowo przyzwyczaja� si� do �ycia w nowoczesnym 
�wiecie. - Obrzuci� spojrzeniem zio�a susz�ce si� pod 
belkowanym sufitem, moje zab�ocone buty stoj�ce przy drzwiach, 
czajnik sycz�cy cicho na kuchni. - Tyle �e ten �wiat wcale nie 
wydaje mi si� taki nowoczesny.
- Znajdujemy si� w Parku Narodowym Sektora P�nocno-
Wschodniego, a ja jestem Anna Lawers, kustosz. Opiekuj� si� t� 
cz�ci� Parku. Moja specjalno�� to rekonstrukcja dawnych 
ekosystem�w rolniczo-le�nych. Prowadz� co�, co kiedy� nazywa�o 
si� ma�ym gospodarstwem, hoduj� zwierz�ta, uprawiam r�ne 
ro�liny i jestem prawie ca�kowicie samowystarczalna. Co� w 
rodzaju �ywego eksponatu muzealnego. Od czasu do czasu 
przyjmuj� tak�e go�ci, takich jak ty.
- Takich jak ja... A wi�c �ycie wi�kszo�ci ludzi wygl�da 
inaczej ni� twoje?
- Zupe�nie inaczej. Jak d�ugo ci� nie by�o?
- Ponad trzysta lat waszego czasu. Spodziewa�em si� wielu 
zmian, ale...
Nie doko�czy� zdania, tylko ci�ko opad� na krzes�o.
- Zaraz b�dzie herbata - powiedzia�am. - A potem poka�� ci 
tw�j pok�j. B�dziesz m�g� odpoczywa�, jak d�ugo zechcesz.
Przez pozosta�� cz�� dnia robi�am to samo co zwykle: 
dogl�da�am inwentarza, przekopywa�am poletko ziemniak�w, 
naprawia�am p�ot. O zmierzchu wr�ci�am do domu, wzi�am 
prysznic i za�o�y�am czyste ubranie. Z jego pokoju nie 
dobiega�y �adne odg�osy, wi�c ostro�nie uchyli�am drzwi i 
zajrza�am do �rodka.
Spa� na wznak, ca�kowicie ubrany, z wyj�tkiem but�w, kt�re 
�ci�gn�� przed po�o�eniem si� do ��ka i rzuci� pod �cian�. 
Wci�� tuli� do piersi plastykowy pojemnik. Oddycha� tak s�abo, 
�e na pierwszy rzut oka wygl�da� jak nieboszczyk.
Jon Wicklow, pi�ty oficer naukowy wyprawy numer 291 do 
Uk�adu Fenicja�skiego. Tej, kt�ra zagin�a bez wie�ci ponad 
sto pi��dziesi�t lat temu. Przed trzema tygodniami na orbicie 
wok�ziemskiej pojawi�a si� kapsu�a ratunkowa, nadaj�c na 
rzadko u�ywanej cz�stotliwo�ci sygna� awaryjny. Jedynym 
pasa�erem okaza� si� Jon, zamkni�ty w kokonie hibernacyjnym. 
Maksymalny dopuszczalny okres hibernacji wynosi� dwadzie�cia 
lat; on przespa� p�tora wieku. �y� i chyba nawet nie postrada� 
zmys��w, ale nie pami�ta�, gdzie by� ani co si� sta�o z 
pozosta�ymi cz�onkami dziesi�cioosobowej za�ogi. Z pami�ci 
komputera pok�adowego kto� pracowicie wykasowa� wszystkie 
zapisy.
Opr�cz Jona w kapsule znajdowa�o si� kilkana�cie kamieni - 
zwyk�ych otoczak�w, takich, jakie mo�na znale�� na brzegu niemal 
ka�dej rzeki. Pobie�ne badania pozwoli�y ustali�, i� s� to 
kawa�ki kwarcytu, powszechnie spotykanej ska�y metamorficznej. 
Jon ani na chwil� nie rozstawa� si� z kamieniami i nie chcia� 
nawet s�ysze� o tym, by odda� je do dok�adniejszej analizy.
Nagle otworzy� oczy i usiad� na ��ku.
- Zrobi�am obiad - powiedzia�am. - Chod�, trzeba co� zje��.
By� bardzo g�odny. Zajada� ze smakiem, wymazuj�c sos 
kawa�kami razowego chleba. Na deser by�y jab�ka; wzi�� jedno, 
po czym rozejrza� si� niepewnie doko�a.
- Je�li szukasz sterylizatora, to nic takiego tu nie 
znajdziesz - poinformowa�am go. - Ale nie przejmuj si�, �ywno�� 
jest stuprocentowo bezpieczna. Poza tym wszystkie starannie 
umy�am.
Nie sprawia� wra�enia przekonanego, niemniej jednak zjad� 
jab�ko ze sk�rk� i ogryzkiem, podczas gdy ja zaparza�am 
herbat�. Czu�am potworne zm�czenie. To by� ci�ki dzie�.
- Co ja tu w�a�ciwie mam robi�? - zapyta� niespodziewanie. 
- To miejsce... - Zatoczy� r�k� ko�o. - I ty... Nie 
spodziewa�em si� czego� takiego.
- A czego si� spodziewa�e�?
- Bo ja wiem? Betonowej celi. Zastrzyk�w ze skopolaminy. 
Przes�ucha�.
- Myli�e� si�. - Wsta�am i zacz�am sprz�ta� ze sto�u. - 
R�b, co chcesz. Mo�esz chodzi�, gdzie ci� oczy ponios�. Doko�a 
masz osiemset kilometr�w kwadratowych dziewiczego terenu. 
Odpoczywaj, �pij, czytaj. W k�cie stoi czytnik na baterie 
s�oneczne ze sporym zapasem tekst�w naukowych. Gdyby� mia� 
ochot� popracowa�, zawsze znajd� dla ciebie zaj�cie, ale nie 
traktuj tego jako obowi�zku. Wr�cisz do prawdziwego �wiata 
dopiero wtedy, kiedy sam poczujesz, �e jeste� got�w.
Przez pierwszy tydzie� nie odst�powa� mnie ani na krok, 
przygl�daj�c si�, jak pracuj� w domu i ogrodzie. Zorientowawszy 
si� w rozk�adzie moich zaj��, zacz�� pomaga� mi w najprostszych 
czynno�ciach: zbiera� jajka, zamyka� na noc kury w kurniku, 
czy�ci� i poi� konia. Ostre rysy jego twarzy troch� 
z�agodnia�y, blado�� ust�pi�a miejsca zdrowej opaleni�nie. 
Zacz�� szybko przybiera� na wadze, w zwi�zku z czym 
pewnego dnia musia�am wybra� si� do magazynu po nowy 
kombinezon.
- Zwykle je�d�� tam konno raz w miesi�cu - wyja�ni�am. - 
Przywo�� rzeczy, bez kt�rych nie spos�b si� obej��: nasiona, 
s�l, narz�dzia. Je�li potrzebuj� czego� powa�niejszego, na 
przyk�ad desek albo drutu kolczastego, bior� dwuk�k�, a w 
razie jakiej� nag�ej awarii mog� za��da� dostawy przez 
komunikator.
Po kolacji siedzieli�my przy kominku rozmawiaj�c o r�nych 
g�upstwach. Jon od niedawna zapuszcza� si� do�� daleko w 
dziewicz� okolic�, a po powrocie z wypiekami na twarzy opowiada� 
mi, gdzie by� i co widzia�. Zawsze zabiera� ze sob� plastykowy 
pojemnik.
- Nikogo nie spotykam, zupe�nie nikogo, za to czasem 
widuj� jelenie i kr�liki. Wczoraj wieczorem o zmierzchu 
zaskoczy�em starego, dorodnego borsuka, kt�ry jakby nigdy nic 
szed� sobie �cie�k�. My�la�em, �e ju� dawno temu zosta�y 
wyt�pione.
- Niewiele brakow...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin