Tagore Sadhana.doc

(618 KB) Pobierz

Autor: Rabindranath Tagore

Tytuł: Sadhana

 

 

WSTĘP

 

SADHANA uważana jest za podstawowe dzieło Tagorego z zakresu jego działalności apostolsko-filozoficznej, a powstałe z wykładów, opracowanych w zimie 1912/13 r. w Stanach Zjednoczonych, gdzie syn Tagorego studiował rolnictwo. Wykłady te wygłosił Tagore naprzód na słynnym uniwersytecie harwardzkim, później, ze znacznie większym powodzeniem w uniwersytecie oksfordzkim i londyńskim. W książce wyszły w październiku 1913 r. pod tytułem "Sadhana. Realisation of Life." Nikt nie będzie uważał "Sadhany" za dzieło w ścisłym znaczeniu tego słowa filozoficzne. Może za takie uchodzić w Indiach, lubujących się w rozmyślaniach religijno-filozoficznych, my jednak pod nazwą dzieła filozoficznego rozumiemy zupełnie co innego. Dlatego, tłumacząc tę wzruszającą, piękną książkę unikałem wszystkiego, co mogłoby uczynić ją podobną do filozoficznego traktatu. Jest to dzieło artysty i poety i takim też pozostać powinno. To, co nam Tagore daje, to nie system filozoficzny, lecz gmach przecudnie wiążących się ze sobą wierzeń i uczuć poety, głęboko religijnego, rozkochanego w Bogu i opowiadającego nam o Nim, o ludziach, świecie, cnotach, życiu, śmierci i nieśmiertelności z prawdziwym, szczerym patosem, wiarą i żarem ekstatycznych zachwyceń. Mimo wszelkich usiłowań przybrania pozy filozofa, Tagore pozostaje sobą, to jest, natchnionym poetą lirycznym. To stanowi istotę tego dzieła. Tagorego ocena kultury europejskiej, zwłaszcza stawiany jej przezeń zarzut zbyt wielkiego hołdowania materializmowi, nie jest nowy ani w literaturze (Dostojewski, Tołstoj i w. i.) ani jako uczucie wśród europejskich społeczeństw. W dodatku Tagore Europy dobrze nie zna, zna głównie Anglię i nigdy by nawet nie przypuścił, jak wielkich poprzedników znalazłby, choćby tylko wśród romantycznych poetów naszych - że pominę św. Franciszka z Asyżu. Ale istotnie, czasy i ludzie brną po uszy w materializmie, a wtedy miło posłuchać szczerego artysty, przynoszącego nam wieść ze świata ducha. To odświeża, wprowadza w harmonię skołatane i rwące się wciąż niespokojnie myśli, daje im chwilę wypoczynku. Z wiarą i siłą, które nie tylko wzruszają, ale bywają nawet przekonywujące, Tagore mówi nam o swoim Bogu, swoim do Niego i do świata stosunku, w czym Go dostrzega, jak Go w sobie urzeczywistnia, jak się z Nim łączy. Naucza o tym co dobre i że właściwie złego nie ma, a jest tylko niedoskonałość, która prędzej czy później musi przejść w doskonałość, zastanawia się nad śmiercią i nieśmiertelnością, powołując się na święte księgi swych Indii, wspomagając się cytatami, wtajemniczając nas w zasadnicze pojęcia systemu religijnego swego kraju, jego etyki, jego psychologii. Widzimy inne drogi myśli ludzkiej, zestrzelamy myśl swą w pełnych żaru religijnego hasłach i wezwaniach nieznanych nam świętych, a tu i ówdzie zdaje się nam, że istotnie rozsuwają się przed nami mgły i że wzrokiem duszy docieramy do najświętszych głębi duszy Indii, przepełnionej, jak wszystko na świecie, miłością Boga i pożądaniem życia w Nim, tym wrodzonym i właściwym wszystkim ludom i narodom marzeniem o raju. Tagore pragnie przekonać. W tym celu streszcza się w kilku punktach, w kilku pojęciach przewodnich i wkłada w nie całą siłę swego uczucia, całą swą istotę i całą potęgę swej sztuki. Czyni to z wolą tak zogniskowaną, iż te jego myśli przewodnie aż się rozżarzają, zaczynają przeświecać przez mgłę dialektyki i argumentacji i układają się w konstelację, dokoła której grupują się nowe światła, tak iż naraz mamy przed sobą nieskończone niebo, pełne niezliczonych gwiazd i świateł. Tagore mówi z duszy do duszy, chce swego czytelnika zdobyć za każdą cenę. Czuć to w gorącym tonie książki, której czar w niektórych miejscach jest nieopisany. Można by bez przesady powiedzieć, że Sadhana została napisana ku większej chwale Boga. Jest to właściwie pieśń o Bogu, jedna wielka, wciąż zachwyceniami wybuchająca modlitwa. Tagore dokonał nią cudu. Dzieło jego, tłumaczone na liczne języki, rozchodzi się po świecie w tysiącach egzemplarzy - w iluż to dziś już językami śpiewa poeta bengalski pieśń o swy

m Bogu! A niepodobieństwo, aby dusza, przez którą przejdzie gorący prąd jego wiary, bodaj na chwilę nie rozżarzyła się blaskiem zachwycenia, nigdy później niegasnącego na zawsze. I tak natchniony Bramin rozpalił Bogu przecudny, olbrzymi żyrandol z niezliczonych dusz ludzkich, wybuchających i rozpromieniających się bezustannie odblaskiem nieba i jego niegasnącej glorii. Uzupełniłem ten tom poetyckimi przypowieściami Tagorego oraz zbiorem aforyzmów i króciutkich poemacików, w których znowu odbijają się przypowieści. Tytuł zbioru przypowieści brzmi w oryginale angielskim "Thougt Relics" ("Resztki Myśli"). Zbiorek ten, mimo iż powstał z wyciągów rozmaitych przemówień w szkole Tagorego w Santiniketan, został w oryginale napisany po angielsku, ja jednak byłem zmuszony tłumaczyć go z przekładu niemieckiego, który poeta Niemcom ofiarował i dla którego sam wymyślił znacznie piękniejszy tytuł "Flüstern der Seele", co na polskie wydało mi się najstosowniej przełożyć "Szept Duszy". Mam wrażenie, iż przypowieści te znakomicie dopełniają i ilustrują "Sadhanę". Czytelnik znajdzie w nich wyłożone na przykładzie prawie wszystko to, czego Tagore w "Sadhanie" naucza. Prócz tego jednak znajdujemy tam pewien niezmiernie miły rys intymny, dopuszczający nas do bezpośredniego współżycia i współmyślenia z poetą. Oto Czytelnik z łatwością może zauważyć, iż większość tych przypowieści ma koloryt wieczorny lub poranny, czerpie swe spostrzeżenia i swój materiał myślowy z zachodu słońca, z gwieździstości nocnej, z wichru czy deszczu, z ciemności nocy. Łatwy stąd wniosek, że powstały one wszystkie w jedynych chwilach, jakie poeta ma dla siebie, a które poświęcone są rozmyślaniom nad najwewnętrzniejszymi sprawami jego życia duchowego, w godzinach rannej i wieczornej kontemplacji. Godzin tych i tego zwyczaju przestrzega Tagore nie tylko sam, ale i dla całej swojej szkoły. Brahmini poświęcają kontemplacji godziny nocy przed wschodem słońca. Wtedy to, co nam ten zbiorek podaje, to istotnie "szept duszy", rozmyślającej w ciemnościach, o brzasku rodzącego się dnia lub o zachodzie słońca.

 

J.B.

 

URZECZYWISTNIENIE ŻYCIA

 

Kultura starożytnej Grecji została wyhodowana wśród murów miejskich. Faktem jest, iż kołyski wszystkich kultur nowoczesnych były z cegły i wapna. Te mury głęboko w umysłach ludzkich wycisnęły swe piętno. One to zasłoniły naszą perspektywę umysłową zasadą "divide et impera", która rodzi w nas zwyczaj zabezpieczania wszystkich naszych zdobyczy za pomocą fortyfikowania ich i oddzielania jednej od drugiej. Oddzielamy naród od narodu, wiedzę od wiedzy, człowieka od przyrody. Wytwarza to w nas silną podejrzliwość względem wszystkiego, co znajduje się poza wzniesionymi przez nas zaporami i najmniejsza rzecz musi walczyć zacięcie o dostęp do bram naszego uznania. Kiedy pierwsi najeźdźcy aryjscy pojawili się w Indiach, ziemia ta była olbrzymim krajem lasów, z których nowo przybyli natychmiast skorzystali. W lasach tych znaleźli schronienie przed bezlitosnym żarem słońca i wściekłością burz podzwrotnikowych, paszę dla bydła, drwa na ogień ofiarny i budulec na swe chaty. Tak więc różne klany aryjskie, ze swymi patriarchalnymi przywódcami w czele, osiadły w różnych częściach puszczy, stosownie do obrony naturalnej, jaką ona dawała, oraz obfitości żywności i wody. Zatem w Indiach kultura zrodziła się w puszczy, a to jej pochodzenie i otoczenie nadało jej odrębny charakter. Otoczona bujnym życiem przyrody, karmiona i odziewana przez nią, jak najściślej i nieprzerwanie obcowała z jej zmieniającymi się kształtami. Można by przypuszczać, że życie tego rodzaju, wskutek obniżenia poziomu egzystencji, prowadzi do zaciemnienia inteligencji i stłumienia zarodków postępu. Widzimy jednak, że w starożytnych Indiach warunki życia leśnego nie zaciążyły na umyśle człowieka, nie osłabiły strumienia jego energii, a tylko nadały jej specjalny kierunek, Skutkiem ciągłego kontaktu z życiem przyrody, umysł jego wolny był od ustalania i rozszerzania swego panowania przez wznoszenie murów i wałów granicznych dokoła tego, co zdobył. Celem jego nie było zdobywanie lecz realizowanie przez wspólne rośnięcie ze swym otoczeniem i wrastanie w nie. Czuł, że prawda jest wszechobecna i wszystko ogarniająca, że absolutna izolacja w świecie nie istnieje i że jedyną drogą do zdobycia prawdy, jest wniknięcie naszej istoty we wszystko, co ją otacza. Urzeczywistnienie tej wielkiej harmonii między duchem człowieka a duchem świata stanowiło zadanie mieszkających w lasach mędrców starożytnych Indii. Później przyszedł czas, w którym te dziewicze lasy ustąpiły miejsca uprawnym polom, a na każdym kroku wyrastały bogate miasta. Powstały potężne królestwa, które utrzymywały stosunki z największymi mocarstwami świata. Ale nawet w owych pięknych dniach rozkwitu materialnego serce Indii zawsze z uwielbieniem spoglądało wstecz za siebie, na dawny ideał śmiałego samourzeczywistnienia w dostojeństwie prostego życia pustelni leśnej, a z wiedzy, tam nagromadzonej, czerpało swe najlepsze natchnienia. Zachód zdaje się czasem pysznić myślą, że podbił przyrodę; jak gdybyśmy żyli w świecie wrogim, zmuszeni do wydzierania przemocą wszystkiego, czego potrzebujemy, niechętnemu i obcemu nam porządkowi. Uczucie to jest owocem przyzwyczajeń miejskich i miejskiego sposobu myślenia. Albowiem w mieście człowiek z natury rzeczy kieruje skoncentrowane światło, swej wizji umysłowej na własne wyłącznie życie i dzieło, co wytwarza sztuczny przedział między nim a Wszechprzyrodą, na której łonie spoczywa. Ale w Indiach zapatrywano się na to inaczej. Tam świat wraz z człowiekiem stanowił jedną wielką prawdę. Indie cały swój nacisk położyły na harmonii indywiduum z wszechświatem. Czuły one dobrze, że gdyby nas z otoczeniem naszym absolutnie nic nie łączyło, nie moglibyśmy się z nim w żaden sposób skomunikować. Zarzut, jaki człowiek stawia przyrodzie, opiera się na tym, iż człowiek większą część swych potrzeb zaspokajać musi własnym wysiłkiem. Tak jest, ale te wysiłki jego nie są daremne; dzień w dzień zbiera ich plony, co dowodzi właśnie, iż między nim a przyrodą istnieje racjonalny związek, ponieważ nigdy nie możemy uczynić swą własnością rzeczy, która by nie mi

ała z nimi czegoś wspólnego, która by nie była z nami istotnie spokrewniona. Możemy patrzeć na drogę z dwóch punktów widzenia. Z jednego punktu widzenia będziemy mogli uważać ją za przeszkodę, dzielącą nas od upragnionego przedmiotu; w tym wypadku każdy krok, jaki w podróży swej na tej drodze postawimy, będziemy uważali za zdobycz, wydartą siłą w obliczu przeciwności. Oceniana pod drugim kątem widzenia, droga prowadzi nas do naszego przeznaczenia, a jako taka stanowi część naszego celu. Jest ona już początkiem upragnionego jego osiągnięcia, i tylko przebywając ją możemy zyskać to, co ona w sobie dla nas chowa. Ten ostatni punkt widzenia charakteryzuje indyjski pogląd na przyrodę. Dla Indii faktem największej doniosłości jest, iż człowiek żyje w harmonii z przyrodą, że może myśleć dzięki temu, iż myśli jego są w harmonii z otoczeniem, że może używać sił przyrody do swych celów dzięki temu, iż jego potęga jest w harmonii z potęgą wszechświata i że, w długim swym biegu, idea jego nigdy nie zderzy się z zamierzeniami przyrody. Na zachodzie przeważa przekonanie, jakoby przyroda należała wyłącznie do tworów pozbawionych duszy i do zwierząt, zaś potem przychodzi nagle niewytłumaczony przełom, od którego zaczyna się przyroda człowieka, Stosownie do tego wszystko, co stoi na niższym szczeblu stworzenia, jest tylko przyrodą, a co nosi na sobie cechę doskonałości, intelektualnej czy moralnej, jest przyrodą człowieka. Jest to, jak gdyby kto pączek i kwiat dzielił na dwie różne kategorie i powab ich przypisywał działaniu dwóch różnych i sprzecznych ze sobą zasad. Ale indyjski sposób myślenia nigdy nie wahał się uznać swego pokrewieństwa z przyrodą, swego nieprzerwanego związku z całością. Zasadnicza jedność stworzenia była dla Indii nie tylko spekulacją filozoficzną; zadaniem ich życia była realizacja tej wielkiej harmonii w uczuciach i w czynie. Przy pomocy rozmyślań, obrzędów i odpowiedniego uregulowania swego życia, Indie pracowały nad swą świadomością do tego stopnia, iż wreszcie najmniejsza rzecz nabrała dla nich treści duchowej. Ziemia, woda i światło, owoce i kwiaty przestały być dla nich zjawiskami wyłącznie fizycznymi, z których się korzysta, aby je potem odrzucić. Stały się one dla Indii niezbędne do osiągnięcia ich ideału doskonałości, tak, jak dla pełni symfonii potrzebna jest najmniejsza nawet nutka. Indie czuły intuicyjnie, że zasadniczy fakt istnienia tego świata ma dla nas życiowe znaczenie; obowiązkiem naszym jest żyć z nim w całej pełni i utrzymywać z nim stały stosunek, nie polegający wyłącznie na ciekawości naukowej lub żądzy korzyści materialnych, lecz realizujący go w duchu sympatii, z głębokim uczuciem radości i spokoju. Człowiek nauki wie, iż świat ten nie jest bynajmniej taki, jak się naszym zmysłom przedstawia; wie, że ziemia i woda są w rzeczywistości grą sił, które objawiają się nam, jako ziemia i woda - w jaki sposób, to niedokładnie tylko rozumiemy. Tak samo człowiek, którego duchowe oczy są otwarte, wie, iż ostateczna prawda o ziemi i wodzie zależy od naszego zrozumienia wiecznej woli, tworzącej w czasie i kształtującej się w siłach, jakie oglądamy pod tymi postaciami. To już nie informacja, jaką daje wiedza, ale wieść, duszy podana przez duszę. Nie wiedzie nas ona ku potędze, jak to czyni wiedza, lecz daje nam tę radość, jaka jest owocem połączenia istot pokrewnych. Ten, którego poznanie świata nie prowadzi głębiej niż to czyni wiedza, nigdy nie zrozumie, co w zjawiskach przyrody dostrzega człowiek, obdarzony wzrokiem duchowym. Woda zmywa nie tylko jego członki, lecz oczyszcza serce, albowiem dociera do jego duszy. Ziemia nie tylko nosi jego ciało, lecz rozwesela umysł, albowiem dotknięcie jej jest więcej niż dotknięciem fizycznym - jest to żywa obecność. Kto nie zdaje sobie sprawy ze swego pokrewieństwa, swego braterstwa ze światem, żyje w więzieniu, którego mury są mu obce i wrogie. Wyzwolonym staje się, gdy dostrzega wiecznego ducha we wszystkim, co go otacza, albowiem wówczas odnajduje najpełniejsze znaczenie świata, w którym się urodził; znajduje sam

ego siebie w doskonałej prawdzie, a jego harmonia z całością jest ustalona. W Indiach ludzie cieszą się pełną świadomością faktu, iż ciałem i duszą żyją w jak najściślejszym związku z otoczeniem i że mają witać wschodzące słońce, płynną wodę i urodzajną ziemię jako przejawy tej samej żywej prawdy, która ich trzyma w swym objęciu. Dlatego tematem naszych codziennych rozmyślań jest tekst Gajarti, poemat uważany za esencję wszystkich Wed. Przy jego pomocy staramy się uzmysłowić sobie najistotniejszą wewnętrzną jedność świata z uświadomioną duszą człowieka; uczymy się dostrzegać tę jedność, utrzymywaną przez Wiecznego Ducha, którego moc stwarza ziemię, niebo i gwiazdy, a równocześnie opromienia umysły nasze światłem świadomości, poruszającej się i żyjącej w nieprzerwanym związku ze światem zewnętrznym. Nieprawdą jest, jakoby Indie próbowały przejść do porządku nad różnicami wartości różnych rzeczy, albowiem wiedzą one dobrze, iż to zrobiłoby życie niemożliwym. Nie zapominały bynajmniej o wyższości człowieka w skali stworzenia, jednakże miały własny pogląd na to, co o tej wyższości istotnie stanowi. Nie polega ona na mocy posiadania, lecz na mocy zjednoczenia. Dlatego Indie obrały na miejsca swych pielgrzymek miejscowości, w których przyroda pojawia się w dostojeństwie swej wielkości lub piękności, aby umysł mógł tam wyzwolić się ze świata swych ciasnych konieczności i zdać sobie sprawę ze swego miejsca w nieskończoności. To było też powodem, dla którego w Indiach cały jeden lud, żywiący się dawniej mięsem, wyrzekł się pokarmów mięsnych, aby w ten sposób okazać swą miłość dla wszelkiego stworzenia -wypadek jedyny w dziejach ludzkości. Indie wiedziały, że przez wznoszenie barier fizycznych i umysłowych odrywamy się gwałtownie do niewyczerpanego życia przyrody. Stając się tylko człowiekiem, nie człowiekiem we wszechświecie, stwarzamy mnóstwo zawikłanych problemów, zaś zamknąwszy źródło, w którym jedynie moglibyśmy znaleźć ich rozwiązanie, próbujemy wszelkiego rodzaju metod sztucznych, z których każda przynosi nowe żniwo nieskończonych zawikłań. Kiedy człowiek opuszcza wyznaczone sobie w przyrodzie miejsce, kiedy kroczy wyłącznie po linie swojego człowieczeństwa, czeka go taniec lub upadek, musi bez ustanku wytężać wszystkie nerwy i muskuły, aby móc na każdym kroku utrzymać równowagę, a wówczas, w przerwach swojego zniżenia, piorunuje przeciw Opatrzności, ukrytą dumę i zadowolenie znajdując w myśli, iż został pokrzywdzony przez ustalony porządek rzeczy. Ale to nie może trwać zawsze. Człowiek musi urzeczywistnić swe życie w całości, musi znaleźć swe miejsce w nieskończoności. Nie wolno mu zapominać o tym, że, choćby walczył nie wiadomo jak zacięcie, nigdy nie będzie mógł stworzyć miodu w celach swego ula, ponieważ stałego a niezbędnego uzupełnienia swego pokarmu życiowego musi szukać poza murami. Musi pamiętać, iż z chwilą, kiedy wyłącza się z pod ożywczego i oczyszczającego dotknięcia nieskończoności i sam ma się utrzymywać i leczyć, wpędza się w szaleństwo, sam drze się w strzępy, pożera swoją własną substancję. Pozbawione tła, jakim jest całość, ubóstwo jego traci jedną wielką cnotę, a mianowicie prostotę, i staje się brudnym i poniżającym. Jego bogactwo przestaje być wielkodusznym, jest tylko rozrzutne. Apetyty jego nie służą już jego zdrowiu, trzymając się granic swych celów, stają się same w sobie celem, podkładają ogień pod jego życie i przygrywają mu w obłędnym świetle pożaru. A wtedy staje się, iż w naszym wyrazie zewnętrznym staramy się zdumiewać i wstrząsać a nie przyciągać; w sztuce dążymy za wszelką cenę do oryginalności, tracąc z oczu prawdę, która jest stara a przecież zawsze nowa; w literaturze brak nam pełnego poglądu człowieka, prostego a przecież wielkiego. Zamiast tego staje przed nami człowiek jako problem psychologiczny lub też jako wcielenie namiętności, silniej, bo anormalnej i przed-stawionej w dzikich blaskach emfatycznego, sztucznego ognia. Kiedy świadomość człowieka ogranicza się tylko do bezpośredniego sąsiedztwa jego ludzkiego "ja", tęższe korzenie jego

natury nie mogą znaleźć potrzebnego sobie trwałego gruntu, duch jego stoi wciąż na granicy śmierci głodowej, z pełną zdrowia siłę zastępują puchary podnieceń. Wtedy człowiek zupełnie już traci swą wewnętrzną perspektywę i mierzy swą wielkość jej masą a nie jej życiowym węzłem z. nieskończonością, sądzi swą działalność według jej ruchów a nie przez spokój w doskonałości - spokój, którym tchnie gwieździste niebo, którym kołysze wiecznie falujący, rytmiczny taniec stworzenia.. Pierwszy najazd na Indie ma swą dokładną paralelę w pierwszej inwazji kolonistów europejskich na Amerykę. Stali oni również wobec dziewiczych puszcz i zaciętej walki z krajowcami. Ale ta walka człowieka z człowiekiem i człowieka z przyrodą dotrwała do ostatniej chwili; nigdy się nie skończyła. W Indiach lasy, które były schronieniami barbarzyńców, stały się sanktuariami mędrców; w Ameryce te wielkie, żywe katedry przyrody nie miały na człowieka większego wpływu. Dały mu bogactwo i moc, od czasu do czasu może cieszyły go swą pięknością, były źródłem natchnienia dla samotnego poety; ale nigdy nie nabyły w sercach ludzkich świętego znaczenia miejsca jakiegoś wielkiego pojednania duchowego, gdzie by dusza człowieka spotykała się z duszą świata. Nie chcę przez to bynajmniej powiedzieć, iż powinno być inaczej. Byłoby niesłychanym trwonieniem sposobności, gdyby historia na każdym miejscu miała się dokładnie w ten sam sposób powtarzać. Dla wymiany ducha jest właśnie rzeczą najlepszą i upragnioną, aby różnie sytuowane narody przynosiły na rynek ludzkości swe różne produkty, z których każdy jest uzupełniający i potrzebny dla drugich. Chcę tylko powiedzieć, że Indie w początkach swej kariery dziejowej natknęły się na szczególny układ okoliczności i nie zmarnowały go. Stosownie do nadarzających się sposobności Indie myślały i rozważały, walczyły i cierpiały, zanurzały się w odmętach życia i zdobyły coś, co z pewnością nie może być bez wartości dla ludów, których rozwój historyczny szedł innymi drogami. Człowiek potrzebuje do swego zupełnego rozwoju wszystkich żywych elementów, jakie składają się na jego skomplikowane życie, oto dlaczego przeznaczoną dla niego żywność uprawia się na różnych polach i czerpie się z różnych źródeł. Kultura jest czymś w rodzaju wzoru, który każdy naród pilnie urabia dla siebie, aby według tego najlepszego ideału kształcić swych mężczyzn i swe kobiety. Do tego celu zmierzają wszystkie jego instytucje, jego prawodawstwo, to, co on uznaje i potępia, wreszcie czego świadomie lub nieświadomie naucza. Nowoczesna kultura zachodnia dąży przy pomocy swych zorganizowanych wysiłków do wytworzenia ludzi doskonałych pod względem fizycznym, intelektualnym i moralnym. Tu olbrzymie energie narodów użyte są do rozciągnięcia mocy człowieka na jego otoczenie, zaś narody łączą i wytężają swe siły, aby posiąść, pozyskać dla siebie wszystko, na czym mogą położyć ręce, złamać każdą przeszkodę na drodze do zdobycia. Kształcą się nawet w podbijaniu przyrody i drugich ras; ich uzbrojenie staje się z każdym dniem coraz bardziej zdumiewające; ich maszyny, zastosowanie tych maszyn, ich organizacje mnożą się z olśniewającą szybkością. Jest to niewątpliwie czyn świetny, podziwu godna manifestacja mist-rzostwa ludzkiego, które nie zna żadnych przeszkód a wytknęło sobie jako cel swoją supermację nad wszystkim w świecie. Starożytna kultura Indii posiadała również swój własny ideał doskonałości, ku któremu skierowane były wszystkie ich wysiłki. Celem ich nie było jednak uzyskanie potęgi, przeciwnie: Indie do najwyższego stopnia zaniedbywały kształcenie swych zdolności, organizowanie ludzi dla celów zaczepnych lub odpornych, dla kooperacji w zdobyciu bogactw lub uzyskania wpływów militarnych czy politycznych. Ideał, który starały się urzeczywistnić wiódł najlepszych ich ludzi ku odosobnieniu życia kontemplacyjnego, zaś skarby, jakie zdobyły dla ludzko-ści przez wglądnięcie w tajniki rzeczywistości, kosztowały je bardzo drogo na polu sukcesu światowego. Jednakże to był też wzniosły czyn - albowiem była to najwyższa manifes

tacja tych dążeń ludzkich, które nie znają żadnych granic, a które za cel obrały sobie rzecz tak wielką i doniosłą, jak urzeczywistnienie w nieskończoności. (Mieliśmy mężów cnotliwych, mędrców, bohaterów; mieliśmy wielkich mężów stanu, królów i cesarzy Indii; kogóż jednak z tych wszystkich klas i kast Indie wybrały i uważały za przedstawiciela człowieka?)

Byli to - "riszi".

Któż to byli ci "riszi"?

Ci, którzy dotarli do najwyższej duszy w poznaniu, napełnieni zostali mądrością, zaś znalazłszy ją w jedności z duszą, uzyskali doskonałą harmonię ze swoją jaźnią wewnętrzną; urzeczywist-niwszy duszę najwyższą w sercu swym, wyzwolili się z wszelkich pragnień samolubnych, a doświadczywszy i wypróbowawszy jej we wszystkich poczynaniach świata, zyskali uspokojenie. "Riszi" to byli, którzy, dotarłszy do najwyższego Boga ze wszystkich stron, posiedli spokój trwały, zjednoczyli się ze wszystkim stworzeniem i wstąpili w życie Wszechświata.

Otóż ten stan realizacji naszego pokrewieństwa z Wszechświatem, stan wnikania i wchodzenia we wszystko przez zjednoczenie się z Bogiem, uważany był w Indiach za cel ostateczny, za najwyższe zadanie ludzkości. Człowiek może niszczyć i rabować, zbierać i mnożyć swe zbiory, dokonywać wynalazków i odkryć, jednakże wielkim jest tylko przez to, iż dusza jego ogarnia wszystko. Straszną zgubą dla niego jest, gdy osłania duszę swoją martwą skorupą bezwzględnych przyzwyczajeń i gdy dookoła niego wiruje ślepa furia przedsięwzięć przesłaniająca mu horyzont na kształt niosącej chmury piasku trąby powietrznej. Zaprawdę, to zabija w nim ducha, który jest duchem wszechzrozumienia. Zasadniczo człowiek nie jest niewolnikiem ani samego siebie, ani świata; jest kochankiem. Swą wolność spełnienie swych przeznaczeń może znaleźć jedynie w miłości, które to słowo jest tylko drugim imieniem doskonałego zrozumienia. Mocą swego zrozumienia, mocą przenikania istotą swą wszystkiego jednoczy się z wszechobecnym Duchem, który jest też oddechem jego duszy. Gdzie człowiek stara się wynieść nad innych, potrącając ich i odpychając, aby zdobyć dla siebie odznaczenie, dzięki któremu uważałby się za lepszego od drugich, tam odwraca się od ducha i staje mu się obcym. Dlatego też Upaniszady człowieka, który osiągnął cel życia ludzkiego, nazywają "pełnym spokoju" lub "w jedności - z Bogiem ", rozumiejąc przez to, iż on żyje w doskonałej harmonii z człowiekiem i przyrodą a zatem w niezmąconej jedności z Bogiem. Błysk tej samej prawdy dostrzegamy, gdy Jezus naucza: "Łatwiej wielbłądowi przejść przez ucho od igły, niż bogaczowi wejść do Królestwa Niebieskiego" - co ma znaczyć, iż cokolwiek zbieramy dla siebie, dzieli nas od innych; nasz stan posiadania jest zarazem stanem naszego ograniczenia. Kto się oddaje gromadzeniu bogactw, ten ze swym wiecznie niespokojnym "ja" nie jest zdolny do wejścia w bramy zrozumienia duchowego, świata doskonałej harmonii, ale pozostanie zamknięty w ciasnych murach swych ograniczonych nabytków. Stąd też Upaniszady nauczają w duchu następującym: Aby znaleźć Boga, należy ogarnąć wszystko. W pogoni za bogactwami człowiek w rzeczywistości poświęca wszystko, aby uzyskać niewiele, zatem na tej drodze nie może znaleźć Boga, który jest zupełnym. Niektórzy nowocześni filozofowie europejscy, którzy zresztą, nie zdając sobie nawet sprawy ze swego długu, pośrednio lub bezpośrednio są dłużnikami Upaniszad, utrzymują, iż Brahma Indu jest tylko abstrakcją, zaprzeczeniem wszystkiego, co istnieje na świecie, krótko mówiąc, iż Nieskończonej Istoty nie można znaleźć nigdzie, wyjąwszy tylko w metafizyce. Może być, że doktryna tego rodzaju powstała w naszym kraju i że poglądy jej przeważały wśród części mych rodaków, jednakże stanowczo nie zgadza się z rozpowszechnionym w Indiach sposobem myślenia. Przeciwnie, niewyczerpanym źródłem na-tchnienia Indii było właśnie praktyczne urzeczywistnienie i po-twierdzenie obecności nieskończoności w całym stworzeniu.

Radujemy się, widząc, iż wszystko, co się znajduje na świecie, objęte jest przez Boga. Kłaniam się Bogu, który jest w ogniu i wodzie, który przenika cały świat i żywie tak w plonach dorocznych, jak i w odwiecznych drzewach.

Czy ten Bóg może być oderwany od świata? Przeciwnie, z przytoczonego powyżej wiersza wynika, iż Boga tego nie tylko wszędzie i we wszystkim widzimy, ale czcimy go w każdym tworze. Świadomy Boga człowiek Upaniszad stoi w obliczu Wszechświata z głębokim uczuciem uwielbienia. Przedmiot tej jego adoracji obecny jest wszędzie. Jest to jedna wielka żywa prawda, dzięki której prawdziwe są wszystkie rzeczywistości. A jest ona nie tylko prawdą poznania lecz i modlitwy. "Namonamah" - kłaniamy się jemu wszędzie i wciąż. Widzimy tę prawdę w wybuchu Riszi'ego, który w nagłym porywie radości zwraca się do całego świata: "Słuchajcie mnie, synowie nieśmiertelnego ducha, wy, którzy mieszkacie w niebiosach: poznałem Najwyższą Osobę, której światło świeci daleko z ciem-ności". Czy w tym porywającym zachwyceniu nie dostrzegamy bezpośredniego i pozytywnego dowodu, gdy równocześnie nie ma w nim najmniejszego śladu niepewności lub bierności?

Budda, który rozwijał praktyczną stronę nauki Upaniszad, zwiastował tę samą wieść, mówiąc: "Ze wszystkim, bez względu na to, czy ono znajduje się na wysokościach czy też żyje pod tobą, czy jest bliskie czy dalekie, widzialne czy niewidzialne, masz utrzymywać stosunek nieograniczonej niczym miłości, bez żadnej złości ani też pragnienia zabicia. Życie w takiej świadomości, czy to, gdy stoisz lub chodzisz, czy też siedzisz, albo kładziesz się na spoczynek, jest Brahma vithara, albo też innymi słowy, jest życiem, poruszaniem się i radością w duchu Brahmy.

Jakiż do duch? Upaniszady mówią: Istotą, która w esencji swej jest światłem i życiem wszystkiego i posiada wszechświadomość świata, jest Brahma. Czuć wszystko, mieć świadomość wszystkiego - oto jego duch. Z ciałem i duszą zanurzeni jesteśmy w jego świadomości. Jego świadomość sprawia, iż słońce przyciąga ziemię; za sprawą jego świadomości planety przesyłają sobie wzajemnie fale świetlne. Nie tylko w przestrzeni, ale i w duszy naszej znajduje się to światło i życie, ta wszechczująca istota. Najwyższy duch jest wszechświadomy w przestrzeni, czyli w świecie rozciągłości; jest też wszechświadomy w duszy, to jest, w świecie natężenia.

Abyśmy wtedy mogli osiągnąć własną wszechświadomość świata, musimy połączyć uczucie nasze z owym przenikającym wszystko, nieskończonym uczuciem. W rzeczy samej jedyny prawdziwy postęp ludzkości wiąże się z tym rozszerzeniem zakresu odczuwania. Cała nasza poezja, filozofia, wiedza, sztuka i religia, służą tylko do rozszerzenia terenu naszej świadomości w kierunku sfer coraz wyższych i szerszych. Człowiek nie zdobywa praw przez okupację szerszej przestrzeni ani przez swe zewnętrzne zachowanie się, albowiem prawa jego sięgają tylko granic jego rzeczywistości, zaś tę może mierzyć tylko rozciągłością swej świadomości. Jednakże tę wolność naszej świadomości możemy uzyskać dopiero za pewną cenę. I cóż to za cena? Musi się za tę wolność oddać samego siebie. Dusza nasza może się prawdziwie urze-czywistnić tylko przez zaprzeczenie siebie. Upaniszady mówią: "Jeno oddając, zyszczesz, nie będziesz pożądał". "Gita" poleca nam pracować bezinteresownie, wyrzekając się pragnienia wszelkiego rezultatu. Wielu cudzoziemców wy-ciąga z tej nauki wniosek, iż na dnie głoszonej w Indiach tak zwanej bezinteresowności leży koncepcja świata jako czegoś nierealnego. W rzeczywistości rzeczy mają się odwrotnie. Człowiek, który dąży do własnego wyniesienia, lekceważy wszystko inne. W porównaniu z nim cały pozostały świat jest nierealny. Tymczasem, aby uzyskać zupełną świadomość wszechrzeczywistości, człowiek powinien być wolny od więzów pragnień osobistych. Trzeba koniecznie przejść przez to, aby się przygotować do spełniania obowiązków społecznych - do pomagania bliźnim w dźwiganiu ich ciężarów. Każde pragnienie zdobycia szerszego zakresu życia wymaga od człowieka "zyskiwania przez oddawanie a nie pożądania niczego". Stąd dalej stopniowe rozszerzenie świadomości jedności indywiduum z całością jest dążeniem i celem walk ludzkości. W Indiach Nieskończony nie był pustą nicością, pozbawioną wszelkiej treści. "Riszi" Indii twierdzili jasno: "Znać go w tym życiu, znaczy być prawdziwym; nie znać go w tym życiu, to opuszczenie śmierci", Jakże go poznać? "Urzeczywistniając go we wszystkim z osobna i razem". Nie tylko w przyrodzie, ale w rodzinie, w społeczeństwie i w państwie; im bardziej realizujemy wszech - świadomość świata we wszystkim, tym lepiej dla nas. Nie urzeczywistniwszy sobie tego, stajemy twarzą w twarz z zagładą. Wielką radością i pełną wzniosłych nadziei wiarą w przyszłość ludzkości napełnia mnie myśl, że w odległej przeszłości był czas, w którym nasi wieszcze, stojąc w blaskach, rozpętanego słońca indyjskiego nieba, pozdrawiali świat błogim uznaniem braterstwa. Nie było to bynajmniej antropomorficzną halucynacją. Nie znaczyło to, iż oni wszędzie widzą człowieka i jego odzwierciedlające się we wszystkim, groteskowo przesadzone obrazy lub też, że patrzą jako świadkowie na jego dramat, rozgrywający się w olbrzymich rozmiarach wśród drżących świateł i cieni na arenie przyrody. Przeciwnie, oznaczało to właśnie przekroczenie przez indywiduum ograniczających barier, aby stać się więcej niż człowiekiem, aby się zjednoczyć z Całością. I nie było to też żadną igraszką imaginacji, lecz wyzwoleniem świadomości od wszystkich mistyfikacji i wyolbrzymień własnego "ja". Ci nasi dawni wieszczowie czuli dobrze w pogodnych głębiach swych dusz, iż ta sama energia, która wibruje i przechodzi w nieskończone kształty i formy świata, przejawia się w wewnętrznej naszej jaźni jako świadomość i że tu nie ma przerwy w jedności. Dla tych wieszczów w ich świetlanej wizji doskonałości nie było żadnej luki. W ich pojęciu nawet śmierć nie mogła wykopać swej otchłani na polu rzeczywistości. Mówili: "Odbiciem jego jest tak samo śmierć jak nieśmiertelność". Nie uznawali żadnej zasadniczej różnicy między życiem a śmiercią, twierdząc z ab-solutną pewnością, iż "Właśnie życie jest śmiercią". Z tą samą błogą pogodą pozdrawiali "życie pod postacią, w której przychodzi i pod postacią, w której odchodzi". - "To, co minęło, ukryte jest w życiu, jak również to, co ma przyjść". Wiedzieli, że samo pojawienie się i znikanie znaczy na powierzchn

i tyle, co fale na morzu, lecz życie, które jest trwałe, nie zna śmierci ani straty.

"Wszystko wykwitło z życia nieśmiertelnego i wibruje życiem ", albowiem "życie jest niezmierzone ".

Ten ideał najwyższej swobody świadomości - oto szlachetna spuścizna po praojcach naszych, czekająca, abyśmy ją za swoją własność uznali. Ideał ten nie jest wcale wyłącznie intelektualny lub emocjalny, ma swą podstawę etyczną i musi być prze-pracowany w czyn. Bo oto co mówią Upaniszady: "Najwyższa Istota jest wszechobecna, a tedy ona stanowi we wszystkim przyrodzone dobro". Być w poznaniu, miłości i służbie zjed-noczonym z wszystkimi tworami a w ten sposób urzeczywistnić swe "ja", jest istotą wszystkiego dobrego, a to właśnie będzie tonem zasadniczym nauki Upaniszad: "Życie jest niezmierzone!"

 

ŚWIADOMOŚĆ DUSZY

 

Jak już widzieliśmy, dążeniem starożytnych Indii było życie, poruszanie się i radowanie w Brahmie, we wszechświadomym i wszechobecnym duchu, za pomocą rozszerzania pola swej świadomości na cały świat. Mógłby ktoś jednak powiedzieć, iż zadanie to jest dla człowieka niemożliwe do wykonania. Jeśli to rozszerzanie świadomości ma być procesem zewnętrznym, będzie bez końca i porównać się da z zamiarem przekroczenia oceanu po wyczerpaniu jego wód. Próbując urzeczywistnić wszystko, skończy się na tym, że się nie urzeczywistni niczego. W rzeczywistości jednak nie jest to wcale tak niedorzeczne, jak na pierwszy rzut oka wygląda. Człowiek musi co dzień rozwiązywać problem rozszerzania swego zakresu i dogodniejszego rozmieszczania na sobie swych ciężarów. Tych ciężarów dźwiga on wiele, za wiele nawet, aby je mógł udźwignąć, wie jednak, że zastosowawszy pewien system, może rozłożyć ciężar swego brzmienia dogodniej. Wie też dobrze, iż jeżeli ciężary jego staną się zanadto skomplikowane i nie do zniesienia najwidoczniej on sam nie zdołał wpaść na system właściwy, przy pomocy którego mógłby umieścić każdą rzecz na swoim miejscu i rozłożyć ciężary równo. To poszukiwanie systemu jest w rzeczywistości poszukiwaniem jedności, poszukiwaniem syntezy; jest to próba zharmonizowania różnorodnej złożoności materiałów zewnętrznych za pomocą uporządkowania wewnętrznego. W poszukiwaniach tych zaczynamy stopniowo spostrzegać, iż znaleźć Jedno znaczy posiąść Wszystko i że w tym istotnie mieści się nasz ostatni i najwyższy przywilej. Opiera się on na prawie tej jedności, która, jeśli ją znamy, stanowi trwałą naszą siłę. Zasadą jego jest ta sama moc, która cechuje prawdę, prawdę, ogarniającą wielkość. Faktów może być dużo, ale prawda jest jedna. Inteligencja zwierzęca zna fakty, umysł człowieka posiada moc pojmowania prawdy. Jabłko spada z drzewa, deszcz pada na ziemię - takimi faktami można sobie obładować pamięć, nie dochodząc nigdy do końca. Ale zrozumiawszy raz prawo przyciągania ziemi, można sobie spokojnie darować konieczność zbierania faktów "ad infinitum ", albowiem dotarliśmy do prawdy, która rządzi niezliczonymi faktami. To odkrycie prawdy jest czystą radością dla człowieka - jest wyzwoleniem jego umysłu. Sam fakt porównać można ze ślepą uliczką, nie prowadzi on do niczego, jak tylko do siebie samego, nie ma nic poza sobą. Za to prawda otwiera cały horyzont, wiedzie nas ku nieskończoności. Oto dlaczego, kiedy człowiek w rodzaju Darwina, odkryje jakąś prostą powszechną prawdę biologiczną, sprawa nie kończy się na tym, lecz, podobna do lampy wysyłającej światło swe daleko poza przedmiot, dla którego została zapalona, prawda, wykraczając poza granice swego pierwotnego zamiaru, oświetla całe rejony życia ludzkiego i ludzkiej myśli. Stąd wynika, iż prawda, obejmując wszystkie fakty, nie jest jednak bynajmniej zlepkiem faktów - lecz wszechstronnie je przewyższa i wskazuje na nieskończoną rzeczywistość. Jak na polu wiedzy, tak i na polu świadomości, człowiek musi jasno zdać sobie sprawę z jakiejś prawdy centralnej z której mógłby ogarnąć wzrokiem możliwie największą przestrzeń. Ten cel mają na oku Upaniszady, gdy mówią: "Poznaj swą własną duszę". Albo też, innymi słowy, uświadom sobie wielką zasadę jedności, która jest w każdym człowieku. Wszystkie nasze egoistyczne popędy i samolubne pragnienia zaciemniają wizję duszy, albowiem wskazują nam tylko ciasne nasze "ja". Kiedy jesteśmy świadomi naszej duszy, spostrzegamy wewnętrzną istotę, która wykracza poza nasze "ja" i posiada głęboki związek z Całością.

Gdy dzieci zaczynają się uczyć poznawać poszczególne litery alfabetu, nie znajdują w tym przyjemności, ponieważ cel tej nauki nie jest im zrozumiały. Istotnie, jak długo litery domagają się od nas uwagi tylko jako takie, osobne znaki same dla siebie, nużą nas. Stają się dla nas źródłem radości dopiero wówczas, kiedy łączą się w słowa i zdania i przynoszą nam jakąś ideę. Tak samo i dusza nasza, oderwana i uwięziona w ciasnych granicach naszego "ja", traci swoje znaczenie. Albowiem prawdziwą jej istotą jest jedność. Może ona znaleźć swą prawdę tylko przez połączenie się z innymi, tylko w tym połączeniu się może znaleźć swą radość. Człowiek tak długo był niespokojny i żył w stanie ustawicznej trwogi, póki nie spostrzegł jednolitości prawa w przyrodzie; do tego bowiem czasu świat był mu obcym. Prawo, jakie odkrył, nie jest niczym innym, jak tylko skonstatowaniem harmonii, panującej między rozumem, który jest duszą człowieka, a dziełami i sprawami świata. Oto węzeł jedności, łączący człowieka ze światem, w którym on żyje, i nic dziwnego, że człowiek, dochodząc do tego, doznaje uczucia nadzwyczajnej radości, ponieważ w ten sposób urzeczywistnia się w swym otoczeniu. Zrozumieć coś znaczy, znaleźć w tym czymś coś, co jest częścią nas samych, i właśnie to odkrywanie i odnajdywanie samego siebie poza sobą czyni człowieka szczęśliwym. Ale ten związek, polegający na zrozumieniu, jest jeszcze częściowy, zupełnym będzie dopiero, kiedy się oprze na miłości. Miłość przekreśla wszelkie różnice, a ożywiona nią dusza ludzka osiąga swój cel w doskonałości, wychodząc poza granice samej siebie i przekraczając próg nieśmiertelności. To też prawda dlatego jest stanem najwyższej błogości, jaką człowiek może zdobyć, że dzięki niej dowiaduje się, iż jest więcej niż sobą i że jest zjednoczony z Całością. Żyjąca w duszy człowieka a wiecznie czynna zasada jedności szeroko i daleko rozprzestrzenia i zawiązuje coraz to nowe związki za pomocą literatury, sztuki i nauki, społeczeństwa, organizacji państwowej, wreszcie religii. Nasi wielcy bojownicy myśli to są, którzy manifestują prawdziwą istotę duszy, poświęcając się dla miłości ludzkości. W służbie miłości znoszą potwarze i prześladowania, niedostatek i śmierć. Żyją życiem swej duszy, nie życiem swego "ja" i w ten sposób dowodzą nam ostatecznej prawdy ludzkości. Nazywamy ich "Mahatma" - ludźmi wielkiej duszy. Powiedziano w jednej z Upaniszad: "Kochasz syna swego nie dlatego, że go pragniesz, lecz kochasz syna swego, ponieważ pragniesz swej własnej duszy". Słowa te oznaczają, iż kogokol-wiek kochamy, w tym odnajdujemy naszą własną duszę w najwyższym znaczeniu. W tym mieści się ostateczna prawda naszego istnienia. "Paramatma ", dusza najwyższa, żyje tak we mnie jak i w mym synu, a moje radosne upodobanie w mym synu jest realizacją tej prawdy. Jest to fakt niby powszechnie znany i pospolity, a jednak dziwnie pomyśleć, iż radości i troski naszych najukochańszych są także naszymi radościami i troskami - nie, one są dla nas czymś więcej. Dlaczego tak jest? Ponieważ my sami dzięki nim rozszerzyliśmy swój horyzont i w nich dotknęliśmy wielkiej prawdy, ogarniającej cały Wszechświat. Bardzo często zdarza się, iż miłość dla dzieci, przyjaciół i innych ukochanych osób odwodzi nas od dalszej naszej duszy. Prawda, że i ta miłość rozszerza teren naszej świadomości, równocześnie jednak zakreśla ona granice jej najswobodniej-szej ekspansji. Mimo to jest to pierwszy krok i cala cudowność zawarta jest w tym właśnie pierwszym kroku. Z niego to dowiadujemy się z całą pewnością, iż najwyższą radość osiągnąć możemy przez zatracenie swego egoistycznego "ja" i zjednoczenie się z drugimi. Ta miłość użycza nam nowej siły, nowego wglądu w sprawy i nowej piękności w zakresie granic, jakieśmy sami ustanowili, ale przestaje działać jak tylko granice zaczynają tracić swą elastyczność i wypowiadają wojnę duchowi miłości; wówczas przyjaźń nasza nabiera cech wyłączności, nasze rodziny stają się samolubnymi i niegościnnymi, zaś narody wyspiarskimi i zaczepnie wrogimi względem drugich raz.

Jest, to jak gdyby ktoś w izolowanym zamknięciu umieścił płonące światło; świeci ono jasno, dopóki nie nagromadzą sił duszące gazy, które je zgaszą. Mimo to przed śmiercią dało ono świadectwo swej prawdzie i pokazało nam radość wyzwolenia z objęć ciemności, ślepych, pustych i zimnych. Według twierdzenia Upaniszad, klucz do świadomości kosmicznej, do świadomości boskiej, leży w świadomości duszy. Pierwszym krokiem na drodze realizacji najwyższego wyzwolenia jest odróżnienie naszej duszy od naszego "ja". Musimy z zupełną jasnością i pewnością uświadomić sobie, iż zasadniczo i istotnie jesteśmy duchami. Świadomości tej możemy dostąpić przez uzyskanie panowania nad sobą, przez wzniesienie się ponad wszelką pychę, pożądanie i lęk, przez rozumienie, iż ani straty, jakie ponosimy na tym świecie ani śmierć fizyczna, w niczym nie mogą pomniejszyć prawdy i wielkości naszej duszy. Pisklę, przebijając się przez skoncentrowaną w nim izolację swego jaja, wie, iż twarda skorupa, która je tak długo okrywała, nie stanowiła rzeczywistej części jego życia. Bez względu na to, jak pięknie doskonałym i zaokrąglonym to jajo będzie, musi ono ulec rozbiciu, bo tylko w ten sposób pisklę może uzyskać swobodę światła i powietrza i uczynić zupełnie zadość zadaniom swego ptasiego życia. Sanskryt nazywa ptaka dwa razy urodzonym: tak też nazywa się człowieka, który przeszedł przez dyscyplinę samozaparcia się i wysokiego myślenia przez okres przynajmniej dwunastu lat, i stał się prostym i skromnym w swych potrzebach, czystym w sercu i gotowym do przyjęcia na siebie w bezinteresownym rozszerzeniu swego ducha całej odpowiedzialności życia. Uważany jest za człowieka, który przez powtórne narodziny wyzwolił się ze ślepych powijaków swego "ja", rodząc się w ten sposób dla wolności swego życia duchowego, za człowieka, który wszedł w żywe związki ze swym otoczeniem i zjednoczył się z Całością.

Przestrzegałem już słuchaczów i muszę jeszcze raz przestrzec przed przypuszczeniem, jakoby nauczyciele Indii głosili wyrzeczenie się świata i siebie samego, prowadzące wyłącznie do pustki negacji. Celem ich było urzeczywistnienie duszy, czyli, innymi słowy, pozyskanie świata w doskonalej prawdzie. Gdy Chrystus mówił: "Błogosławieni cisi, albowiem oni posiądą ziemię", to właśnie miał na myśli. Głosił prawdę, iż człowiek tylko wówczas obejmuje swe prawdziwe dziedzictwo, kiedy zrzuca z serca pychę swego "ja". Nie potrzebuje już wywalczać sobie drogi do swego stanowiska na świecie, albowiem zapewnia mu je wszędzie nieśmiertelne prawo jego duszy. Pycha owego "ja" przeszkadza duszy w jej funkcji właściwej, polega-jącej na urzeczywistnianiu się przez doskonalenie zjednoczenia ze światem i świata z Bogiem.

W przemówieniu swym do Sadhu Simhy Budda mówi: Prawdą jest, Simho, iż ja potępiam działalność, ale tylko działalność, wiodącą do złego w słowach, myślach i uczynkach. Prawdą jest, Simho, iż ja głoszę zagładę, ale tylko zagładę pychy, pożądliwości, złych myśli i nieświadomości, nie zagładę przeba-czenia, miłości, miłosierdzia i prawdy." Głoszona przez Buddę nauka wyswobodzenia miała na celu wyzwolenie z jarzma Avidji. Avidja to niewiedza, zaciemniająca naszą świadomość i zdążająca do ograniczenia i zamknięcia jej w szrankach naszego osobowego "ja". Ta właśnie Avidja, ta niewiedza, to ograniczenie naszej świadomości wytwarza przykre odsuwanie się naszego "ja" a stąd staje się też źródłem całej pychy, pożądania i okrucieństwa, właściwego samolubstwa. Kiedy człowiek śpi, zamknięty jest w ciasnych granicach swych funkcji fizycznych. Żyje, nie zdaje sobie jednak sprawy z poszczególnych stosunków swego życia do swego otoczenia - i z tego powodu nie zna samego siebie. Tak właśnie człowiek, pędzący życie w Avidji, zamknięty jest w samym sobie. Jest to sen duchowy; świadomość człowieka nie zbudziła się jeszcze zupełnie i nie dorosła do poznania otaczającej go najwyższej rzeczywistości, dlatego też i rzeczywistość jego własnej duszy pozostaje mu nieznana. Kiedy osiągnie stopień Bodhi, t.j. dostąpi przebudzenia ze snu swego "ja" ku doskonałej świadomości, stanie się Buddą. W pewnej wiosce bengalskiej spotkałem raz dwóch ascetów, należących do jednej z religijnych sekt. - Czy możecie mi powiedzieć- zapytałem ich, -co stanowi specjalną cechę waszej religii? - Jeden z nich wahał się przez chwilę a potem od-powiedział: -Trudno to określić.- Zaś drugi rzekł: -Nie, to jest zupełnie proste. Twierdzimy mianowicie, że pierwszym naszym zadaniem jest przede wszystkim poznanie przy pomocy naszego kierownika duchowego naszej własnej duszy. To uczyniwszy, możemy już w sobie znaleźć Jego, który jest Duszą Najwyższą. - Czemuż nie głosicie swej nauki wszystkim narodom całego świata? - zapytałem. (Ktokolwiek pragnie, sam, z własnego popędu przyjdzie do rzeki! - brzmiała jego odpowiedź. - A czy tak jest istotnie? Czy przychodzą? - Pustelnik uśmiechnął się łagodnie i z pewnością, w której nie było najmniejszego cienia niecierpliwości lub niepokoju, rzekł: - Muszą przyjść wszyscy, co do jednego!)

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin