Fraser David - Żelazny Krzyż - Biografia Rommla.doc

(3327 KB) Pobierz
Zelazny Krzyz. Biografia Rommla

David Fraser

 

 

 

Żelazny Krzyż

Biografia Rommla

 

 

Tytuł oryginału KNIGHT’S CROSS

Copyright © Fräser Publications Ltd, 1993

Copyright © For the Polish edition by EM

Redakcja

Ewa Mironkin

Opracowanie graficzne

Lech Gabor

Wydanie I

ISBN 83-86396-33-4

Wydawnictwo EM 00-170 Warszawa Al. Jana Pawła II 68

tel. 635-25-20, fax 34-31-18 Dział handlowy tel. 631-31-78

 


PODZIĘKOWANIA

 

Wiele prac poświęconych Erwinowi Rommlowi (opublikowanych w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Francji i Niemczech) umożliwiło mi zabra­nie się do pisania niniejszej biografii. Były to źródła, które wpłynęły zasadni­czo na kształt tej książki. Składam wyrazy wdzięczności wszystkim autorom, dzięki którym szczegółowo mogłem poznać losy człowieka, będącego bohate­rem tegoż opracowania. Część prac została wyszczególniona w bibliografii umieszczonej na końcu tomu. Godzi się jednakże dodać, iż wiele informacji, do­tyczących Rommla oraz prowadzonych przez niego kampanii, zaczerpnąłem z szeregu specjalistycznych publikacji - przede wszystkim z Journal of the Royal United Services Institution, Armor, Kommando, Oase (magazyn poświę­cony losom Afrika Korps), Deutsche Soldatenzeitung, Frontsoldat erzahlt, An Cosantoir oraz Vierteljahrshafte für Zeitgeschichte.

Istnieje mnogość dokumentów odnoszących się do osoby Rommla. Sam Rommel opisał swe losy w czasie pierwszej wojny światowej, co zostało opubli­kowane w roku 1937 pt. Infanterie greift an; dostępny jest również maszyno­pis tejże pracy. Rommel sporządził także interesujące analizy kampanii, które prowadził w randze generała we Francji i Afryce Północnej, spisane na podsta­wie jego dzienników. Część dotycząca Afryki została wydana drukiem w roku 1955 jako Krieg ohne Hass i po przetłumaczeniu na angielski znalazła się w opracowanej przez sir Basila Liddella Harta książce pt. The Rommel Papers, razem z fragmentami korespondencji Rommla oraz jego refleksjami odnoszą­cymi się do innych kampanii. W niniejszej publikacji słowa Rommla cytowane są głównie z oryginalnego tekstu Krieg ohne Hass.

Wiele materiałów, dotyczących Rommla oraz historii Niemiec w latach trzy­dziestych i czterdziestych, przechowywanych jest w National Archives w Wa­szyngtonie (w przypisach posługiwałem się skrótem NAW). Składam podzięko­wania za pomoc panu Robinowi Cooksonowi oraz płk. Jamesowi Hamiltonowi-Russellowi, w swoim czasie pracownikowi brytyjskiej ambasady w Waszyngto­nie. Potężne archiwum (zawierające m.in. większość znanych dzienników wo­jennych) znajduje się w posiadaniu War Museum w Londynie (określanego w niniejszej książce skrótem IWM). Składam serdeczne wyrazy wdzięczności dyrektorowi tego muzeum, dr. Alanowi Borgowi, a także innym pracownikom tej instytucji, w szczególności Robertowi Suddaby’emu i Philipowi Readowi za pomoc w wyszukiwaniu setek potrzebnych dokumentów, jak również za udzie­lone mi bezcenne porady. Dziękuję też pani Hilary Roberts z działu fotografii wspomnianego muzeum oraz pani Rosamund Thornton za użyczenie mi zdjęć z jej prywatnego archiwum.

Frapujące notatki i listy posiada Bundesarchiv-Militararchiv we Freiburgu (BAMA). W tym miejscu pragnąłbym wyrazić swoją wdzięczność za pomoc otrzymaną od płk. dr. A. D. Kehriga (dyrektora Leitender Archiv) oraz pana Mayera. Dziękuję też serdecznie panu Crispo z Amminstrazione Centrale Archivistica w Rzymie, następnie doktorowi Hermannowi Weissowi, dyrektorowi Institut für Zeitgeshichte w Monachium (IZM) oraz jego pracownikom, którzy ułatwili mi dostęp do dokumentacji.

Wyrazy wdzięczności należą się ponadto zarządowi Imperial War Museum w Londynie oraz kierownictwu Budnesarchiv we Freiburgu za udostępnienie posiadanych fotografii.

Szereg dokumentów, utrwalonych na mikrofilmach, znajduje się w zbiorach EP Microfilm Ltd., w Wakefield, hrabstwo Yorkshire (EPM) - m.in. zapisy licznych rozmów, przeprowadzonych przez Davida Irvinga w trakcie pracy nad jego własną książką poświęconą Rommlowi, skąd zaczerpnąłem szereg cennych informacji.

Jestem ponadto dłużnikiem cierpliwej, uprzejmej i pogodnej obsługi London Library, instytucji, bez której nie wyobrażam sobie powstania tej książki.

Muszę również podziękować wielu innym osobom - za pomoc, rady, wiadomości i zachętę. Przede wszystkim panu Manfredowi Rommlowi, za poświęcony mi czas, podzielenie się ze mną osobistymi bezcennymi refleksjami oraz za udzielenie zgody na publikację niektórych fotografii. Wdzięczność należy się to Robinowi Edmondsowi, gen. mjr. Johnowi Strawsonowi, świętej pamięci Axelowi von dem Bussche-Streithorstowi, dr. Georgowi Meyerowi oraz dr. Stumpfowi, którzy przeczytali fragmenty lub całość maszynopisu niniejszej biografii, udzielając mi przy tym cennych i pomocnych uwag. Wreszcie winien jestem złożyć najgorętsze podziękowania żonie, która po części zajmowała się selekeją zgromadzonych materiałów i nie szczędziła mi swoich interesujących opinii, odnoszących się do tej książki.

 

David Fräser

Isington, 1993

 

 


CZĘŚĆ I

1891-1918

 


ROZDZIAŁ 1

 

NIECH PRAWA FLANKA BĘDZIE MOCNA”

 

Erwin Rommel to jeden z największych mistrzów wojny manewrowej, do­wódca z tego elitarnego grona ludzi, których osobowość i energia odcisnęły swe piętno na historii konfliktów zbrojnych. Zwycięstwa, odnoszone przez te postacie, były skutkiem ich zdolności wcielania w życie własnych zamiarów, silnej woli oraz talentu błyskawicznego działania w skomplikowanych warun­kach pól bitewnych. Osobowości te pozostawiły głęboki ślad na scenie historii; ślad groźny, lecz i fascynujący. To żywe legendy, uosabiające, każda na swój sposób, wizerunek wojownika: odważnego, energicznego, o bystrym spojrze­niu i lotnej myśli, szybko podejmującego decyzje, czujnego, śmielszego w wal­ce od nieprzyjaciół. Rommel zalicza się do grona określanego niegdyś mianem herosów; Rommel - umysł praktyczny i nowoczesny, mężczyzna o przeciętnej fizjonomii - znalazł się w jednym szeregu z bohaterami opiewanymi w staro­żytnych mitach.

Nastawienie do wojen zmieniało się przez lata i wieki; reputacja bohaterów wojennych przeżywała wzloty i upadki - w zależności od panujących mód. W dzisiejszych czasach ludzie podchodzą raczej z odrazą niż z uwielbieniem do tak energicznych postaci jak król Szwecji Karol XII, inny mistrz pól bitewnych - monarcha bezlitośnie zmagający się ze swymi nieprzyjaciółmi przez osiem­naście lat. Karol, będąc w 1714 roku w niewoli tureckiej, igrał ze śmiercią, wznieciwszy z pozoru beznadziejny bunt więźniów przeciw oprawcom. Wcze­śniej, w trakcie prowadzonej kampanii, król wzburzył swych doradców, oświadczając, że ich obowiązki ograniczają się do gromadzenia funduszy na wojny, które on wiedzie na chwałę monarszego rodu Wazów, i że powinni cie­szyć się, jeśli spadnie na nich choć drobna część zaszczytów. Obecnie tego ro­dzaju stwierdzenie może zostać uznane za przejaw niepojętej arogancji i niemoralności. Jednakże gdy czytamy o błyskawicznych podbojach dokonywanych przez Karola w czasie wojny północnej, o jego zwycięstwach nad Polakami, Ro­sjanami, Prusakami, o niszczeniu starego porządku i zaprowadzaniu nowego, kiedy dowiadujemy się, że rozpoczął swą krótką i zdumiewającą karierę (Ka­rol XII pożegnał się z tym światem w wieku trzydziestu sześciu lat) jako królewiątko, czternastoletnie dziecko, gdy odkrywamy, że ten wysoki, szczupły mło­dzik o bladym obliczu najechał Europę z pałaszem w ręku jako (cytując słowa Winstona Churchilla) „najgwałtowniejszy wojownik współczesnej historii... nieustraszony i nieugięty, obdarzony talentem chłodnej kalkulacji, a mimo to... czasem nawet uroczy”1 - to Karol, bohater, może wydać się, przynajmniej dla niektórych z nas, godny szczerego podziwu.

Ludzie tego rodzaju przechodzą do historii dzięki swej olbrzymiej energii; po śmierci trwają w legendach i mitach. Weźmy choćby Jeba Stuarta, słynne­go kawalerzystę, konfederata z czasów wojny secesyjnej, który samym swym pojawieniem się potrafił poderwać żołnierzy do walki, a pojawiał się w często­kroć odległych od siebie, lecz zawsze kluczowych miejscach na polu bitwy, jak gdyby wiedziony nadzwyczajnym instynktem, „zawsze w siodle... obecny wszę­dzie, o każdej porze dnia i nocy... bez wyjątku wesoły i pełen wigoru”2, galopu­jąc wzdłuż wzniesień Chancellorsville przed wielkim zwycięstwem gen. Lee nad Armią Potomacu. Lub też Bedford Forrest, postać z tej samej wojny, bły­skotliwy człowiek i nieuchwytny posłaniec. Tacy ludzie, wodzowie lub podwła­dni, byli bez wątpienia bohaterami, mistrzami sztuki wojennej. Ich spojrzenie na współczesne im kwestie polityczne mogło wydawać się nieco ograniczone lub wręcz błędne, ale należy wziąć pod uwagę okoliczności, w jakich przyszło im działać. Badając życiorysy wspomnianych osób, należy wystrzegać się uro­bionych w rozmaitych latach, krajach i kulturach opinii o nich, pamiętając przy tym o jednym: byli oni dziećmi swoich czasów i na te czasy trzeba spojrzeć ich oczami.

Obecnie nastała epoka powszechnej mechanizacji, gwałtownego rozwoju lotnictwa i broni wszelkiego rodzaju, o sile niszczenia niewyobrażalnej dla minionych pokoleń. Ewentualna wojna w dzisiejszych latach siłą rzeczy mu­siałaby stać się konfliktem bezosobowych mas, operujących na rozległych obszarach; dawni bohaterscy wodzowie straciliby rację bytu, a ich osobiste walory, takie jak odwaga, nie byłyby potrzebne. Zacytujmy znowu słowa Churchilla, kreślącego po pierwszej wojnie światowej sylwetkę księcia Marlborough:

„W czasach, o których mowa, wybitny dowódca musiał udowodnić w dniu bitwy, że posiada ten jedyny w swoim rodzaju zestaw zalet: umysłowych, mo­ralnych i fizycznych, dzięki którym niczym istota nadprzyrodzona jest w sta­nie odwrócić nieuchronny bieg zdarzeń. Jego wygląd, jego spokój, ostre spojrze­nie, gesty, ton głosu - nawet bicie jego serca - rozpraszały pozorny ład wokół. Każde słowo, które wypowiadał, było na wagę złota... Tamte czasy odeszły na sawsze”3.

Dziewięć lat po opublikowaniu powyższej sentencji jej autor przechadzał się po pomieszczeniach tymczasowej kwatery w Kairze, powtarzając w kółko nazwisko pewnego niemieckiego generała i mówiąc: „Liczy się tylko pokona­ne go”. Miał na myśli człowieka, który jakby wypadł z kart historii, a przy tym absolutnie realną postać, doskonale znającą się na współczesnej technice, oficera pełnego inwencji, postępowego w swych ideach, znakomicie przystosowanego do prowadzenia dwudziestowiecznej kampanii, którego jednak mistrzowskie opanowanie sztuki wojennej przywoływało na pamięć dawne czasy, zdominowane przez bohaterów. Mistrzostwu temu zmuszony był dać wyraz sam Churchill, przemawiając w Izbie Gmin: „To bardzo śmiały i zręczny przeciwnik... I, o ile wolno mi się tak wyrazić, wielki generał”. Erwin JoLannes Eugen Rommel.

Wojownikom, do których z pewnością należy zaliczyć Erwina Rommla, na nic zdałaby się charyzma, gdyby nie byli mistrzami w swym fachu. Ludzie ci, jakkolwiek można by się sprzeczać, kogo umieścić w spisie, znali się na wojen­nym rzemiośle. Królowie czy żołnierze, spadkobiercy militarnych tradycji ro­dzinnych czy też osobnicy, którzy wypłynęli na falach powikłanej historii - wszyscy oni przejawili we właściwym dla siebie czasie cechy i zdolności nie­zbędne na polu walki. Wywodzili się z przeróżnych grup społecznych, jednak nabyli, dziedzicząc lub pod wpływem wychowania, owe walory, które uczyniły z nich wybitnych dowódców. Na pierwszym miejscu należy wymienić tak zwa­ny temperament.

Mistrzowie wojennego rzemiosła zawsze przejawiali uwielbienie dla walki. Sam Rommel (a także większość jego biografów) wypierał się tej cechy. Owszem, wojna jest czymś strasznym. Przynosi rany, śmierć i zniszczenie; jej atmosfera to atmosfera bólu i przemocy, pokłosie zaś to cierpienie i żałoba. Wojna niesie za sobą zwykłą brutalność w najlepszym wypadku czy też dzikie okrucieństwo w najgorszym, choć tu zaznaczyć należy, iż walczący żołnierze stosunkowo rzadko winni są zbrodni. Obecnie cywilizowane społeczności potę­piają tych, którzy starają się doprowadzić do wojen bądź je gloryfikują, a po­nieważ żołnierskie bohaterstwo jest nieodłącznym elementem wojny, nasz sto­sunek do niego stał się ambiwalentny. Za rzecz normalną uważa się jednakże podporządkowywanie się rozkazom, wypełnianie nawet najbardziej odrażają­cych z nich, jeśli fakt ten zostanie usprawiedliwiony siłą wyższą, sporem, który doprowadził do wybuchu konfliktu. W naszych czasach nadal żyją dyktatorzy i bezwzględni władcy, rzadko można ich jednak ujrzeć na linii frontu lub w sa­mym centrum bitewnego zgiełku. Tak więc na przeciętnym dowódcy liniowym nie ciąży, przynajmniej w pojęciu historyków, odpowiedzialność za wywołanie sytuacji, w której przychodzi mu się wykazać.

Nie powinno nam się jednak zdawać w związku z tym, że wojskowi nie lu­bią i nie lubili swego zajęcia. Trudno uwierzyć, iż człowiek jest w stanie robić coś z niezwykłą zręcznością, nie czerpiąc z tego satysfakcji. Zwycięscy dowód­cy z przeszłości - mniejsza, czy walczyli o słuszną, czy niesłuszną sprawę - wyraźnie radowali się z odnoszonych triumfów. Nie należy jednak mylić owej radości z brakiem ludzkich uczuć. Śmierć bliskich, cierpienia podwładnych (a nawet nieprzyjaciół) często wzbudzały szczere współczucie wybitnych wo­dzów - w tej liczbie Erwina Rommla. Stwierdzenie jednak, jakoby zwycięstwa nie przynosiły mu radości, mijałoby się z prawdą. Temperament wybitnych wojowników, począwszy od Aleksandra Macedońskiego, to temperament ludzi stworzonych do walki. Więcej, ochota do walki stanowi element ich tempera­mentu. Chociaż zdarzało się, że Erwin Rommel wyrażał się o wojnie w naj­gorszych słowach, to zaznaczyć należy, iż pragnienie walki było składnikiem jego usposobienia.

Jeśli czyjeś usposobienie nie pozwala na zręczne prowadzenie boju, to wy­klucza również pojęcie zasad rządzących wojną. Każdy wybitny dowódca dys­ponuje owym swoistym wyczuciem - tym zmysłem podpowiadającym, co oka­zuje się skuteczne, a co nieskuteczne w trudnych do przewidzenia warunkach pola bitwy. Takie zrozumienie jest najczęściej efektem solidnej pracy nad sobą (słowo „studia” implikowałoby bowiem przyswajanie głównie cudzej wiedzy).

Musi wynikać z doświadczenia, z analizy tego, co wydarzyło się wcześniej - mowa tu zarówno o osobistym doświadczeniu życiowym, jak i o doświadczeniu ogólnym, czyli o historii. Wspomniany zbiór doświadczeń winien następnie zo­stać poddany praktycznej obróbce; zdolny dowódca musi brać pod uwagę sze­reg elementów dotyczących wad i zalet broni i sprzętu, a przede wszystkim wad i zalet ludzi - jego żołnierzy. Zrozumienie reguł wojny w wypadku wybit­nych wodzów zostaje jakby zakodowane w ich umysłach. Staje się szóstym zmysłem, instynktem umożliwiającym błyskawiczną orientację w trudnych do przewidzenia sytuacjach oraz natychmiastowe wykorzystywanie sprzyjających okoliczności. Jako przykład przywołać tu można Wellingtona pod Salamanką, gdzie odniósł jedno z najbłyskotliwszych zwycięstw w swej karierze. Erwin Rommel miał ten właśnie zwierzęcy niemal instynkt, pozwalający mu bezbłę­dnie reagować w obliczu niebezpieczeństw, szans, roszad na polach bitewnych. A więc wiedza, zrozumienie problemów wojny przechodzi w instynkt nakazu­jący mu podjąć błyskawiczne działanie, co charakteryzowało wszystkich wiel­kich strategów przeszłości.

„Nakazujący podjąć błyskawiczne działanie...” Trzecią cechą, wyróżniającą wybitnych dowódców, jest zdolność jasnego myślenia i szybkiego podejmowa­nia właściwych decyzji. Temperament gwarantuje niezbędny entuzjazm, wie­dza zapewnia wgląd w istotę rzeczy - niepojętą dla przeciwnika umiejętność przewidywania biegu wypadków, natomiast energiczne działanie pozwala przechwycić inicjatywę i narzucić charakter starcia. Rupert (wbrew mitom o jego impulsywności - bardzo doświadczony i zdolny wódz) zdołał zmobilizo­wać swych ludzi wcześniej, niż był to w stanie uczynić nieprzyjaciel i pierwszy natarł pod Powiek w początkach angielskiej wojny domowej; uderzył na prze­ważające liczebnie wojska i rozbił je błyskawicznie, nim zdążyły się rozwinąć. Ów atak sprawił, że „bano się odtąd samego imienia księcia Ruperta4. Podob­nie trzy stulecia później obawiano się też Rommla.

Erwin Rommel przyszedł na świat w Szwabii. Księstwo szwabskie zosta­ło znacznie wcześniej wchłonięte przez Królestwo Wirtembergii i Szwabia była pod koniec XIX wieku raczej krainą niż organizacją państwową. Szwa­bi wyróżniali się jednak pewnymi charakterystycznymi cechami spośród re­szty Niemców. Byli uparci, niechętnie zmieniali poglądy, nie lubili okazywać uczuć; niby świadomie starali się odróżniać od sąsiadów - porywczych Bawarczyków. Typowy Szwab był roztropnym i oszczędnym człowiekiem. Lojal­ny wobec władcy, uważał się jednak za kogoś lepszego od przedstawicieli in­nych germańskich narodów. Przede wszystkim jednak potrafił chłodno kal­kulować, rozumować bardzo przebiegle. Rommel, pomimo swej buńczuczności i pewnej skłonności do gwiazdorstwa, pozostał w gruncie rzeczy Szwabem z krwi i kości.

Jego ojciec, także Erwin, był dyrektorem szkoły w Heidenheim, położonym około osiemdziesięciu kilometrów na wschód od Stuttgartu i około trzydziestu na północ od Ulm. Jego matka, Helene von Luz (zmarła w roku 1940), była cór­ką miejscowego wysokiego urzędnika. Sam Erwin Rommel urodził się 15 listo­pada 1891 roku. Dorastał jako drobny niebieskooki chłopiec, o bladej twarzy i płowych włosach. Czasami sprawiał wrażenie zamyślonego, lecz zawsze był spokojnym, „łatwym” dzieckiem. W nauce, podobnie jak w sporcie, nie przejawiał za młodu nadzwyczajnych zdolności, choć już jako dorosły mężczyzna od­krył w sobie pewne zamiłowanie do nauk ścisłych (zarówno jego ojciec, jak i dziadek byli znakomitymi matematykami), które kultywował do końca życia. Młodego Rommla nie charakteryzowała odporność fizyczna i energia; tymi ce­chami wyróżnił się dopiero jako żołnierz. Jego rodzina (Rommel miał starszą siostrę i dwóch młodszych braci)[I] zapamiętała jednak pewną rzecz: Erwin sprawiał wrażenie, że nie obawia się nikogo. Jako młodzieniec dorastał szyb­ko. Zdolności matematyczne połączył z fenomenalnymi umiejętnościami narciarskimi. Lubił też podróżować i jeździć na rowerze. Przedkładał podręcz­niki nad książki będące wytworami ludzkiej fantazji.

Erwin senior służył w wojsku jako oficer artylerii, zanim zaczął karierę na­uczycielską, lecz poza tym w rodzinie nie było militarnych tradycji. Młody Er­win po zdaniu egzaminów dojrzałości zainteresował się lotnictwem i miał na­wet pomysł, by podjąć pracę w wytwórni sterowców w Friederichshafen. Ojciec jednakże sprzeciwił się, radząc mu wstąpić do wojska.

Cesarstwo Niemieckie zjednoczyło się po wojnie francusko-pruskiej w 1871 roku. Teoretycznie niezależni dotąd władcy, królowie i książęta niemieckich państewek obwołali imperatorem króla Prus, skutkiem tego wyłoniły się licz­ne kwestie sporne: ludność poszczególnych regionów Niemiec różniła się znacznie od siebie. Bawarczycy czy mieszkańcy Wirtembergii niewiele mieli wspólnego z Prusakami i Ślązakami. Zjednoczenie podyktowane zostało ko­niecznością ożywienia rozwoju gospodarczego w Niemczech i wymogami bez­pieczeństwa militarnego.

Owymi problemami - trudnymi do zrozumienia w naszej dobie - zajęła się konstytucja z 1871 roku, regulująca stosunki wewnątrz cesarstwa. Na podstawie ustaleń sił zbrojnych Wirtembergii utworzono 13. Korpus armii cesarskiej. Niemieckim wojskiem faktycznie dowodził sztab generalny, którego członkowie zapatrzeni byli w dawnych pruskich wodzów, Schranhorsta i Gneisenau. Szef sztabu, starszy Moltke, kierował kampanią przeciw Francji. Armia była liczna, po mobilizacji stanowiła jednolitą siłę - na jej czele formalnie stał cesarz jako naczelny wódz. Była to potęga, z którą wszystkie sąsiednie kraje musiały się poważnie liczyć, jednocześnie zacho­wująca strukturę narodowościową. Przynajmniej w teorii mieszkańcy po­szczególnych...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin