Manuela Gretkowska - Polka.pdf

(2229 KB) Pobierz
Polka
MANUELA GRETKOWSKA
POLKA
Warszawa
Copyright © by Wydawnictwo WAB., 2001
Wydanie I Warszawa 2001
Korekta: Maciej Korbasiński Redakcja techniczna: Urszula Ziętek
Projekt okładki i stron tytułowych: Maciej Sadowski Fotografia na IV stronie okładki: ©
Beata Wielgosz
Wydawnictwo W.A.B.
ul. Nowolipie 9/11,00 150 Warszawa
tel., fax 635 15 25, tel. 635 75 57
e mail: wab@wab.com.pl
http/ www.wab.com.pl
Druk i oprawa: Nowa Drukarnia Wydawnicza S.A. Kraków, ul. Wadowicka 8
ISBN 83 88221 56 6
788388 221569
39158367.002.png
Prowokacyjny dziennik szczęśliwej miłości, najbardziej intymna z ksiąŜek pisarki. Za
sprawą jej talentu, łączącego siłę wyrazu z wyrafinowaniem, osobiste wyznania nabierają
wartości uniwersalnych. Polka zawiera, co w prozie Manueli Gretkowskiej najlepsze: celne
obserwacje paradoksów współczesności, błyskotliwe eseje, zmysłowe relacje z podróŜy oraz
pełne ironii i poezji opisy codzienności.
Manuela Gretkowska (ur. 1964), ukończyła filozofię w Krakowie oraz antropologię w
ParyŜu.
Napisała:
My zdiesy emigranty (1991),
Tarot paryski (1993),
Kabaret metafizyczny (1994),
Podręcznik do ludzi (1996),
Światowidz (1998),
Namiętnik (1999),
Silikon (2000).
39158367.003.png
Początek czerwca. Warszawa
Dostawałam juŜ honorarium w czekoladzie wysyłanej paczkami na moją szwedzką
wieś, gdzie protestanci od pokoleń zajadają się czymś niegrzesznie czekoladopodobnym.
Dzisiaj księgowy z wydawnictwa dał mi olbrzymi lapis lazuli, na szczęście. Prawie
kilogramowy, niebieski,, oszlifowany kamień ze złotymi Ŝyłkami. Mój kamień z horoskopu
dla Wag. Z lapisem w plecaku maszerowałam więc Nowym Światem, wypatrując szczęścia,
jakie miał mi przynieść. Przy Foksal spotkałam Grzegorzewskiego dyrektora Teatru Na
rodowego. Dyrektor, świeŜo po operacji, huknął na przywitanie:
Kto nie ma by passów, ten frajer pompka!
On w znakomitej formie szykował się do premiery Operetki. Zapytał, czy nie
przyjęłabym roli Albertynki. Złote Ŝyły nabrzmiały. Debiut na scenie narodowej...
Niewinność, prawda, młodość i... nagość. Nie wyrwę się jednak ze Szwecji, zostawiając
Piotra Pietuszkę Pietuszkina samego po to tylko, Ŝeby rozbierać się wieczorami w teatrze.
Pietuszkin uwielbia Gombrowicza, ale chyba jeszcze bardziej mnie. Nie, absurdalne, ta
Albertynka i skandal, zbyt tania prowokacja.
Niestety, panie dyrektorze, doceniam, chciałabym, ale... się nie nadaję. Oczywiście
pomyślę.
Wróciłam na swoją skandynawską wieś. Wyczyściłam lapis lazuli i połoŜyłam koło
łóŜka.
Czerwiec. Sztokholm
Boję się badań, lekarzy: wykryją paskudztwo, zamieniając Ŝycie w hospicjum. Nie
obmacuję sobie piersi w poszukiwaniu guzów. I tak juŜ wyglądają dziwnie, jak dwa sterczące
nowotwory zalakowane róŜowymi strupami sutek, gotowe chrupnąć pod palcami.
Coroczna wizyta u ginekologa. W poczekalni szpitala ulotki: Specjalistyczna poradnia
dla lesbijek. Czy one chorują na coś innego, specjalistycznego?
Wchodzę do gabinetu, rozkładam nogi w fotelu. Wywiad:
Wiek?
Trzydzieści sześć lat.
Tabletki antykoncepcyjne?
Nie. Nie mogę, nadciśnienie.
Inne środki?
Od tylu lat znam swój organizm... wiem, kiedy jajeczkuję, w płodne dni
prezerwatywa.
CiąŜe? Aborcje? Nie.
39158367.004.png
Problemy? śadnych.
Wszystko powinno być w porządku. Mam jednak złe przeczucie. Macica to organ
jasnowidzenia uwaŜa mój znajomy, Jarek M. Tłumaczył mi tydzień temu, kiedy
odwiedziłam go w secesyjnym mieszkaniu, obwieszonym ezoterycznymi symbolami:
Nie pozwól jej nigdy sobie wyciąć przestrzegał, mocując na ścianie w kuchni
chińskie zwierciadło bagua odpychające złe moce.
MoŜe to jasnowidząca macica podpowiada mi teraz: „Nie jest dobrze”?
I co, pani doktor? widzę jej minę, jakby na macała okruchy, których nie moŜe ze
mnie wydłubać.
Nie podoba mi się tu, po prawej stronie włącza USG. Proszę spojrzeć, cztery
centymetry czegoś...
Nic nie widzę. ŚnieŜący, zepsuty telewizor albo radar, omiatający mój brzuch w
poszukiwaniu wroga.
Ale co to jest, pani doktor?
Cysta, równie dobrze mięśniak, raczej mięśniak... nie wiem. Kiedy ostatni raz była
pani na badaniach?
Ten medyczno kryminalnie zatroskany głos: „Kto jest mordercą, kto ostatni widział i
słyszał...” AleŜ proszę się nie martwić: biopsja, operacja, to absolutnie nie musi być...
Wychodzę na parking i rozpłakuję się Piotrowi.
Spokojnie, spokojnie przytula mnie bezradnie.
A ja ryczę przeraŜona sobą, Ŝe tak naprawdę poczułam ulgę, Ŝe juŜ. Nie trzeba dłuŜej
czekać, nareszcie umrę, byle mnie jeszcze nie męczyli. Po co?
Planuję śmierć: za wszystkie oszczędności lecę do Australii. Zdycham w słońcu, na
plaŜy, jak samobójczo rzucający się na piasek delfin. Zamiast szpitali i zimna matczyne ciepło
nagrzanej ziemi, kolory. Jeśli zacznie boleć nie do wytrzymania, wejść do bezpiecznie
kołyszącego oceanu, wsunąć się pod fale. Umierając, nie bać się ciemności. Widzieć
prawdziwe tropikalne niebo rozgrzane Słońcem i gwiazdami.
Początek lipca. Polska
Miały być wakacje, zamiast tego siedzę na Saskiej Kępie w poczekalni lekarza.
Pocieszam się, Ŝe lekarza, bo dokładniej akupunkturzysty.
„Lekarz chirurg ze specjalnością tradycyjnej medycyny chińskiej” oglądam
wizytówkę, czekając na swoją kolej. Spodziewam się bełkotu o Ying, Yang, ponakłuwania
szpikulcami i zrobienia ze mnie cierpiącego jeŜa. PrzeraŜona niejasną diagnozą szwedzkiej
39158367.005.png
ginekolog, jestem w pokornej fazie szukania cudu. Podręcznikowe etapy zgody na śmierć,
buntu („Dlaczego ja?!”) mam juŜ za sobą.
Gabinet urządzony po europejsku, ale pytania Igiełki dość egzotyczne: kiedy się pocę,
o której budzę się nocą. Bierze mnie za ręce. Bada puls, ogląda język i oczy. Wyrok:
Za duŜo ognia, za mało wiatru.
Kiwam głową: wiatr, woda, powietrze. Zachodnia medycyna jest równie precyzyjna:
nie wiadomo: cysta, mięśniak czy rak. Igiełka jednak zaczyna mówić rzeczy dziwne: wylicza
moje schorzenia i choroby, o których jej nie mówiłam. Z pulsu „wieszczy” szmery w lewej
komorze serca. Daję się nakłuwać, nic nie boli.
Z igłą pod Ŝebrami, wbitą według chińskiej medycyny w „punkt szczęśliwości”,
wysłuchuję nowych przykazań:
Tylko gotowane, w tych samych porach dnia. Spać w białych skarpetkach. Za
godzinę, dwie moŜesz się poczuć senna przestrzega.
Wsiadam do pociągu Warszawa Łódź. W okolicach Skierniewic zamiast drzemki
nirwana. Igła rzeczywiście uruchomiła punkt szczęśliwości. Za Widzewem błogostan mija,
zbliŜam się do Łodzi, mojej Matki Fabrycznej.
Dwa dni później wracam do Igiełki w naboŜnym przekonaniu, Ŝe ma rację. Zrobiłam
echo serca i znaleźli coś w lewej komorze. JuŜ na serio słucham jej pouczeń:
OstroŜnie z mlekiem, serami. Chora wątroba przerabia je na tkankę, odkładaną w
narządach rodnych.
Tak irracjonalny Wschód wyjaśnia, skąd się wzięły we mnie cztery centymetry czegoś
dziwnego. Igiełka obiecuje wyleczyć cystę czy mięśniaka, ale musi wiedzieć dokładnie, co to
jest i gdzie. Niestety, tego nie potrafi ustalić nawet szwedzko zachodnia medycyna. Na
drugim seansie akupunktury wbijanie długich, srebrnych szpikulców boli.
Boli? upewnia się Igiełka. Znakomicie, pobudziliśmy meridiany, kanały
energetyczne.
Więc moje bolesne pokrzykiwanie przy kaŜdym kolejnym wkłuciu jest nieco
triumfalne. Przez igły, bez strzykawek wpływa w moje stopy, nadgarstki i brzuch subtelna
energia wszechświata. Za jedyne dwadzieścia dolców. Zachodnie ceny za mądrość Wschodu.
Lipiec. Grödinge
Znowu w domu, w Szwecji. Przy łóŜku lapis lazuli. Śpię w białych skarpetkach, co
chroni nerki. Ze względu na „wątrobę nie wybieguję swoich codziennych dwóch kilometrów
w lesie. Zamiast tego zaczynam ćwiczyć tai chi. Jem tylko trzy razy dziennie, kolacja
(Lekka jak mgiełka” przykazanie Igiełki) przed siódmą. Wszystko zasypuję kurkumą
39158367.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin