Zahn Timothy - Trylogia Thrawna III - Ostatni Rozkaz.doc

(1983 KB) Pobierz
OSTATNI ROZKAZ TIMOTHY ZAHN

OSTATNI ROZKAZ

TIMOTHY ZAHN

 

 

 

Wszystkim, dzięki którym te książki powstały, a szczególnie:

Annie Zahn, Betsy Mitchell,

Lucy Autrey Wilson i naturalnie temu,

od którego wizji wszystko się zaczęło,

George 'owi Lucasowi

 

 

ROZDZIAŁ I

 

Szybujący w ciemnościach kosmicznej pustki imperialny niszczyciel gwiezdny „Chimera" obrócił się swym spiczastym dziobem w stronę odległej o trzy tysięczne roku świetlnego bladej gwiazdy. Statek szykował się do bitwy.

              -  Wszystkie systemy wykazują pełną gotowość, panie admirale - zameldował oficer łącznościowy ze swego stanowiska po lewej stronie mostka. - Zaczęły się zgłaszać jednostki wchodzące w skład zespołu uderzeniowego.

              -  To dobrze, poruczniku. - Wielki admirał Thrawn skinął głową w kierunku oficera. - Proszę mnie poinformować, kiedy już wszystkie się zameldują. Kapitanie Pellaeon?

              -  Słucham, panie admirale? - Pellaeon studiował twarz zwierzchnika, szukając w niej oznak niepokoju, który sam w tej chwili odczuwał. To nie było po prostu jeszcze jedno taktyczne uderzenie na pozycje Rebeliantów - zwykły rajd na konwój z zaopatrzeniem czy nawet trudny do koordynacji, ale poza tym niezbyt skomplikowany atak nękający, wy mierzony w jakąś pozbawioną większego znaczenia bazę planetarną. Oto po blisko miesiącu gorączkowych przygotowań miała się właśnie rozpocząć precyzyjnie przez Thrawna zaplanowana kampania, której celem było ostateczne zgniecenie Rebelii. Ale jeśli nawet admirał odczuwał niepokój, to starannie go ukrywał.

              -  Rozpocząć odliczanie - polecił Pellaeonowi. Jego głos był tak spokojny, jakby Thrawn zamawiał obiad.

              -  Tak jest. - Kapitan odwrócił się do tylnego ekranu holograficznego, na którym widniały pomniejszone czterokrotnie wizerunki blisko dziesięciu mężczyzn. - Panowie: czasy startu. „Wojownik": trzy minuty.

              -  Przyjąłem. - Kapitan Aban skinął głową. Pod maską regulaminowego zachowania nie udało mu się ukryć radości z perspektywy zadania potężnego ciosu Rebeliantom. - Pomyślnych łowów, „Chimero". W chwili, gdy na „Wojowniku" włączono pola ochronne, odcinając łączność dalekiego zasięgu, hologram zamigotał i znikł.

              -  „Niezłomny": cztery i pół minuty.

              -  Przyjąłem. - Kapitan Dorja stuknął pięścią w otwartą dłoń w starodawnym mirsafijskim geście zwycięstwa. W chwilę później on także zniknął z ekranu. Pellaeon zerknął na notes elektroniczny.

              -  „Mściciel": sześć minut.

              -  Jesteśmy gotowi, „Chimero" - odparł cicho kapitan Brandei. W jego głosie zabrzmiała jakaś niepokojąca nuta... Pellaeon podniósł wzrok. Na pomniejszonych czterokrotnie w stosunku do rzeczywistości obrazach holograficznych trudno było dojrzeć jakiekolwiek szczegóły, ale wyraz twarzy dowódcy „Mściciela" nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Mężczyzna pałał żądzą zemsty.

              -  To jest wojna, kapitanie Brandei - wtrącił Thrawn, który wyrósł nagle obok Pellaeona - a nie okazja do załatwiania osobistych porachunków.

              -  Znam moje obowiązki, panie admirale - stwierdził oschle Brandei.

              -  Czyżby na pewno, kapitanie? Zacięta twarz dowódcy „Mściciela" powoli łagodniała.

              -  Tak, panie admirale. Jestem odpowiedzialny wobec Imperium i pana osobiście, a także wobec statków i ludzi pod moim dowództwem.

              -  Właśnie. Innymi słowy, ma pan obowiązki wobec żywych, a nie wobec umarłych.

              -  Tak jest, panie admirale - odparł regulaminowo Brandei, choć w jego oczach nadal płonął ogień.

              -  Niech pan o tym nigdy nie zapomina, kapitanie - ostrzegł go Thrawn. - Na wojnie zdarzają się różne chwile, ale może być pan pewien, że Rebelianci zapłacą z nawiązką za zniszczenie „Tyrana" w czasie potyczki koło Floty Katańskiej. Nastąpi to jednak w ramach naszej ogólnej strategii, a nie w wyniku czyjejś prywatnej zemsty. - Jego jarzące się oczy zwęziły się nieco. - A już na pewno nie w wyniku prywatnych działań jednego z kapitanów, który jest moim podwładnym. Mam nadzieję, że wyrażam się dostatecznie jasno. W twarzy Brandei drgnął jakiś mięsień. Pellaeon nigdy nie uważał dowódcy „Mściciela" za człowieka specjalnie błyskotliwego, ale nawet Brandei potrafił zrozumieć skierowaną doń groźbę.

              -  Tak, panie admirale, całkiem jasno.

              -  To dobrze. - Thrawn spoglądał na niego jeszcze przez chwilę, po czym skinął głową. - Podano już panu czas startu, prawda?

              -  Tak jest, panie admirale. „Mściciel" się odmeldowuje. Thrawn przeniósł wzrok na Pellaeona.

              -  Proszę kontynuować, kapitanie - rzucił i odwrócił się do niego plecami.

              -  Tak jest. - Pellaeon ponownie zerknął na notes elektroniczny. - „Nemezis"... Już bez żadnych kłopotów dotarł do końca listy. Nim zniknął ostatni hologram, zdążyły się też zgłosić wszystkie statki wchodzące w skład zespołu uderzeniowego „Chimery".

              -  Jak dotąd wszystko przebiega bez żadnych opóźnień – oznajmił Thrawn, gdy kapitan wrócił na swój e stanowisko. - „Jastrząb" zameldował, że transportowce prowadzące wystartowały zgodnie z planem; liny holownicze spisują się bez zarzutu. A przed chwilą przechwyciliśmy wysłany z układu Ando sygnał z prośbą o pomoc. „Wojownik" wraz ze swoim zespołem uderzeniowym stawił się na czas, pomyślał Pellaeon.

              -  Czy ktoś odpowiedział na ich prośbę, panie admirale?

              -  Rebeliancka baza na Ord Pardron. Ciekawe, jaką pomoc im wyślą. Kapitan pokiwał głową. Rebelianci już tyle razy doświadczyli na własnej skórze taktyki stosowanej przez Thrawna, że z pewnością potraktują atak na Ando jako pozorowany i odpowiednio do tego zareagują. Jednak z drugiej strony, nie mogą tak po prostu zlekceważyć zespołu uderzeniowego złożonego z niszczyciela gwiezdnego i ośmiu pancerników z Floty Katańskiej. Zresztą to i tak nie miało większego znaczenia. Wyślą parę statków na Ando przeciw „Wojownikowi", parę kolejnych na Filve przeciw „Mścicielowi", kilka dalszych na Krondr przeciw „Nemezis" i tak dalej, i tak dalej... w chwili gdy „Strzała Śmierci" zaatakuje samą bazę, na Ord Pardron pozostaną jedynie resztki osłony, a w przestrzeń pobiegnie stamtąd rozpaczliwe wołanie o posiłki. I właśnie tam skierują się wszystkie statki, które tylko Rebelianci zdołają zebrać. A wtedy Imperium będzie mogło bez problemu osiągnąć swój prawdziwy cel. Pellaeon spojrzał przez przedni iluminator na widoczną w oddali centralną gwiazdę układu Ukio. Gdy po raz kolejny uświadomił sobie skalę podstępu, na którym opierał się cały plan, niepokój ścisnął mu gardło. Zgodnie z powszechnym mniemaniem, jedynym sposobem na opanowanie zaawansowanej cywilizacyjnie planety wyposażonej w naziemne generatory pól ochronnych - zdolnych wytrzymać nawet najbardziej zmasowany atak prowadzony przy użyciu dział turbolaserowych i torped protonowych - było wysadzenie na krańcach takiej planety oddziałów desantowych, które posuwając się w głąb lądu, dotarłyby w końcu do generatorów i uszkodziły je. Jednak na tak zdobywanych planetach zniszczenia spowodowane działaniem sił naziemnych, a następnie atakiem z kosmosu, były zawsze ogromne. Alternatywa - polegająca na użyciu setek tysięcy żołnierzy w konwencjonalnej ofensywie lądowej, która mogła się przeciągnąć na całe miesiące, a nawet lata - też nie była lepsza. A opanowanie planety przy względnie niewielkich zniszczeniach i z nietkniętymi generatorami uważano z wojskowego punktu widzenia za absolutnie niemożliwe. Jednak dzisiaj - wraz z upadkiem Ukio - miała upaść i ta teoria.

              -  Przechwyciliśmy rozpaczliwą prośbę o pomoc z Filve, panie admirale - zameldował oficer łącznościowy. - Ord Pardron znów wysyła posiłki.

              -  Świetnie. - Thrawn spojrzał na zegar. - Jeszcze jakieś siedem minut i możemy ruszać. - Jego usta zacisnęły się w ledwo dostrzegalnym wyrazie irytacji. - Lepiej sprawdźmy, czy nasz egzaltowany mistrz Jedi jest gotów, by wykonać swoją część zadania. Pellaeon ukrył grymas niezadowolenia na wspomnienie Joruusa C’baotha - niezrównoważonego klona zmarłego wiele lat temu mistrza Jedi, który przed miesiącem ogłosił się jedynym prawdziwym dziedzicem Imperium. Podobnie jak Thrawn, także kapitan nie miał najmniejszej ochoty z nim rozmawiać. Nie pozostawało mu jednak nic innego, jak zgłosić się na ochotnika - inaczej za chwilę i tak otrzymałby odpowiedni rozkaz.

              -  Pójdę do niego, panie admirale - powiedział, podnosząc się z miejsca.

              -  Dziękuję, kapitanie - odparł Thrawn; tak jakby Pellaeon miał jakiś wybór... Gdy kapitan wyszedł z kręgu oddziaływania ustawionych na mostku isalamirów, natychmiast usłyszał w umyśle niecierpliwe wezwanie. Mistrz C’baoth nie mógł się doczekać rozpoczęcia operacji. Zebrawszy się w sobie, Pellaeon ruszył w stronę kabiny dowodzenia admirała Thrawna. Idąc na dół, zmagał się z presją psychiczną wywieraną nań przez przynaglającego go do pośpiechu C’baotha. Pomieszczenie, w którym zwykle panował półmrok, teraz było zalane jasnym światłem.

              -  Proszę wejść, kapitanie - przywołał Pellaeona mistrz Jedi. Starzec siedział pośrodku podwójnego kręgu monitorów. - Czekałem na pana.

              -  Całkowicie pochłonęły mnie sprawy związane z pozostałymi Elementami operacji - odparł chłodno oficer. Usiłował ukryć niechęć do starca, choć doskonale wiedział, że jego wysiłki są z góry skazane na niepowodzenie.

              -  Naturalnie. - Uśmieszek, który pojawił się na twarzy C’baotha, świadczył dobitniej niż jakiekolwiek słowa, że starca bardzo bawi niepewność Pellaeona. - Zresztą to nieważne. Rozumiem, że wielki admirał Thrawn jest już wreszcie gotowy?

              -  Prawie. Nim ruszymy, chcemy odciągnąć jak najwięcej sił z Ord Pardron.

              -  A więc nadal zakłada pan, że Nowa Republika będzie tańczyć tak, jak jej zagra admirał Thrawn? - prychnął mistrz Jedi.

              -  Tak się stanie. Wielki admirał dokładnie przestudiował psychikę naszych przeciwników.

              -  Przestudiował ich sztukę - odparował C’baoth z kolejnym prychnięciem. - Może się to okazać wielce użyteczne w chwili, gdy Nowej Republice pozostaną do walki już tylko artyści. W kręgu monitorów odezwał się brzęczyk, wybawiając Pellaeona od konieczności udzielenia odpowiedzi.

              -  Ruszamy - wyjaśnił starcowi i zaczął odliczać w myślach siedemdziesiąt sześć sekund, które miał potrwać lot w kierunku Ukio. Starał się nie dopuścić do tego, aby słowa mistrza Jedi zasiały w jego umyśle wątpliwości. On też nie rozumiał, jak Thrawn tylko na podstawie dzieł sztuki potrafi tak zgłębiać tajniki psychiki poszczególnych ras, ale w przeciwieństwie do C’baotha tyle razy był świadkiem tego, jak przewidywania admirała sprawdzały się co do joty, że nabrał zaufania do jego wyczucia w tych sprawach. Zresztą tak naprawdę mistrz Jedi nie był zainteresowany poważną wymianą zdań na ten temat. Od miesiąca, czyli od momentu, kiedy ogłosił się jedynym spadkobiercą Imperatora, toczył swą prywatną wojnę z Thrawn’em, próbując podkopać jego autorytet i zasugerować, że prawdziwe wniknięcie w psychikę innych jest możliwe tylko dzięki Mocy -a tym samym, dokonać tego może tylko on, C’baoth. Jeśli chodzi o Pellaeona, to nie dał się starcowi przekonać. W końcu Imperator też potrafił w ogromnym stopniu korzystać z Mocy, a nie zdołał przewidzieć swojej śmierci pod Endorem. Jednak uwagi rzucane nieustannie przez mistrza Jedi sprawiły, że w umysłach oficerów Thrawna, szczególnie tych mniej doświadczonych, zaczynały kiełkować wątpliwości. Był to dla kapitana jeszcze jeden powód, dla którego dzisiejszy atak po prostu musiał się powieść. Cały plan opierał się bowiem w równym stopniu na klasycznych zasadach taktyki, co na dokonanej przez wielkiego admirała interpretacji ukiańskiego etosu kulturowego - na niezachwianym przekonaniu Thrawna, że w najniższej warstwie psychiki Ukianie śmiertelnie boją się wszystkiego, co niemożliwe.

              -  Któregoś dnia się pomyli - przerwał rozmyślania Pellaeona C'baoth. Kapitan zacisnął usta. Kiedy uświadomił sobie, że starzec potrafi tak bez wysiłku przeniknąć jego myśli, ścierpła mu skóra na plecach.

              -  Widzę, że nie rozumie pan, co to znaczy poszanowanie czyjejś intymności - warknął.

              -  Imperium to ja, kapitanie Pellaeon. -W oczach C’baotha pojawiły się fanatyczne błyski. - Pańskie myśli są częścią pańskiej służby dla mnie.

              -  Służę tylko wielkiemu admirałowi Thrawn’owi - odparł Pellaeon.

              -  Jeśli pan chce, może pan sobie w to wierzyć. - Mistrz Jedi się uśmiechnął. - Ale teraz do rzeczy. Zajmijmy się poważnymi sprawami, sprawami naprawdę istotnymi dla Imperium. Chcę, żeby po skończonej bitwie przesłał pan pewną wiadomość na Wayland.

              -  Zawierającą naturalnie informację o pańskim niezwłocznym tam przybyciu - wtrącił kapitan ironicznie. Starzec już od blisko miesiąca zapowiadał, że wkrótce wróci do swego dawnego domu na Waylandzie i przejmie nadzór nad urządzeniami do klonowania, pozostawionymi przez Imperatora w skarbcu w górze Tantiss. Jak na razie był zbyt zajęty podkopywaniem pozycji Thrawna, by uczynić coś więcej w tym celu.

              -  Niech się pan nie martwi, kapitanie Pellaeon - powiedział C'baoth z niejakim rozbawieniem. - Kiedy przyjdzie na to czas, rzeczywiście wrócę na Wayland. I właśnie, dlatego po bitwie prześle pan tam rozkaz, by stworzono dla mnie klona. To będzie bardzo specjalny klon. Wcześniej będzie musiał to zaaprobować wielki admirał Thrawn -pomyślał natychmiast Pellaeon, ale niewiadomo, dlaczego głośno spytał:

              -  Jaki to ma być model? - Kapitan, zdziwiony swoim pytaniem, zamrugał powiekami. Powtórzył w myślach ostatnie słowa; tak, rzeczywiście je wypowiedział. Starzec ponownie się uśmiechnął; bawiło go zmieszanie Pellaeona.

              -  Po prostu chcę mieć służącego - oznajmił. - Kogoś, kto będzie tam czekał na mój powrót. Stworzonego z jednej z pamiątkowych zdobyczy Imperatora - o ile się nie mylę, próbka ta nosi numer B-2332-54. Naturalnie zobowiąże pan dowódcę garnizonu do zachowania całkowitej dyskrecji. Nie zrobię tego.

              -  Dobrze - usłyszał swój głos Pellaeon. Dźwięk tego słowa zupełnie go zaskoczył: przecież wcale tak nie myślał. Wręcz przeciwnie:, gdy tylko bitwa dobiegnie końca, osobiście poinformuj e Thrawna o tym drobnym incydencie.

              -  I niech ta rozmowa pozostanie między nami - rzucił leniwie mistrz Jedi. - Kiedy pan wypełni mój rozkaz, natychmiast zapomni pan o całej sprawie.

              -  Oczywiście - pokiwał głową kapitan. Chciał, żeby starzec dał mu wreszcie spokój. O, z całą pewnością zawiadomi o wszystkim Thrawna. Wielki admirał już będzie wiedział, co z tym zrobić. Odliczanie doszło do zera i na głównym monitorze ściennym pojawiła się planeta Ukio.

              -  Powinniśmy włączyć monitor taktyczny, mistrzu C’baoth.

              -  Jak pan sobie życzy - machnął ręką starzec. Pellaeon sięgnął ponad podwójnym kręgiem monitorów, nacisnął odpowiedni klawisz i na środku pokoju pojawił się hologram taktyczny. „Chimera" mknęła ponad równikiem po słonecznej stronie planety w kierunku wysokiej orbity; dziesięć pancerników z Floty Katańskiej, wchodzących w skład grupy operacyjnej, rozdzielało się właśnie, by zająć zewnętrzne i wewnętrzne pozycje obronne; od ciemnej strony planety nadlatywał „Jastrząb", mający pełnić funkcję ubezpieczającą. Pozostałe statki, głównie transportowce i inne jednostki handlowe, znikały właśnie w niewielkich lukach, jakie na krótko czyniła dla nich w polu ochronnym Stacja Kontroli Naziemnej. W odległości jakichś pięćdziesięciu kilometrów od powierzchni Ukio unosiła się mglista niebieskawa skorupa. Na hologramie rozbłysły czerwono dwa punkty świetlne - to transportowce prowadzące z „Jastrzębia"; wyglądały tak samo niewinnie jak reszta statków, które na gwałt szukały jakiegoś schronienia. Transportowce wraz z holowanymi przez nie czterema niewidzialnymi towarzyszami.

              -  Niewidzialnymi tylko dla tych, którzy nie mają oczu, by ich zobaczyć - mruknął C’baoth.

              -  A zatem teraz jesteś już w stanie dostrzec nawet te statki? – rzucił szyderczo Pellaeon. - Twoje umiejętności Jedi rzeczywiście rozwijają się w oszałamiającym tempie. Miał nadzieję, że zirytuje starca - choćby troszeczkę. Jego wysiłki okazały się jednak jałowe.

              -  Umiem zobaczyć ludzi, którzy są w środku tych waszych cennych pól maskujących - stwierdził łagodnie C’baoth. - Widzę ich myśli i kieruję ich pragnieniami. Jakież znaczenie ma przy tym sam metal. Kapitan skrzywił się nieznacznie.

              -  Podejrzewam, iż jest wiele rzeczy, które nie mają dla ciebie znaczenia - zauważył. Kątem oka dostrzegł, że starzec się uśmiecha.

              -  To, co nie ma znaczenia dla mistrza Jedi, nie jest także istotne dla świata. Transportowce i zamaskowane krążowniki były już blisko pola ochronnego planety.

              -  Gdy tylko przejdą przez pole, natychmiast odrzucą liny holownicze - przypomniał C’baoth’owi Pellaeon. - Czy jesteś gotowy? Mistrz Jedi wyprostował się na krześle i zmrużył oczy.

              -  Czekam na rozkazy wielkiego admirała - rzucił ironicznie. Kapitan popatrzył na opanowaną twarz starca i przeszedł go dreszcz. Stanęła mu przed oczami scena, kiedy to C'baoth po raz pierwszy zastosował kierowanie na odległość umysłami innych ludzi. Przypomniał sobie ból, jaki odmalował się wtedy na twarzy starca; ten wyraz niemal agonalnego napięcia, kiedy wszystkimi siłami walczył o to, by nie stracić kontaktu z członkami załóg. Nie minęły jeszcze dwa miesiące od chwili, gdy Thrawn stwierdził z przekonaniem, iż C’baoth nigdy nie będzie stanowił zagrożenia dla Imperium, ponieważ nie jest w stanie przez dłuższy okres utrzymać koncentracji. Ale najwyraźniej od tego czasu starzec opanował tę umiejętność. A zatem stanowił dla Imperium zagrożenie, i to bardzo poważne. Rozważania Pellaeona przerwał brzęczyk interkomu.

              -  Kapitanie Pellaeon? Starając się odsunąć od siebie niepokój związany z mistrzem Jedi, mężczyzna sięgnął ponad rzędem monitorów i nacisnął jakiś guzik. Przynajmniej w tej chwili Flota Imperialna potrzebowała C’baotha. A jemu, na szczęście, ona też była potrzebna.

              -  Jesteśmy gotowi, admirale - powiedział.

              -  Czekajcie w pogotowiu - polecił Thrawn. - Za chwilę transportowce odrzucą liny holownicze.

              -  Już je odrzuciły - rzekł starzec. - Krążowniki nabrały rozpędu... i poruszają się w kierunku wyznaczonych pozycji.

              -  Sprawdź, czy są już poniżej pola planetarnego - rozkazał admirał. Po raz pierwszy na twarzy C’baotha pojawił się dawny wyraz napięcia. Zresztą nic dziwnego; od krążowników oddzielało „Chimerę" pole maskujące, które blokowało też pracę czujników na tych statkach. Aby się dowiedzieć, gdzie te jednostki dokładnie są, mistrz Jedi musiał precyzyjnie zlokalizować umysły, z którymi nawiązał kontakt.

              -  Wszystkie cztery statki znajdują się już poniżej pola planetarne go - poinformował.

              -  Dokładnie się upewnij. Jeśli się mylisz, mistrzu C’baoth...

              -  Nie mylę się, wielki admirale Thrawn - przerwał mu ostro sta rzec. - Zrobię w tej bitwie to, co do mnie należy. A pan niech się zajmie swoją działką. Przez chwilę interkom milczał. Pellaeon skrzywił się, wyobrażając sobie, jaką minę musi mieć teraz admirał.

              -  A więc dobrze, mistrzu C’baoth - rozległ się w końcu z nadajnika spokojny głos Thrawna. - Przygotuj się do wypełnienia swojego zadania. Dało się słyszeć ciche szczęknięcie: admirał uruchomił kanał łączności.

              -  Tu imperialny niszczyciel gwiezdny „Chimera" do starszyzny Ukio – powiedział Thrawn. - W imieniu Imperium obwieszczam, że układ Ukio ponownie znajduje się we władaniu Imperium, podlega jego prawu i jest chroniony przez siły zbrojne. Wyłączcie wasze pole ochronne, wezwijcie do baz wszystkie jednostki militarne i przygotujcie się do przekazania władzy. Nie było żadnej odpowiedzi.

              -  Wiem, że odbieracie tę wiadomość - ciągnął wielki admirał. - Jeśli nie udzielicie odpowiedzi, uznam, iż odrzucacie prośbę Imperium. A wtedy będę zmuszony użyć siły. Znowu cisza.

              -  Wysyłają kolejną wiadomość - Pellaeon usłyszał głos oficera łącznościowego. - Zdają się bardziej podenerwowani niż przy pierwszej.

              -  Przy trzeciej z pewnością całkiem stracą głowę -rzucił Thrawn. - Przygotujcie się do pierwszej fazy ostrzału. Mistrzu C’baoth?

              -  Krążowniki są gotowe, admirale - odparł starzec. - Ja także.

              -  Oby rzeczywiście tak było -rzekł Thrawn z ukrytą groźbą w głosie. - Jeśli nastąpi jakieś przesunięcie w czasie, to całe widowisko okaże się zupełnie bezużyteczne. Działo turbolaserowe numer trzy: na mój sygnał rozpocząć pierwszą serię strzałów. Trzy... dwa... jeden... ognia! Na hologramie taktycznym widać było, jak z umieszczonych na burcie „Chimery" dział turbolaserowych wystrzeliła podwójna smuga zielonego ognia i pomknęła w stronę planety. Salwy uderzyły w niebieskawą powierzchnię pola planetarnego. Gdy energia wiązki turbolaserowej uległa rozproszeniu, smugi rozbryznęły się nieco i - odbite od pola ochronnego - ponownie poszybowały w kierunku przestrzeni kosmicznej... Dokładnie w tym samym momencie dwa zamaskowane krążowniki, które uprzednio dostały się poniżej pola planetarnego i teraz unosiły się na silnikach manewrowych, oddały strzały. Turbolaserowe wiązki z sykiem pomknęły przez atmosferę w stronę dwóch największych powietrznych baz obronnych Ukio. Taką właśnie sekwencję zdarzeń obserwował Pellaeon. Ukianom, którzy nie mieli pojęcia o istnieniu zamaskowanych krążowników, musiało się wydawać, iż oddane przez „Chimerę" salwy bez problemu pokonały nieprzenikliwe dotąd pole ochronne planety.

              -  Nadawana przez nich trzecia wiadomość została nagle przerwana - zameldował oficer łącznościowy z wyraźną ironią. - Chyba zdołaliśmy ich zaskoczyć.

              -  Utwierdźmy ich w przekonaniu, że to nie był dla nas jedynie łut szczęścia -powiedział Thrawn. -Przygotujcie się do drugiej serii strzałów. Mistrzu C’baoth?

              -  Krążowniki są gotowe.

              -  Działo turbolaserowe numer dwa: na mój sygnał rozpocząć drugą serię strzałów. Trzy... dwa... jeden... ognia! Ponownie wystrzeliły z „Chimery" zielone smugi i znów zamaskowane krążowniki z wielką precyzją oddały swoje salwy.

              -  Dobra robota- pochwalił Thrawn. - Mistrzu C’baoth, przesuń krążowniki na pozycje wyznaczone do oddania trzeciej i czwartej serii strzałów.

              -  Jak pan każe, admirale. Pellaeon bezwiednie skulił się w sobie. Czwarta seria strzałów miała zostać wycelowana w dwa z trzydziestu zachodzących na siebie generatorów ukiańskiego pola planetarnego. Przypuszczenie tego ataku oznaczałoby, iż Thrawn porzucił swój główny zamiar, jakim miało być przejęcie systemu obronnego planety bez uszkadzania go.

              -  Halo, imperialny niszczyciel gwiezdny „Chimera". Tu Tol dosLla ze starszyzny Ukio - doleciał z głośnika interkomu nieco drżący głos. - Prosimy, byście zaprzestali bombardowania Ukio. Chcemy uzgodnić warunki kapitulacji.

              -  Moje warunki są bardzo proste - rzekł Thrawn. - Zaczniecie od wyłączenia pola ochronnego planety i pozwolicie wylądować moim oddziałom. Następnie przekażecie im kontrolę nad generatorami pola i nad całą bronią typu ziemia-przestrzeń. Wszystkie pojazdy zbrojne większe od śmigaczy zostaną skierowane do wydzielonych baz wojskowych, gdzie nadzór nad nimi będzie sprawować Imperium. Choć, naturalnie, zasadniczo nadal będziecie suwerenni - w waszych rękach pozostanie cały system polityczny i społeczny. O ile, oczywiście, wasi ludzie będą się należycie sprawować.

              -  A kiedy już te zmiany zostaną wprowadzone w życie?

              -  Wtedy staniecie się częścią Imperium i będziecie zobligowani do przestrzegania wynikających z tego faktu praw i obowiązków.

              -  Nie zostaniemy obarczeni zwiększonym podatkiem wojennym? - spytał podejrzliwie dosLla. - Nie będzie przymusowego poboru do wojska naszej młodzieży? Pellaeon wyobraził sobie złowieszczy uśmiech, który niewątpliwie zagościł teraz na twarzy wielkiego admirała. Nie, Imperium już nigdy więcej nie będzie się musiało kłopotać przymusową rekrutacją. Zapewnia mu to zgromadzona przez Imperatora kolekcja komór do klonowania spaarti, którą ma obecnie w swoim posiadaniu.

              -  Odpowiedź na pańskie drugie pytanie brzmi: nie. A co się tyczy pierwszego, będzie to zależało od okoliczności - oznajmił Ukianinowi Thrawn. - Niewątpliwie zdajecie sobie sprawę z tego, że większość kontrolowanych przez Imperium planet płaci w tej chwili zwiększony podatek wojenny. Niemniej jednak istnieją pewne wyjątki i jest wysoce prawdopodobne, że wasz wkład w wojnę ograniczy się jedynie do zwiększenia produkcji żywności i pełniejszego wykorzystania waszych zakładów przetwórczych. Rozmówca wielkiego admirała przez dłuższą chwilę milczał. Pellaeon uświadomił sobie, że dosLla nie jest głupcem i doskonale rozumie, jakie plany wiąże z jego planetą Thrawn. Najpierw Imperium przejmie bezpośrednią kontrolę nad systemem obronnym ziemia-przestrzeń; następnie zacznie nadzorować sposób rozdziału żywności, zakłady przetwórstwa spożywczego, a wreszcie farmy i rozległe pastwiska; i w bardzo krótkim czasie cała planeta zostanie zepchnięta do roli zaplecza żywnościowego dla imperialnej machiny wojennej. Ukianin wiedział jednak, iż alternatywą jest stać bezradnie z boku i patrzeć, jak jego planeta jest bezlitośnie i doszczętnie niszczona.

              -  Halo, „Chimera", w geście dobrej woli wyłączymy planetarne pole ochronne - rzekł w końcu prowokacyjnie dosLla, choć w jego głosie dało się też wyczuć nutę rezygnacji. - Ale zanim przekażemy generatory i broń ziemia-przestrzeń imperialnym siłom zbrojnym, chcemy uzyskać jakąś gwarancję bezpieczeństwa dla mieszkańców Ukio i ich ziem.

              -  Naturalnie - rzucił Thrawn bez cienia satysfakcji, którą niechybnie zdradziłoby w takiej chwili większość imperialnych dowódców. Pellaeon nie miał najmniejszych wątpliwości co do tego, iż był to zabieg kurtuazyjny, zaplanowany równie starannie jak cały atak. Stworzenie starszyźnie ukiańskiej okazji do tego, by mogła się poddać z godnością, bez wątpienia osłabi jej opór wobec zwierzchnictwa Imperium aż do czasu, gdy na jakikolwiek sprzeciw będzie już za późno. - Zaraz wyślę swoje go przedstawiciela, który przedyskutuje z waszym rządem szczegółowe warunki - ciągnął admirał. - Zakładam, iż nie macie nic przeciwko temu, by nasze siły zajęły tymczasem wstępne pozycje obronne?              -   Ostatni rozkaz

              -  Nie zgłaszamy sprzeciwu - powiedział dosLla z ociąganiem, wzdychając przy rym nieznacznie. - Wyłączamy pole ochronne. Widoczna uprzednio na monitorze niebieskawa mgiełka teraz się rozpłynęła.

              -  Mistrzu C’baoth, niech krążowniki przesuną się gdzieś dalej - rozkazał Thrawn. - Nie chcemy, by wpadły na nie jakieś statki desantowe. Generale Covell, może pan przystąpić do przetransportowania pańskich ludzi na powierzchnię Ukio. Niech zajmą rutynowe pozycje obronne wokół wszystkich celów.

              -  Zrozumiałem, panie admirale - zameldował Covell nieco urażonym tonem. Pellaeon uśmiechnął się pod nosem. Dopiero dwa tygodnie temu najwyżsi dowódcy armii i floty zostali wtajemniczeni w związany z górą Tantiss projekt produkcji klonów; Covell był jednym z tych, którzy nie zdołali się jeszcze w pełni oswoić z tą nowiną. Jego sceptyczne nastawienie mogło mieć także związek z tym, że spośród kompanii, które miał właśnie sprowadzić na planetę, trzy składały się wyłącznie z klonów. Na hologramie taktycznym pojawiła się pierwsza fala statków desantowych i stanowiących ich eskortę myśliwców, które właśnie opuściły hangary „Chimery" i „Jastrzębia". Wszystkie ruszyły w stronę obranych uprzednio celów. Załogi statków desantowych, które miały niebawem przystąpić do wykonania imperialnych rozkazów, składały się wyłącznie z klonów. Parę minut temu doskonale wywiązały się ze swojego zadania na spowitych polem maskującym krążownikach. Pellaeon zmarszczył brwi, gdyż nagle przyszła mu do głowy niepokojąca myśl. Czyżby C’baoth był w stanie tak sprawnie kierować ogromną załogą dlatego, że składała się ona jedynie z wariantów około dwudziestu różnych umysłów? Czy też dlatego - co wydawało się jeszcze bardziej niebezpieczne - iż Joruus C’boath tak naprawdę sam był klonem? Tak czy inaczej, czy nie oznaczało to przypadkiem, że projekt Tantiss daje starcowi konkretne atuty w jego walce o władzę? Takie niebezpieczeństwo wydawało się całkiem realne. Kolejna sprawa, na którą będzie musiał zwrócić uwagę Thrawn’owi. Kapitan zerknął na starca, poniewczasie przypominając sobie, że w obecności mistrza Jedi niczyje myśli nie są jego prywatną własnością. Ale C’baoth, umyślnie czy też nie, nawet na niego nie spojrzał. Z zamglonymi oczami i ściągniętą twarzą wpatrywał się nieruchomo przed siebie. Na jego ustach zaczął igrać lekki uśmiech.

              -  Mistrzu C’baoth?

              -  Oni tam są - wyszeptał starzec ochrypłym głosem. - Są tam - powtórzył już nieco głośniej. Pellaeon obrzucił zdumionym spojrzeniem hologram taktyczny.

              -  Kto i gdzie? - spytał.

              -  Są na Filve - oznajmił C’baoth i z szaleńczym błyskiem w oku spojrzał na kapitana. - Moi Jedi są na Filve.

              -  Mistrzu C’baoth, upewnij się, że krążowniki zajęły skrajne pozycje - rozległ się surowy głos Thrawna. - A potem zdaj mi raport z prze biegu ataków pozorujących...

              -  Moi Jedi są na Filve - przerwał mu starzec. - Co mnie obchodzą twoje ataki?

              -  C’baoth... Mistrz Jedi wyłączył interkom machnięciem ręki.

              -  No, Leio Organo Solo - wyszeptał łagodnie - teraz jesteś moja. „Sokół Milenium" skręcił gwałtownie w prawo, w ostatniej chwili umykając imperialnemu myśliwcowi; ogień wrogich dział laserowych raził wściekle pustą przestrzeń, nie mogąc dosięgnąć republikańskiego transportowca. W wyniku raptownego manewru statkiem porządnie zatrzęsło; zacisnąwszy mocno zęby Leia Organa Solo patrzyła, jak jeden z eskortujących „Sokoła" pojazdów celnym strzałem zamienił imperialny myśliwiec w chmurę ognistego pyłu. Widoczne przez klapę kabiny niebo zawirowało, gdy republikański transportowiec powrócił na właściwy kurs.

              -  Uwaga! -jęknął siedzący za plecami księżniczki Threepio, gdy z warkotem silników zaczął się ku nim zbliżać kolejny myśliwiec Imperium. Ostrzeżenie było zbyteczne: z pozoru niezgrabny „Sokół" już ustawiał się tak, by stworzyć odpowiednią pozycję strzelecką dla umieszczonego pod kadłubem działa laserowego. Mimo iż drzwi kabiny pilota były zamknięte, Leia usłyszała słaby odgłos potężnego okrzyku wojennego Wookiech i parę sekund później imperialny pojazd podzielił los swego poprzednika.

              -  Dobry strzał, Chewie - zawołał do interkomu Han Solo, ponownie wyrównując lot maszyny. - Wedge?

              -  Ciągle jestem z wami - rozległ się natychmiast głos Antilles’a. - Na razie mamy spokój, ale już leci w naszym kierunku kolejna fala myśliwców Imperium.

              -  Tak. - Han zerknął na żonę. - No, kochanie, decyzja należy do ciebie. W dalszym ciągu masz zamiar tu wylądować? Threepio wydał z siebie krótkie, elektroniczne westchnienie.

              -  Ależ kapitanie Solo, nie...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin