Martin Nancy - Lady be good.pdf

(564 KB) Pobierz
258421478 UNPDF
NANCY MARTIN
LADY BE GOOD
ROZDZIAŁ I
Droga Panno Barrett!
Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek będę zmuszona pisać do kącika savoir - vivre'u z
prośbą o radę, a jednak. prawa jest bardzo skomplikowana...
„Wszystkie są takie” - pomyślała Grace Barrett, siedząc w hallu „Hiltona” i czytając
ostatni z listów przesłanych jej przez redakcję z Nowego Jorku.
... Moja córka wychodzi za mąż w przyszłym miesiącu za okropnego młodego
człowieka, z którym mieszka już od trzech lat. Ale na tym nie koniec: postanowili urządzić
wielkie przyjęcie, chyba tylko po to, by nas zrujnować (mój mąż przeszedł właśnie na
emeryturę). Nie chodzi tylko o to, że jest to dla nas duży wydatek, ale moja córka nalega, aby
ślub odbył się w Cleveland, a nie w Albany kolo Nowego Jorku, gdzie obecnie mieszkamy.
Mój mąż, który panicznie się boi samolotów, stwierdził, że musiałby chyba pić na umór przez
cały weekend poprzedzający naszą podróż. Podejrzewam, co prawda, że jego kiepski nastrój
jest związany raczej z naszym przyszłym zięciem niż z lataniem. Co mamy robić? Czy może
przesłać czek na pokrycie wydatków?
Wzburzona z Albany
„Oczywiście, że nie” - zadecydowała natychmiast Grace i szybciutko zanotowała:
Moja Droga Bany!
Dlaczego nie wybierzecie się tam pociągiem? To znacznie wygodniejszy i bardziej
cywilizowany sposób. Przybycie na lotnisko „pod dobrą datą „ byłoby raczej niezręcznością,
natomiast w przypadku jazdy pociągiem staje się daleko bardziej romantyczne. Czyż to nie
miłe sączyć szampana i patrzeć na przesuwający się w oddali krajobraz?
Możliwe, że w takim kontekście otoczenie potraktuje zachowanie pani męża jako
objaw szalonej radości. Z drugiej strony, jeśli nie zjawicie się na ślubie, rodzina i przyjaciele
zrozumieją natychmiast dlaczego. Pojedźcie, nawet jeśli to będzie Cleveland.
Grace zamknęła pióro Gold Cross i wsunęła je do bocznej kieszeni torebki.
Niestety, pociągi do Cleveland nie zawsze kursują. A już na pewno nie z Pittsburgha o
wpół do szóstej po południu, w samym środku burzy śnieżnej. Nawet gdyby groziło to znanej
dziennikarce, promującej swoją nową książkę, opuszczeniem umówionego na następny dzień
wywiadu dla telewizji. Grace była uwięziona w Pittsburghu.
Hall „Hiltona” przypominał dom wariatów. Goście biegali tam i z powrotem jak
wściekli, wyglądali na zewnątrz w nadziei, że zadymka już minęła, to znów nerwowo
sprawdzali prognozę pogody.
Jeśli limuzyna zaraz nie przyjedzie, utkwię tu na dobre i za nic w świecie nie zdążę do
Cleveland. Ludzie z działu reklamy chyba się wściekną. No, może nie wszyscy. Lucy Simons
zachowa zimną krew nawet w najgorszych opałach. Ale przesunięcie spotkań w telewizji i
uzgodnienie terminów z lokalnymi dystrybutorami będzie tak samo niewykonalne jak
powstrzymanie marszu Hannibala w połowie drogi przez Alpy”.
Grace wolała nie nadwerężać ich cierpliwości. Promocyjne tournee miało trwać
jeszcze dwa tygodnie. Tymczasem kłopoty zaczęły się już w trzecim dniu. Musiała jakoś się
dostać do Cleveland.
- Panno Barrett. - Szef obsługi dreptał niepewnie w miejscu jak przestraszony krab.
Został oddelegowany specjalnie do jej dyspozycji na cały okres pobytu w hotelu. Mimo iż
Grace nie była małostkowa, jego ciągłe nadskakiwanie stawało się po prostu żałosne.
Teraz na twarzy faceta malowała się wyraźna ulga. Grace podniosła się z krzesła.
- W końcu pozbędzie się pan kłopotu, panie Sansone?
- Tak jest, proszę pani - uśmiechnął się nerwowo i sięgnął po jej bagaże - ... to znaczy,
bardzo nam przykro, że już nas pani opuszcza...
- Tak, tak, już dobrze.
Podniosła neseser i płaszcz. Sansone został z obydwiema walizkami.
- Czy samochód już przyjechał?
- Tak, proszę pani. Teraz tędy. Bardzo przepraszamy za małe opóźnienie. Jeśli pani
pozwoli...
Z trudem przepchnął się przez obrotowe drzwi. Grace podążyła za nim. Przez ramię
przerzuciła czarny kaszmirowy płaszcz z norkowym kołnierzem. Mimo ciepłego wełnianego
żakietu i zamszowych butów czuła dotkliwy chłód. Jej jasne włosy, zwykle zaczesane do tyłu,
przypominały teraz chmurę burzową, targaną podmuchami zimowej wichury. Nie
przejmowała się tym zbytnio. Wiatr trochę ją tylko orzeźwi.
Kierowca już czekał. Obszedł dookoła czarną limuzynę, majaczącą w tumanach
śniegu. Pierwszą rzeczą, na jaką Grace zwróciła uwagę, były jego wielkie dłonie, które
właśnie chował w podbite kożuchem rękawice.
- Dobry wieczór - powiedział.
- Pannie Barrett bardzo się spieszy - rzucił pospiesznie Sansone. - Powinieneś tu być
już dawno temu! Co ty sobie wyobrażasz?
- Trwa burza śnieżna, przyjacielu - uciął kierowca. - Czyżby to do ciebie nie dotarło?
Potężnie zbudowany kierowca mierzył prawie dwa metry wzrostu. Ubrany był w
kurtkę myśliwską, gigantyczne buty na protektorach i wełnianą czapkę naciągniętą na uszy
dla ochrony przed zimnem. Stanowił przeciwieństwo szczękającego zębami Sansone'a
zarówno pod względem wyglądu, jak i zdrowego rozsądku, którego hotelarzowi z pewnością
brakowało.
- Nie kłóćmy się o rzeczy oczywiste - delikatnie wtrąciła Grace. - Do widzenia, panie
Sansone. Dziękuję za pomoc.
- Oczywiście, panno Barrett, do widzenia.
Odsunął się, pozwalając szoferowi zatrzasnąć drzwi. Natychmiast zniknął z pola
widzenia, przesłonięty białą chmurą śniegu. Grace usadowiła się wygodnie. Płaszcz położyła
na siedzeniu obok i zaczęła doprowadzać do ładu fryzurę. Kierowca wsiadł i zamknął także
przednie drzwi. Potrząsnął głową, aby pozbyć się reszty przyklejonych do włosów płatków
śniegu.
- O rany! - westchnął. - Co za noc.
- Faktycznie - mruknęła do siebie Grace.
- To jak, moja pani? - Odwrócił się w jej stronę. - Jedziemy na lotnisko, no nie?
Był starszy, niż z początku sądziła, trochę po trzydziestce. W każdym razie to nie
żaden dzieciak dorabiający po zajęciach w college'u. W jego kasztanowych włosach, trochę
za długich i rozwichrzonych, tu i tam pojawiały się już srebrne pasma. Długie, niemal kobiece
rzęsy okalały błękitne oczy. Rysy ogorzałej od wiatru i zimowego słońca twarzy nie grzeszyły
zbytnią regularnością.
„Ślad po uszkodzeniu kości policzkowej” - pomyślała Grace, zauważywszy tę lekką
asymetrię.
W półuśmiechu odsłaniał wspaniałe, czy raczej kosztownie wprawione zęby. Zdawał
się bowiem należeć do ludzi, którzy nie unikają bójek. Wskazywał na to również nos, niegdyś
złamany, a także szrama na podbródku. Twardy facet. Może tylko ten uroczy, naturalny
uśmiech nie pasował do reszty.
Musiał zauważyć, że się go przestraszyła, bo zaczął się śmiać.
- Co się stało? Myślałem, że w Nowym Jorku przyzwyczaiła się pani do różnie
wyglądających taksówkarzy.
Było wiele możliwych odpowiedzi. Grace ripostowała zawsze szybko i celnie. Często
udzielała porad, jak trzymać na dystans służbę lub personel. Ale śnieżyca, późna pora,
napięcie trwające przez cały dzień i przerażająca perspektywa lotu do Cleveland odebrały jej
zwykły spokój.
- Dlaczego sądzi pan, że jestem z Nowego Jorku? - spytała zdumiona.
Zmierzył ją spojrzeniem.
- Od razu widać. Ma to pani wypisane na twarzy. Co prawda, mówi pani, jakby się
wychowywała w Bostonie, a następnie ukończyła szkołę w Anglii i podstawowy kurs u Katie
Gibbs. Mam rację?
- Skąd pan wie o Katharine Gibbs? - zdziwiła się. Roześmiał się znowu, odrzucając
głowę do tyłu. Sięgnął do stacyjki.
- A co? Przecież nasze miasto to mała dziura.
- Ja tego nie powiedziałam.
- Dobrze, już dobrze. Na lotnisko?
- Tak - odparła z rezygnacją w głosie.
Silnik zapalił. Kierowca zakręcił w miejscu i wielki samochód wyjechał na rondo.
Tylne koła wpadły na moment w poślizg na oblodzonej nawierzchni i Grace zarzuciło na
drzwi. Złapała mocno uchwyt, szukając oparcia.
- Przepraszam - powiedział, nawet się nie oglądając. - Nie jestem przyzwyczajony do
prowadzenia tego potwora. Przeważnie stoi w garażu. Wyciągamy go tylko z okazji balu
absolwentów.
- No tak - westchnęła Grace, rozcierając ramię.
- Musi być pani kimś, skoro „Hilton” zamówił samochód, mimo że mają własne
autobusy. Koncern hutniczy? Misja rządowa?
- Ani jedno, ani drugie - odparła, powoli dochodząc do siebie. - Jestem pisarką.
- Ach tak? - Jego błękitne oczy mignęły przez chwilę w lusterku. - Książki?
- Książka - poprawiła. - Jedna.
- Rozumiem.
Rozpiął zamek kurtki i usadowił się wygodnie. Samochód skręcił w następną
przecznicę.
- Teraz jeździ pani po kraju i prezentuje ją w telewizji. Zgadza się?
- Właściwie, to tak.
- Jak pani idzie? Lubi pani podróżować?
- Jak dotąd, wszystko szło gładko.
- Mhmm - mruknął ze współczuciem. - Tutejsza zima może człowieka wykończyć.
Dokąd teraz? Poza tym, oczywiście, że na lotnisko.
Musiał być jakiś elegancki sposób, aby skończyć tę rozmowę. Ale nic nie
przychodziło jej do głowy. Uświadomiła sobie, że patrzy z przedziwnym zainteresowaniem
na jego ciemne, falujące lekko włosy. Tak, falujące to najlepsze określenie. Wyglądały
całkiem przyjemnie, wijąc się miękko na szyi.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin