Palmer Diana - Gorączka nocy.pdf

(1035 KB) Pobierz
254420689 UNPDF
SUSAN KYLE
GORĄCZKA NOCY
Tytuł oryginału: NIGHT FEVER
ROZDZIAŁ 1
W windzie panował tłok. Rebeka Cullen próbowała tak balansować pudełkiem, w
którym stały trzy plastykowe kubki napełnione kawą, aby nie wylać jej na podłogę. Być
może, gdyby nauczyła się robić to naprawdę dobrze, mogłaby znaleźć pracę w cyrku i
występować na arenie. Pokrywkom tych plastykowych kubków nie można było zaufać - jak
zwykle zresztą. Człowiek, który pracował za ladą w tym małym sklepie na parterze, nie
patrzył nigdy dwa razy na takie kobiety jak Rebeka. Poza tym, kogo mogło obchodzić, czy
kawa wyleje się na szary, niemodny kostium kobiety o tak nijakim wyglądzie.
Pomyślała sobie, że na pewno wziął ją za jakąś bizneswoman, wściekłą babę,
nienawidzącą mężczyzn. Taką, której kariera zawodowa zastępuje męża i dzieci. Taką, po
której nazwisku występuje długi ciąg tytułów. Czyż nie byłby zaskoczony, widząc ją latem na
farmie dziadka, bosą, ubraną w dżinsy z obciętymi nogawkami i wojskową kurtkę? Jej długie,
kasztanowe włosy o złotawym połysku spływały z ramion aż do pasa. Ten kostium to zwykły
kamuflaż.
Becky pochodziła ze wsi i była jedyną opiekunką swego dziadka - emeryta i dwóch
młodszych braci. Matka zmarła, kiedy Becky miała szesnaście lat, a ojciec odwiedzał ich
tylko wtedy, gdy potrzebował pieniędzy. Kilka lat temu wyniósł się do Alabamy i od tej pory
nie mieli od niego żadnych wieści. Becky wcale się tym nie martwiła. Miała teraz dobrą
pracę. Prawdę mówiąc, ostatnia przeprowadzka firmy prawniczej do Curry Station była jej
bardzo na rękę, ponieważ nowe biuro, mieszczące się w kompleksie przemysłowym na
przedmieściach Atlanty, znajdowało się niedaleko od farmy jej dziadka, gdzie wszyscy
mieszkali.
Był to jakby powrót w rodzinne strony, jako że jej rodzina mieszkała w hrabstwie
Curry od ponad stu lat.
Nie skarżyła się na pracę, uważała jednak, że jej szefowie powinni już dawno kupić
nowy dzbanek do parzenia kawy.
Te wycieczki kilka razy dziennie do sklepiku stawały się bardzo męczące. W biurze
pracowały oprócz niej trzy sekretarki, recepcjonista i jeszcze jakichś dwóch prawników.
Wszyscy zajmowali ważniejsze stanowiska niż ona.
To właśnie Becky musiała wykonywać czarną robotę. Idąc w kierunku windy,
wykrzywiła twarz ze złości. Miała nadzieję, że nic złego nie przytrafi się jej w drodze na
szóste piętro.
Jej orzechowe oczy szybko obrzuciły spojrzeniem cały korytarz. Odprężyła się, kiedy
zorientowała się, że wysoki mężczyzna nie czeka na windę. To, że miał lodowate, czarne
oczy, nie było wcale takie złe. Ani to, że prawdopodobnie nienawidził kobiet, a Becky w
szczególności. Najgorsze jednak, że palił te ohydne, cienkie, czarne cygara. Winda z takim
pasażerem zamieniała się w piekło. Marzyła, by ktoś powiedział mu, że istnieje zarządzenie
zabraniające palenia w miejscach publicznych. Sama chciała nawet to zrobić, zawsze jednak
było dookoła mnóstwo ludzi, a Rebeka, mimo rogatej duszy, w tłumie stawała się dość
nieśmiała. Pewnego dnia jednak nie będzie nikogo, tylko on i ona, i wtedy powie mu, co
myśli o tych jego wyjątkowo śmierdzących cygarach.
Powędrowała myślami daleko stąd i czekała, aż winda zjedzie na dół. Przypomniała
sobie, że ma gorsze problemy niż ten mężczyzna od cuchnących cygar. Dziadek ciągle
jeszcze nie doszedł do siebie po ataku serca. Choroba zaczęła się nagle dwa miesiące temu i
przerwała jego pracę na farmie. Becky było bardzo ciężko. Dopóki nie nauczy się jeździć
traktorem i siać zboża, pracując jednocześnie sześć dni w tygodniu jako sekretarka prawnika,
farma dziadka zmierzać będzie do ruiny. Starszy z jej braci był w ostatniej klasie szkoły
średniej, ciągle miał jakieś kłopoty i wcale nie pomagał w domu. Mack był w piątej klasie i
zawalił matematykę. Rwał się, co prawda, do pomocy, ale był jeszcze na to za mały. Becky
ukończyła dwadzieścia cztery łata i do tej pory nie miała żadnego prywatnego życia.
Skończyła szkołę, gdy akurat zmarła matka, a ojciec wyjechał w nieznane.
Becky zastanawiała się, jak mogłoby wyglądać jej życie.
Mogłaby przecież chodzić na przyjęcia i umawiać się na randki, mieć piękne stroje.
Uśmiechnęła się do siebie na samą myśl o tym, że nie musiałaby się nikim opiekować.
- Przepraszam - zamruczała kobieta z aktówką.
Potrąciła mocno Becky i omal nie wylała na nią całej kawy.
Dziewczyna powróciła ze swych marzeń do rzeczywistości w samą porę, aby dostać
się do windy, pełnej ludzi jadących z garażu w piwnicy. Udało się jej wcisnąć pomiędzy
mocno wyperfumowaną kobietę a dwóch mężczyzn zawzięcie dyskutujących o zaletach
komputerów dwóch rywalizujących ze sobą firm komputerowych. Doznała wielkiej ulgi,
kiedy prawie wszyscy, nie wyłączając tej wypachnionej damy, wysiedli na trzecim i
czwartym piętrze.
- O, Boże, jak ja nienawidzę komputerów - westchnęła Becky głośno, kiedy winda
zaczęła powoli wspinać się na szóste piętro.
- Ja też ich nie cierpię - doszedł ją z tyłu niski, niezadowolony głos.
Omal nie wylała kawy, obracając się, żeby zobaczyć, kto to powiedział. Myślała, że
jest w windzie sama. Nie rozumiała, jak mogła nie zauważyć tego mężczyzny. Była kobietą
trochę więcej niż średniego wzrostu, ale on musiał mieć co najmniej metr osiemdziesiąt. Nie
wzrost jednak był tutaj najważniejszy, ale budowa ciała. Był to muskularny mężczyzna,
zbudowany tak, że mógł mu tego pozazdrościć każdy atleta. Miał szczupłe, piękne ręce o
ciemnym odcieniu skóry i duże stopy. Kiedy nie cuchnął dymem tytoniowym, pachniał
najbardziej seksowną wodą kolońską, jaką Becky kiedykolwiek zdarzyło się poczuć. Cała
jego męska uroda kończyła się jednak na twarzy. Dziewczyna nie przypominała sobie, aby
gdzieś już widziała tak gburowato wyglądającego człowieka.
W jego twarzy uderzały ostre rysy i zawziętość. Miał grube, czarne brwi i głęboko
osadzone, wąskie, czarne oczy o szczególnie przenikliwym i ostrym spojrzeniu oraz prosty,
elegancki nos. Niezbyt ostra broda wyraźnie rzucała się w oczy. Na długiej i szczupłej twarzy
odznaczały się kości policzkowe. Miał naturalnie ciemną cerę, która bynajmniej nie
powstawała od wystawiania skóry na działanie słońca.
Dziewczyna nie pamiętała, aby jego szerokie i dobrze ukształtowane usta
kiedykolwiek się uśmiechały. Przekroczył już trzydzieści pięć lat i na jego ciemnej twarzy
zaczęły pojawiać się zmarszczki. Z jego zachowania przebijał pewien porażający ją chłód.
Głos wydawał się jego największą zaletą - głęboki i czysty, bardzo dźwięczny, taki, który w
zależności od nastroju może pieścić lub ranić. Rozchodził się z łatwością.
Mężczyzna miał na sobie porządne ubranie, bez wątpienia kosztowny, ciemnoszary
garnitur w drobne prążki, białą bawełnianą koszulę i jedwabny krawat w duże, kolorowe
wzory. Becky pomyślała sobie, że do tej pory unikała go.
- O, to pan - powiedziała z rezygnacją w głosie.
- Poprawiła w pudełeczku plastykowe kubki z kawą. - Czy pan przypadkiem nie jest
właścicielem tej windy? - spytała.
- - To znaczy, zawsze, kiedy do niej wsiadam, jest już pan w środku. I zawsze pan
narzeka i marudzi. Czy pan się nigdy nie uśmiecha?
- Kiedy znajdę coś, co sprawi, że się uśmiechnę, będzie pani pierwszą osobą, która to
zauważy - odparł pochylając głowę, aby zapalić ostro pachnące cygaro. Miał najgrubsze i
najbardziej proste włosy, jakie kiedykolwiek widziała. Wzięłaby go za Włocha, gdyby nie te
kości policzkowe i kształt twarzy.
- Nienawidzę dymu z cygar - zauważyła, chcąc przerwać ciszę.
- A więc niech pani nie oddycha, dopóki nie otworzą się drzwi - odparł z
lekceważeniem w głosie.
- Jest pan najbardziej gburowatym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkałam! -
wykrzyknęła. Odwróciła się z furią i spojrzała na tablicę, wskazującą, na którym piętrze
znajduje się winda.
- Bo nie spotkała pani mnie - stwierdził mężczyzna.
- Miałam bardzo dużo szczęścia.
Z tyłu doszedł ją stłumiony głos.
- Pani pracuje w tym budynku?
- Nie pracuję tutaj zawodowo. - Rzuciła mu przez ramię jadowity uśmiech. - Jestem
utrzymanką jednego z prawników z firmy Malcolm, Randers, Tyler and Hague.
Ciemne oczy mężczyzny uważnie przesunęły się po jej figurze, ubranej w bardzo
przeciętny kostium, zatrzymały się na bucikach na niskim obcasie i powędrowały do góry.
Spojrzał jej w twarz, na której nie było dzisiaj śladu makijażu. Miała miłe, orzechowe
oczy, doskonale pasujące do jej śniadej twarzy, szerokich policzków, pełnych ust i prostego
nosa. Mężczyzna domyślał się, że na pewno wyglądałaby o wiele atrakcyjniej, gdyby tylko
zadała sobie trochę trudu.
- On chyba niedowidzi - odezwał się w końcu.
Oczy Becky błysnęły i zwęziły się, a jej dłonie mocniej chwyciły tacę. Starała się
zapanować nad sobą. Och, jaka by to była radość oblać go gorącą, parującą kawą. Mogłaby
nawet za to odpokutować. Ale to mogło mieć okropne konsekwencje. Bardzo potrzebowała
tej pracy, a na dodatek on mógł znać jej szefów.
- Nie jest wcale ślepy. - Odwróciła się w jego stronę, odpowiadając z lekką pychą w
głosie. - Nadrabiam brak atrakcyjnego wyglądu fantastyczną techniką w łóżku. Najpierw
smaruję go miodem - powiedziała konspiracyjnym szeptem i lekko pochyliła się do przodu - a
potem stosuję specjalnie tresowane mrówki...
Mężczyzna podniósł do ust cygaro i zaciągnął się, wydmuchując po chwili gęstą
chmurę dymu.
- Mam nadzieję, że zdejmuje mu pani najpierw ubranie - powiedział. - Bardzo trudno
jest zmyć miód z materiału. To już moje piętro.
Rebeka cofnęła się, aby go przepuścić, i przyglądała mu się uważnie. To nie było ich
pierwsze spotkanie. Ten człowiek robił okropne uwagi i szydził z niej od pierwszego dnia jej
pracy w tym budynku. Miała go już serdecznie dosyć - kimkolwiek był.
- Życzę panu miłego dnia - wycedziła słodkim głosem.
- Dzień był całkiem dobry do chwili, kiedy spotkałem panią - mówiąc to, nawet się nie
odwrócił.
- Dlaczego nie wsadzi pan sobie tego cygara w ...?!
Drzwi zamknęły się w chwili, kiedy wypowiadała ostatnie słowo. Winda zabrała ją na
Zgłoś jeśli naruszono regulamin