Xiaolong Qiu - Tancerka Mao.doc

(3722 KB) Pobierz

Tancerka Mao

Qiu Xiaolong

    Przekład SŁAWOMIR KĘDZIERSKI


Redakcja stylistyczna Dorota Kielczyk

Korekta Halina Lisińska Elżbieta Steglińska

Zdjęcia na okładce

© Neil Emmerson/Robert Harding World Imagery/Corbis

Agencja Medium

Opracowanie graficzne okładki Wydawnictwo Amber

Skład

Wydawnictwo Amber

Druk

Drukarnia Naukowo-Techniczna

Oddział Polskiej Agencji Prasowej SA, Warszawa, ul. Mińska 65

Tytuł oryginału

A Loyal Character Dancer

Copyright © 2002 by Qiu Xiaolong. Ali rights reserved.

For the Polish edition

Copyright © 2007 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

ISBN 978-83-241-3127-3

Warszawa 2008. Wydanie I

Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o. 00-060 Warszawa, ul. Królewska 27 tel. 620 40 13,620 81 62

www.wydawnictwoamber.pl


Julii


Rozdział 1

Starszy inspektor Chen Cao z Komendy Policji w Szanghaju znowu szedł w porannej mgle w stronę Parku na Bundzie.

Chociaż park był stosunkowo niewielki, jakieś sześć hektarów, jego położenie sprawiało, że należał do najpopularniejszych miejsc w Szang­haju. Na północnym końcu Bundu frontowa brama wychodziła na ho­tel Pokój po drugiej stronie ulicy, a tylna prowadziła na most Waibaidu, którego nazwa nie zmieniła się od ery kolonialnej i znaczyła dosłow­nie „Most przechodzących rzekę białych cudzoziemców". Park słynął szczególnie z wyłożonej wielobarwnymi płytami promenady, długiego pomostu biegnącego łukiem nad lśniącą powierzchnią wody, w miejscu gdzie zlewały się rzeki Huangpu i Suzhou. Można było z niego oglądać statki na tle odległego Wusongkou i Morza Wschodniochińskiego.

W ten kwietniowy poranek dyżurująca we frontowej bramie siwo­włosa Zhu, z czerwoną opaską na rękawie, ziewnęła, skinęła głową Chenowi i wrzuciła do pudełka zielony plastikowy żeton. Ci, co tu pracowali, dobrze go znali.

Tego dnia Chen był jednym z pierwszych gości parku. Doszedł do polany w centrum otoczonej topolami i wierzbami. Biały pawi­lon w europejskim stylu, z rozległymi werandami, mile kontrastował z niedawno pomalowanymi zielonymi ławkami. Krople rosy na liś­ciach lśniły w świetle poranka jak mnóstwo jasnych oczu.

Skojarzenia sprawiały, że Chen szczególnie silnie reagował na urok parku. W szkole podstawowej czytał o jego historii. Obowiązu­jący podręcznik z tego okresu głosił, że na przełomie wieku to miejsce było dostępne tylko dla przybyszów z Zachodu. Na bramach wisiały napisy „Chińczykom i psom wstęp wzbroniony",

7


a wejścia bronili sikhijscy strażnicy w czerwonych turbanach. Po 1949 roku komu­nistyczny rząd uznał, że jest to dobry przykład stosunku zachodnich mocarstw do przedrewolucyjnych Chin i często cytowano go na zaję­ciach z wychowania patriotycznego. Czy rzeczywiście tak było? Teraz trudno stwierdzić; granicę między prawdą i wymysłem zawsze wyty­czają lub zacierają ludzie dzierżący władzę.

Wszedł po stopniach na promenadę, wdychając świeże powie­trze znad rzeki. Petrele śmigały nad falami, ich skrzydła połyskiwały w szarym świetle, jakby wyłaniały się z niemal zapomnianego snu. Widać już było linię dzielącą wody Huangpu i Suzhou.

Chen ulegał urokowi parku bardziej jednak z powodów osobi­stych niż ze względu na jego piękno czy historię.

Na początku lat siedemdziesiątych, kiedy był czekającym na przy­dział absolwentem liceum, przychodził do parku ćwiczyć tai-chi. Dwa lub trzy miesiące później, w pewien mglisty poranek, po kolejnej mało entuzjastycznej próbie powtarzania starożytnych pozycji, znalazł na ławce podniszczony stary podręcznik do angielskiego. Ludzie czasem kładli na ławkach stare gazety lub pisma, aby chronić się przed wilgo­cią, ale nigdy podręczniki. Przez kilka tygodni nosił książkę ze sobą w nadziei, że ktoś się po nią zgłosi, ale nikt tego nie zrobił. Aż pewne­go ranka, poirytowany pewną wyjątkowo trudną pozycją, Chen otwo­rzył podręcznik na chybił trafił. Od tego momentu uczył się w parku angielskiego, zamiast ćwiczyć tai-chi.

Jego matka martwiła się tą zmianą. Uważano, że czytanie jakich­kolwiek książek poza Cytatami z przewodniczącego Mao jest niepo­prawne politycznie. Natomiast jego ojciec, badacz neokonfucjanizmu, był zdania, że zgodnie ze starożytną teorią wuxing studia w parku mogą przynieść dobre rezultaty. Spośród pięciu elementów tworzą­cych harmonię Chenowi nieco brakuje wody, więc wszelkie związane z nią miejsca mają na niego korzystny wpływ. Kiedy wiele lat później Chen próbował zapoznać się bliżej z tą teorią, nie mógł jej nigdzie znaleźć. Prawdopodobnie ojciec wymyślił ją dla niego.

Ranki w parku pomogły mu przetrwać okres rewolucji kultural­nej. A w 1977 roku, po uzyskaniu najwyższej oceny z angielskiego na niedawno przywróconych egzaminach wstępnych, został przyję­ty na Uniwersytet Języków Obcych w Pekinie. Cztery lata później, w wyniku kolejnego zbiegu okoliczności otrzymał przydział do pracy w Komendzie Policji w Szanghaju.

8


Widziane z perspektywy czasu życie Chena wydawało się pełne ironicznych przypadków niewłaściwie rozmieszczonych jin i jang, ta­kich jak książka pozostawiona w parku czy też niespełniona młodość. Jedno wynikało z drugiego, potem prowadziło jeszcze do czegoś, tak że rezultatu właściwie nie dało się przewidzieć. Można by uznać, że łańcuch związków przyczynowych był chyba bardziej skomplikowany i misterny niż w tłumaczonych przez niego zachodnich powieściach kryminalnych.

Razem z chłodnym kwietniowym wiatrem napłynęła melodia wygrywana przez wielki zegar na budynku Szanghajskiego Urzędu Celnego. Szósta trzydzieści. W okresie rewolucji kulturalnej grał co innego: „Wschód jest czerwony". Czas płynął jak woda.

Na początku lat dziewięćdziesiątych reformy gospodarcze Deng Xiaopinga spowodowały wielką przemianę Szanghaju. Po drugiej stro­nie ulicy Zhongshan w długim szeregu wspaniałych budynków na po­czątku wieku mieściły się najbardziej renomowane zachodnie firmy. Po 1950 roku zastąpiły je instytucje partii komunistycznej. Teraz zachod­nie firmy z radością znowu przejmowały budynki, starając się przywró­cić Bundowi status chińskiej Wall Street. Park na Bundzie również się zmieniał, ale Chenowi nie wszystko się podobało. Na przykład postmo­dernistyczny, betonowy Pawilon Rzeki tkwił w szarzyźnie świtu niczym przygarbiony, przyczajony potwór. A sam Chen przestał być studentem bez grosza przy duszy i stał się znanym starszym inspektorem policji.

Nadal jednak był to jego park. Chociaż Chen miał mnóstwo pra­cy, udawało mu się przychodzić tu raz albo dwa razy w tygodniu. Droga stąd do komendy zajmowała mu piętnaście minut.

Niedaleko mężczyzna w średnim wieku ćwiczył tai-chi, przyjmu­jąc kolejne pozycje: „chwytanie ptaka za ogon", „rozpościeranie skrzy­deł białej czapli", „rozczesywanie końskiej grzywy na boki"... Starszy inspektor zastanawiał się, kim mógłby zostać, gdyby nie zrezygnował z ćwiczeń. Kimś takim jak ten miłośnik tai-chi o spokojnym wyrazie twarzy, ubrany w biały jedwabny strój do uprawiania sztuk wałki, z luź­nymi rękawami i guzikami obciągniętymi czerwonym jedwabiem? Chen go znał. Był to księgowy w bankrutującej państwowej firmie, ale w tej chwili mistrz poruszający się w idealnej harmonii z qi wszechświata.

Chen usiadł tam gdzie zwykle - na zielonej ławce pod wysoką to­polą. Na oparciu wycięto małymi znakami hasło popularne w czasie rewolucji kulturalnej: „Niech żyje dyktatura proletariatu". Ławkę ma­lowano już kilka razy, ale slogan nadal przebijał przez warstwy farby.

9


Wyjął z teczki zbiorek ci i otworzył na wierszu Niu Xiji.

Mgła znika

na tle gór wiosennych

małych gwiazd niewiele

zachodzący księżyc jej twarz oświetla,

świt w jej lśniących łzach

przy pożegnaniu...

Zbyt sentymentalne jak na poranek. Pominął kilka wersów i za­trzymał się na ostatniej strofie:

O twej zielonej sukni pamiętając, wszędzie,

o wszędzie po trawie stąpam, ledwo muskam ją stopą.

Kolejny zbieg okoliczności, pomyślał, bębniąc palcami w ławkę. Nie tak dawno w nadrzecznej kawiarni na Bundzie recytował tę strofę przy­jaciółce, która teraz stąpała po zielonej trawie gdzieś bardzo daleko. Ale starszy inspektor Chen nie przyszedł tu poddawać się nostalgii.

Pomyślne zakończenie ważnej politycznej sprawy, w którą za­mieszany był Baoshen, wiceburmistrz Pekinu, odbiło się na pracy za­wodowej Chena i jego życiu osobistym. Wciąż czuł się wyczerpany emocjonalnie i fizycznie. W niedawnym liście do swojej przyjaciółki Ling napisał:

„Jak powiada nasz starożytny mędrzec: »Osiem lub dziewięć razy na dziesięć sprawy źle się układają w tym naszym świecie«. Ludzie wbrew swoim staraniom są niczym więcej niż przypadkowym wytwo­rem szczęścia lub pecha".

Nie odpowiedziała i wcale go to nie zdziwiło. Ukończona sprawa niedobrze wpłynęła na ich wzajemne stosunki.

Za jego plecami pojawiła się postać ubrana w szarą kurtkę Mao.

-              Towarzyszu starszy inspektorze Chen - odezwał się poważnym
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin