Michael Crichton "Kula" Prze�o�y� Marek Mastalerz Tytu� orygina�u SPHERE Ilustracja na ok�adce WARNER BROS. Redakcja merytoryczna MIRELLAI MIECZYS�AW REMUSZKO Redakcja techniczna ANNA BONIS�AWSKA Sk�ad WYDAWNICTWO AMBER Copyright (c) 1987 by Miehael Crichton For the Polish edition (c)Copyright by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. 1998 ISBN 83- 7169- 630- 2 WYDAWNICTWO AMBER Sp. z o.o. 00- 108 Warszawa, ul. Zielna 39, tel. 620 40 13, 620 81 62 Warszawa 1998. Wydanie II Druk: Zak�ady Graficzne "ATEXT" w Gda�sku Dla Lynn Nesbit Gdy naukowiec rozwa�a jaki� problem, w og�le nie bierze pod uwag� niemo�liwego. LOUISI KAHN Nie mo�na oszuka� natury. RICHARD FEYNMAN Podczas przygotowania tej ksi��ki pomoc i zach�t� okazali mi Caroline Conley, Kurt Wlladsen, Lisa Plonsker, Valery Pine, Anne- Marie Martin, John Deubert, Lynn Nesbit i Bob Gottlieb. Wszystkim im jestem wdzi�czny. Powierzchnia NA ZACH�D OD TONGA Przez d�ugi czas horyzont stanowi�a monotonna p�aska linia oddzielaj�ca Ocean Spokojny od nieba. Helikopter marynarki wojennej lecia� tu� ponad szczytami fal. Mimo dudnienia wirnik�w Norman Johnson zapad� w sen. By� znu�ony; na pok�a- dach rozmaitych wojskowych maszyn sp�dzi� ju� ponad czterna�cie godzin. Nie by�o to co�, do czego by�by przyzwyczajony pi��dziesi�ciotrzyletni profesor psychologii. Nie mia� poj�cia, jak d�ugo spa�. Kiedy si� przebudzi�, stwierdzi�, �e horyzont wci�� jest p�aski, lecz przed nimi rozpo�cieraj� si� bia�e p�kola koralowych atol�w. - Gdzie jeste�my? -zapyta� przez interkom. - To wyspy Ninihina i Tafahi - powiedzia� pilot - Formalnie rzecz bior�c, przynale�� do archipelagu Tonga; nie s� zamieszkane.Dobrze si� panu spa�o? - Nie�le. - Norman spojrza� na przep�ywaj�ce w dole wysepki: krzywizny bia�ego piasku, poro�ni�te nielicznymi palmami, kt�re szybko znikn�y mu z oczu. Ponownie roztoczy� si� przed nimi p�aski ocean. - Sk�d pana �ci�gn�li? - zapyta� pilot. - Z San Diego - odpar� Norman. - Wylecia�em wczoraj. - Wi�c dotar� tu pan przez Honolulu- Guam- Pago? - Zgadza si�. - Spory kawa�ek drogi - rzek� pilot - Czym si� pan w�a�ciwie zajmuje? - Jestem psychologiem- powiedzia� Norman. - �wiroznawca, co? - Pilot u�miechn�� si�. - No c�, wygl�da na to, �e �ci�- gn�li, kogo tylko si� da�o. - To znaczy? - Od dw�ch dni przewozimy tu ludzi z Guam. Najr�niejszych: fizyk�w, biolog�w, matematyk�w - do wyboru, do koloru. Wszystkich przerzucamy w sam �rodek najgorszego zadupia na Oceanie Spokojnym. - Co tam si� w�a�ciwie sta�o?- zapyta� Norman. Pilot obejrza� si� na niego. Czarne lotnicze okulary sprawia�y, �e Norman nie m�g� dojrze� wyrazu jego oczu. - Nic nam nie powiedzieli, prosz� pana. A jak z panem? Czego si� pan do- wiedzia�? - Powiedziano mi - rzek� Norman - �e mia�a miejsce katastrofa lotnicza. - Aha - odpar� pilot. - Wzywaj� pana do wypadk�w? - Zdarza si�. Od dziesi�ciu lat Norman Johnson znajdowa� si� na li�cie ekspert�w powo�y- wanych przez FAA* do badania przyczyn katastrof w lotnictwie cywilnym. Pierw- szy raz bra� w tym udzia� w 1976 roku po katastrofie samolotu United Airlines w San Diego; p�niej by� jeszcze wzywany do Chicago w siedemdziesi�tym �smym i Dallas w osiemdziesi�tym drugim. Za ka�dym razem wygl�da�o to podobnie: nagl�cy tele- fon, gor�czkowe pakowanie si� i tygodniowa lub d�u�sza nieobecno��. Tym razem Ellen, jego �ona, by�a wytr�cona z r�wnowagi, poniewa� zosta� wezwany pierw- szego lipca, co oznacza�o, i� nie b�dzie go na pla�owym pikniku w dniu Czwartego Lipca, na kt�rym zawsze pieczono prosi�. Z tej w�a�nie okazji syn Tim, wracaj�cy z drugiego roku studi�w z Chicago, mia� si� u nich zatrzyma� w drodze na waka- cyjn� fuch� w Cascades. No i szesnastoletnia Amy przyje�d�a�a z Andover. Amy i Ellen niezbyt d�ugo wytrzymywa�y ze sob�, je�li nie by�o w pobli�u Normana, pe�ni�cego rol� mediatora. W volvo znowu co� stuka�o. Prawdopodobne te� by�o, i� Norman mo�e si� nie wyrobi� z powrotem na urodziny swej matki w przysz�ym tygodniu. "Co to za katastrofa?" - pyta�a Ellen. Nic nie s�ysza�am o �adnej kata- strofie". Kiedy si� pakowa�, radio by�o przez ca�y czas w��czone. W serwisach in- formacyjnych nie podano �adnej wiadomo�ci o jakiejkolwiek katastrofie lotniczej. Kiedy przed gankiem ich domu zatrzyma� si� samoch�d, kt�ry po niego przy- s�ano, Norman ze zdziwieniem stwierdzi�, i� jest to czterodrzwiowy w�z z parku samochodowego marynarki wojennej. - Nigdy jeszcze nie przysy�ali po ciebie samochodu - powiedzia�a Ellen, odprowadzaj�c go do drzwi wej�ciowych. - To jaki� wojskowy wypadek? - Nie wiem- odrzek�. - Kiedy wr�cisz? . Poca�owa�j�. - Zadzwoni� do ciebie. Przyrzekam. Ale nie zadzwoni�. Wszyscy byli uprzejmi i mili, ale nie dali mu skorzysta� z te- lefonu. Najpierw w Hickham Field w Honolulu, a p�niej w bazie lotniczej marynar- ki wojennej na Guam, gdzie dotar� o drugiej nad ranem i czekaj�c na kolejny start, sp�dzi� p� godziny w salce �mierdz�cej benzyn� lotnicz�, t�po wpatruj�c si� w eg- zemplarz "American Journal of Psychology", kt�ry zabra� ze sob�, Na Pago Pago znalaz� si� dok�adnie z nastaniem �witu. Spiesznie zabrano go na pok�ad helikoptera SeaKnight, kt�ry natychmiast wzni�s� si� nad pole startowe i ponad palmami i dacha- mi z pordzewia�ej blachy falistej skierowa� si� na zach�d nad Pacyfikiem. Na pok�adzie helikoptera sp�dzi� dwie godziny, cz�� tego czasu przesypiaj�c. Ellen, Tim, Amy i urodziny jego matki wydawa�y mu si� teraz bardzo odleg�e. FAA - Federal Aviation Administration, Federalna Administracja Lotnictwa (wszystkie przy- pisy t�umacza). - Gdzie dok�adnie jeste�my? - Pomi�dzy Samoa a Fid�i na po�udniowym Pacyfiku- powiedzia� pilot - Mo�e mi pan to pokaza� na mapie? - Nie jestem do tego upowa�niony, prosz�^pana. Poza tym i tak wiele by pan nie zobaczy�. W tej chwili znajdujemy si� dwie�cie mil od najbli�szego l�du. Norman zapatrzy� si� w p�aski horyzont, wci�� b��kitny i pozbawiony jakich- kolwiek znak�w szczeg�lnych. Nie do wiary, pomy�la�. Ziewn��. - Nie nudzi pana patrzenie na to? - M�wi�c szczerze, nie, prosz� pana - odpar� pilot - Naprawd� jestem za- dowolony, �e tak tu p�asko. Przynajmniej mamy dobr� pogod�, ale ona si� nie utrzyma. Nad Wyspami Admiralicji tworzy si� cyklon, najprawdopodobniej przej- dzie t�dy za par� dni. - I co wtedy? - Wszyscy st�d wyb�d� tak szybko, jak tylko b�d� w stanie. Aura potrafi porz�dnie da� w ko�� w tej cz�ci �wiata, prosz� pana. Jestem z Florydy i jako dzieciak widzia�em par� sporych huragan�w, ale nigdzie na �wiecie cz�owiek nie zobaczy nic, co dor�wnywa�oby cyklonowi na Pacyfiku. Norman skin�� g�ow�. - Ile nam jeszcze zosta�o lotu? - Lada chwila b�dziemy na miejscu, prosz� pana. Po dw�ch godzinach monotonii gromada statk�w wydawa�a si� nadzwyczaj interesuj�ca. Znajdowa�o si� tu ponad tuzin rozmaitych jednostek, rozstawionych mniej wi�cej w koncentryczne kr�gi. Na obwodzie naliczy� osiem szarych nisz- czycieli marynarki. Bli�ej �rodka znajdowa�y si� du�e okr�ty o szeroko rozsta- wionych podw�jnych kad�ubach, przypominaj�cych p�ywaj�ce suche doki. Do tego do chodzi�y pude�kowate okr�ty z p�askimi l�dowiskami dla helikopter�w, a po�r�d tej ca�ej szaro�ci dwie bia�e jednostki z platformami startowymi, ozna- czonymi koncentrycznymi kr�gami. Pilot wyliczy� statki po kolei: - Na zewn�trz znajduj� si� niszczyciele os�ony, a wewn�trz, id�c do �rodka: RVS - to znaczy Remote Vehicle Support, bazy Pojazd�w Zdalnie Sterowanych; MSS - Mission Support and Supply, Jednostki Zaopatrzenia Misji, a w �rodku OSRV. - OSRV? - Oceanographic Survey and Research Vessels, Badawcze Jednostki Oce- anograficzne. - Pilot wskaza� bia�e statki. - Po lewej, John Hawes", a po prawej "William Arthur". L�dujemy na "Hawesie". Helikopter okr��y� zesp� statk�w. Norman dostrzeg� kursuj�ce mi�dzy jed- nostkami w t� i z powrotem szalupy, pozostawiaj�ce na ciemnob��kitnych falach bia�e kilwatery. - I to wszystko z powodu katastrofy lotniczej? - zapyta� Norman. - Hej! - u�miechn�� si� pilot. - Nic nie wspomnia�em o �adnej katastrofie. Niech pan sprawdzi, czy pas jest zapi�ty. Za chwil� l�dujemy. BARNES Rosn�ca czerwona tarcza l�dowiska znalaz�a si� w ko�cu bezpo�rednio pod l�duj�cym helikopterem. Norman niezgrabnie rozpina� klamr� pasa bezpiecze�- stwa, gdy do drzwi helikoptera podbieg� marynarz i je otworzy�. - Doktor Johnson? Norman Johnson? - Zgadza si�. - Ma pan jaki� baga�, prosz� pana? - Tylko to. - Norman si�gn�� za siebie po neseser. Oficer wyj�� mu go z d�oni. - Jakie� instrumenty pomiarowe czy co� podobnego? - Nie, tylko to. - Prosz� za mn�. Niech si� pan mnie trzyma, prosz� si� schyli�. Niech pan nie zawraca w stron� rafy. Norman wysiad� z helikoptera i schyli� si� pod wirnikiem. Pod��y� za ofi- cerem ku w�skim schodom. Metalowa por�cz by�a gor�ca. Za nimi helikopter wzni�s� si� z powrotem, pilot w po�egnalnym ge�cie uni�s� d�o�. Gdy maszyna si� oddali�a, powietrze nad Pacyfikiem sta�o si� zn�w niezno�nie upalne i nie- ruchome. - Udana podr�, prosz� pana? - Nie narzekam. - �yczy pan sobie p�j��? - Dopiero przylecia�em - powiedzia� Norman. - Nie, chodzi�o mi o to, czy nie chce pan p�j�� do toalety. - Nie - rzek� Norman. - Dobrze. Prosz� z nich nie korzysta�, pozapycha�y si�. - Zgoda. - Kanalizacja nawali�a wczoraj w nocy. M�czymy si� z tym i mamy nadzie- j�, �e poradzimy sobie do dzisiejszego wieczoru. - Obejrza� si� na Normana. - W chwili obecnej mamy na pok�adzie wiele kobiet, prosz� pana. - Rozumiem- powiedzia�Norman. - Mamy chemiczne w.c., jakby pan potrzebowa�. - Nie teraz. - Skoro tak, natychmiast zabior� pana do kapitana Barnesa. Nalega� na to. - Chcia�bym zadzwoni� do rodziny. - Niech pan to zg�osi kapitanowi Barnesowi. Schyliwszy si�, przeszli z zalanego s�o�cem pok�adu na o�wietlony lampami korytarz. By�o tu o wiele ch�odniej. - Ostatnio nie wysiada�a nam klimatyzacja - powiedzia� oficer. - Przyn...
Jagusia_17