Nicholson Peggy - O jeden zakład za dużo.pdf

(548 KB) Pobierz
106249986 UNPDF
O jeden zakład za dużo
Peggy Nicholoson
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Za dziesięć minut miała wejść na wizję. Joanna Hartz wzięła głęboki
oddech, by uspokoić przyśpieszone bicie serca, na twarz przywołała
uśmiech, świadczący o pełnym opanowaniu, i przez nie oznakowane drzwi
weszła na korytarz, prowadzący do studia sieci NBS.
Czekał tam na nią cały zespół. Susan i Tasha, rzuciły się na Joannę jak
sępy, a Art, kamerzysta, wzniósł ręce do góry w dziękczynnym geście.
- Jesteś wreszcie! - krzyknęła Susan.
- Co się stało? - zażądała wyjaśnień Tasha, charakteryzatorka. Chwyciła
Joannę za podbródek i zaczęła studiować zaróżowione policzki.
- Nie miałam jak dojechać. Ciężarówka zatarasowała wszystkie pasma
autostrady przy zjeździe na Manhattan. Dzięki Bogu obyło się bez ofiar -
informowała Joanna w drodze do charakteryzatorni. Uśmiechnęła się do
Arta, który udając przerażenie, wciskał się w ścianę, żeby uniknąć
rozdeptania przez pędzące kobiety. Program Joanny Hartz zaczynał się
zawsze o dziewiątej rano. Czekało na niego siedem milionów widzów.
- Joanno, co chcesz najpierw usłyszeć, dobrą wiadomość czy złą? -
zapytała pełniąca funkcję producenta Susan Hadley, kobieta o bardzo
jasnej karnacji. Tego ranka jej twarz zlewała się kolorem z szarozieloną
bluzką, którą miała na sobie.
- Złą - odpowiedziała automatycznie Joanna. Susan, prostując się,
wyrecytowała swą kwestię z prędkością karabinu maszynowego.
- Właścicielka świnki odwołała swoje przyjście. Powiedziała, że jej
ulubieniec -jak się nazywało to diabelstwo? Aha, Chrumpek - cierpi
dzisiejszego ranka, tu cytuję: „na drobną niestrawność". Sądzi, że to trema.
Cóż ta miniaturowa świnka może wiedzieć o prawdziwej tremie -
pomyślała ze wściekłością Joanna, czując, jak jej żołądek unosi się i
opada. - Bez Evelynn Weatherby i jej Chrumpka program zakończy się
fiaskiem. Ani burmistrz miasteczka, ani właściciel domu, w którym
mieszka Evelynn, nie są wystarczająco pociągający dla widowni. Zostali
zaproszeni jedynie dla urozmaicenia, zwłaszcza burmistrz, znany
krzykacz. Po co dyskutował o prawie, które zabrania ludziom trzymania
świnek w mieszkaniach w Winston, w stanie Pensylwania, skoro nie
można pokazać uroczego i świetnie wytresowanego prosiaka.
- A dobra wiadomość? - zapytała. Kolana ugięły się pod nią i musiała
przykucnąć na stołku przed lustrem. Automatycznie odwracała twarz,
poddając się charakteryzatorskim zabiegom Tashy.
- Znalazłam zastępcę - zapewniła ją Susan z gorliwością sprzedawcy polis
ubezpieczeniowych. Joanna widziała w lustrze jej rozpromienione oblicze.
- Wczoraj przeprowadziłam z nim wywiad i miałam zamiar zaproponować
ci jego udział w programie majowym.
- Przeprowadziłaś wywiad w niedzielę? - Słowa Susan wywołały dziwny
niepokój Joanny.
Policzki Susan z różowych stały się czerwone, co nie przeszkodziło, by
wyzywająco uniosła podbródek.
- Rozmowa odbyła się w czasie lunchu. I to właśnie on poprosił mnie o
wejściówkę na twój dzisiejszy program. Więc gdy okazało się, że świnka
ma nas w nosie, poszłam na widownię i...
- Za siedem minut wchodzimy na wizję - z dala słychać było posępny
baryton asystenta reżysera.
- Z kim przeprowadziłaś wywiad? - ostro zapytała Joanna.
- Z Duncanem Flowersem.
Wzięta prezenterka programów, polegających na rozmowie między
zaproszonymi gośćmi a publicznością, musi znać się na wszystkim,
poczynając od polityki, a kończąc na balijskim teatrze cieni. W głowie
Joanny ze złowieszczym piskiem otworzyła się odpowiednia szufladka.
- Flowers, eks-profesor angielskiego w Harwardzie? Znakomicie
sprzedający się autor poradnika „Jak z książki zrobić bestseller".
- Ten sam - wtrąciła Tasha. - I uwierz mi, to jest ktoś! - Wzięła do ręki
puszek do pudru, leżący przed lustrem. - Zabieram go. Tym właśnie
pudrowałam Flowersa. Od dziś będę to trzymać u siebie pod poduszką.
- Tę książkę napisał przed dwoma laty - powiedziała Susan, ignorując
błysk w oku Joanny. - Nie o tym jednak chce dzisiaj rozmawiać... Chce...
- Jasne, że nie. Dziś chce zareklamować swą następną książkę,
nieprawdaż? - rzuciła Joanna i zamknęła usta, by pozwolić Tashy
pociągnąć je czerwoną szminką, która nie traci swego koloru nawet w
świetle reflektorów.
- Cztery minuty, Joanna - do roboty! - zawołał asystent reżysera.
- Tak, to prawda, proszę, oto ona - Susan rzuciła Joannie książkę na kolana
i pośpiesznie opuściła pokój.
Gdy Tasha szczotkowała jej rude, sięgające ramion włosy, Joanna z
niesmakiem spojrzała na krzykliwą okładkę: „101 sposobów zdobycia
kobiety swych marzeń". Podtytuł informował, że jest to „Współczesny
poradnik dla mężczyzn, którzy marzą o romansie". Nie czytała książki, ale
słyszała o niej. Nie dalej jak wczoraj jej przyjaciółka, Liza Janak,
krytykowała książkę zawzięcie na przyjęciu w Greenwich. Co mówiła? Że
jest cyniczna, banalna, fałszywa i obraźliwa dla każdej myślącej kobiety. I
że z pewnością stanie się bestsellerem.
No i oczywiście tu zaczynała się jej rola. Duncan Flowers, to jasne jak
słońce, chce wykorzystać Joannę i jej program, by umieścić swą książkę
na liście bestsellerów.
- Zobaczymy! - burknęła Joanna, wychodząc z pokoju. - Jeszcze
zobaczymy! - Odwróciła się, gdy usłyszała głos Tashy.
- Joanno? Wszystko będzie wspaniale. Publiczność oszaleje na jego widok.
- Puściła oko i uniosła kciuk na znak, że wszystko się uda. - Tylko nie
pozwól mu zdmuchnąć się ze sceny.
Gdy Joanna wchodziła na podium, zostało tylko dziewięćdziesiąt sekund
do wejścia na wizję. Jak zwykle oklaski widowni spowodowały przypływ
adrenaliny. Miała uczucie, że włosy stoją jej dęba, ręce są zimne jak lód, a
żołądek wsysa jakiś wielki wir. Ale wiedziała, że to minie, gdy tylko
zacznie się program. Zignorowała mężczyznę siedzącego tuż obok
przygotowanego dla niej fotela, powitała publiczność i spojrzała na
zegarek. Zostało jeszcze siedemdziesiąt sekund
Duncan Flowers zaczął podnosić się, by ją powitać - i trwało to dobrą
chwilę, zanim stanął w całej swej okazałości. Przewyższał ją co najmniej o
głowę, choć miała wysokie obcasy. Z pewnością nie był suchą tyczką.
Jego potężne bary sprawiały, że przyrównać go można było do Wielkiego
Chińskiego Muru.
Wysoki, barczysty i przystojny - pomyślała, drwiąco spoglądając mu w
oczy. Były to niebiańsko błękitne oczy z czysto diabelskim błyskiem.
Mrugnął do niej, wyciągając dłoń.
Zwykle goście czekali, aż ona wykona pierwszy ruch. Rzucając książkę na
stół, zastanawiała się, czy nie zbyt szybko podała mu rękę. Zauważyła cień
dołeczka na jego lewym policzku. W tym czasie jej dłoń zniknęła
całkowicie w jego dłoni. Poczuła ciepło i siłę. Stał tak i patrzył na nią z
góry.
Czas na program. Już słychać zapowiedź, co oznacza, że przez trzydzieści
sekund telewidzowie oglądają ją, jej gości i nazwę programu na ekranie,
ale niczego nie słyszą.
Czy ten błazen puści wreszcie jej rękę, czy też będzie ją tak trzymał przez
całe sześćdziesiąt minut.
- Hallo! - powitał ją tubalnie.
- Pozwoli pan? - szepnęła.
- Ach... tak! - spojrzał w dół i uwolnił jej rękę.
- Jedno pytanie, zanim wejdziemy na wizję, panie Flowers. - Joanna
musiała go okrążyć, by dostać się na swoje miejsce. - Ile pan zapłacił
Evelynn Weatherby, by nie pojawiła się dzisiaj?
Jego uśmiech był iście diabelski - widać było i dołeczki, i błysk zębów.
Głowa o złotych włosach aż trzęsła mu się w tym niemym śmiechu.
Joanna z niesmakiem patrzyła na zmarszczki w kącikach jego oczu. By
uzyskać taki efekt, z pewnością zrobił sobie operację plastyczną. Wszystko
zbyt piękne, by mogło być prawdziwe.
- Przejrzała mnie pani - zamruczał, podsuwając jej fotel. - Zapłaciłem pięć
tysięcy. A Chrumpek zadowolił się pudełkiem czekoladek. W każdym
razie Evelynn prosiła mnie o przekazanie pani podziękowania. Pieniądze
wystarczą jej na pierwszą ratę za domek poza granicami miasta, gdzie
można trzymać świnie. Chrumpek prosił, żebym przekazał jego „kwik".
Pięć tysięcy! Az ją zatkało. Usiadła w fotelu. Przeliczając szybko,
stwierdziła, że pięć tysięcy na promocję to drobiazg. Jeśli jego książka
trafi na listy bestsellerów, zarobi tyle w jeden dzień. Pomógł jej przysunąć
się do stolika, a ona przyglądała mu się przez ramię.
- Nie pozwolę, by ktokolwiek wykorzystywał mnie, panie Flowers -
obiecała to sobie w dniu, w którym opuścił ją Jason i przez ostatnie trzy
lata dotrzymywała słowa.
- Kto tu mówi o wykorzystywaniu, pani Hartz? - Popatrzył na nią
otwarcie. - Ja zawsze za wszystko płacę.
- Och! A ile zapłaci pan za wywrócenie do góry nogami mojego
programu?
Poczuła, że pasemko włosów, tkwiące między fotelem a jej plecami,
uwolniło się, choć chyba nie bez czyjejś pomocy. Ale nie, to nie do
pomyślenia. Nawet on by się na to nie odważył.
- Dla pani nagrodą będzie program, o którym nie przestanie się mówić -
zapewnił ją Flowers.
Co za nieznośny egoista...
- Wielkie dzięki - rzuciła Joanna - ale wolałabym, by była tu...
- Wejście na wizję - inżynier dźwięku wcisnął odpowiedni guzik na
konsolecie.
- ...świnia! - jej ostatnie słowo wychwyciły mikrofony. W cichym studiu
zabrzmiało to jak policzek.
Flowers chwycił się ręką za serce, udając ból i zraniony do głębi, opadł na
fotel. Publiczność cicho zachichotała, z wyjątkiem jednego mężczyzny,
który zarżał jak osioł. Flowers odwrócił głowę w kierunku źródła tego
śmiechu, a jego twarz wyrażała komiczne niedowierzanie. Osłonił ręką
oczy i rozejrzał się, usiłując znaleźć winnego. To wywołało jeszcze
Zgłoś jeśli naruszono regulamin