Daniels Kayla - Portret pewnej rodziny.pdf

(720 KB) Pobierz
106991522 UNPDF
Kayla Daniels
Portret pewnej rodziny
(The Daddy Trap)
ROZDZIAŁ 1
Luke Hollister potarł palcami łzawiące, zaczerwienione oczy. Oparł głowę na rękach.
Praca wieczorami dała mu się już nieźle we znaki. Jeszcze trochę, a będzie ślęczał po nocach.
Musi znaleźć jakiś sposób, żeby z tym wreszcie skończyć, chyba że elektrownia go uprzedzi,
wyłączając mu prąd.
Pukanie do drzwi kuchennych oderwało go od przygnębiających kolumn liczb i
wykresów rozłożonych na stole w jadalni. Czyżby miała go spotkać jakaś miła
niespodzianka? Może to szczęście do niego puka?
– Akurat – mruknął pod nosem. – Raczej inkasent. – Wstał, przeszedł do kuchni i zapalił
światło nad gankiem.
Otworzył drzwi i zamarł, zdumiony widokiem nieproszonego gościa. Wolałby zobaczyć
inkasenta.
– Kristen – wykrztusił, trzymając rękę na klamce. Nie cofnął się, żeby przypadkiem nie
uznała tego za zaproszenie do środka.
– Luke, muszę z tobą porozmawiać – powiedziała przenikliwym szeptem, który w
wieczornej ciszy wydał mu się niemal krzykiem. – Wpuść mnie, proszę.
Nie słuchał ostatnio prognozy pogody, ale był niemal pewien, że nie zanosi się na
trzęsienie ziemi. Chyba że jego prywatne.
– Czego chcesz? – spytał obcesowo, nie ruszając się z miejsca ani na krok.
– Wszystko ci wyjaśnię, tylko pozwól mi wejść. Proszę! Wejdźmy do środka – nalegała.
Luke pochylił się nieco i ze zdumieniem stwierdził, że paczka wyglądająca jak worek
cementu, którą Kristen przyciska do piersi jest... człowiekiem. Ściśle biorąc, dzieckiem.
– Kto to? – spytał. Nie mógł się zorientować, czy Kristen trzyma w ramionach chłopca,
czy dziewczynkę. Dziecko miało jasne włosy, było ubrane w niebieską flanelową piżamę.
Miało bose stopy. Wrześniowe noce tutaj, na górzystych terenach północnej Kalifornii, były
bardzo chłodne. Co też tej Kristen strzeliło do głowy, żeby ciągnąć ze sobą to biedne dziecko
w tak nieodpowiednim stroju?
– To Cody – odrzekła. – Mój siostrzeniec.
– Cody – powtórzył Luke niepewnie, jakby przeczuwając jakieś kłopoty. – Masz na
myśli... – Zawahał się, jakby dalsze słowa nie chciały mu przejść przez usta. – To znaczy, że
to chłopak Sheri?
Kristen skinęła głową. Zauważył, że drżą jej wargi. Na pewno nie z powodu zimna.
106991522.001.png
– Co ty z nim tutaj robisz? – pytał dalej. Widywał już nieraz tego chłopca, ale tylko z
daleka. Z wyjątkiem tego jednego niefortunnego dnia, kiedy robiąc zakupy w supermarkecie,
stanął nagle twarzą w twarz z Sheri i jej synkiem. Szczerze mówiąc, był za bardzo zmieszany
widokiem zielonych oczu Sheri, by zwrócić uwagę na chłopca.
Kristen poprawiła swój bagaż. Była niewysoka i nie sprawiała wrażenia bardzo silnej.
Widać było, że z trudem utrzymuje równowagę. Chłopiec był dla niej zdecydowanie za
ciężki. Dlaczego trzyma na rękach dziecko, które ma już chyba z siedem lat?
– Porwałam go – wyjaśniła.
– Co? Co zrobiłaś? – Luke nie wierzył własnym uszom.
– Porwałam go. Zaledwie parę minut temu. Ze szpitala.
– Boże! – Luke nic z tego nie rozumiał. Czyżby chłopiec był chory? – Ale dlaczego
przyniosłaś go tutaj?
– Dlatego... – na chwilę zabrakło jej tchu – dlatego, że jesteś jego ojcem.
Kristen Monroe okryła siostrzeńca kocem i czule pocałowała w czoło, tuż pod bandażem.
Upłynęły miesiące, od kiedy ostatni raz mogła go dotknąć.
Przeciągnęła delikatnie palcami po bladej twarzyczce dziecka, jakby chciała przekazać
mu tym gestem całą miłość, jaką nosiła w sercu w czasie długiego okresu rozłąki. Nie chciała
chłopca budzić. Dotknęła lekko jego ręki w miejscu, w którym jeszcze niedawno była
złamana. Poczuła delikatną, ciepłą, wrażliwą skórę dziecka i krew pulsującą w jego żyłach.
Patrzyła na niewinną, udręczoną buzię i wydawało jej się, że za chwilę serce pęknie jej z bólu.
– Biedactwo – wyszeptała. – Tak mi przykro, Cody, tak bardzo mi przykro. – Słowa
więzły jej w gardle. Dzięki Bogu lekarstwa, które podano chłopcu w szpitalu, pozwoliły mu
spać. Przez cały czas nawet nie otworzył oczu.
Dzięki Bogu, że Luke nie zatrzasnął jej drzwi przed nosem, choć początkowo wszystko
wskazywało na to, że ma ochotę to zrobić. Kristen jednak podświadomie czuła, że może na
niego liczyć. Mimo że kiedyś tak perfidnie go oszukała.
Teraz nadszedł czas, by poniosła konsekwencje swego czynu. Jeszcze raz rzuciła okiem
na Cody’ego, który leżał wygodnie w gościnnym pokoju Luke’a, i wyszła na korytarz.
Zawahała się przez chwilę, poprawiła zmierzwione rude włosy. Pierwszą, łatwiejszą część
zadania miała już za sobą. Jest w domu Luke’a. Dopiero teraz musi podjąć prawdziwe
wyzwanie – przekonać go, żeby pomógł jej w dalszych działaniach. Cały plan już obmyśliła.
Poszła powoli w kierunku salonu, chcąc jak najbardziej opóźnić chwilę, gdy będzie
musiała odpowiedzieć na pytania Luke’a. Nie przyjdzie jej to łatwo. Wykradła Cody’ego pod
wpływem gniewnego odruchu. Teraz, gdy poziom adrenaliny obniżył się nieco, zaczął ją
106991522.002.png
ogarniać strach i wątpliwości. Co ja zrobiłam?
To pytanie dudniło jej w głowie, mimo że była przekonana, iż postąpiła słusznie.
W salonie nie zastała nikogo. Obrzuciła pokój ciekawym wzrokiem. Nigdy przedtem nie
była w domu Luke’a. Kupił go parę lat po tym, jak ich przyjaźń rozleciała się z hukiem z
powodu roli, jaką odegrała w jego związku z Sheri.
Salon niczym nie przypominał typowego pokoju kawalera. Nie było tu tacek po gotowym
jedzeniu, walających się puszek po piwie, a na stoliku do kawy kolorowych magazynów ze
zdjęciami rozebranych dziewczyn. Owszem, pokój był urządzony według męskiego gustu, i
jak dla Kristen utrzymany w trochę za ciemnej tonacji. Brakowało w nim osobistych
akcentów, choćby zdjęć czy przechowywanych z sentymentu pamiątek, które nadawałyby mu
bardziej intymny charakter. Poza tym jednak sprawiał przyjemne wrażenie i świadczył o
dobrym smaku gospodarza. Była tam duża wygodna kanapa, drewniane meble i ciężkie
zasłony w oknach.
Tknięta nagłym impulsem, zaciągnęła je pospiesznie, jakby się bała, że odsłonięte okna
mogą ujawnić jej tajemnicę.
– Co teraz zrobisz? – usłyszała za sobą głos Luke’a. – Poprzestawiasz meble? A może
poprzekładasz książki na półkach?
Obejrzała się. Stał w drzwiach między kuchnią a jadalnią. Przez te lata, kiedy udawało im
się unikać siebie, specjalnie się nie zmienił. Wciąż był bardzo przystojnym i pociągającym
mężczyzną. Sposób, w jaki patrzył na innych, przypominał jej trochę Jamesa Deana. Było w
jego ciemnych oczach coś buntowniczego i nieśmiałego zarazem.
Wyblakłe znoszone dżinsy ciasno opinały biodra, podkreślając smukłą, muskularną
sylwetkę, a składały się właściwie z samych byle jak pozszywanych łat. Aż dziw brał, że się
jeszcze nie rozleciały.
Luke pociągnął łyk piwa i podał jej butelkę.
– Chcesz? – spytał.
– Nie, dziękuję. – Musi zachować trzeźwy umysł. Chociaż przyjemnie byłoby trochę się
rozluźnić. Zapomniała już, jak niepewnie czuła się zawsze w towarzystwie Luke’a. – Nie
chcę, żeby ktokolwiek mnie tu zobaczył – wyjaśniła, wskazując na zasłony.
– Aha. – Uniósł brwi tak, że niemal dotykały jego ciemnych włosów. – Słusznie.
Zapomniałem. Jesteś przecież poszukiwana jako kidnaperka.
– Albo dopiero będę, kiedy któraś z pielęgniarek zajrzy do pokoju Cody’ego. – Kristen
wiedziała, że to prędzej czy później nastąpi.
– Pogadajmy. – Luke odszedł od drzwi. – Powiedz mi, co to wszystko ma znaczyć. Tylko
106991522.003.png
bez kręcenia. – Rozsiadł się na kanapie.
Nie poprosił, by i ona zajęła miejsce.
Zresztą Kristen była zbyt zdenerwowana, by spokojnie usiedzieć. A jeśli już odkryli, że
Cody zniknął? A jeśli ktoś widział, że przyszła tutaj? Musi przekonać Luke’a, że powinien jej
pomóc, i to jak najszybciej.
Nie ma czasu na wchodzenie najpierw do wody po kostki, a potem ostrożne zanurzanie
się. Trzeba od razu zanurkować.
– Przyniosłam tu Cody’ego dlatego, że Sheri powiedziała mi kiedyś, dawno temu... –
zaczęła. Przerwała na chwilę. Żal ścisnął jej serce. Minął rok od śmierci siostry. Każdego dnia
tęskniła za nią tak samo jak wtedy, gdy zginęła. Czuła pustkę, której nic i nikt nie był w stanie
wypełnić. Zmusiła się, by mówić dalej.
– Sheri wyznała mi kiedyś, że Cody jest twoim synem, a nie...
– Przestań. – Luke podniósł dłoń niczym policjant regulujący ruch. – Skończmy z tym
tematem, i to już, dobrze?
– Ale...
– Nie mam już zamiaru wysłuchiwać kłamstw twojej siostry.
– Zacisnął dłoń na butelce z piwem, aż zbielały mu kostki. – I twoich też nie – dodał.
Cóż, spodziewała się takiej reakcji, ale postanowiła nie dawać za wygraną.
– Mówię prawdę – powiedziała całkiem spokojnie. Za wszelką cenę starała się opanować.
– Czyżby? – Luke rozparł się na kanapie w pozycji człowieka, który przygotowuje się do
wysłuchania długiej opowieści. – Tak jak osiem lat temu, kiedy dzwoniłem spoza miasta i
prosiłem Sheri do telefonu, a ty mówiłaś, że znowu pracuje na drugiej zmianie? Albo że
poszła z przyjaciółką do kina? Albo że odwiedza w szpitalu chorą kuzynkę? – Potrząsnął z
niedowierzaniem głową. Zaśmiał się ironicznie. – Ludzie, nie mogę wprost uwierzyć, że
byłem taki głupi i brałem za dobrą monetę te wszystkie krętactwa.
– Luke, wybacz mi. – Kristen już dawno chciała powiedzieć te słowa. Kiedy zło już się
stało, było za późno na przeprosiny. Za późno na naprawienie krzywdy, do której się
przyczyniła.
Wiedziała, że Luke nigdy jej nie wybaczy, i cierpiała z tego powodu. Teraz mogło to być
sprawą życia i śmierci.
Wyprostowała się i spojrzała prosto w jego błyszczące ciemnoniebieskie oczy. Kolana jej
drżały, ale starała się nie okazywać zdenerwowania.
– Nie powinnam była jej kryć – przyznała – ale przecież była moją siostrą.
– A więc to cię usprawiedliwia. Twoje kłamstwa...
106991522.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin