Wilbur Smith - Katanga.pdf
(
1302 KB
)
Pobierz
WILBUR SMITH
KATANGA
ROZDZIAŁ L
- Nie podoba mi się ten pomysł- oświadczył Wally Hendry i czknął. Oblizał wargi i
ciągnął dalej:- Myślę, że cały ten pomysł śmierdzi na kilometr.
Leżał w niedbałej pozie na jednym z łóżek, ze szklanką postawioną na odkrytej
piersi, pocąc się obficie w upale panującym w Kongo.
- Niestety, to nie zmienia faktu, że jednak jedziemy- powiedział Bruce Curry
skoncentrowany na rozkładaniu przyborów do golenia.
- Powinieneś był im powiedzieć, żeby to zatrzymali, że my zostajemy tutaj, w
Elisabethville! Dlaczego im tego nie powiedziałeś, co?- powiedział Hendry i opróżnił
zawartość swojej szklanki.
- Bo płacą mi za to, żebym nie dyskutował - stwierdził Bruce bez większego
zainteresowania i spojrzał w upstrzone przez muchy lustro nad umywalką.
Patrzyła na niego ogorzała od słońca twarz z gęstwiną krótko przyciętych,
czarnych, miękkich włosów, które, gdyby pozwolić im urosnąć, falowałyby niesfornie.
Czarne brwi unosiły się w górę nad zielonymi oczami obramowanymi gęstymi rzęsami.
Bruce przypatrywał się sobie bez przyjemności. Dawno już nie nawiedzało go to uczucie,
dawno już uśmiech czy grymas nie gościł na jego twarzy. Stracił tolerancyjne
przywiązanie do swego dużego, lekko zakrzywionego nosa, który nadawał mu wygląd
łagodnego pirata.
- Chryste! - burknął Wally Hendry z łóżka. - Rzygać mi się chce na widok tej armii
czarnuchów. Nie mam nic przeciwko walce, ale nie uśmiecha mi się włażenie na setki mil
w głąb buszu po to tylko, by niańczyć bandę cholernych uchodźców.
- To piekło, nie życie - zgodził się Bruce bezwiednie i rozsmarował krem do
golenia na twarzy.
Krem odbijał się bielą od ciemnej opalenizny. Mięśnie ramion i klatki piersiowej
falowały przy każdym ruchu pod skórą błyszczącą tak zdrowo, iż wydawało się, że właśnie
natarto ją oliwą. Był w dobrej kondycji: od wielu lat nie czuł się tak sprawny.
- Zrób mi jeszcze jednego drinka, Andre. - Wally Hendry wcisnął pustą szklankę w
rękę mężczyzny, który siedział na brzegu jego łóżka.
Belg wstał i posłusznie podszedł do stołu.
- Więcej whisky i mniej piwa tym razem - polecił Wally, po czym zwrócił się w
kierunku Bruce'a i znowu czknął.- Oto, co sądzę o tym pomyśle!
Gdy Andre nalewał szkockiej do szklanki i dopełniał ją piwem, Wally tak długo
szarpał za rewolwer umieszczony w kaburze, aż ten zawisł mu między nogami.
- Kiedy wyruszamy?- zapytał.
- Jutro rano na dworcu towarowym będzie na nas czekać pięć wagonów i
lokomotywa. Załadujemy się do nich i startujemy lak najszybciej.
Bruce zaczął się golić, przesuwając maszynkę od skroni do brody i odsłaniając
gładką, brązową skórę.
- Po trzech miesiącach walk z bandą brudnych Gurkhów oczekiwałem, że się
trochę zabawię, nie miałem nawet żadnej ślicznotki w tym czasie, a tutaj masz, zaledwie
w dwa dni po zaprzestaniu ognia znów nas wysyłają!
- C'est la guerre- wymamrotał Bruce z wykrzywioną twarzą.
- Co to znaczy?- zapytał podejrzliwie Wally.
- Taka jest wojna- przetłumaczył Bruce.
- No to gadaj po angielsku, koziołku.
To że Wally Hendry nie potrafił ani powiedzieć, ani zrozumieć adnego słowa po
francusku po sześciu miesiącach pobytu w Kongo Belgijskim, dawało pewne pojęcie o
nim.
Ponownie zapadła cisza przerywana tylko skrobaniem maszynki Bruce'a i
szczękaniem broni czyszczonej przez czwartego mężczyznę.
- Napij się Haig- zaprosił go Wally.
- Nie, dzięki.- Michael Haig podniósł głowę, nie próbując ukryć obrzydzenia, gdy
patrzył na Wally'ego.
- Kolejny drań zadzierający nosa! Nie chcesz się ze mną napić co? Nawet facet tej
klasy co pan kapitan Curry pije ze mną. Powiedz mi, co takiego cholernie specjalnego jest
w tobie?
- Wiesz, że nie piję.- Haig znowu skoncentrował się na broni, manipulując nią z
dużą wprawą.
Nie rozstawali się z bronią. Bruce nawet podczas golenia trzymał ją w pobliżu i
wystarczyło tylko opuścić rękę, by po nią sięgnąć, a karabiny dwóch mężczyzn
wyciągniętych na łóżkach leżały obok nich na podłodze.
- Nie pijesz!- zaśmiał się Walty.- To skąd masz tę cerę, koziołku? Jak to się stało,
że twój nos wygląda jak dojrzała śliwka?
Haig zacisnął usta, a jego ręce znieruchomiały.
- Skończ z tym, Wally- powiedział spokojnie Bruce.
- Haig nie pije!- zapiał Wally i dźgnął małego Belga kciukiem w żebra.- Pojmujesz
to, Andre? On jest cholernym abstynentem! Mój stary też był abstynentem. Czasami
przez dwa lub trzy miesiące pod rząd był abstynentem, a potem przychodził wieczorem
do domu i walił starą tak, że po drugiej stronie ulicy można było usłyszeć, jak szczęka
zębami.- Zakrztusił się śmiechem i musiał chwilę odczekać.- Założę się, że ty też jesteś
takim abstynentem, Haig! Jeden kieliszek i budzisz się dziesięć dni później. Tak jest, co?
Jeden kieliszek i łuup! Staruszka w kawałkach, a dzieciaki chodzą głodne przez parę
tygodni.- Haig położył ostrożnie karabin na łóżko i spojrzał na Walh/ego z zaciśniętymi
szczękami, ale on nawet tego nie zauważył. Zadowolony z siebie, ciągnął dalej:- Andre,
weź tę butelkę whisky i podstaw pod nos staruszkowi abstynentowi. Popatrzymy, jak się
ślini i oczy mu wyłażą z orbit jak psie jaja!
Haig wstał. Dwukrotnie starszy od Wally'ego - przekroczył już pięćdziesiątkę -
miał włosy przeplatane siwizną. Rysy jego twarzy wciąż pozostawały wyraźne, nie zatarte
przez ślady, które życie na nich zostawiło. Ramiona i barki miał potężne niczym bokser.
- Czas, żebyś się nauczył paru dobrych manier, Hendry. Wstawaj!
- Chcesz zatańczyć czy co? Nie tańczę walca, poproś Andre. On zatańczy z tobą,
prawda Andre?
Haig stanął na palcach; jego ręce z zaciśniętymi pięściami były lekko uniesione.
Bruce Curry położył maszynkę na półce nad umywalką i, mając jeszcze mydło na twarzy,
cicho minął stół i zajął pozycję, która umożliwiała mu interwencję. Czekał, obserwując
obu mężczyzn.
- Wstawaj, plugawy uliczniku!
- Posłuchaj go, Andre. Ładnie gada, co? Naprawdę ładnie gada.
- Wepchnę ci tę twoją krzywą gębę w to miejsce, gdzie powinieneś mieć mózg.
- A to dobre! Ten chłopak to istny komik. - Wally roześmiał się. W jego uśmiechu
wyczuwało się jednak, że coś nie jest u porządku.
Bruce domyślił się, że Wally nie ma zamiaru się bić. Był to mężczyzna o dużych
ramionach i atletycznej klatce piersiowej zarośniętej rudawymi włosami. Nad grubą szyją
unosiła się płaska twarz z małymi jak u Mongoła oczkami. Mimo swej postury Wally nie
chciał się bić. Zaskoczyło to Bruce'a; pamiętał dobrze tę noc przy moście i wiedział, że
Hendry nie był tchórzem, a jednak teraz nie zamierzał podjąć wyzwania.
Mike Haig ruszył w kierunku łóżka.
- Zostaw go, Mike- odezwał się po raz pierwszy Andre miękkim, niemal
dziewczęcym głosem.- On tylko żartował. Nie nówił tego serio.
- Hendry, nie myśl, że jestem takim dżentelmenem, że nie uderzę cię tylko
dlatego, że leżysz na plecach. Nie rób tego błędu!
- Wielkie mi co- mruknął Wally.- Ten chłopak jest nie tylko komikiem, on jest
również cholernym bohaterem!
Haig stanął nad nim, podniósł prawą pieść zaciśniętą jak młot wymierzył ją w
twarz Wally'ego.
- Haig!- Bruce nie podniósł głosu, ale jego ton sprawił, że tamten oprzytomniał.-
Dość tego- powiedział spokojnie.
- Ale ten mały, plugawy...
- Tak, wiem- powiedział Bruce.- Zostaw go!
Mike Haig zawahał się, stojąc z uniesioną ręką. Nikt się nie poruszył. Nad ich
głowami dach z blachy falistej zadźwięczał głośno,rozszerzając się w południowym upale;
poza tym słychać było tylko oddech Haiga, który dyszał ciężko z twarzą czerwoną od
nabiegłej krwi.
- Proszę cię, Mike- szepnął Andre.- On tego nie chciał. Powoli gniew Haiga
zmieniał się w obrzydzenie. Opuścił rękę, odwrócił się i podniósł broń z drugiego łóżka.
- Nie zniosę tego smrodu ani chwili dłużej. Zaczekam na ciebie w ciężarówce,
Bruce.
- Zaraz tam przyjdę- powiedział Bruce.
- Nie kuś losu, Haig- zawołał za nim Wally.- Następnym razem nie ujdzie ci to na
sucho!
Mike Haig obrócił się błyskawicznie w drzwiach, ale Bruce zawrócił go, kładąc mu
rękę na ramieniu.
- Daj spokój, Mike- powiedział i zamknął za nim drzwi.
- Ma cholerne szczęście, że jest takim wapniakiem- warknął Wally.- Inaczej już
dawno załatwiłbym go na dobre!
Plik z chomika:
edmund144
Inne pliki z tego folderu:
Anchee Min - Cesarzowa Orchidea.rtf
(1846 KB)
Amelie Nothomb - Higiena mordercy.rtf
(910 KB)
Alberto Moravia - Konformista.rtf
(1477 KB)
Alberto Moravia - Matka i córka.rtf
(1109 KB)
Ally Condie - Dobrani.rtf
(1491 KB)
Inne foldery tego chomika:
- ! Paczki RAR autorów [spakowane epub, mobi] ! -
! # Wrzucone - sprawdzone i pełne Ebooki #
! 2014,07,08
! Kryminały
!! #. Patterson James - Pozostałe powieści
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin