Ludlum Robert - Trylogia 4 - Dziedzictwo Bourne'a (Mandragora76).pdf

(1407 KB) Pobierz
Dzidzictwo Bourne'a
ROBERT
LUDLUM
ERICK van LUSTBADER
DZIEDZICTWO
BOURNE’A
P RZEKŁAD : J AN K RAŚKO , P AWEŁ M ARTIN
1
Spis treści
Spis treści
....................................................................................................................................
2
Prolog
..........................................................................................................................................
3
Część 1
......................................................................................................................................
11
Rozdział 1
.............................................................................................................................
12
Rozdział 2
.............................................................................................................................
21
Rozdział 3
.............................................................................................................................
28
Rozdział 4
.............................................................................................................................
33
Rozdział 5
.............................................................................................................................
43
Rozdział 6
.............................................................................................................................
53
Rozdział 7
.............................................................................................................................
59
Rozdział 8
.............................................................................................................................
66
Rozdział 9
.............................................................................................................................
76
Rozdział 10
...........................................................................................................................
80
Część 2
......................................................................................................................................
87
Rozdział 11
...........................................................................................................................
88
Rozdział 12
.........................................................................................................................
104
Rozdział 13
.........................................................................................................................
109
Rozdział 14
.........................................................................................................................
124
Rozdział 15
.........................................................................................................................
131
Rozdział 16
.........................................................................................................................
137
Rozdział 17
.........................................................................................................................
145
Rozdział 18
.........................................................................................................................
151
Rozdział 19
.........................................................................................................................
160
Rozdział 20
.........................................................................................................................
171
Część 3
....................................................................................................................................
176
Rozdział 21
.........................................................................................................................
177
Rozdział 22
.........................................................................................................................
184
Rozdział 23
.........................................................................................................................
188
Rozdział 24
.........................................................................................................................
204
Rozdział 25
.........................................................................................................................
213
Rozdział 26
.........................................................................................................................
222
Rozdział 27
.........................................................................................................................
239
Rozdział 28
.........................................................................................................................
250
Rozdział 29
.........................................................................................................................
261
Rozdział 30
.........................................................................................................................
267
Rozdział 31
.........................................................................................................................
271
Epilog
......................................................................................................................................
279
2
409449884.001.png
Prolog
Chalid Murat, przywódca czeczeńskich rebeliantów, nieruchomy jak kamień jechał w
środkowym pojeździe konwoju przemierzającego zbombardowane ulice Groznego. BTR-
60BP, opancerzone transportery bojowe piechoty, należały do wyposażenia rosyjskiej armii,
dlatego konwój nie odróżniał się od innych, patrolujących miasto. Uzbrojeni po zęby żołnie-
rze Murata tłoczyli się w dwóch pozostałych pojazdach, na czele i na końcu kolumny. Zmie-
rzali do szpitala numer 9, jednej z sześciu czy siedmiu kryjówek, dzięki którym zawsze byli o
trzy kroki przed ścigającymi ich Rosjanami.
Prawie pięćdziesięcioletni Murat miał posturę niedźwiedzia, ciemną brodę i gorejące
oczy fanatyka. Już dawno temu przekonał się, że jedynym sposobem sprawowania władzy są
rządy żelaznej ręki. Wraz z Dżoharem Dudajewem nadaremnie próbował wprowadzić szari-
jat. Był świadkiem rzezi, do której doszło na samym początku, gdy panoszący się w Czeczenii
watażkowie, wspólnicy Osamy bin Ladena, najechali na Dagestan i przeprowadzili serię za-
machów bombowych w Moskwie i Wołgodońsku, zabijając ponad dwustu ludzi. Winą za
czyny obcokrajowców niesłusznie obarczono czeczeńskich terrorystów i Rosjanie rozpoczęli
zmasowane bombardowania Groznego, zamieniając większą część miasta w ruinę.
Zamglone niebo nad stolicą Czeczenii, wiecznie zaciągnięte chmurami pyłu i popiołu,
nienaturalnie rozświetliła migotliwa łuna, tak jaskrawa, że przypominała obłok radioaktywny.
Na rozległym rumowisku jak okiem sięgnąć szalała podsycana ropą pożoga.
Konwój minął wypalony szkielet masywnej, pozbawionej dachu budowli, w której wnę-
trzu wciąż migotały języki ognia. Chalid Murat patrzył w okno. W pewnej chwili chrząknął,
spojrzał na Hasana Arsienowa, swego zastępcę, i powiedział:
- Grozny to był kiedyś rodzinny dom zakochanych spacerujących szerokimi, wysadza-
nymi drzewami bulwarami, matek pchających wózki z dziećmi przez zielone skwery. Ten
amfiteatr co noc wypełniali radośni, roześmiani ludzie, a architekci z całego świata przyjeż-
dżali tu jak pielgrzymi podziwiać wspaniałe gmachy, dzięki którym nasza stolica zdobyła sła-
wę jednego z najpiękniejszych miast świata. - Ze smutkiem pokręcił głową i przyjacielskim
gestem klepnął towarzysza w kolano. – Na Allaha, Hasanie! - wykrzyknął. - Spójrz, jak Ro-
sjanie zniszczyli wszystko, co dobre i piękne!
Arsienow westchnął ciężko. Dziarski i energiczny, o dziesięć lat młodszy od Murata,
był kiedyś mistrzem biatlonu i jak na urodzonego sportowca przystało, miał szerokie bary i
wąskie biodra. Gdy Murat objął przywództwo, stanął u jego boku. Teraz wyciągnął rękę,
wskazując okopconą skorupę budynku po prawej stronie.
- Przed wojną - odrzekł z powagą i skupieniem - gdy Grozny był wielkim ośrodkiem
przemysłu naftowego, tam, w Instytucie Paliwowym, pracował mój ojciec. A teraz, zamiast
czerpać zysk z naszych szybów, musimy patrzeć na pożary, które zatruwają powietrze i wodę.
Zamilkli przygnębieni widokiem zbombardowanych domów i opustoszałych ulic, który-
mi chyłkiem przemykali padlinożercy, zarówno zwierzęta, jak i ludzie. Po chwili spojrzeli na
siebie oczami przepełnionymi bólem i cierpieniem ich ludu. Murat otworzył usta, żeby coś
powiedzieć, lecz zamarł, słysząc charakterystyczny stukot kul rykoszetujących z brzękiem od
poszycia pojazdu. Natychmiast poznał, że to pociski z broni małokalibrowej, zbyt słabe, żeby
przebić gruby pancerz. Jak zawsze czujny Arsienow sięgnął po słuchawkę radionadajnika.
- Każę naszym otworzyć ogień. Murat pokręcił głową.
- Nie, Hasanie. Pomyśl tylko. Mamy na sobie rosyjskie mundury i jedziemy rosyjskimi
wozami bojowymi. Ten, kto do nas strzela, jest najpewniej naszym przyjacielem, nie wro-
giem. Zanim przelejemy krew niewinnego, musimy to sprawdzić.
3
409449884.002.png
Wziął słuchawkę i rozkazał tym z przodu zatrzymać konwój.
- Poruczniku Goczijajew, wyślijcie ludzi na rozpoznanie. Dowiedzcie się, kto do nas
strzela, ale ich nie zabijajcie.
Jadący w pierwszym wozie Goczijajew kazał żołnierzom rozstawić się w tyralierę za
zasłoną opancerzonych wozów. Ruszył za nimi na zasypaną gruzem jezdnię, kuląc się na
przejmującym zimnie, i precyzyjnymi ruchami rąk dał im znak, żeby rozdzielili się na dwie
grupy i przeszukali miejsce, skąd padły strzały.
Ludzi miał dobrze wyszkolonych; nisko pochyleni, żeby zminimalizować ryzyko trafie-
nia, szybko i niemal bezszelestnie przesuwali się między poskręcanymi stalowymi belkami i
zwałami gruzu. Ale nie padło więcej strzałów. Żołnierze ruszyli naprzód wszyscy naraz, wy-
konując klasyczny manewr kleszczowy, który miał oskrzydlić przeciwnika i zmiażdżyć go
krzyżowym ogniem z broni automatycznej.
Arsienow siedzący w środkowym transporterze uważnie obserwował ludzi, czekając na
odgłos wystrzałów, których jednak nie usłyszał. W oddali zobaczył za to głowę i ramiona Go-
czijajewa. Porucznik stanął przodem do środkowego wozu i zatoczył ręką szeroki łuk, dając
znak, że teren został zabezpieczony. Wtedy Murat wysiadł i bez wahania ruszył przez gruzy
w stronę żołnierzy.
- Chalidzie! - krzyknął zaniepokojony Arsienow, biegnąc za dowódcą.
Murat spokojnie szedł w kierunku niskiego, rozpadającego się kamiennego muru, zza
którego padły strzały. Wokoło walały się sterty śmieci; na jednej z nich leżał woskowaty trup,
dawno już odarty z ubrania. Smród rozkładających się zwłok bił w nozdrza nawet z tej odle-
głości. Dogoniwszy dowódcę, Arsienow wyjął z kabury pistolet.
Żołnierze stali po obu stronach muru z bronią gotową do strzału. Dął porywisty wiatr,
jęcząc i wyjąc między szkieletami domów. Stalowoszare niebo pociemniało jeszcze bardziej i
zaczął padać śnieg. Buty Murata szybko pokryła cienka warstwa białego puchu, a na jego
skłębionej brodzie wykwitła śnieżna pajęczyna.
- Znaleźliście ich, poruczniku?
- Tak jest.
- Allah prowadził mnie zawsze i wszędzie. Poprowadził mnie i tym razem. Dajcie ich
- Jest tylko jeden - powiedział Goczijajew.
- Jeden?! -wykrzyknął Arsienow. -Kto to? Wiedział, że jesteśmy Czeczenami?
- Jesteście Czeczenami? - powtórzył cieniutki głosik.
Zza muru wychynęła blada twarzyczka najwyżej dziesięcioletniego chłopca. Był w
brudnej wełnianej czapce, przetartym swetrze wciągniętym na cienką koszulę w kratkę, poła-
tanych spodniach i w o wiele za dużych popękanych kaloszach, które pewnie zdjął zabitemu.
Chociaż jeszcze dziecko, oczy miał dorosłego; patrzyły i obserwowały wszystko czujnie i nie-
ufnie. Stał wyprostowany, strzegąc korpusu rosyjskiej rakiety, którą gdzieś wygrzebał i pew-
nie chciał sprzedać, żeby mieć na chleb dla głodującej rodziny. W lewej ręce ściskał pistolet;
prawa kończyła się na wysokości nadgarstka. Murat uciekł wzrokiem w bok, ale Arsienow
nie odwrócił głowy.
- Mina przeciwpiechotna - powiedział chłopiec z rozdzierającą serce rzeczowością. -
Ruskie szuje ją podłożyły.
- Chwała Allahowi! Cóż to za wspaniały żołnierzyk! - zawołał Murat z jasnym, rozbra-
jającym uśmiechem. Ten uśmiech przyciągał do niego ludzi jak potężny magnes opiłki. - Po-
dejdź bliżej. - Kiwnął na chłopca palcem i uniósł do góry puste ręce. - Widzisz, jesteśmy Cze-
czenami, tak jak ty.
- To dlaczego jedziecie ruskimi pancerniakami? - spytał mały.
- A znasz lepszy sposób na ukrycie się przed rosyjskimi psami, hę? - Murat zmrużył
oczy i roześmiał się, widząc, że chłopak trzyma w ręku gjurzę. - No proszę, broń rosyjskich
4
tu.
409449884.003.png
jednostek specjalnych! Taka odwaga wymaga nagrody, prawda?
Ukląkł przy chłopcu i spytał go o imię.
- Posłuchaj, Aznor - rzekł po chwili. - Wiesz, kim jestem? Nazywam się Chalid Murat i
też pragnę uwolnić się spod rosyjskiego jarzma. Razem damy radę, tak?
- Nie wiedziałem, że jesteście Czeczenami; nigdy bym do was nie strzelał - odparł
Aznor i okaleczoną ręką wskazał w stronę konwoju. - Myślałem, że to zaczistka. - Mówił o
gigantycznych operacjach wojskowych, które Rosjanie przeprowadzali w poszukiwaniu rebe-
liantów. Zginęło podczas nich ponad dwanaście tysięcy Czeczenów, a dwa tysiące po prostu
znikło; niezliczone rzesze innych, torturowanych i zgwałconych, odniosło rany lub zostało
kalekami. - Ruscy zamordowali mojego tatę i moich wujków. Gdybyście byli Rosjanami, po-
zabijałbym was wszystkich. – Przez jego twarz przemknął skurcz wściekłości i rozpaczy.
- Tak, na pewno - rzekł z powagą Murat i wyjął z kieszeni zwitek banknotów. Żeby je
wziąć zdrową ręką, chłopiec musiał zatknąć pistolet za pasek u spodni. Murat nachylił się ku
niemu i konspiracyjnym szeptem dodał: - Posłuchaj uważnie. Powiem ci, gdzie można kupić
amunicję do twojej broni. Kiedy Rosjanie urządzą kolejną zaczistkę, będziesz przygotowany.
- Dziękuję - odparł Aznor i jego twarz rozjaśnił dziecięcy uśmiech. Murat poszeptał z
nim jeszcze chwilę, wyprostował się i potargał mu
włosy.
- Niechaj Allah towarzyszy ci zawsze i wszędzie, mały żołnierzu. Stał ze swoim zastęp-
cą i patrzył, jak ściskając pod pachą niewybuch rakiety, chłopiec wspina się na gruzy. Potem
wrócili do konwoju. Hasan mruknął coś niechętnie pod nosem i zatrzasnął opancerzone
drzwi, odcinając ich od świata dzieci takich jak Aznor.
- Nie przeszkadza ci, że posłałeś go na śmierć? - spytał. - To jeszcze dziecko.
Murat zerknął na niego. Śnieg stopniał i z kropelkami wody na brodzie bardziej przypo-
minał teraz Arseniewowi imama niż żołnierza i dowódcę.
- To dziecko musi karmić, ubierać i, co najważniejsze, chronić swoją rodzinę jak doro-
sły - odparł. - A ja dałem mu nadzieję, wyznaczyłem konkretny cel. Krótko mówiąc, nadałem
jego życiu sens.
Twarz rozgoryczonego Arsienowa stwardniała i zbladła, złowrogo zalśniły mu oczy.
- Rosyjskie kule rozerwą go na strzępy.
- Naprawdę tak myślisz, Hasanie? Naprawdę myślisz, że Aznor jest aż tak głupi albo, co
jeszcze gorsze, tak nierozważny?
- To tylko mały chłopiec.
- Gdy ziarno zapuści korzenie, wykiełkuje nawet na najbardziej nie gościnnej ziemi. Za-
wsze tak było i będzie. Wiara i odwaga nieustannie rośnie i się rozprzestrzenia, i wkrótce za-
miast jednego człowieka jest ich dziesięciu, dwudziestu, stu, tysiąc!
- A tymczasem naszych mordują, gwałcą, biją i głodzą jak bydło w zagrodzie. A to nie
wszystko, Chalidzie. Daleko do końca.
- Wciąż nosisz w sobie niecierpliwość młodości, Hasanie. – Murat chwycił Arsienowa
za ramię. - Ale cóż, chyba nie powinno mnie to dziwić, prawda?
Widząc wyraz współczucia w jego oczach, Arsienow zacisnął zęby i odwrócił głowę.
Śnieg wirował na wietrze jak czeczeński derwisz w ekstatycznym transie. Murat wziął to za
znak, za symbol doniosłości tego, co przed chwilą zrobił, i tego, co miał zaraz powiedzieć.
- Więcej wiary w Allaha, Hasanie - rzekł cichym, namaszczonym głosem. - W Allaha i
tego odważnego chłopca.
Dziesięć minut później konwój zatrzymał się przed szpitalem. Arsienow spojrzał na ze-
garek.
5
409449884.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin