Prochanow Aleksander - Operacja Heksogen.docx

(1009 KB) Pobierz
Aleksander Prochanow





Aleksander Prochanow

OPERACJA

HEKSOGEN

Philip Wilson


Tytuł oryginału: Господин Гексоген

Copyright © 2002 by Ad Marginem Press, Moskwa

Copyriglit © na polskie wydanie Philip Wil.son 2005

All rights reserved.

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Żadna część ani całość nie może być reprodukowana

bez wcześniejszej zgody Wydawcy.

Tłumaczenie:

Elżbieta Zych

Projekt okładki:

A. Bondarienko

Redakcja:

Barbara Wiśniewska

Korekta:

Małgorzata Pośnik

Redakcja techniczna:

Aleksandra Napiórkowska

CIP - Biblioteka Narodowa

Prohanov, Aleksandr Andreevic

Operacja Heksogen / Aleksander Prochanow ;

[tł. Elżbieta Zych]. - Warszawa : Philip

Wilson, cop. 2005

ISBN 83-7236-179-7

Philip Wilson

e-mail:pwilson@p.pl.pl

http://www.philipwilson.pl

Skład i łamanie: Jacek Świderski

Druk i oprawa: Zakłady Graficzne im. KEN S.A, w Bydgoszczy


CZĘŚĆ PIERWSZA

OPERACJA «PROKURATOR»

Rozdział pierwszy

Dymisjonowany general wywiadu Wiktor Andriejewicz Biełosielcew czuł nadchodzącą jesień w delikatnej żółci, płynącej w bladym powietrzu moskiewskiego poranka, jakby gdzieś wpuszczono niewidoczną kropelkę jodyny, a ona rozpływała się między fasadami i dachami domów, przesączała się strumyczkami w lufcik, pływała w plamie wodnistego słońca, dając wrażenie niewidzialnej choroby, która poraziła miasto. Mgła na szybie była złocistozielona, taka jak Twerski Bulwar, gdzie pod lipami, wokół czarnych pni, zaczęły się gromadzić sterty opadłych liści. Gorzki smak przekwitania wyczuwało się w ikonie, z której opadła wyblakła pozłota aureol. W pudełkach z motylami, z których opadał żółty suchy pyłek. W szklance cienkiej herbaty, w której przełamywała się srebrna łyżeczka z na wpółzatartym monogramem. On siedział nieruchomo, czując jak gorzkie jady jesieni przenikają do jego krwi i oddechu, wywołując lekki zawrót głowy jak od rozgryzionej łodyżki osikowego liścia, żółtego, z plamką bladego lazuru. Zaczynający się dzień nie zapowiadał spotkań i wydarzeń, podobny był do bladej świetlistej plamy, z wolna płynącej nad głową. O tobie, moja Afryko, szeptem w niebiosach mówią serafiny...” - powtarzał strofę wiersza, która przypadkiem

5


wpadła mu do głowy i trzepotała tam, nie mogąc odlecieć, jak motyl uwięziony w pajęczynie.

Dzwonek telefonu w salonie dotarł do gabinetu i wywołał wrażenie zgrzytu noża po szkle:

-               Wiktorze Andriejewiczu, wybacz, że tak wcześnie niepokoję... Tu Grieczysznikow... Taka smutna okoliczność... Zmarł generał Awdiejew, któremu, zdaje się, właśnie ty nadałeś przezwisko Suahili... Dziś pogrzeb... Przyjdź, pożegnamy się z komendantem... Msza o jedenastej... Chcę się z tobą zobaczyć...

Jeszcze kilka słów wypowiedzianych znajomym głosem, lekko drżącym, jak szklanka na spodku w jadącym pociągu. Rysa pozostawiona przez dzwonek telefonu. I bolesne zdumienie - strofa wiersza o Afryce i niebieskich serafinach, przypadkiem wspomniana, przekształciła się w wiadomość o śmierci starego generała wywiadu, który wysłał jego, Biełosielcewa, do Mozambiku i Angoli, a teraz leży w ruskiej cerkwi pod wyblakłym freskiem z sześcioskrzydłym niebiańskim duchem.

Suahili był pierwszorzędnym agentem, entomologiem, etnografem. Swoją erudycją przypominał oficerów carskiego Sztabu Generalnego, którzy przed przemarszem wojsk oznaczali na mapach rzeczne brody, górskie ścieżki, studnie na pustyniach. Jednocześnie opisywali zwyczaje tubylczych plemion, tworzyli zielniki, kolekcjonowali minerały, pozostawiając po sobie dzieła, będące ozdobą uniwersyteckich i akademickich bibliotek.

Suahili łowił motyle w belgijskim Kongu w pobliżu wyrzutni rakiet w dżunglach, skąd startowały francuskie rakiety średniego zasięgu. Chwytał w przezroczysty muślin rzadkie egzemplarze afrykańskich nimfalid i satyrów, a przy tym robzdjęcia startujących rakiet, pobierał próbki gruntu, notował czas odpadu silników. Ostrzelano go, schwytał go francuski kontrwywiad, od tortur postradał w połowie zmysły, a po pięciu latach więzienia wymieniono go na francuskiego agenta, szpiega w marynarce wojennej Jugosławii. On, Suahili, wyprawiał Biełosielcewa w

6


afrykańską podróż, kierował jego działaniami na pustyni Namib i w ujściu rzeki Limpopo. Odszedł z wywiadu w przeklęte dni klęski, kiedy to w świetle niebieskich reflektorów dźwigi zdejmowały z cokołu brązowy posąg Dzierżyńskiego, który jak ogromny wisielec huśtał się na tle nocnego nieba przed oświetlonymi oknami Łubianki.

Od tamtej pory się nie widzieli, jak i wielu z byłych towarzyszy, którzy odeszli z okazałego budynku bezpieczeństwa narodowego, gdzie zagnieździli się zdrajcy i agenci obcych wywiadów, otworzyli sekretne sejfy i akta agentury, zawładnęli tajemnicami państwowymi, wstrzymali bicie serca Czerwonego Imperium. Mówiono, że Suahili założył jakąś fundację, pomaga weteranom wywiadu. Że zabrał ze sobą listę agentów, działających w krajach Afryki i Ameryki Łacińskiej. Że pisze ezoteryczne wiersze. Że jego kolekcja motyli zawiera kody agenturalnych sieci. Że się ochrzcił. Że widziano go w rezydencji prawosławnego patriarchy. Że do niego po radę przyjeżdżają dyrektorzy banków i wielkich kompanii naftowych. Biełosielcew nie sprawdzał tych pogłosek. Sierpniowy udar mózgu zamroczył go na wiele lat. Żył jak człowiek kontuzjowany po wybuchu bomby. Kończyny całe, narządy wewnętrzne dalej sprawne, ale w psychice zostały zerwane cieniusieńkie włókienka nerwowe, które łączyły go ze światem. Odsunąwszy się od dawnych kolegów, żył ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin