Crichton System.txt

(682 KB) Pobierz
Michael Crichton

"System"

Prze�o�y�
S�AWOMIR K�DZIERSKI
Tytu� orygina�u
DISCLOSURE
Ilustracja na ok�adce
CARRUTHERS / SIPA IMAGE
Redakcja merytoryczna
MARIA MAGDALENA KWIATKOWSKA
Redakcja techniczna
ANNA WARDZA�A
Copyright (c) 1993 by Michael Crichton
For the Polish edition
Copyright (c) Wydawnictwo Amber Sp. z o. o.
ISBN 83-7082-693-8
Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
Warszawa 1994. Wydanie I
Druk: Zak�ady Graficzne im. K.E.N. w Bydgoszczy
Dla Douglasa Crichtona
Za naruszaj�ce prawo uznane b�d� nast�puj�ce praktyki
pracodawcy: 1. odmowa zatrudnienia albo zwolnienie danej
osoby, albo te� inne dyskryminowanie jej pod wzgl�dem wyna-
grodzenia, warunk�w zatrudnienia lub zwi�zanych z zatrud-
nieniem przywilej�w - ze wzgl�du na ras�, kolor sk�ry, religi�,
p�e� lub narodowo�� 2. ograniczanie, segregacja lub jakiekol-
wiek klasyfikowanie pracownik�w b�d� os�b staraj�cych si�
o zatrudnienie, kt�re pozbawi�oby lub mog�oby pozbawi� rze-
czone osoby mo�liwo�ci zatrudnienia albo w inny spos�b
naruszy� ich status pracownika, ze wzgl�du na ras�, kolor sk�ry,
religi�, p�e� lub narodowo�� tej osoby.
Artyku� VII, Ustawa o Prawach Obywatelskich z 1964 r.
W�adza nie jest rodzaju m�skiego ani �e�skiego,
KATHERINE GRAHAM
Poniedzia�ek
OD: DC/M
ARTURAKAHNA
TWINKLE/KUALA LUMPUR/MALEZJA
DO: DC/S
TOMA SANDERSA
SEATTLE /W DOMU/
TOM
UZNA�EM, �E W ZWI�ZKU Z FUZJ�, POWINIENE� OTRZY-
MA� T� WIADOMO�� W DOMU, A NIE W BIURZE.
LINIE PRODUKCYJNE TWINKLE PRACUJ� NA 29% MOCY,
MIMO WSZELKICH PR�B JEJ ZWI�KSZENIA. WYRYWKOWE
KONTROLE NAP�DU WYKAZUJ� PRZECI�TNY CZAS PRZE-
SZUKIWANIA W ZAKRESIE 120-140 MILISEKUND l NIE ZNAMY
PRZYCZYNY TAKIEGO BRAKU STABILNO�CI. POZA TYM,
W DALSZYM CI�GU MAMY ZAK��CENIA ZASILANIA EKRANU,
KT�RE PRAWDOPODOBNIE S� WYWO�ANE ROZWI�ZANIEM
TECHNICZNYM ZAWIASU. MIMO DOKONANIA PRZEZ DC/S
W UBIEG�YM TYGODNIU POPRAWEK, NIE S�DZ�, BY USTERKI
ZOSTA�Y USUNI�TE.
JAK PRZEBIEGA FUZJA? CZY STANIEMY SI� BOGACI
I S�AWNI?
Z G�RY GRATULUJ� CI AWANSU.
ARTUR
W poniedzia�ek 15 czerwca Tom Sanders nie mia� najmniej-
szego zamiaru sp�ni� si� do pracy. Rano, o 7.30, wszed�
pod prysznic w swoim domu na Bainbridge Island. Wiedzia�, �e
musi si� ogoli�, ubra� i wyj�� z domu w ci�gu dziesi�ciu minut,
je�eli chce zd��y� na prom o 7.50 i przyby� do pracy o 8.30. Dzi�ki
temu, jeszcze przed spotkaniem z prawnikami z Conley-White,
m�g�by om�wi� pozosta�e punkty ze Stefani� Kaplan. Mia� ju�
i tak dzie� wype�niony po brzegi i otrzymany w�a�nie faks z Malezji
tylko pogarsza� sytuacj�.
Sanders by� kierownikiem dzia�u w Digital Communications
Technology w Seattle. Przez ca�y tydzie� w firmie panowa�a
gor�czkowa atmosfera, poniewa� Conley-White, firma wydaw-
nicza z Nowego Jorku, zamierza kupi� udzia�y w DigiComie.
Dzi�ki tej fuzji, Conley uzyskiwa� dost�p do technologii, kt�ra
mia�a ca�kowicie przeobrazi� technik� wydawnicz� w przysz�ym
stuleciu.
Ale ostatnia wiadomo�� z Malezji by�a niedobra i Artur mia�
racj�, wysy�aj�c mu j� do domu. Tom przewidywa� trudno�ci
z wyt�umaczeniem, w czym le�y problem, przedstawicielom Con-
ley-White, poniewa� ci ludzie po prostu nie...
- Tom? Gdzie jeste�? Tom?
Z sypialni wo�a�a Susan, jego �ona. Wychyli� g�ow� spod
strumieni wody.
- Jestem pod prysznicem.
Powiedzia�a co�, czego nie dos�ysza�. Wyszed� z kabinki i si�gn��
po r�cznik.
� Co?
� Pyta�am, czy mo�esz nakarmi� dzieci?
Jego �ona by�a prawnikiem i przez cztery dni w tygodniu
pracowa�a w mieszcz�cej si� w centrum miasta kancelarii prawniczej.
Bra�a wolne w poniedzia�ki, �eby wi�cej czasu sp�dzi� z dzie�mi, ale
niezbyt dobrze radzi�a sobie z codziennymi domowymi obowi�z-
kami. Poniedzia�kowe poranki mia�y wi�c cz�sto do�� dramatyczny
przebieg.
� Tom? Czy m�g�by� zast�pi� mnie w karmieniu dzieci?
� Nie, Sue - zawo�a� w odpowiedzi. Zegar nad umywalk�
wskazywa� 7.34. - Ju� jestem sp�niony. - Pu�ci� wod� do
umywalki i namydli� twarz.
By� przystojnym m�czyzn� o elastycznych, harmonijnych ru-
chach. Dotkn�� siniaka, kt�rego zarobi� w czasie sobotniego
kole�e�skiego meczu futbolowego. Przewr�ci� go Mark Lewyn,
kt�ry by� szybki, ale niezgrabny. Sanders robi� si� ju� za stary na
futbol. Wci�� by� w dobrej kondycji i wa�y� zaledwie nieca�e pi��
funt�w wi�cej ni� w czasach uniwersyteckich, ale gdy przesun��
d�oni� po wilgotnych w�osach, zobaczy� siwe pasma. "Nale�a�oby
si� pogodzi� z wiekiem - pomy�la� - i przerzuci� na tenis".
Do pokoju wesz�a Susan, ci�gle jeszcze w szlafroku. Jego �ona
rano, prosto po wyj�ciu z ��ka, zawsze wygl�da�a pi�knie. Posiada�a
ten typ pe�nej �wie�o�ci urody, kt�ra nie wymaga�a �adnego
makija�u.
� Jeste� pewien, �e nie m�g�by� ich nakarmi�? - zapyta�a. -
Och, jaki �adny siniak! Bardzo m�ski. - Poca�owa�a go delikatnie
i postawi�a przed nim na p�eczce kubek ze �wie�o zaparzon�
kaw�. - Musz� o �smej pi�tna�cie by� z Matthewem u pediatry,
a �adne z dzieci jeszcze nic nie jad�o, ja za� jestem nie ubrana. Mo�e
jednak m�g�by� da� im �niadanie? Bardzo, bardzo ci� prosz�. -
�artobliwie zwichrzy�a mu w�osy i jej szlafrok rozchyli� si�.
U�miechn�a si� i poprawi�a go. - Jeste� mi co� winien...
� Sue, nie mog�. - Z roztargnieniem poca�owa� j� w czo�o. -
Mam spotkanie i nie mog� si� sp�ni�.
Westchn�a.
- Och, niech ci b�dzie. - Wysz�a z pokoju, wydymaj�c wargi.
Sanders zacz�� si� goli�.
Chwil� p�niej us�ysza� g�os �ony:
- No dobrze, dzieci, idziemy. Elizo, w�� buciki.
Prawie natychmiast rozleg�o si� zawodzenie Elizy, kt�ra mia�a
cztery lata i bardzo nie lubi�a nosi� but�w. Sanders sko�czy� ju�
prawie golenie, gdy dotar� do niego krzyk �ony:
- Elizo, w�� natychmiast buciki i sprowad� braciszka na
d�! - Eliza odpowiedzia�a co� niewyra�nie, a Susan oznajmi�a
ostrym tonem: - Elizo Anno, m�wi� do ciebie! - i zacz�a
energicznie zatrzaskiwa� szuflady w szafce, w korytarzu. Dzieci
rozp�aka�y si�.
Do �azienki wesz�a Eliza, wyra�nie zaniepokojona napi�t�
sytuacj�. Usta mia�a wygi�te w podk�wk�, w jej oczach kr�ci�y
si� �zy.
� Tatusiu... - za�ka�a. Nie przerywaj�c golenia, przytuli� j�
woln� r�k�.
� Jest wystarczaj�co du�a, �eby mi pom�c - zawo�a�a z ko-
rytarza Susan.
� Mamusiu - rozp�aka�a si� na g�os dziewczynka, obur�cz
�ciskaj�c nog� Sandersa.
� Elizo, czy wreszcie przestaniesz?!
Dziewczynka rozp�aka�a si� jeszcze g�o�niej, a Susan, s�ysz�c to,
tupn�a nog�. Sanders nie m�g� patrze� na p�acz�c� c�reczk�.
- Dobrze, Sue, nakarmi� dzieciaki. - Zakr�ci� wod� i wzi��
Liz� na r�ce.- Idziemy, Lizo - oznajmi�, ocieraj�c jej �zy. -
Pomy�limy teraz o waszym �niadaniu.
Wyszed� do korytarza. Susan popatrzy�a na niego z ulg�.
- Potrzebuj� tylko dziesi�ciu minut, to wszystko - powiedzia-
�a. - Consuela znowu si� sp�nia. Zupe�nie nie rozumiem, co si�
z ni� dzieje.
Sanders nie odpowiedzia�. Jego dziewi�ciomiesi�czny syn Matt
siedzia� po�rodku korytarza, uderza� grzechotk� o pod�og� i p�aka�.
Sanders podni�s� go drug� r�k�, m�wi�c:
- Chod�cie, dzieci. B�dziemy je��.
Gdy podnosi� Matta, r�cznik, kt�rym by� przepasany, rozwi�za�
si�. Pr�bowa� go przytrzyma�. Eliza zachichota�a:
- Widz� twojego siusiaka, tatusiu. -
kopi�c go.
� 
Nie kopie si� tatusia w takie miejsce - pouczy� j� Sanders.
Niezgrabnie owin�� si� ponownie r�cznikiem i ruszy� na d�.
� Nie zapomnij, �e Mattowi trzeba doda� witamin do p�atk�w.
Jedn� kropelk�. I nie dawaj mu ju� p�atk�w ry�owych, pluje nimi.
Teraz lubi j�czmienne - zawo�a�a za nim Susan i wesz�a do
�azienki, zatrzaskuj�c za sob� drzwi.
Eliza popatrzy�a na ojca powa�nie.
� Czy to b�dzie jeden z tych dni, tato?
� No c�, na to wygl�da.
Zszed� po schodach, my�l�c, �e teraz na pewno sp�ni si� na
prom i w konsekwencji na pierwsze um�wione spotkanie. Niezbyt
wiele, zaledwie kilka minut, ale nie b�dzie ju� w stanie om�wi�
pewnych spraw ze Stefani�. Mo�e jednak zdo�a zadzwoni� do niej
z promu, a wtedy...
� Czy ja mam siusiaka, tatusiu?
� Nie, Lizo.
� Dlaczego, tato?
� Tak po prostu jest, kochanie.
� Ch�opcy maj� siusiaki, a dziewczynki co innego - o�wiad-
czy�a powa�nie.
� Masz racj�.
� Dlaczego, tatusiu?
� Dlatego.
Posadzi� c�rk� na krze�le przy kuchennym stole, wysun�� z k�ta
wysoki fotelik i usadowi� w nim Matta.
� Co chcesz na �niadanie, Lizo? Ry�owe krispies czy chexy?
� Chexy.
Matt zacz�� �omota� �y�k� o por�cz fotelika. Sanders wyj��
z szafki chexy i misk�, a nast�pnie mniejsz� miseczk� i pude�ko
p�atk�w j�czmiennych dla Matta. Eliza obserwowa�a go, kiedy
otwiera� lod�wk�, aby wyj�� mleko.
� Tato?
� S�ucham.
� Chc�, �eby mamusia by�a szcz�liwa.
� Ja te�, kochanie.
Przygotowa� p�atki dla Matta i postawi� je przed synem. Potem
nasypa� chex�w do miski Elizy i popatrzy� na ni�.
- Wystarczy?
- Tak.
Nala� mleka do p�atk�w.
� Tato, nie! - krzykn�a Eliza i wybuchn�a p�aczem. - Chcia-
�am sama nala� mleka!
� Przepraszam, Lizo...
� Zabierz je... We� je stamt�d... -wrzeszcza�a histerycznie.
� Bardzo mi przykro, Lizo, ale nie...
� Chcia�am sama nala� mleka! - Zsun�a si� z krzes�a
i zacz�a kopa� pi�tami w pod�og�. - Zabierz je, zabierz je
stamt�d!
Eliza urz�dza�a takie sceny kilka razy dziennie. Zapewniano go,
�e jest to tylko pewien etap w rozwoju dziecka. Radzono rodzicom,
aby podobne ataki histerii traktowali stanowczo.
- Bardzo mi przykro, Lizo - oznajmi� Sanders. - Ale
b�dziesz musia�a je zje��. - Usiad� ko�o syna i zacz�� go karmi�.
Matt w�o�y� r�k� do p�atk�w, rozsmarowa� je sobie po twarzy
i r�wnie� zacz�� p�aka�.
Sanders wzi�� r�cznik, �eby wytrze� buzi� Mattowi i zauwa�y�,
�e zegar kuchenny wskazuje ju� za pi�� �sma. Pomy�la�, �e powinien
w�a�ciwie zadzwoni� do biura i uprzedzi� o swoim sp�nieniu.
Najpierw jednak musia� uspokoi� Eliz�. Wci�� le�a�a na pod�odze,
kopi�c nogami i krzycz�c, �eby zabra� mleko.
- No dobrze, Elizo, uspok�j si�. Uspok�j si�.
Wyj�� drug� miseczk�, nasypa� p�atk�w i poda� jej karton
z mlekiem.
- Prosz�.
Za�o�y�a r�czki za plecy i wyd�a wargi.
� Nie chc� go.
� Elizo, natychmiast nalej mleko.
Jego c�rka wspi�a si� na ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin