Weaver Ingrid - Tajny agent Kopciuszka.pdf

(547 KB) Pobierz
untitled
Ingrid Weaver
Tajny agent Kopciuszka
Rozdział pierwszy
Agent Del Rogers był myśliwym. Jak dotąd ofiara
wymykała się, ale myśliwy był cierpliwy. Zachowywał
zimną krew.
Stając plecami do szpitala, Del rozluźnił zaciśnięte
ręce. Zaczerwieniona skóra na wierzchu dłoni piekła
i rwała, a ramiona, w miejscach gdzie włosy zostały
osmolone, zaczynały szczypać – pamiątka po ostatnim
spotkaniu z człowiekiem znanym jako Simon. Zresztą
w porównaniu z agentem, którego właśnie odwiedził na
oddziale intensywnej terapii, Del i tak wyszedł z tego
obronną ręką. Bomba podłożona w magazynie zaskoczy-
ła wszystkich w najmniej oczekiwanym momencie. Na-
stępne spotkanie z Simonem będzie miało inny prze-
bieg. Następnym razem agenci SPEAR będą na nie
dobrze przygotowani.
Pomaszerował chodnikiem, przezwyciężając ból mię-
śni nóg. Z nawyku bacznie obserwował otoczenie. Było
późne popołudnie; żółte taksówki przeciskały się, wy-
muszały pierwszeństwo, klaksony samochodów i syreny
6
Ingrid Weaver
mieszały się z ulicznym zgiełkiem Manhattanu. Z drzwi
pizzerii powiało drożdżami i oregano, a już po chwili ta
ciepła, pachnąca strużka rozpłynęła się w metalicznych
oparach ulicy.
Był kwiecień. Polowanie na Simona ciągnęło się
blisko od roku i chyba zmierzało do rychłego zakoń-
czenia. Stopniowo SPEAR zaciskała pętlę. W obławie na
Simona uczestniczyli najlepsi detektywi super tajnej
agencji rządowej. Pomimo niezwykłej zręczności i prze-
biegłości, z jaką ten zdrajca wymykał się im, ilość jego
kryjówek malała coraz bardziej. Teraz osaczenie i schwy-
tanie go było już tylko kwestią czasu.
Na rogu, przy wejściu do kolei podziemnej, wzrok
Dela przyciągnęła barwna plama na tle metalowej balus-
trady. Sprzedający kwiaty siedział na odwróconym wiad-
rze i głośno zachwalał żonkile. Del sięgnął do kieszeni
i rzucił mężczyźnie monetę.
– Dzięki, koleś – mruknął sprzedawca. Obrócił mo-
netę w ręku. – Ejże, a co to takiego?
– Dwudziestodolarówka.
– Nie wydam z tego reszty.
– Wcale się nie spodziewam. Ostatni raz trzymałem
taką przed trzema laty w Juneau.
Gdy tylko Del wypowiedział umówione hasło, sprze-
dawca kwiatów wzruszył ramionami i sięgnął po garść
żonkili.
– Musisz mieć jakąś cholernie podniecającą randkę.
– Aha. – Del wziął bukiet, końcami palców przeje-
chał wzdłuż łodyżek, wyczuł ukryty nieduży prostokąt.
Schodząc schodami do kolei podziemnej, wyłuskał
z kwiatów mikroskopijną kasetkę i wsunął ją do kieszeni.
Tajny agent Kopciuszka
7
Z wysłuchaniem zawartych na niej instrukcji będzie
musiał zaczekać do spotkania ze swoim wspólnikiem,
Billem Grimesem. Zrobią to w bezpiecznym miejscu,
a następnie, jak zawsze w przypadku instruktażowych
taśm SPEAR, skasują nagranie.
Tego wieczoru mieli z Billem nocną zmianę. Delowi
nie przysługiwała taryfa ulgowa z powodu oparzeń i po-
tłuczeń, nie prosił też o nią. Na obecnym etapie polowa-
nia potrzebny był każdy dyspozycyjny detektyw.
Kolej podziemna zahamowała ze zgrzytem. Del
wmieszał się w tłum, który wylał się ze stacji na ulicę.
Minął ciąg domów, przeciął Trzecią Aleję i zatrzymał się
przed sklepem z obuwiem, by w odbiciu wystawy
przyjrzeć się przechodniom. Zadowolony, że nikt go nie
śledzi, zerknął na trzymane w ręku żonkile. Skrzywił się
na wspomnienie rzuconego przez sprzedawcę kwiatów
komentarza.
Zaszycie się z Billem w jakimś mieszkaniu i wypat-
rywanie przez noktowizor było dalekie od jego wyob-
rażenia o podniecającej randce. Poza tym Bill nie doce-
niłby kwiatów.
Ale Del znał kogoś, komu sprawiłyby one przyjem-
ność. Jego wzrok powędrował w kierunku baru po
drugiej stronie ulicy. Maggie na pewno lubi kwiaty.
Gdyby jej ofiarował żonkile, byłaby wzruszona. Uśmie-
chnęłaby się, wstawiłaby je do szklanego pucharka na
lody i paplałaby, że żółty to taki szczęśliwy kolor...
Nie. Bukiet kwiatów mógłby zostać niewłaściwie
odczytany, a Del nie chciał wprowadzać jej w błąd,
zwłaszcza jej... Dziewczyna zasługuje na coś lepszego.
Życie nie obeszło się z nią łaskawie, ale radziła sobie
8
Ingrid Weaver
najlepiej, jak umiała, stawiając czoło problemom ze
spokojną determinacją. Podziwiał ją za to.
Gdyby sprawy potoczyły się inaczej, gdyby ją poznał
osiem lat temu, może by się zastanawiał nad ofiarowa-
niem jej czegoś więcej niż bukiet kwiatów.
Po chwili wahania wrzucił żonkile do pojemnika na
śmieci i przeszedł na drugą stronę ulicy.
– Hej, Maggie. Twój kowboj przyszedł.
Maggie Rice stanęła na palcach i zerknęła przez
okrągłe okienko wahadłowych drzwi. Miała stąd dobry
widok na wnętrze baru i na stałego bywalca, który
właśnie usiadł. Chociaż siedział do niej plecami, natych-
miast go rozpoznała, o czym dało jej znać przyspieszone
bicie serca.
Odchrząkując, Maggie wygładziła fartuszek na przo-
dzie ciążowej sukienki.
– Mylisz się, i to w obu przypadkach, Joanne – powie-
działa. – On nie jest mój, podobnie jak nie jest kow-
bojem. Widzisz gdzieś kowbojskie boty i kapelusz? A czy
słyszałaś, żeby choć trochę cedził słowa i przeciągał
zgłoski?
– Tacy faceci nie potrzebują rzucających się w oczy
atrybutów. – Joanne Herbert wydmuchała gumę do
żucia, zatrzymując balonik na czubku wargi. – Natura
kowboja stanowi część jego aury.
Maggie dokładnie wiedziała, co Joanne ma na myśli.
Średniego wzrostu i przeciętnej budowy, w starannie
wyprasowanych spodniach khaki i koszulce polo Del
z całą pewnością nie przypominał mężczyzny z reklamy
Marlboro. A jednak był cholernie męski. Poruszał się ze
Zgłoś jeśli naruszono regulamin