Siedmioczęściowa ścieżka przyczyny i skutku rozwijająca bodhiczittę
Alexander Berzin Berlin, Niemcy, 18 stycznia 2000 Tłumaczenie na polski: Igor Pacek
Wstęp
Posiadamy cenne ludzkie życie wraz ze wszystkimi swobodami i możliwościami, które pozwalają nam podążać ścieżką dharmy. Jednak nie zawsze będziemy cieszyć się takimi możliwościami. Dlatego musimy odnieść pełną korzyść z obecnej sytuacji.
Najlepszą drogą do odniesienia korzyści z ludzkiego życia jest rozwijanie bodhiczitty. Bodhiczitta jest sercem i umysłem skupionym na oświeceniu, które osiągniemy w przyszłości w naszym mentalnym kontinuum. Towarzyszą temu dwie intencje: by osiągnąć oświecenie najszybciej jak to tylko możliwe i przynieść dzięki temu korzyść jak największej liczbie istot.
Gdy rozwijamy bodhiczittę, wzbudzamy w sobie te dwie intencje w odwrotnej kolejności. Po pierwsze, chcemy przynieść pożytek wszystkim istotom o ograniczonych możliwościach, nie tylko ludziom. Takie postanowienie rozwinie się dzięki naszej miłości, współczuciu i wyjątkowemu postanowieniu, o którym będzie mowa później. Następnie, by pomagać im najefektywniej, postanawiamy osiągnąć oświecenie i stać się buddami. Musimy osiągnąć oświecenie, by pozbyć się wszystkich ograniczeń i wad ponieważ dostrzegamy, że nie pozwalają nam one pomagać innym. Przykładowo, wpadając w gniew na innych, nie jesteśmy w stanie im pomóc. Musimy osiągnąć oświecenie, by rozwinąć cały swój potencjał i wykorzystać go w pomocy innym. To nie jest tak, że rozwijając bodhiczittę najpierw pragniemy stać się buddami ponieważ jest to najwyższy stan, a później, jakbyśmy mieli opłacić jakiś okropny rachunek, musimy pomagać innym.
Są dwie główne metody rozwijania bodhiczitty. Jedna to siedmioczęściowa ścieżka przyczyny i skutku (rgyu- ‘bras man-ngag bdun), inna to zrównywanie i wymiana swoich postaw odnośnie siebie i innych (bdag-gzhan mnyam-brje). Omówmy najpierw pierwszą metodę.
Rozwijanie spokoju
Siedmioczęściowa ścieżka przyczyny i skutku składa się z sześciu kroków, które są podstawą dla siódmego – rzeczywistego wzbudzenia bodhiczitty. Rozpoczyna się od wstępnego kroku, który nie jest wliczony w siedem. Jest to rozwinięcie spokoju (btang-snyoms), którym przezwyciężamy pociąg i przywiązanie do jednych istot, odrzucanie drugich i obojętność wobec innych. Celem tego wstępnego kroku jest równe otwarcie się na wszystkich.
Zrozumienie, że wszyscy są równi, niezbędne by otworzyć się na nich, przychodzi wraz ze zrozumieniem, że mentalne kontinuum czy strumień umysłu nie ma początku ani końca. Zatem każdy kiedyś był naszym przyjacielem, wrogiem czy obcym, a status ten zawsze się zmienia. W tym sensie każdy jest taki sam.
Główny sens, który musimy zrozumieć za pomocą tego sposobu myślenia, to niemający początku umysł. To podstawowe założenie buddyzmu. Odrodzenie odnosi się do ciągłości doświadczeń, które są indywidualne i nie mają trwałej tożsamości jako człowiek, zwierzę, mężczyzna czy kobieta. Forma życia i płeć manifestowane przez strumień umysłu w poszczególnych odrodzeniach zależą od poprzednich uczynków, karmy.
Ta podstawa jest niezbędna, by wzbudzić bodhiczittę, ponieważ bazując na niej, jesteśmy w stanie rozwinąć miłujące współczucie w stosunku do każdego. Nie postrzegamy innych istot, przykładowo, jako jedynie komara, tylko jako nieskończenie długie mentalne kontinuum, któremu w tym życiu zdarzyło się przybrać formę komara z powodu karmy, lecz nie jest to jego prawdziwa natura. To pozwala otworzyć nasze serca zarówno na komara, jak i na istoty ludzkie. Moc bodhiczitty pochodzi z tego, że posiadając ją, chcemy pomóc absolutnie każdemu. Oczywiście nie jest to łatwe.
Poznanie tego, że każda istota była naszą matką
Gdy będziemy w stanie traktować wszystkie istoty równo – jako indywidualne strumienie umysłu – nie odrzucając ich formy w tym życiu, możemy uczynić pierwszy krok w siedmioczęściowej medytacji przyczyny i skutku. Jest to poznanie tego, że każda istota w jakimś momencie była naszą matką (mar-shes). Skoro w tym życiu mamy matkę, to w każdym innym, narodziwszy się z łona czy z jaja, również mieliśmy matkę. Zgodnie z logiką, w nieskończonej ilości narodzin każdy był naszą matką nieskończenie wiele razy, my również byliśmy im matkami. Były one również naszymi ojcami oraz najbliższymi przyjaciółmi itd.
Rozumiejąc, że każdy był naszą matką, nie powinniśmy tego przypisywać komukolwiek jako trwałej tożsamości, ponieważ takie przywiązanie może być dla nas problemem. Nie powinniśmy tracić z oczu pustości, braku trwałej jaźni.
Rozpoznanie tego, że każda istota była naszą matką, radykalnie zmienia nasze relacje z innymi. Wychodzimy poza zrozumienie równości wszystkich. Dostrzegamy, że z każdym mieliśmy, i możemy mieć, bardzo bliskie, ciepłe i miłe relacje.
Pamięć o dobroci matczynej miłości
Drugim z siedmiu stopni jest pamięć o dobroci matczynej miłości (drin-dran). Dla wielu ludzi z Zachodu jest to problem ponieważ Hindusi i Tybetańczycy zawsze myślą o przykładzie swoich matek w tym życiu. W tych społecznościach relacje z matkami wydają się być mniej neurotyczne i prostsze niż na Zachodzie. Bez względu na to, czy jest to prawda czy nie, występują różnice w indywidualnych przypadkach. Chciałbym jednak powiedzieć, że żyjąc w indyjskich i tybetańskich społecznościach przez dwadzieścia dziewięć lat zauważyłem, że relacje matek z dorosłymi dziećmi są tam znacznie mniej bolesne niż na Zachodzie.
Ten krok w medytacji polega na przypomnieniu sobie o dobroci jakiej doświadczamy bądź doświadczaliśmy, jeśli odeszła, ze strony swojej matki, powracając do momentu, gdy nosiła nas w swoim łonie. Później poszerzamy to na innych, tych, którzy okazywali nam podobną życzliwość w poprzednich żywotach.
Wielu ludzi tłumacząc to mówi, że jeśli macie problemy ze swoją matką, to możecie myśleć o swoim ojcu, bliskim przyjacielu czy kimkolwiek, kto okazał wam wielką życzliwość. W ten sposób nie utkniecie, próbując nad tym medytować. Myślę, że jest to bardzo pomocne podejście. Bardzo ważna jest praca nad naszymi relacjami z matką, jeśli mamy z nimi problemy. Jeżeli nie możemy mieć zdrowej relacji z matką, to wielkim problemem będzie utrzymanie zdrowej relacji z kimkolwiek innym. Zawsze będzie powstawał jakiś problem. Dlatego też uważam, że bardzo ważne jest obserwowanie naszej obecnej relacji z matką i rozpoznanie jej życzliwości, nieważne jak trudne były bądź są nasze relacje.
Najpierw musimy przyjrzeć się ideałowi matczynej miłości. Klasyczne teksty pełne są opisów, zauważamy to na przykładzie wielu zwierząt. Ptasia mama będzie wysiadywała swoje jajka nie ważne jak byłaby mokra czy zmarznięta, a kiedy pisklę się wykluje, będzie przynosiła mu przeżute jedzenie. To naprawdę nadzwyczajne.
Oczywiście są również przykłady ze świata zwierząt i insektów, w których matki zjadają własne dzieci, ale wciąż przeżywają trud, by je urodzić. Nieważne czy jest to nasza biologiczna czy zastępcza matka – ktoś musiał trzymać nas w swoim łonie, dopóki nie będziemy się rodzić z probówek, ale nawet wtedy ktoś musi doglądać probówkę i utrzymywać właściwą temperaturę. Nieważne czy nasza matka lubiła nosić nas w łonie. Jest to wielka życzliwość, że robiła to i nie usunęła nas, choć to wcale nie było dla niej wygodne. Przeżyła wiele bólu w czasie naszych narodzin. Następnie, gdy byliśmy niemowlętami, ktoś musiał wstawać w środku nocy, karmić nas i opiekować się nami – inaczej nie przeżylibyśmy. Tego rodzaju rzeczy są podkreślone w klasycznych tekstach.
Jeżeli mamy trudności z naszą matką możemy posłużyć się kluczem i postępować jak w czasie medytacji na guru z tekstu lam-rim V Dalajlamy. Wiele wcześniejszych tekstów mówi, że właściwie niemożliwe jest znaleźć nauczyciela o wyłącznie pozytywnych właściwościach. Żaden duchowy nauczyciel nie jest idealny, każdy ma w sobie mieszankę silnych i słabych punktów. To co chcemy zrobić w czasie medytacji na nauczyciela, to skupić się na jego dobrych właściwościach i życzliwości, by rozbudzić wielki szacunek, inspirację i wdzięczność. To da nam motywację, by samemu osiągnąć podobne właściwości i być życzliwym.
Piąty Dalaj Lama wyjaśniał, że rozwijając taką postawę nie musimy zaprzeczać wadom i błędom nauczyciela. To byłaby naiwność. Zdajemy sobie sprawę z wad, ale odkładamy je na chwilę, ponieważ rozpamiętywanie ich prowadziłoby tylko do powstania negatywnej postawy. To wcale nie jest inspirujące. Tylko koncentrując się na dobrych właściwościach i życzliwości możemy otrzymać inspirację.
Najpierw musimy zdać sobie sprawę z wad, ale powinniśmy dokładnie rozważyć, czy są to prawdziwe wady czy tylko nasze projekcje. Powinniśmy również sprawdzić, czy są to aktualne wady czy tylko stare historie, których nie potrafimy odpuścić. Gdy zdamy sobie sprawę z aktualnych wad, mówimy: dobrze, to są jego czy jej wady. Następnie zostawiamy to i skupiamy się na dobrych właściwościach.
Myślę, że podobne podejście jest dobre, gdy bierzemy pod uwagę życzliwość naszej matki. Nikt nie ma idealnej matki. Jeżeli sami jesteśmy rodzicami, to zdajemy sobie sprawę z tego, że jest niewyobrażalnie trudno być idealnym rodzicem, dlatego też nie powinniśmy oczekiwać tego od naszych rodziców. Następnie powinniśmy spojrzeć na błędy i wady naszych matek i spróbować zrozumieć przyczyny i warunki tych wad. Nie jest ona trwale złą osobą, tak jak żaden strumień umysłu nie jest trwale komarem (który nie jest trwale drażniący). Upewniamy się, że sami nie projektujemy wad na swoje matki lub nie odkopujemy jakichś starych historii i puszczamy to. Mówimy sobie: dobrze, ona ma swoje wady, ale jest taką samą osobą jak każda inna, a wszyscy mamy wady. Później patrzymy na dobre właściwości i życzliwość, którą nam okazała.
Pewien zachodni nauczyciel dharmy, zapomniałem kto to właściwie był, polecał pewną metodę medytacji, która uznałem za bardzo użyteczną. Odkładając na bok wszystkie wady naszych matek, rozważamy pięć czy dziesięć lat naszego życia. Spędzamy tak pięć minut, pół godziny, godzinę lub tak wiele czasu jak chcemy, przechodząc przez kolejne etapy i starając sobie przypomnieć wszystkie życzliwe uczynki naszych matek w każdym pięcioletnim czy dziesięcioletnim okresie. Najpierw od czasu gdy byliśmy w łonie do piątego roku życia, pamiętamy, że zmieniała nasze brudne pieluszki, karmiła nas, myła itp. Następnie przypominamy sobie okres od piątego do dziesiątego roku życia itd. Zabierała nas do szkoły, może nie pomagała nam w pracy domowej, a może pomagała, ale zapewne gotowała nam i prała nasze ubrania. Gdy byliśmy nastolatkami prawdopodobnie dawała nam pieniądze. Nieważne jak okropne były nasze matki, z pewnością w każdym z okresów czasu okazały nam wiele życzliwości.
Następnie możemy zrobić podobnie z naszymi ojcami, rodziną, przyjaciółmi itd. Jest to bardzo pomocne dla medytacji. Jest to specjalnie mocne lekarstwo na depresję, którą możemy odczuwać myśląc, że nikt nas nie kocha. Jeżeli możemy zauważyć życzliwość naszych matek, rozpoznamy, że każdy był dla życzliwy w podobny sposób. Nie ma idealnych matek – to pewne, ale nawet jeśli zostaliśmy w pewnej chwili pożarci, to i tak był okres, gdy doświadczaliśmy matczynej życzliwości.
Odpłata za czułość matczynej miłości
Trzecim krokiem w siedmioczęściowym przewodniku jest rozwinięcie życzenia, by odpłacić za czułość matczynej miłości, którą otrzymaliśmy (drin-gso). W tym celu możemy użyć innej postaci medytacji, dotyczącej rozpamiętywania życzliwości okazanej nam przez matkę. Znowu przechodząc przez kolejne pięcio- lub dziesięcioletnie okresy, przypominamy sobie, jak odwdzięczaliśmy się matce. To samo robimy ze swoim ojcem, rodziną i przyjaciółmi.
Jeśli porównamy to, ile otrzymaliśmy miłości i pomocy, z tym, co sami daliśmy, większość z nas zauważy, że otrzymała o wiele więcej niż dała. Nie chodzi o to, by czuć się winnym, co byłoby pewnie normalną neurotyczną zachodnią postawą, ale o to, by pomóc nam w kolejnym kroku medytacji bodhiczitty, którym jest uświadomienie sobie życzliwości, którą otrzymaliśmy, i wzbudzenie życzenia, by za nią odpłacić.
Zauważyłem, że ta przeróbka medytacji, o której wspominałem wcześniej, jest bardzo pomocna w poruszeniu naszych serc, tak byśmy mogli coś odczuć. Myślę, że to bardzo ważne. Widziałem wielu zachodnich buddystów, którzy wykonują medytacje miłości i współczucia, a nawet wychodzą i pomagają innym, ale wciąż mają problemy w swoich relacjach z rodzicami. Bardzo pomocna jest praca nad tym związkiem i nieunikanie tego dlatego, że jest trudne.
Zalecany sposób zastosowania medytacji
W każdym z kroków ważną rzeczą jest otworzyć się i spróbować rozciągnąć pole naszej medytacji na wszystkie istoty. Na każdym z kroków możemy zaczynać pomału, ale musimy stopniowo poszerzać pole. Robimy to, opierając się na równości, postrzeganiu wszystkich jako indywidualne strumienie umysłu. Efektywną drogą, którą odnalazłem, nie jest po prostu medytowanie z zamkniętymi oczami abstrakcyjnie myśląc o „wszystkich czujących istotach“, o wiele lepiej jest postępować zgodnie z tym, co wyjaśniłem w treningu wrażliwości.
Innymi słowy, spróbujcie rozwinąć pozytywne nastawienie do różnych osób koncentrując się na ich fotografiach – przyjaciół, ludzi, których nie lubimy, i obcych. Następnie spróbujcie wzbudzić w sobie pozytywne nastawienie patrząc na ludzi siedzących akurat w kręgu wokół nas w czasie spotkania medytacyjnego. Następnie spróbujcie tego z ludźmi na przystanku. W ten sposób używamy naszej praktyki w stosunku do innych.
Rozwijamy tę postawę również w stosunku do zwierząt, owadów itd. – robimy to nie tylko teoretycznie, w swoich umysłach, ale również, gdy je widzimy. Robiąc to, musimy unikać skrajności, którą czasami zauważamy np. u Tybetaczyków, że łatwiej jest być życzliwym w stosunku do owada niż istoty ludzkiej. Jeśli pośrodku świątyni znalazła się mrówka, wszyscy zbiegają się sprawdzić, czy nic jej się nie stało, lecz nie okazują podobnego zainteresowania i życzliwości w stosunku do cudzoziemców lub Hindusów, którzy odwiedzają ich świątynie i chcieliby się dowiedzieć czegoś na jej temat. Powinniśmy zachować odpowiednią perspektywę.
Niektórzy ludzie mogą mówić, że o wiele łatwiej jest pomóc mrówce niż człowiekowi. To dlatego, że mrówka nie będzie z tobą rozmawiać i sprawiać ci kłopotów, a ludzie zwykle tak. Możesz wziąć mrówkę i wynieść ją na zewnątrz, ale nie zrobisz tego z ludźmi, którzy stają się irytujący. W każdym razie wielu ludzi robi tę medytację w bardzo abstrakcyjny sposób – „wszystkie czujące istoty“ – i nie stosuje jej do prawdziwych ludzi, w „prawdziwym świecie“. To ogromny problem w postępach na ścieżce.
Wielka miłość
Gdy poznaliśmy, że wszyscy byli naszymi matkami, przypomnieliśmy sobie o życzliwości matki i postanowiliśmy odpłacić za tę życzliwość, w naturalny sposób zaczynamy odczuwać podnoszącą na duchu miłość (yid-‘ong byams-pa). To samopowstające uczucie bliskości i ciepła w kierunku każdego, kogo spotykamy. Nie jest konieczna jakaś osobna medytacja by rozwinąć to uczucie, nazywane również żywą i zaangażowaną miłością (gcer-zhing pham-pa‘i byams-pa). Gdy darzymy nią kogoś, chcemy dbać o jego dobrobyt i czujemy się bardzo smutni gdy dzieje się coś złego.
Bazując na miłości, która podnosi na duchu przechodzimy do czwartego kroku, medytacji na wielką miłość (byams-pa chen-po). Miłość to życzenie komuś innemu, by był szczęśliwy, zwykle komuś, kogo lubimy. Wielka miłość to życzenie, by każdy był szczęśliwy i posiadł przyczyny szczęśliwości. To bardzo ważne, że chodzi o szczęście i jego przyczyny. Rozumiemy, że szczęście pochodzi z warunków, nie jest to łaska bogów czy fart, przyczyną nie jestem ja.
Warunki szczęścia omówione są w naukach o karmie: jeżeli ludzie działają konstruktywnie, bez przywiązania, bez gniewu itd., wtedy doświadczą szczęścia. Dlatego też musimy życzyć innym by osiągnęli szczęście i przyczyny szczęścia oraz by działali w konstruktywny i zdrowy sposób, tak by doświadczać szczęścia.
Z tego punktu wynika, że w medytacjach bodhiczitty dążymy do przebudzenia, by pomóc wszystkim, lecz bez nadmuchanego poczucia, że możemy się bawić w pomaganie. Możemy pokazać innym drogę, ale to oni sami muszą wybudować warunki dla szczęścia.
Wielkie współczucie
Następnie piąty krok, wielkie współczucie (snying-rje chen-po): życzenie, by wszyscy byli wolni od cierpienia i jego przyczyn. To także zrozumienie, że cierpienie powstaje z przyczyn, które należy wyeliminować, by uwolnić się od cierpienia. I znowu jest to bardzo realistyczny pogląd. Wielka miłość i wielkie współczucie nie są jedynie emocjonalnymi odczuciami jak „jest mi tak przykro, że wszyscy cierpią“. Towarzyszy im zrozumienie działania przyczyny i skutku.
Wielkie współczucie przewyższa zwykłe współczucie na wiele różnych sposobów. Po pierwsze, skierowane jest równo na wszystkie istoty, a nie tylko na niektóre. Po drugie, jest życzeniem, by były wolne od niekontrolowanych odrodzeń powstałych z niewiedzy, złączonych zniewiedzą, wytwarzających ją i w ten sposób utrwalających cierpienie. Zatem nie jest to życzenie, by inni byli wolni od cierpienia bólu i zmiany. Cierpienie zmiany pochodzi z pospolitego szczęścia, które nie jest satysfakcjonujące ani trwałe. Wielkie współczucie nie jest życzeniem, by inni znaleźli się w raju i nie mieli problemów. Po trzecie, podstawą wielkiego współczucia jest mocne przekonanie, że wszystkie istoty są w stanie wyzwolić się od wszechobecnego cierpienia. Nie jest to po prostu dobre życzenie.
Współczucie jest zawsze opisywane jako postawa podobna do wyrzeczenia. Wyrzeczenie jest postawą skierowaną ku naszemu cierpieniu i jego przyczynom oraz życzeniem, by się od niego uwolnić. Bazując na wyrzeczeniu, możemy wzbudzić w sobie empatię dla innych. Jedyne co musimy zrobić to przełączyć tę postawę na innych, na ich cierpienie i jego przyczyny, oraz życzyć im wolności od cierpienia.
Powtarzane jest, że bardzo trudno wzbudzić prawdziwą empatię i współczucie dla innych, dopóki myślimy o swoim własnym cierpieniu i życzymy sobie być od niego wolnym. Musimy uświadomić sobie, że inni naprawdę odczuwają ból cierpiąc, a ich cierpienie jest tak samo bolesne jak nasze. To zrozumienie zależy od tego, czy zdajemy sobie sprawę, że nasze własne cierpienie sprawia nam ból. Inaczej nie weźmiemy cierpienia innych na poważnie. Pamiętaj, życzymy naszym matkom, które były dla nas bardzo dobre, szczęścia i wolności od cierpienia. Rozpoczynamy naszą medytację od matki, przechodząc dalej.
Uzupełnienie praktyki o walkę z niską samooceną
Teksty mówią, że rozwinięcie współczucia jest możliwe tylko wtedy, gdy najpierw życzymy sobie wolności od cierpienia i jego przyczyn, myślę, że taką samą zasadę możemy odnieść do miłości. Jest to szczególnie ważne dla osób, które cierpią z powodu niskiej samooceny. Niska samoocena jest typowo zachodnią cechą nie tak częstą wśród Tybetańczyków czy Hindusów. Zanim szczerze zaczniemy życzyć innym szczęścia i jego przyczyn, musimy takie szczere życzenie wypracować w stosunku do siebie. Jeżeli nie czujemy, że zasłużyliśmy na szczęście, to w jaki sposób mieliby zasłużyć na nie inni?
Życzenie sobie szczęścia jest stopniem praktyki, który możemy swobodnie dodać – zwłaszcza jeżeli cierpimy na niską samoocenę. Myślę, że jest to dosyć ważne. Aby rozwinąć ten sposób myślenia, że każdy zasłużył na szczęście, pomocne jest przypominanie sobie o naturze buddy. Nie jesteśmy całkowicie źli, nikt nie jest. Wszyscy mamy potencjał, by stać się buddą, pomagać innym, być szczęśliwym itd.
Kolejna kwestia: miłość i współczucie rozwijane są również w tradycji therawady i hinajany. Medytacja nie podlega tam klasyfikowanym stopniom, jak tych siedem tutaj, które pomagają nam zbudować miłość i współczucie bazujące na przyczynach, takich jak pamięć o matczynej dobroci. Jednak nie powinniśmy myśleć, że w tradycji Therawady brakuje medytacji miłości i współczucia. Kolejne kroki w medytacji bodhiczitty jednak nie znajdują tam odwzorowania.
Niezwykłe postanowienie
Różni tłumacze inaczej nazywają szósty krok. Niektórzy mówią „czyste bezinteresowne życzenie“. Jego Świątobliwość Dalaj Lama używa terminu „uniwersalna odpowiedzialność“. Również ja tłumaczyłem ten termin na różne sposoby, ale w tej chwili najbardziej odpowiada mi „niezwykłe postanowienie“ (lhag-bsam). Jest to wzięcie na siebie odpowiedzialności za robienie czegoś z cudzym cierpieniem. Jeżeli ktoś tonie w jeziorze, nie staniemy po prostu na brzegu i nie powiemy „Życzę, żeby to się nie zdarzyło“. Powinniśmy wskoczyć i spróbować pomóc tej osobie. Podobnie w tej medytacji bodhiczitty myślimy o podjęciu odpowiedzialności, by pomagać innym tak bardzo, jak to możliwe.
Bodhiczitta dążenia
Bazując na tej sześcioczęściowej ścieżce jako przyczynie, krok siódmy polega na rozwinięciu bodhiczitty dążenia (sems-bskyed) jako rezultatu. Gdy zastanowimy się nad tym, jak możemy najlepiej pomóc innym, mając obecne ograniczenia, przeszkadzające emocje i nastawienia, odkryjemy, że w chwili obecnej nie jesteśmy w stanie zbyt wiele pomóc. Jeżeli jestem samolubny, niecierpliwy, przyciągają mnie jedni ludzie, a inni wprowadzają w gniew, jestem leniwy, ciągle zmęczony, nie umiem naprawdę zrozumieć innych i jeżeli nie umiem dobrze się komunikować, jeżeli boję się innych, boję się bycia nielubianym lub odrzuconym, to te wszystkie cechy uniemożliwią mi pomaganie innym. Jeżeli naprawdę chcę pomagać, to muszę się ich pozbyć. Naprawdę muszę pracować nad sobą i oczyścić się z tego, by używać swoich talentów, możliwości i właściwości natury buddy dla innych. Zawsze pamiętajmy o tym by pomagać tyle ile się da, nie jesteśmy wszechmocnymi bogami. Mając za podstawę ten tok rozumowania, nastawiamy umysł i serce na cel, którym jest osiągnięcie stanu buddy dla dobra wszystkich. To jest rozwinięcie bodhiczitty dążenia.
Postępowanie bodhisattwy
Gdy rozwinęliśmy bodhiczittę, próbujemy pomagać innym tak bardzo jak możemy pomimo swoich ograniczeń. Dzieje się tak, ponieważ mamy niezwykłe postanowienie by wziąć odpowiedzialność za pomoc, postanowienie, które rozwinęliśmy w poprzednich krokach siedmioczęściowej medytacji przyczyny i skutku, rozwijające bodhiczittę.
Oznacza to, że spotykając innych i widząc ich problemy, przykładowo bezdomnych, nie postrzegamy ich tylko jako bezdomnych. Gdy ich widzimy, nie myślimy o nich w kategoriach ostatecznie biednych, leniwych czy w jakikolwiek inny sposób projektując na nich naszą ocenę. Powinniśmy zrozumieć, że w tym życiu, w tym konkretnym momencie, oni są tacy. Tak czy inaczej, ich strumienie umysłu nie mają początku i w pewnym momencie byli naszymi matkami, które okazały nam wielką życzliwość. Nosili nas w swoim łonie, zmieniali brudne pieluszki itd. Naprawdę chcę odpłacić im za tę życzliwość. Życzymy im, by byli szczęśliwi i posiedli przyczyny szczęśliwości oraz by byli wolni od cierpienia i jego przyczyn. Bierzemy odpowiedzialność, by coś z tym zrobić.
Co musimy zrobić? Nie jest tak, że powinniśmy zamknąć się w domach i medytować, by pokonać nasze wady, a nie robić teraz nic, by pomóc tym ludziom. Oczywiście powinniśmy medytować więcej, ale to co powinno nas wtedy motywować to pokonanie naszej nieśmiałości, niezdecydowania i skąpstwa oraz zrobić coś, chociażby się do nich uśmiechnąć, zrobić cokolwiek.
Innymi słowy, używamy swojego niezwykłego postanowienia, by w tej chwili poruszyć nas do pokonania swoich ograniczeń, na tyle na ile możemy, i użyć naszego potencjału, tak wiele jak możemy, by pomóc. Oczywiście gdy udamy się do domu, powinniśmy więcej pracować nad sobą, ale nie zapominajmy o tych bezdomnych ludziach i nie uciekajmy do domu medytować. Jeżeli nasze postanowienie jest mocne, to utrzyma nas w uważności.
Najsilniejsza motywacja, by pracować nad sobą w każdej chwili przychodzi, gdy spotykamy kogoś faktycznie potrzebującego pomocy. Widzimy staruszkę, która siedzi zimą na zimnej ziemi przy stacji kolejowej i żebrze, myślimy, co, jeśli ona była moją matką? Jeżeli byłaby to nasza obecna matka siedząca na zimnej ziemi, to czy przeszlibyśmy obojętnie? Co stanie się, jeśli zobaczymy młodego człowieka na dworcu, który sprzedaje należące do bezdomnych prowizoryczne okrycia – gazety, co będziemy czuć, co jeśli to nasz własny syn? Ten chłopak ma rodziców. To bardzo ważne. W Indiach widzimy trędowatych i innych zdeformowanych ludzi, ale ludzie nie zwykli o nich myśleć jako o osobach mających rodziny. Oni mają rodziny. Przecież to są ludzie.
Pytanie: Jak użyć rozróżniającej świadomości, by rozróżnić konwencjonalne sytuacje tych bezdomnych ludzi? Jak wielu jest oszustami okradającymi ludzi? Pracowałem z ludźmi bezdomnymi i wiem, że wielu ludzi z zewnątrz odpycha ich. Muszę sobie radzić z tym na poziomie konwencjonalnym i jako buddysta.
Odpowiedź: Musimy odkryć, co buddyzm nazywa „zręcznymi środkami“. Musimy chcieć pomagać, mamy pewną myśl o tym, co może być przyczyną ich cierpienia i jaka może być przyczyna ich szczęścia. Następnie próbujemy zrobić coś, co będzie pomocne dla nich teraz. Możliwe, że niezbyt pomocne okaże się danie im pieniędzy, za które mogą kupić więcej narkotyków czy alkoholu, więc nie dajemy im pieniędzy. Jeżeli mamy trochę jedzenia, możemy im dać. W każdej sytuacji możemy obdarzyć ich troskliwą uwagą i szacunkiem przez to, że nie będziemy o nich myśleć jako okropnych, odrażających ćpunach czy alkoholikach. To ludzkie istoty, cierpiące ludzkie istoty.
Nie jest łatwo zdecydować, który sposób będzie najlepszy, by komuś pomóc. Zauważamy, że jesteśmy teraz ograniczeni. Nie wiemy dokładnie, co jest najlepsze. Musimy stać się buddami, by wiedzieć naprawdę, ale starajmy się zrobić to, co najlepsze, mając na uwadze, że możemy czasami popełniać błędy. Jednak próbujmy.
malutkie