Dr. Brian Richards, Frank HouriganNietoksyczne metody leczenia nowotworów
(“The Even Better Good News about Cancer”, b. r. w.) ISBN 1-874-069-30-1 Copyright: Richards and Hourigan P. O. Box 75 Sandwich, Kent CT13 9RT England The Kent Private Clinic 1, The Butchery Sandwich, Kent CT13 9DL
Wielka Brytania
faks: 0044-1304-612910
drdick@spidernet.com.cy
Spis treści Wprowadzenie
Krótki przegląd historyczny
TEORIA
Część pierwsza: Terapie cząstkowe
Rozdział 1: Którędy?
Rozdział 2: Terapia Gersona
Rozdział 3: Terapia enzymatyczna
Rozdział 3: Amygdalina albo letryl ("Laetrile")
Rozdział 5: Zagubione środki:
(1) Witamina C
(2) Leczenie szczepionkami
(3) Wyciąg z drożdży
(4) Complex-ZA
(5) Krebiozen
Część druga: Łączenie terapii
LECZENIE
Część trzecia: Programy leczenia
(1) Schemat ambulatoryjny uproszczony
(2) Schemat ambulatoryjny podstawowy
(3) Schemat leczenia stacjonarnego
Wnioski
Załącznik: Źródła, adresy, bibliografia
Ostrzeżenie:
Niczym się nie da zastąpić kompetentnej opieki lekarskiej!
Wprowadzenie
Książka zawiera opis kilku historycznie znanych metod leczenia raka, połączonych w pierwszą (w ocenie autorów) naprawdę skuteczną zintegrowaną terapię. Większość z nich została szeroko i z powodzeniem wypróbowana przy łóżku chorego.
Książka nie jest dziełem akademickim, ma cel użytkowy. Część teoretyczną bardzo skrócono, kładąc nacisk na aspekty praktyczne. (Planujemy wkrótce wydać książkę bardziej teoretyczną). Ponadto nie na wszystko jest wyczerpujące wyjaśnienie teoretyczne, a jedynie fakty kliniczne. Na pełne badania i próby potrzeba funduszów. Dysponując kwotą 10% jednodniowych wydatków na badania nad rakiem w Wielkiej Brytanii moglibyśmy zorganizować próbę kliniczną np. 50 przypadków pod ścisłym nadzorem. Wyniki byłyby zdumiewające.
Jednak nie ma powodu oczekiwać dopiero dowodów teoretycznych. Chory na raka nie ma czasu czekać. Nauka i jej wyjaśnienia mogą zostać nadrobione później. Jest to normalna kolej rzeczy w odkryciach naukowych. Brak dowodów nie jest dowodem ich nieistnienia.
Bardzo skrócona jest bibliografia. Szczegółowy wykaz piśmiennictwa może zostać wysłany na zamówienie lekarzom lub naukowcom. Nie możemy jednak ujawnić danych osób zaangażowanych w badania nad metodami oficjalnie nie przyjętymi w niektórych krajach.
Krótki przegląd historyczny Ziołolecznictwo
Bardzo wiele ze skutecznych leków w medycynie allopatycznej pochodzi z roślin, np. opium, kokaina, naparstnica, atropina, chinina, kwas salicylowy, winkrystyna, winblastyna. I obecnie największe firmy farmaceutyczne wydają ogromne sumy na poszukiwanie nowych lub zapomnianych substancji leczniczych w roślinach.
Historyk medycyny Natenburg opisuje kłótnię ok. 1760 r. między dwoma znanymi chirurgami na temat prawa używania pewnego domowego środka ziołowego, przykładanego bezpośrednio do dostępnych nowotworów. W sto lat później możemy się natknąć na inny środek, kłącze gorzknika kanadyjskiego (Hydrastis canadensis), podobno odkryty przez Indian z okolic Wielkich Jezior i ulepszony przez dodanie chlorku cynku. Zauważmy, że był to następny środek bezpośrednio przykładany na guz. Trzech lekarzy amerykańskich, dr Fell, Pattision i Blake stosowali ten środek w Nowym Jorku i później, pod koniec XIX wieku, w Londynie. Opisano, że po przyłożeniu przymoczki z tego środka na dostępny z zewnątrz guz miało miejsce: (i) ograniczone zapalenie w granicach guza, jego martwica i oddzielenie się od zdrowej tkanki, że (ii) początek destrukcji guza wystąpił szybko i (iii) powstała rana goiła się "w ciągu tygodni" przez zdrowe ziarninowanie i tkankę bliznowatą. (Zwracamy uwagę na te trzy punkty, ponieważ w dalszym toku będzie to miało duże znaczenie.) Możemy być pewni dokładności opisu terapii dokonanego przez Fella. Nie czynił tajemnicy ze składników.
Podobnie publicznie demonstrował tę terapię lekarzom i współpracował z dyrektorami Middlesex Hospital którzy byli pod niezwykłym wrażeniem, co też powiedzieli. Najbardziej zadziwiające, że środek ten, nie traktowany żadną miarą jako nieortodoksyjny, zniknął z horyzontu po przejściu Fella i Pattisona na emeryturę. Nie było to ani pierwsze, ani ostatnie zniknięcie bardzo prawdopodobnie skutecznego środka przeciw nowotworom.
Korzeń ten był najważniejszym składnikiem, i pochodził z Ameryki Północnej. Bardzo przypominał efekt działania okładów stosowanych sto lat wcześniej przez Guya, z papki sporządzonej z miejscowych ziół. Może to być to samo działanie chemiczne jakiejś substancji lub grupy pokrewnych substancji. Wiemy, że znaczące ilości kwasu askorbinowego (witaminy C) znajdują się w wielu roślinach, tokoferol (witamina E) w ziarnach zbóż, amygdalina (letryl) często znajduje się w orzechach i pestkach, a chlorofil we wszystkich zielonych liściach.
Innym fascynującym fragmentem historii nowotworów jest opowieść o pielęgniarce Jean Caisse. Jej historia zaczęła się ok. 80 lat temu, Był to środek roślinny, którego skład przekazał jej indiański zielarz, podobno pod warunkiem, że nigdy nie będzie pobierać od pacjentów opłat za kuracje. Nazwała ten produkt "Essiac" (własne nazwisko czytane od tyłu) i stosowała przez pół wieku, z powodzeniem takim, że sprawa legalizacji tej terapii przez rząd kanadyjski rozbiła się o jeden tylko głos. Było do przewidzenia, że koło głosowania zakrzątną się lobbyści wielkich firm farmaceutycznych. Są sugestie, że w obecnie produkowanej mieszance brak pewnych oryginalnych składników i dlatego jest odpowiednio mniej skuteczna.
Dietetyka
Ziołolecznictwo i leczenie dietą mają ewidentne skojarzenia. W samej rzeczy jedna z dzisiejszych teorii, zadziwiająco popularna, na temat przyczyn i leczenia raka pochodzi z rozważań zasad biblijnych znajdujących się w księdze Powtórzonego Prawa i w księdze Kapłańskiej. Ewentualne niewyzdrowienie tłumaczone bywa jako następstwo grzeszności i/lub słabego charakteru. Wielu ludzi wybiera oparcie się na sile modlitwy. Inni wolą współczesną koncepcję diety makrobiotycznej, co jest pseudonaukowym ładnie brzmiącym określeniem teorii obracającej się wokół wschodnich koncepcji duchowych, w tym yin yang. Nic nam o tym nie wiadomo, jednakże chętnie skłaniamy się na stronę metod sprawdzających się w praktyce.
Najwcześniejsze lecz bardzo istotne zastosowanie leczenia dietą do nowotworów (pierwszym w ogóle dietoterapeutą był Hipokrates z Kos, około dwudziestu czterech wieków temu!) pochodzi od lekarza, dr J. Lambe, który około 1800 r. odstawił nóż i propagował zamiast niego dietę z owoców, jarzyn i czystej wody. Bez wątpienia niektórzy terapeuci nie tylko stosowali dietę od bardzo dawna, lecz są i dowody, że stosowali ją właściwie i skutecznie. Z powodu sposobu, w jaki wiele z ich metod jest prekursorem tego, co najlepsze w podobnych terapiach współczesnych - a wiadomo bez najmniejszych wątpliwości, że te działają wspaniale - musimy dać trochę wiary twierdzeniom o ich skuteczności.
Mimo że Lambe, jak większość dobrych lekarzy w jego czasach, oparł zapewne swą dietę na obserwacjach klinicznych, propagował on nieświadomie de facto dietę z wysoką zawartością potasu/mikroelementów/enzymów. Jego poparcie dla owoców i warzyw w przeciwieństwie do przetworów mięsnych oznacza dążność do eliminacji soli kuchennej i do zachowania i ponownego użycia enzymów proteolitycznych. Mimo że Lambe nie mógł tego wiedzieć, propagował on faktycznie to, co dzisiaj nazwalibyśmy dietą owocowo-warzywną z upraw organicznych, bogatą w potas i jod, a ubogą w sód i lekkie halogenki. Najlepsza z obecnie znanych diet jest zasadniczo właśnie taka, z dopracowaniem jedynie pewnych niuansów.
Szczepionki
W czasach nieco późniejszych niż Lambe’a chirurdzy, nie dysponując jeszcze rozwiniętą teorią zakażeń bakteryjnych, tym niemniej czynili dokładne obserwacje i wyciągali użyteczne wnioski. Wiedzieli oni bardzo dobrze, iż pacjenci nowotworowi, u których rozwinęło się takie zakażenie, jak np. róża w ówczesnych niehigienicznych oddziałach, jeśli przeżyli infekcję, to radzili sobie z nowotworem lepiej niż pacjenci, którzy na infekcję nie zapadli. Była to wiedza tak powszechna, że u niektórych chirurgów rutynową praktyką było wywoływanie przewlekłych, brudnych ran znanych pod nazwą "spraw" ("issues"). Koncepcja "dobroczynnej ropy" została wyśmiana w XIX wieku jako jedna z bardziej odrażających mód w historii medycyny. Obecnie jednak pojawia się ona na nowo. Jest najdawniejszym przykładem świadomego pobudzenia układu przez zakażenie lub jego produkty znanym nam w leczeniu nowotworów.
Praktyki te zanikały wraz z wdrożeniem procedur antyseptyki i aseptyki w erze polisterowskiej, lecz po upływie jednego pokolenia nastawionego niechętnie miał miejsce pewien renesans w latach 1890-tych, szczególnie w rękach W. Coleya. W tym czasie zaczęto stosować z powodzeniem zabite lub atenuowane szczepionki bakteryjne w charakterze immunostymulantów. W owym czasie nie rozpoznano ich efektywności ze względu na słabą obserwację poszpitalną chorych i gorszą analizę statystyczną. Inną przyczyną niepowodzenia tej naprawdę bardzo skutecznej techniki było to, że niezbędny stopień wytrwałości w jej stosowaniu był poważnie niedoszacowany.
Od tego czasu składnikiem dużego odsetka terapii niekonwencjonalnych był jodek potasu. Z czterech pionierów owej epoki, co najmniej jeden, Bulkley z Nowego Jorku, rozeznał, iż w większości przypadków nowotworów występuje w jakimś stopniu stan przypominający klinicznie niewydolność tarczycy. Trafił w sedno; najskuteczniejsza terapia antynowotworowa (niektórzy twierdzą, że leczenie radykalne) znana jak dotąd nauce ma tę sprawę w swym jądrze.
Ironią losu jest, iż w tym samym czasie, w innym szpitalu tego miasta Coley pracował nad szczepionkami bakteryjnymi. Obecnie widzimy, że te dwa sposoby leczenia nie tylko dadzą się ze sobą pogodzić, lecz także działają synergistycznie.
Jeszcze większą ironią losu jest fakt, iż w kolejnej dekadzie i w tym samym mieście, gdzie Bulkley i Coley wciąż jeszcze usiłowali drążyć, każdy osobno, swe metody, żyło dwóch - zapewne już nie tak wybitnych - badaczy innej jeszcze skutecznej metody leczenia nowotworów, do szczegółów której jeszcze wrócimy. Była to terapia enzymatyczna, a wspomniani lekarze wiedzieli wystarczająco dużo, i mieli dość enzymów wystarczającej jakości, by odnotować jeden z najwcześniejszych sukcesów tej nowej terapii. Praca ich została też odnotowana w czołowym czasopiśmie medycznym epoki, Medical Record.
Do pewnego stopnia Coley, i już na pewno Bulkley, byli kontrowersyjnymi "charakternymi" postaciami, ordynatorami oddziałów z chmarą podwładnych. Niewiarygodne, by pracując w tej samej dziedzinie medycyny przez dwadzieścia czy więcej lat w tym samym mieście choć nawet nie w tym samym szpitalu, wzajemnie nic o sobie nie wiedzieli. Szczerze mówiąc nie wierzymy w to. Obawiamy się, że nie zjednoczyli wysiłków przez świadomy wybór, że odczuwali w sobie co najmniej rywala, i że każdy z nich zapewne myślał, że ten drugi nie ma nic do zaoferowania. Nie zaskakuje to, gdyż, jak wiemy na pewno, tępa ubolewania godna rywalizacja utrzymuje się po dziś dzień zarówno w medycynie ortodoksyjnej, jak i w heterodoksyjnej.
Jak jest odnotowane, Coley, ogólnie pracując nad nowotworami kości, które poddawały się jego metodzie trudniej niż inne, tym niemniej osiągnął odsetek wyleczeń długoterminowych 50%,... cyfrę, o której przy dzisiejszych metodach nie można nawet marzyć. Dodając terapię Bulkleya, jesteśmy pewni, że uzyskałoby się znaczne skrócenie czasu wystąpienia odpowiedzi na leczenie, zwiększenie odsetka pacjentów reagujących na terapię i większy stosunek przeżyć długoterminowych.
Gdyby Bulkley i Coley prześledzili przypadki wyzdrowienia po terapii enzymatycznej, o jakich donoszono w ich mieście, wówczas włączyliby tę wysoce skuteczną technikę do własnego leczenia skojarzonego. Wiemy, że pewien chirurg brytyjski miał cztery odpowiedzi na terapię i trzy wyleczenia u swoich czterech pacjentów na terapii enzymatycznej. Obecnie wiemy też, że leczenie dietą, jodem i preparatami tarczycy, jakie stosował Bulkley, technika immunostymulacji Coleya oraz terapia enzymatyczna stosowana przez lekarzy rodzinnych działają odrębnymi, niezależnymi drogami w organizmie i że nie tylko mogą być kojarzone, lecz działają synergistycznie - ma miejsce efekt kumulacji.
Tak widzimy, że 100 lat temu w Nowym Jorku były dostępne techniki, w izolacji, które można było bardzo łatwo połączyć w leczenie skojarzone, jakie zatrzymałoby od razu epidemię nowotworów. Zamiast tego wszystko zagubiono.
Brak siły przebicia
Wtedy to, gdy leczenie nowotworów mogło uczynić decydujący krok we właściwym kierunku, uczyniło równie decydujący krok w kierunku niewłaściwym, rzucając się na radioterapię. Początkowo była to kwestia prestiżu. Wizerunek każdego szpitala wprowadzającego radioterapię albo leczenie radem robił takie wrażenie, jak dziś operacje wielokrotnych by-passów. Inwestycja taka oznaczała, że wszystko, co będzie podawało w wątpliwość niewielkie sukcesy radioterapii, napotka automatycznie na wrogość. Wyjaśnia to wydłużony czas przeżycia oddziałów radioterapii - w przeciwieństwie do ich pacjentów - przez okres kilku pokoleń. Od samego początku wnikliwi obserwatorzy usiłowali bezskutecznie wskazać, że wszelkie korzyści z niszczenia guza były na dłuższą metę bardziej niż równoważone obniżeniem odporności na nowotwory.
W Szkocji, mniej więcej współcześnie z Bellem. Bulkleyem i Coleyem, żył inny krytyk radioterapii, John Beard, doktor biologii, jeden z najwybitniejszych światowych embriologów. Beard stworzył teorię nowotworów, która była odgałęzieniem jego pracy w dziedzinie embriologii. Przez analogię do komórek trofoblastu, które u ssaków formują łożysko w ciąży, Beard potrafił wyjaśnić pochodzenie i zachowanie się komórek nowotworowych i zidentyfikować niektóre z mechanizmów sterujących, jakie ograniczają ich szerzenie się. Najlepszym argumentem za ważnością tej teorii jest to, iż doprowadziła ona bezpośrednio do enzymatycznej terapii nowotworów, skuteczność której została wykazana prawie natychmiast. Do dnia dzisiejszego trofoblastyczna teoria nowotworów jest jedyną jaką możemy znaleźć, dającą wyjaśnienie prawie wszystkich aspektów zachowania się komórki nowotworowej; terapia enzymatyczna pozostaje prawie niezawodną) metodą opanowania nowotworu czynnego klinicznie, a następnie zabezpieczenia pacjenta przed wznowami.
Podsumowując techniki i wnioski wymienionych pionierów stwierdzamy, że:
(i) W diecie niedobór świeżych, najlepiej surowych jarzyn o wysokiej zawartości potasu oraz nadmiar mięsa, tłuszczów, olejów i węglowodorów rafinowanych połączony z nadmiarem sodu hamuje naturalny proces przeciwstawiający się nowotworowi. Niektórzy z tych pionierów wskazywali, iż częścią tego stanu przednowotworowego była depresja tarczycy, co oznaczało niedobór jodu. Stan ten mógł niekiedy zostać odwrócony przez zmianę błędnych nawyków dietetycznych i wyrównanie niedoborów elektrolitowych.
(ii) Ekspozycja na procesy infekcyjne wydaje się pobudzać odporność gospodarza, a intensywna ekspozycja mogłaby, pod warunkiem jej dłuższego utrzymywania przywrócić odporność obniżoną u pacjentów nowotworowych.
(iii) Odsetek przeżyć długoterminowych jest poprawiany niewiele, jeśli w ogóle, u pacjentów nowotworowych, najbardziej nawet heroicznym stopniem interwencji chirurgicznej; nowotwory zwykle miały tendencję do wznowy w miejscu resekcji lub do tworzenia przerzutów w innych miejscach.
(iv) Rośliny wytwarzają szereg związków mających działanie onkolityczne ("rozpuszczające" nowotwór), przez kontakt bezpośredni albo pośrednio.
(v) Przy pozajelitowym stosowaniu enzymów klinicyści napotkali na te same objawy w dających się obserwować procesach nowotworowych, co wskazuje, że enzymy, mimo że przenoszone przez krew, działają na guz.
Beard całkowicie odrzucał zarówno napromienianie, jak chirurgię, lecz był naukowcem - biologiem, nie lekarzem, i nigdy nie leczył pacjentów. Choć odpowiada za największy historyczny skok w rozumieniu komórki nowotworowej, skok ten nastąpił w sferze rozumienia. Beard wskazał bardzo słusznie, że enzymy trzustkowe przeciwstawiające się nowotworowi dostają się do komórek drogą krwiobiegu. Operacja, zdawał sobie z tego sprawę, niweczy swobodne krążenie z drenażem limfatycznym włącznie przynajmniej na okres gojenia się, prawdopodobnie dłużej, a to pozbawienie krążenia będzie sprzyjało przeżyciu "tej nieodpowiedzialnej komórki trofoblastycznej" jak określał on komórkę nowotworową; dlatego nad większością operacji należy ubolewać.
Beard uważał, iż pozytywna odpowiedź na leczenie pacjenta otrzymującego enzymy w iniekcjach jest jedynie weryfikacją jego poglądów... co rzeczywiście było świetnym osiągnięciem teoretycznym.
Gerson
Przeskoczymy w historii okres I wojny światowej, by dojść do dra Maxa Gersona, chirurga wojskowego, który się zdemobilizował, zamierzając podjąć praktykę internistyczną. Opracowanie przez niego niemal w pojedynkę bardzo skutecznej terapii, będącej w stanie wyleczyć lub przynajmniej dalece poprawić stan chorego w tak poważnych chorobach przewlekłych, jak nowotwory, choroba Alzheimera, stwardnienie rozsiane i gruźlica spowodowało wypowiedź wielkiego Alberta Schweitzera "Uważam Gersona za jednego z największych geniuszów w historii medycyny". Wysoka to ocena.
Wszystko zaczęło się od ataków migreny u samego Gersona. Z braku kwalifikowanej pomocy w tym względzie sam eksperymentował z różnymi dietami i drogą czystych prób i błędów opracował dietę, która działała. Okazała się być to dieta ze świeżych owoców i surowych jarzyn z wysoką zawartością jabłek, uboga w sód i bogata w potas.
Przepisał tę samą dietę pacjentom, jacy zgłaszali się do niego z powodu migreny; u nich działała także. Odkrywając dzięki pacjentowi chorującemu jednocześnie na migrenę i gruźlicę skóry, że dieta ta leczy również gruźlicę, prowadził dalsze próby, udoskonalając oryginalną dietę - i dodając inne składniki. Doszedł do swej rewolucyjnej terapii dopiero po wielu próbach i obserwacjach; lecz gdy była właściwie prowadzona uświadomił sobie, że jest ona równie skuteczna we wszystkich postaciach gruźlicy uważanych dotąd za nieuleczalne. Biorąc pod uwagę, iż ludzkość musiała czekać kolejne dwadzieścia lat, aż nadejście antybiotyków położy ostatecznie kres "białej pladze", zadziwia bardzo, że terapia Gersona nie została szeroko przyjęta. Ponadto uwzględniając, że szerzą się obecnie postacie gruźlicy oporne na antybiotyki, autorzy przepowiadają, że ujrzymy terapię Gersona odrodzoną, by zatrzymać tę falę zachorowań.
Na tym etapie pewna zdeterminowana pacjentka nalegała, by Gerson leczył jej raka swoją terapią przeciwgruźliczą. Zrobił to, pacjentka całkowicie wyzdrowiała, a Gerson zrozumiał, że stoi przed poważnym problemem. Dlaczego terapia przeciwgruźlicza ma leczyć raka? Zgodził się leczyć dwie dalsze pacjentki i uzyskał dwie dalsze odpowiedzi. W tym momencie, emigrując do USA, rozpoczął praktykę wiedząc, że z powodzeniem leczył i wyleczył kilka przypadków raka. Nabył klinikę i leczył dużo więcej pacjentów.
Jeśli, co bardzo prawdopodobne, nigdy nie słyszeliście Państwo o terapii Gersona ani o leczeniu ziołami ani o terapii enzymatycznej, należy winić liderów zorganizowanej medycyny i ogromne ukryte interesy przemysłu medycznego i farmaceutycznego, którzy we własnym gronie systematycznie blokowali możliwości publikacji, odcinali kontakty osobiste i zawodowe i piętnowali pionierów jako heretyków.
By przedstawić sprawy w perspektywie historycznej, lata 1950-te obejmowały ostatnią dekadę kariery Gersona, podczas której nie tylko udoskonalił on ostatecznie swą terapię, lecz także rozszerzył do rozmiarów książki sprawozdanie, jakie złożył na publicznych przesłuchaniach podkomisji d/s nowotworów senatu USA. W 1946 r. kilku senatorów amerykańskich, zaniepokojonych rosnącą zachorowalnością na nowotwory i ewidentnym brakiem postępu w dziedzinie znanej dziś pod nazwą biznesu onkologicznego, wzięło sprawy w swoje ręce, dążąc do zmobilizowania najlepszych fachowców i najlepszych pomysłów dla rozwiązania problemu. Usiłowali jedynie zorganizować jawne i publiczne sprawdzenie tej terapii. Jednak perspektywa taka wywołała paniczną reakcję w każdej organizacji, czerpiącej profity z nowotworów. W następstwie potężnego lobbingu dyskutowana rezolucja została minimalnie przegłosowana i do dziś pozostaje triumfem wąskich, niegodnych i nieprofesjonalnych egoistycznych interesów nad dobrem publicznym.
Dr Gerson zmarł w 1959 r., lecz jego terapia przetrwała dzięki książce i organizacji wolontariuszy, utworzonej początkowo przez kilkoro jego wyleczonych pacjentów. Istnieje również klinika na południe od granicy, w Meksyku, gdzie terapia może być spokojnie prowadzona bez narażania się na naloty władz. Dla informacji, wiadomo nam na pewno, że wielu pacjentów zostaje tam wyleczonych za o wiele mniejsze pieniądze niż kosztuje śmierć w szpitalu na północ od tej samej granicy. W tym więc leży problem!
Po szerokich studiach odkryliśmy następującą złotą zasadę:
Każdy, kto próbuje zetykietować innego jako "znachora" bez osobistego zbadania sprawy aż do uzyskania dowodu ponad wszelką racjonalną wątpliwość winien być uważany za łobuza, póki nie wykaże się czegoś przeciwnego.
Jako przykład pozwolimy sobie przytoczyć dra Charlesa Moertela z Mayo Clinic. Człowiek ten miał monstrualną czelność bronić stosowania dwóch toksycznych preparatów bez wartości leczniczej w przypadkach raka jelita grubego z przerzutami, twierdząc że w każdym innym przypadku pacjenci szukają nadziei z rąk znachorów i szarlatanów. Innymi słowy Moertel wzywał do stosowania bezwartościowej a szkodliwej substancji,... u pacjentów prawdopodobnie płacących za swe leczenie,... i mających nadzieję na poprawę,... po to jedynie, by uniemożliwić innym terapeutom próbę ich uratowania! Jeszcze o nim wspomnimy, a zainteresowani czytelnicy znajdą rekomendację znamienitego dra Moertela w The New England Journal of Medicine, 1978.
Metoda Hoxseya
Harry Hoxsey odziedziczył przepis, zainicjowany przez jego przodków, którzy obserwowali, co wolą jeść chore zwierzęta gospodarskie i udoskonalili metodę drogą prób i błędów.
Istnieje opublikowana recepta przypisywana Hoxseyowi; sądzimy jednak, że terapia Hoxseya obejmowała dużo więcej niż tylko tę mieszankę. Podejrzewamy, że "mieszanka Hoxseya" była zaledwie widzialnym czubkiem góry lodowej, jeśli chodzi o całość terapii. Nie mamy praktycznego doświadczenia z tą mieszanką, na papierze wygląda słusznie. Na początku, gdy analizował ją James Duke, główny botanik Laboratorium Roślin Leczniczych Departamentu Rolnictwa USA, stwierdzono iż zawiera znaczną ilość jodku potasu. Obejmuje to dwa pierwiastki, bez których nie może się obejść żaden poważny system terapii przeciwnowotworowej. Pośród wymienionych ziół znajduje się kilka występujących także w innych skutecznych mieszankach.
Najpewniejszą wskazówką, że Hoxsey był na dobrej drodze, była jedna z głównych cech jego biografii,... mściwa opozycja, jaką także przyciągał. Dla nowego establishmentu miał być jedną z głównych ofiar. Problem dla spiskowców stworzyło to, że nie siedział cicho i nie dał się zrobić ofiarą. Wszelkie próby prześladowania go jako znachora poniosły fiasko. Hoxsey miał niezawodną metodę. Zawsze żądał sądu przysięgłych zamiast rozprawy przed samym tylko sędzią i przytłaczał ławę przysięgłych chwytem wprowadzenia do sali sądowej tłumu wyleczonych pacjentów i wezwaniem oponentów, by przebili ten argument.
Nie znamy odsetka wyleczeń u Hoxseya; dysponujemy jedynie informacją, iż wydawał się mieć na zawołanie grupę wdzięcznych i pyskatych pacjentów i że kilkakrotnie w okresie jego działalności jako terapeuty trzeźwi biznesmeni oferowali inwestycję kapitału na założenie klinik Hoxseya w swoich własnych stanach (kilku się to udało). Te dwa punkty wydają się wskazywać, że łączny odsetek powodzeń w terapii Hoxseya był znaczny. Pozostawia nas to w typowym dylemacie, jeżeli chodzi o ziołolecznictwo: są wskazówki, że zagrzebanych jest tam kilka skutecznych terapii, jednakże nie ma liczb dla porównania z innymi, bardziej uznanymi terapiami, a już bardzo rzadko wskazówkę co do natury interakcji z pacjentem z nowotworem oraz z komórką nowotworową.
Statystyczna rozbieżność
W końcu okresu ograniczonego karierami Gersona i Hoxseya napotykamy na bardzo znamienne doniesienie. Dr Hardin B. Jones, profesor fizyki medycznej i fizjologii w Berkeley, ogłosił wyniki kilkuletniego przesiewania i porównywania dużej ilości niepublikowanych statystyk szpitalnych. Wydarzenie miało miejsce na konferencji dla dziennikarzy piszących na tematy naukowe zorganizowanej przez Amerykańskie Towarzystwo Onkologiczne w 1969 r.
Doniesienie miało wagę bomby. Jones odkrył, że analiza wielkiej ilości historii choroby wskazuje, iż statystycznie przeżywalność nieleczonych przypadków nowotworowych wydaje się być dłuższa, niż przypadków poddanych terapii. W charakterze wniosków towarzyszących Jones podał, że:
(i) Najważniejszymi czynnikami w przeżywalności są typ tkanki, lokalizacja i obecność przerzutów odległych.
(ii) Wczesne wykrycie i leczenie operacyjne lub radioterapia nie dają korzyści pod względem czasu przeżywalności w porównaniu z nieinterweniowaniem (kursywa nasza).
(iii) Zakres interwencji chirurgicznej, np. obszerna resekcja, usunięcie zajętych ewentualnie węzłów chłonnych itd. nie daje korzyści pod względem czasu przeżywalności w porównaniu z prostym (miejscowym)wycięciem.
(iv) Rzekoma poprawa ogólnych czasów przeżywalności w latach 1940-1970 była artefaktem spowodowanym przez zaklasyfikowanie jako nowotwór stanów mniej poważnych, generalnie nie kończących się zgonem; i gdyby je wykluczyć, to nie byłoby istotnej statystycznie zmiany w czasach przeżywalności w tym okresie! Uważni czytelnicy zauważą, iż potwierdza to jedynie, co przez kilka stuleci - i dziś jeszcze - mówią różni wnikliwi i analityczni terapeuci.
Niewątpliwie praca Hardinga Jonesa powinna była wywołać falę analitycznych i kompetentnych dyskusji co do jej przesłania, że doktryna wczesnego wykrywania, szybkiego rozpoznawania i natychmiastowej i szerokiej interwencji była niemal bezpodstawna. Zamiast tego napotkała szeroką falę obojętności zarówno u lekarzy (do przewidzenia), jak i u dziennikarzy (mniej do przewidzenia).
Metoda Rees-Evansa
Nieco wcześniej od wspomnianej konferencji miała miejsce w Wielkiej Brytanii publiczna kontrowersja, w której na nowo odbiły się przesądy panujące w zawodzie lekarskim. Tym razem sprawy doszły aż do ewidentnego okłamania ówczesnej minister zdrowia, Aneurin Bevan, w typowy sposób gdzie mniej chodziło o dobro publiczne, a bardziej o prestiż. Choć dosyć ostro napisaliśmy o oszustwach A.M.A. i innych w USA, omawiany teraz przypadek jest czysto brytyjskim przykładem oszukańczego postępowania, w którym aktywną rolę odegrała znana figura ciesząca się w medycynie najwyższą reputacją.
Ofiarą był niejaki David Rees-Evans, walijski zielarz, praktykujący od końca I wojny światowej. Włączywszy się po wojsku do rodzinnej praktyki lekarskiej długiej tradycji, odziedziczył wiele przepisów ziołowych na nowotwory. Niektóre z tych recept były z pewnością sporządzone i stosowane przez jego ojca i wuja który od początku specjalizował się w leczeniu nowotworów.
Sprawa zaczęła się, gdy pewne czasopismo opublikowało historię o weryfikacji tej terapii w pewnym szpitalu amerykańskim, pod nadzorem lekarskim lecz pod kierunkiem samego Rees-Evansa. Próbą objęto szesnastu pacjentów, z czego dziesięciu było ocenionych jako terminalnych, a sześciu jako poważne przypadki według komisji, która je dobierała. Dziewięciu wyzdrowiało. Słynny dziennikarz reportażysta, Hannen Swaffer, zainteresował się sprawą. Spojrzał szerzej i wykopał całą garść wyleczonych przypadków w Wielkiej Brytanii. Opublikował nazwiska, adresy i szczegóły medyczne w czasopiśmie Picture Post.
W owym czasie istniały, co znamienne, dwie szkoły poglądów w odniesieniu do jego postępowania. Pierwsza wyraźnie składała się z medyków. Niemal każdy przedstawiciel tego zawodu, jaki wypowiedział się w korespondencji do czasopisma, gromko potępił postępowanie Rees-Evansa, Swaffera i Picture Post. Nigdy nie powiedziano wyraźnie, a nawet w przybliżeniu, co spowodowało taką opozycję. Reszta czytelników była zdecydowanie przychylna. Afera doszła do uszu pani minister zdrowia, polityka często myślącego i piszącego racjonalnie mimo wyraźnej skłonności do nadmiernego entuzjazmu w wystąpieniach publicznych.
Pani Bevan zarządziła zbadanie sprawy i ukonstytuował się komitet czworga eminentnych osobistości medycznych. Było to błędem,... nie wysyła się królika po sałatę. Metoda, której użyli, była prosta i sprawdzona w historii. Skleili wszystkie szesnaście przypadków leczonych w USA z dwudziestu dwoma przypadkami które można było wyszukać w Brytanii i "zanalizowali" je według następujących zasad:
...
everesta