Wanda Lachowicz
Przeklinam cię, ciało
Lucyna P(
Redakcja
Joanna Balazy
Redakcja techniczna
Damian Walasek
Projekt graficzny serii
Artur Przebindowski
Zdjęcie na okładce
The Picture Book/Free
Korekta
Krystyna Malcher
Skład i łamanie
DTP Yideograf II
Wydanie I, październik 2000
© Copyńght by Autor
© Copyright by Yideograf II, Sp. z o.o.
Videograf D Sp. z o.o., 40-153 Katowice, al. W. Korfantego 191
tel./fax: (0-32) 203-65-59-60, 730-25-12-13
e-mail: videograf(3videograf.dnd. com.pl
h ttp://www. yideograf. dnd. com.pl
ISBN63-7183-176-1
Wstęp
Bohaterka tych zwierzeń jest studentką, chorowała na ano-
reksję i bulimię. Pokonała chorobę, chociaż ciągle uważa się za
anorektyczkę, bo wie, że koszmar tamtych lat w każdej chwili
może powrócić. Zdecydowała się opowiedzieć o swojej walce,
ale pragnie zachować anonimowość. Nie chce, by problemy
z tamtego okresu życia zaważyły na jej przyszłości. O przeszłości
najchętniej chciałaby zapomnieć.
Uznała jednak, że powinna podzielić się swoimi doświadcze-
niami z innymi. Być może jej historia pozwoli wielu młodym dziew-
czynom uniknąć tragedii wyniszczania własnego organizmu.
Pisze o najbardziej intymnych sprawach nastolatki ze szczero-
ścią aż do bólu. Pragnie jednak pozostawić sobie prawo do zacho-
wania w tajemnicy własnego nazwiska, a także adresów szpitali,
w których przebywała, oraz nazwisk lekarzy i personelu medycz-
nego. Nie podaje też szczegółów, które pomogłyby ją zidentyfiko-
wać. Boi się nietolerancji. Nie chce wkraczać w dorosłe życie
z obawą, że zostanie w jakiś sposób napiętnowana lub odrzucona.
Ma nadzieję, że Czytelnicy uszanują jej decyzję.
Kiedyś cię kochałam, Marilyn, teraz nienawidzę. Dzień po dniu,
kawałek po kawałku niszczę twoje ciało. Celuję lotkami w twoje
piersi, atakuję uda. Stałaś się prawdziwą tarczą strzelniczą. Syste-
matycznie i skutecznie niszczę ciebie i siebie.
Celuję tam, gdzie najczęściej dotykali cię mężczyźni, bo wiem,
jak bardzo musiało boleć. Nie umiałaś się przeciwstawić. Dla
nich byłaś tylko ciałem. Potem cię zniszczyli, bo zaczęłaś się
buntować. Cierpiałaś, a kazali się uśmiechać, wykrzywiać twarz
w wystudiowanym grymasie. Jak musiało boleć, kiedy kierowcy
w brudnych dżinsach przypinali twoje zdjęcia w samochodach,
ślinili się do nich, dotykali albo majstrowali przy rozporkach.
Twoją śmierć przeżyłam głęboko. Wtedy napisałam ten wiersz:
Dlaczego zabiliście Marilyn Monroe
I różowy kolor miłości
Teraz jest szara, tragicznie byle jaka
A blondynki mają rude włosy...
Codziennie patrzę na ten plakat. Śmiejesz się na nim, twoje
piersi sterczą obiecująco, a sukienkę podwiewa wiatr. To ty, taką
chciano cię widzieć. Ale powiedziałaś — dość. I poniosłaś karę.
Teraz moje ciało cierpi tak jak twoje.
Nie rzucam w nie lotkami, nie kaleczę, niszczę tak jak cie-
bie, systematycznie i powoli. Nie jem już czwarty dzień, zostały
jeszcze trzy, czyli tydzień oczyszczającej głodówki. Który to już
tydzień? Coraz trudniej mi policzyć.
Już nie mam piersi, stały się maleńkie jak u dziecka. Naresz-
cie! Znowu jestem dziewczynką, która siedzi na kolanach swoje-
go taty. Jego cudownym szczęściem, nadzieją i radością. Jeszcze
wierzę, że tak będzie zawsze.
Śmiejemy się, wchodzę mu na plecy, a on udaje psa. Wozi
mnie po pokoju poszczekując, chociaż mama złości się, że nie
będzie w nieskończoność prasować tych wytartych spodni. Nie
słyszymy mamy, jedziemy w świat, jesteśmy razem: ja i mój
duży pies-przewodnik. Szkoda, że do dyspozycji jest tylko pokój
zastawiony meblami. Zamykam oczy, żeby ich nie widzieć. Te-
raz jest tak jak chcę, tylko ja i ty, tato.
Kiedyś budzę się w nocy, jestem już trochę starsza i więcej
rozumiem. Wtedy po raz pierwszy słyszę to słowo. Nie wiem, co
znaczy, ale skoro ojciec tak głośno wykrzykuje: „Chcę rozwo-
du!", to chyba chodzi o coś złego. Nigdy dotąd nie słyszałam,
żeby tak krzyczał. Mama prosi: „Zostań, przecież mamy dziec-
ko". Mój wspaniały tata, mój pies-przewodnik trzaska drzwiami
i gdzieś wybiega. Wołam: „Tato, tato!", ale jego już nie ma. Mama
płacze w kuchni.
Wtedy po raz pierwszy nie chciałam żyć, nie wiedziałam, co
się ze mną stanie, co to znaczy ten rozwód. Bałam się spytać.
Tato rzadko bywał w domu. Już nie bawiliśmy się klockami. Nie
budowaliśmy wieży aż do nieba, żeby zobaczyć aniołka, który na
pewno pomacha nam skrzydłami.
Zabrali mi psa-przewodnika
Tego dnia padał deszcz, wróciłam z przedszkola i zobaczyłam,
że w pokoju taty nie ma jego książek, w szafie ubrań, z przedpoko-
ju zniknęły buty i kapcie. Jest za to dużo miejsca, więc gdybyśmy
teraz chcieli bawić się w psa, który jedzie w świat, to by było
super. Mama bierze mnie na kolana i mówi: „Zostałyśmy same,
córeczko, ale nie martw się. Jakoś sobie poradzimy". Nie wierzę
jej, bo ciągle płacze. Wiem, że też się boi, tak jak ja.
Nie chcę chodzić do przedszkola, chcę czekać na tatę. Prze-
cież się ze mną nie pożegnał. Przyjeżdża babcia, mówi do mnie
„sierotko". To chyba z jakiejś bajki, już nie pamiętam...
Tata przychodzi w niedzielę, przynosi mi książkę o psach,
ale wyrzucam ją do kosza. Nie chcę psa z książki, moim wspa-
niałym psem jest przecież tata. Tłumaczy mi, że dorośli czasem
się rozstają, bo tak jest lepiej. Ale nic z tego nie rozumiem. Co to
za lepiej, jak mama ciągle płacze, a ja nie mam swojego ukocha-
nego psul-tatula? Wtedy po raz pierwszy wymiotuję po obiedzie.
W nocy otwieram okno i zrzucam kołdrę, może się przezię-
bię i umrę. Ciekawe, co wtedy zrobi tata? Rano boli mnie gardło.
Jestem chora, ale nie umarłam. Muszę tylko pić gorzkie syropy.
Mama kupuje mi kanarka, żebym nie była smutna. „Nie chcę
kanarka, niech się tu zaraz zjawi tata!", krzyczę i kopię w drzwi.
Babcia bierze mnie na kolana i opowiada jakąś wesołą historyj-
kę, ale ja się nie śmieję. Już nie mówi do mnie „sierotko", ma
zakaz.
W niedzielę znowu przychodzi ojciec i po obiedzie znowu
wymiotuję. Wołam z łazienki: „Ratunku!" Chcę, żeby został dłu-
żej, bo przecież jestem chora. Nie może teraz odejść i mnie zo-
stawić. A jednak wychodzi. Już zamyka drzwi. Stara się to robić
jak najciszej, chociaż i tak słyszę jego kroki na schodach. Może
zawróci? Modlę się do Anioła Stróża. Trzaska metalowa brama.
Tak chyba pęka serce...
W pierwszej klasie jest jeszcze troje „rozwodników". Ja i Ełka
trzymamy się razem, jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami. Ra-
zem chodzimy do szkoły, razem bijemy się z chłopakami. O swo-
ich tatusiach mówimy — oni.
Najbardziej lubię słuchać bajek. W bajce jest trochę dobrze,
trochę źle, ale wszystko kończy się szczęśliwie. Opowiadam też
bajki swojej lalce — o księciu, który nigdy nie odjedzie do żadnej
innej księżniczki, nawet jak jego ukochana będzie stara albo chora.
W niedzielę chodzę do kina, czasami na karuzelę. Przez całą
drogę wypatruję taty. Raz nawet pobiegłam za jakimś panem, ale
to nie był on. Nie miał nawet okularów i nie nosił wąsów. Mama
się zdziwiła — jak mogłam się tak pomylić?
Innym razem miałam więcej szczęścia. Tata szedł za rękę
z jakąś panią, tak jak kiedyś z mamą i ze mną. Widział nas
i skręcił do najbliższej bramy. Chciałam za nim pobiec, ale nie
mogłam wyzwolić dłoni z maminego uścisku. Wiem, że ta pani
to była ona. Tak mówi mama i babcia. Jakaś „ona" ma czarne
włosy i krótką spódnicę.
Jestem wściekła. Opowiadam Ełce, że poszłam z tatą na spa-
cer, że byliśmy razem w ZOO i kupił mi lody. Ona krzyczy:
„Kłamiesz, nigdzie nie byłaś!"
Wiem, że kłamię, ale pokazuję jej język. Chcę, żeby było tak
jak mówię i już. Ciągle zmyślam różne niesamowite historie. To
moje ulubione zajęcie, wymyślanie sobie takiego życia, jakiego
nie mam, takiego taty, jakim kiedyś był.
„Ale masz wyobraźnię", cieszy się pani od polskiego, kiedy
opisuję wyprawę z ojcem w góry. Mieliśmy haki i czekany. Tato
trzymał mnie na linie, a ja jego. Wisieliśmy połączeni ze sobą.
Jedno nie mogło drugiego puścić, bo byśmy zginęli. Razem zdo-
byliśmy szczyt! Oczywiście wszystko wymyśliłam...
10
Rozpacz, prawda i kłamstwo
Każdego dnia zapisuję stronę w pamiętniku. Kiedyś go spalę,
ale teraz muszę pisać, bo inaczej zwariuję. Pamiętnik to moja
tajemnica, mój ból, rozpacz, prawda i kłamstwo.
Na pierwszej stronie wkleiłam nasze zdjęcie, jesteśmy na nim
razem — tata i ja. Przedarłam je na pół. Wcześniej nosiłam tę
fotografię do przedszkola w kieszeni spodni i bardzo się bałam,
że jakiś dzieciak mi ją zabierze. Teraz celowo ją zniszczyłam,
jest taka jak nasze życie — na pół.
Niedzielne spotkania są prawie normalne. Trochę się śmieje-
my, dużo kłócimy. Nigdy o nic nie pytam taty, co robi, gdzie
mieszka. Mama piecze ciasto i mamy dom jak kiedyś, chociaż
wiem, że to tylko udawanie.
Im więcej mam lat, tym bardziej nienawidzę tego cyrku. Skoro
jest tak dobrze, to czemu jest tak źle? Obłuda i nic więcej. Po
takiej niedzieli nie chce mi się nawet pisać w pamiętniku. Naj-
częściej jest tam tylko jedno słowo, pisane po sto razy: kłam-
stwo, kłamstwo, kłamstwo!
Ełka też nie lubi spotkań z ojcem. To znaczy chce, żeby przy-
jeżdżał, żeby z nią był i nigdy nie wyjeżdżał. Ale przecież wie,
że i tak wyjedzie.
Najbardziej nie lubi tych szeptów matki: „Powiedz, że po-
trzebujesz pieniędzy na kurtkę, niech ci kupi nowe buty, zapłaci
za lekarstwa".
Ja nie mam nowej kurtki i zwisa mi to. Ełce też, ale matka jej
każe, więc Ełka prosi: „Tatusiu, kup!" I sprawa załatwiona. Kie-
dyś ojciec nie wytrzymuje i krzyczy: „Córka taka sama jak matka,
tylko kasa się liczy! Mógłbym wcale nie przyjeżdżać. Następnym
razem wyślę czek". Ełka płacze, nienawidzi swojej matki.
11
Ja mojej też. Dlaczego nie zatrzymała ojca? Jak mogła pozwolić
mu odejść, powinna coś zrobić, zatrzasnąć drzwi, zamknąć okna,
schować buty. Nie wiem, co jeszcze. Ale znaleźć jakiś sposób,
a nie tylko mówić: „Trudno, nic nie mogłam na to poradzić".
Płaczę, jest mi źle, tak bardzo, bardzo źle, że nie chcę żyć. Jak
nie będę jadła, to w końcu umrę. I nie jem cały dzień. Kanapki
wyrzucam do kosza w szkole. Przy kluskach, które uwielbiam, już
się prawie złamałam, ale mówię, że boli mnie głowa i idę spać.
Jakoś się upiekło. Wieczorem zjadam całą czekoladę i pół paczki
ptasiego mleczka. Nad ranem wymiotuję.
„Musimy się wybrać do lekarza, to nienormalne, żeby dziec-
ko tak ciągle wymiotowało", mówi mama. Nie chcę iść, nie pój-
dę! Na jakiś czas przerywam głodówkę.
Jadę na wakacje do babci, potem na kilka dni z ojcem. Mama
wybłagała, żeby „ona" nie jechała, tylko tata i ja. Nie chciał, bo
przecież „ona" jest już jego żoną, ale w końcu się zgodził.
Pakujemy plecaki, bierzemy śpiwory. Przez dwa tygodnie
będziemy mieszkać na łódce. Kocham wodę, kocham się kąpać.
Miałam być upragnionym pierworodnym synem, jestem
dziewczyną, ale umiem łazić po drzewach, nie boję się ciemno-
ści, potrafię sterować łodzią i rozstawić namiot. Tata jest dumny.
Może gdybym była chłopakiem, to by mnie nie zostawił? Przez
chwilę myślę, żeby zmienić płeć, słyszałam o takich operacjach.
Nie chcę, żeby mi rosły piersi, nie chcę żadnych zmian w mojej
sylwetce. Los się jednak uparł — właśnie na łodzi dostaję pierwszą
miesiączkę. Tata mówi: „Zabrałem dziecko, zwrócę kobietę". Ru-
mienię się po czubki palców. Taki wstyd, jak mogłam go zawieść.
Mieliśmy pływać w jeziorze, ile tylko się da, a tu nic z tego. Boli
mnie brzuch, obrzydliwa gorąca krew przyprawia mnie o mdłości.
Matka jak zwykle spóźniła się z uświadomieniem mnie, wcze-
śniej wszystkiego dowiedziałam się z książek. Nie mogłam na
nią liczyć w tym względzie, wiedziałam, że po swojemu zagma-
twa sprawę, zacznie się jąkać i mówić słodkim głosem: „Kiedy
to nastąpi, będziesz musiała, córeczko, uważać, bo chłopcom cho-
dzi tylko o jedno..." Oczywiście nie powie, że o seks. To słowo
najchętniej wykreśliłaby ze słownika, odkąd odszedł ojciec.
12
Czy kiedyś było inaczej? Nie pamiętam, ale chyba tak, skoro
dziwnym zrządzeniem losu pojawiłam się na świecie.
Matka nie jest wobec mnie szczera, umawia się z jakimś
facetem, wraca rozpromieniona i wtedy wszystko można z nią
załatwić, nawet późny powrót z dyskoteki.
Nie wiem, czy ta znajomość to coś poważnego. Nie obchodzi
mnie to. Skoro nie mam ojca, mogę nie mieć i matki. Niech
sobie idzie. Już nie płaczę głośno, nie kopię w drzwi. Czasami,
gdy nikt nie słyszy, walę głową w ścianę. Ogryzam paznokcie do
krwi. I palę.
Papierosy stały się moją obsesją. Kiedy się pali, nie trzeba
jeść. Zęby mało jeść, trzeba dużo palić. Więc za kieszonkowe
i za pieniądze na śniadanie kupuję dwie paczki ekstra mocnych.
Pałce mam żółte od tytoniu, włosy śmierdzą mi dymem, muszę
je codziennie myć. Trudno, kiedyś i tak ogolę się na łyso...
Sąsiadka donosi matce, która jak zwykle niczego się nie do-
myśla, że chowam papierosy za rurą od kaloryfera na klatce scho-
dowej. Wstrętna małpa, sama pali, a innym bropi. Matka robi
awanturę, grozi, że powie ojcu. Zwisa mi to.
Bez papierosów bym oszalała. Najgorzej, że nie zawsze mam
na fajki i nie ma kto pożyczyć. Kiedyś zapaliłam skręta z trawy.
Wydawało mi się, że to marihuana, że mam taki odlot, o jakim
czytałam w książce My, dzieci z dworca 7.00. Niestety, tylko
bolała mnie głowa i wymiotowałam.
Teraz jest tak prawie każdego dnia.Wyrzucam to, co złe. Za
dużo jedzenia, za dużo nieszczęścia, muszę się wszystkiego po-
zbyć. Dopiero wtedy czuję się wolna i czysta, jak mój żołądek.
13
Gra pozorów
Kiedyś przychodzi do mnie Iza. Matki nie ma w domu i nie-
prędko wróci. Najpierw opowiadamy sobie różne świństwa o fa-
cetach, to znaczy, jak to jest, kiedy się dobierają.
Mam w tym względzie pewne doświadczenie, bo już się cało-
wałam, nie tylko tak grzecznie, ale do pasa. Oczywiście Iza myśli,
że dawno straciłam cnotę, na dodatek ze starym wujkiem i za
pieniądze. Nie wiem, czy mi wierzy, ale opowiadam długo, ze
szczegółami. Widziałam kiedyś taki film na prywatce. Myśla-
łam, że się porzygam, ale nie wypadało wyjść. Izy tam nie było,
więc teraz mogę łgać jak z nut.
Jesteśmy dziwnie podniecone, więc proponuję, żebyśmy zro-
biły striptiz. Iza trochę się krępuje. Żeby jej dodać odwagi, za-
kładam czarną bieliznę matki, jej pończochy i szpilki. Po chwili
zdejmuję stanik, kręcę nim młynka i rzucam na podłogę, potem
zdejmuję pończochy i majtki. Wchodzę na stołek, wypinam się
do lustra.
Iza nie chce się rozebrać. Idzie do domu. A ja stoję przed lu-
strem i krzyczę: „Nienawidzę was, piersi! Nienawidzę, uda!" Nie-
nawidzę, odkąd matka zaczęła mówić: „Uważaj na chłopców",
a tatuś „milutko" dodał: „Doroślejesz, mogą być kłopoty..."
Teraz odwiedzam go co dwa tygodnie, bo do matki przyjeż-
dża ten facet, który ma być jej mężem. Nie znoszę tych wyjaz-
dów, pakowania książek, udawania, że się cieszę.
— Tylko proszę po sobie posprzątać — upomina „urocza" żona
tatusia. Nawet nie odsznurowalam butów, a tu już kazanie. Jej
pies wyciera łapy w narzutę na tapczanie i jest w porządku. Ja
jeszcze nic nie zdążyłam zrobić i już jest źle. Ale mówię, że
oczywiście natychmiast posprzątam.
14
Jestem wściekła, a muszę się uśmiechać. Najchętniej udusi-
łabym tego jej głupiego psa. Ciekawe, co wtedy by ta jędza zrobi-
ła. Może to jest jakiś pomysł? Może wtedy nie musiałabym tu
przyjeżdżać? Ale, cholera jasna, lubię psy, nawet takie głupie
jak ten. Nic dziwnego, że nie jest za mądry, bo w końcu po kim?
Gdzie ten ojciec miał oczy, żeniąc się z taką kretynką? Ma
równo przystrzyżoną grzywkę, nosi ciasne różowe sweterki i pod-
kolanówki. Do mojego ojca mówi „misiaczku" i co chwilę siada
mu na kolanach. Widzę, że jest wściekły, kiedy ona tak się przy
mnie zachowuje, i burczy, że nie jest żadnym misiaczkiem. Ona
jednak nie przejmuje się tym i dalej plecie. Po co urządza ten
teatr? Może chce, żebym opowiedziała matce? Ale co to obchodzi
moją matkę, skoro ma już innego faceta, którego też nienawidzę.
Nikt nie ma prawa zająć miejsca przy was. Nikt nie ma takie-
go prawa. Co Bóg złączył, niech człowiek... napisałam w swoim
pamiętniku. Potem narysowałam serce z kapiącymi kroplami krwi.
Taki ohydny kicz, ale gdy się ma 14 lat, nie można niczego tak
naprawdę zrobić, niczemu się sprzeciwić. Można się tylko zabić,
więc się zabiję. Na prawdziwe samobójstwo nie mam odwagi, więc
będę umierać na raty i wreszcie kiedyś się to stanie.
Na obiedzie poprosiłam o dodatkową porcję, bo byłam głod-
na, a ta małpa, czyli żona tatusia, od razu skomentowała:
— Widać w domu nie dają ci jeść pod dostatkiem.
Ojciec nie wytrzymał i kazał jej być cicho. Myślałam, że jest
po mojej stronie, ale wrednie zauważył:
— Zaokrągliłaś się...
Natychmiast poszłam do łazienki, takiej pięknej ze złotą my-
delniczką, sedesem za kilka baniek, dywanikiem we wzorek
(wyjątkowy brak gustu) i wyrzygałam cały obiad. Umiem to robić
cicho. Wystarczy usiąść na podłodze koło sedesu i wepchnąć dwa
palce na odpowiednią głębokość, a potem jeden ruch i po wszyst-
kim. Trochę śmierdzi, to fakt, ale w tym sterylnym sraczu stoją
zagraniczne dezodoranty, więc w czym problem?
Potem idziemy biegać. To pomaga w odchudzaniu, więc chęt-
nie się zgadzam. Ojciec jest zadowolony, bo nie musi wyprowa-
dzać tego głupiego psa. Jest mi słabo, jestem zmęczona, ale prze-
15
mu na coraz więcej. Skoro nikt mnie nie kocha, to nareszcie jest
ktoś, komu na mnie zależy. Nie chcę pamiętać o zakazach mat-
ki, chcę być czyjaś.
Zanim się to stanie, chodzimy przytuleni, całujemy się do
nieprzytomności. Kiedyś kupujemy prezerwatywę i do dzieła.
Trochę mnie boli, ale nie mniej niż ściśnięty z głodu żołądek.
Matka niczego się nie domyśla, dla niej ciągle jeszcze jestem
krnąbrną gówniarą. Znajomość z Arkiem traktuje jak pierwszą
miłość bez konsekwencji, chociaż o konsekwencjach przypomi-
na mi przed każdą randką. Ciekawe, czy też tak uważa z tym
...
oki296