Woods Sherryl - Dolina serca.pdf

(488 KB) Pobierz
11066188 UNPDF
PROLOG
Listopad 1986
Ze szczytu pagórka Lara spojrzała na nagi zimowy krajobraz. Sękate dęby stały sztywne, majestatyczne
na tle ołowianego nieba. Jak okiem sięgnąć, rozciągały się płaskie, pokryte śniegiem pola. Komuś innemu
okolica mogłaby się wydać zniechęcającym pustkowiem, według niej widok ten miał w sobie piękno,
prostotę i wdzięk. Jednak niezaprzeczalnie był w nim także smutek.
Na nowo ogarnął ją żal, który zawsze towarzyszył momentom przelotnej radości. Dreszcz, który ją
przeszedł, spowodowany był w,równej mierze wspomnieniami, co i lodowatym wiatrem. Pogrążona we
wspomnieniach, wpatrywała się w surową' ziemię, która od prawie dwudziestu sześciu lat była jej domem. I
zapłakała.
Ta ziemia zabiła jej ojca, okazała się zbyt wymagająca dla jego chorego serca. Przyczyniła się także do
śmierci matki, zabrała jej siły, z góry skazując walkę z zapaleniem płuc na porażkę.
Jako nastolatka Lara nienawidziła fanny, nienawidziła bezustannej harówki i ostrych wiatrów,
nienawidziła samotności i, najbardziej ze wszystkiego, gorzkich zwycięstw nad jej rodziną, które ta ziemia
odnosiła. Tylko ironia losu sprowadziła ją tu z powro'tem - uczyniła obietnicę w stanie rozpaczy. Była to
ostatnia próba dobicia targu z Bogiem, który i tak nie wysłuchał jej modlitw o życie matki.
- Proszę cię, Laro, nie pozwól, by rodzina się rozpadła - błagała ją matka. - Utrzymaj fannę. To twoja
spuścizna. Tego by chciał twój ojciec.
- Będziemy wszyscy razem, mamo. I ty także - powiedziała.
- Obiecaj, Laro. - Gorączkowe spojrzenie oczu matki paliło jej duszę.
W końcu obiecała, złamana cichymi prośbami matki. A potem patrzyła z przerażeniem, jak jej matka w
milczeniu odchodzi.
Już od pięciu lat robiła wszystko, aby dochować obietnicy. Rzuciła studia. Jej bracia, którymi się opiekowała,
z chudych, niezgrabnych chłopców wyrastali na silnych, młodych mężczyzn, gotowych zacząć własne życie.
Razem z nimi uprawiała pola wiosną i latem, od świtu do zmierzchu, najmowała pomoc, gdy mogła sobie na to
pozwolić, i woziła plony na rynek w Toledo. Jej ręce, które miały być rękami lekarza, teraz były szorstkie i
chropowate, ale chłopcy, Tommy i Greg, będą mieli szanse, które ona straciła.
- Zrobiłam to, mamo - powiedziała. Słowa porwał wiatr. - Udało nam się.
Była w tym stwierdzeniu duma i· gorycz. Chociaż robiła to wszystko nie z własnego wyboru, osiągnięcia
zasługiwały na szacunek. Mimo przeciwności losu udawało się, choć z trudem, wiązać koniec z końcem. Bank
był wyrozumiały i wyrażał zgodę na .odraczanie spłaty kredytów, które ojciec brał kilkakrotnie. Ale gdyby choć
na chwilę przestała się tymi długami zajmować, mogłoby to zniweczyć resztki jej nadziei.
Dzięki tej walće zaczęła cenić farmę i zrozumiała, co znaczyła dla jej ojca. Pojęła w końcu, dlaczego tak
walczył o jej utrzymanie i stawiał czoło tym, którzy, korzystając z jego trudnej sytuacji, chcieli tę ziemię kupić.
Z czasem polubiła codzienne problemy, które niosło życie na farmie, męczące obowiązki i dający satysfakcję tok
powszednich zajęć. Zaczęła traktować z szacunkiem potęgę natury, której kaprys mógł zniszczyć wszystko to,
czego osiągnięcie zajęło wiele miesięcy. Wciąż żałowała straconej szansy, ale farma nieuchronnie sprawiła coś,
co wydawało się niemożliwe: zawładnęła jej sercem.
Powoli odwróciła się i weszła do domu. Ogrzała ręce przy kominku i zaczęła się szykować na wyprawę do
miasta, która miała zadecydować, czy po tym wszystkim, co przeszła, farma pozostanie jej własnością.
W banku Lara odetchnęła głęboko, zanim weszła do onieśmielającego, wyłożonego mahoniem biura pana
Hogana. Przychodziła tu co roku od czterech lat, lecz mimo uprzejmości prezesa banku, za każdym razem było
jej tak samo trudno. Właśnie tę uprzejmość odczuwała tak jak wcieranie soli w ranę. Jej duma, ta wielka duma
Danversów, którą zaszczepił jej ojciec,· cierpiała zawsze, ilekroć była zmuszona się przyznać, że potrzebuje
kolejnego odroczenia spłaty kredytów. Tym razem nie będzie inaczej.
Jednakże gdy. przekraczała drzwi, niepewność w jednej chwili znikła, ustępując miejsca całkiem innemu
uczuciu. Wzrok jej przyciągnął natychmiast silnie zbudowany mężczyzna, siedzący naprzeciw prezesa banku.
Ciemne, trochę zbyt długie włosy opadały mu na kołnierz beżowej koszuli. Te mocne, kręcone włosy znała aż
nazbyt dobrze. Gdy go rozpoznała, jej serce, już przedtem niespokojnie kołaczące, zaczęło mocno łomotać. 'A
kiedy, spostrzegłszy jej wejście, wstał powoli i obrócił się ku niej, z najwyższym trudem udało jej się opanować
panikę, która ją. ogarnęła.
Steven Drake.
Upłynęło już prawie osiem lat od chwili, kiedy widziała go po raz ostatni, mimi to - ku jej rozdrażnieniu -
ciągle jeszcze działał jej na zmysły.
Drogi, szyty na miarę garnitur uwydatniał mocne ramiona. Ale Steven wciąż sprawiał wrażenie człowieka
czującego się swobodniej w dżinsach i flanelowej koszuli. Dłoń, która dotknęła jej dłoni, była tak samo
szorstka i twarda jak jej własna, lecz delikatniejsza niż przed laty. Tak jakby nauczył się panować nad swoją
siłą.
- Lara - jego głos brzmiał szczerym uczuciem.
Cierpienie, błaganie, pożądanie, wszystko to zawierało się w tym jednym, wypowiedzianym miękko
słowie. Jasne oczy koloru błękitnego zimowego nieba objęły ją gorącym spojrzeniem. Lara zadrżała.
Wiele lat temu Steven Drake stał się całym światem niewinnej osiemnastoletniej dziewczyny. I obrócił go
wniwecz. Ukazał jej nie?:równane piękno miłości, a potem dał lekcję zdrady. Czy wrócił, by zrobić to
znowu? Coś jej mówiło, że za jego uprzejmym uśmiechem i gorącym spojrzeniem kryje się zimno
wykalkulowany cel. Po chwili prezes banku potwierdził, że nie było to przypadkowe spotkanie.
- Siadaj, Laro. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko obecności pana Drake'a.
Ze sposobu, w jaki to powiedział, wywnioskowała, że to nie jest pytanie. To on zaprosił Stevena i
oczekiwał od niej zgody na jego obecność. Splótł ręce na biurku i długo się w nie wpatrywał. Potem
odchrząknął. Znała Richarda Hogana odkąd zaczęła przychodzić z ojcem do banku. Miała wtedy nie więcej
niż pięć lub sześć lat. Był to człowiek dostojny, pozbawiony poczucia humoru, ale zawsze uprzejmy. Nawet
jako dziecko zdawała sobie sprawę z jego władzy. Okazywał ją w sposób bardzo powściągliwy, niemniej
nie budzący wątpliwości co do jej istnienia. Teraz po raz pierwszy zauważyła w jego głosie ślad
nerwowości. Paradoksalnie napełniło ją to strachem. ,
- Laro, moja droga - zaczął w końcu - dziś przypada tennin spłaty twojego kredytu. Czy jesteś
przygotowana?
Steven przyglądał się jej uważnie, co wyprowadziło ją z równowagi. Starała się nie okazywać
zdenerwowania. Z trudem przełknęła ślinę i wyzywająco podniosła głowę. Ignorując Stevena, zwróciła się
do Hogana.
- Mam większą część sumy. - Podała mu czek opiewający na kwotę większą niż kiedykolwiek przedtem.
Rzucił na niego okiem.
- A co z resztą?
Ogarnęło ją napięcie. Była tak pewna, że wysokość sumy zrobi na nim wrażenie. Poczuła złość, że znów
będzie musiała się poniżać, i upokorzenie, że Steven będzie tego świadkiem. Zdała sobie sprawę, że prosi o
dalszą zwłokę.
- Bardzo proszę, z pewnością ją zdobędę, jeśli da mi pan jeszcze kilka tygodni. Wzięłam pracę na zimę, a
bracia, którzy są na studiach, też pracują. Tommy kończy studia pod koniec tego semestru i pójdzie do pracy
na cały etat. Pomoże też na farmie. Greg sprzedaje już swoje obrazy i przysyła do domu pieniądze.
- Sztuka to niezbyt pewne źródło dochodu - zauważył Hogan. - A Tommy musi teraz myśleć o własnej
rodzinie. Poza tym sądziłem, że studiuje biznes, a nie rolnictwo.
- Tak, biznes, ale on i Megan zgodzili się zostać na fannie, dopóki nie staniemy na nogi. Jest dość miejsca
dla nich i dziecka. Im to też pomoże. Damy radę, proszę pana. To będzie już ostatni rok zwłoki. Jeśli w
przyszłym roku będą dobre zbiory, farma w końcu zacznie )?rzynosić dochód.
Mężczyźni spojrzeli na siebie.
- Może ja mógłbym pomóc - zaproponował Steven. Lara poczuła, że jej serce znów zaczyna bić mocniej.
Instynktownie zacisnęła pięści. Spojrzała na Hogana i nie rzucając nawet okiem na mężczyznę siedzącego
obok niej, zadała pytanie, które cisnęło jej się na usta już od chwili, gdy weszła do tego pokoju:
- Dlaczego on tu jest?
Nieświadom tego, co czuła, a raczej mylnie sobie tłumacząc przyczynę jej niechęci, Hogan odparł:
- Pan Drake chciałby ci tylko pomóc, Laro. Właśnie rozmawialiśmy o tym trochę. Pozwól mu wytłumaczyć. - To
jest sprawa między mną i panem, panie Hogan. To jest interes banku. Nie potrzebujemy, by rozstrzygał go ktoś
obcy.
- Ależ tak, moja droga., Sądzę, że potrzebujemy. Lara nie mogła znieść współczującego wzroku pana Hogana,
nie odwracała jednak głowy, gdyż musiałaby spojrzeć w twarz Stevenowi. Nie była pewna, czy zdołałaby to
wytrzymać.
- Chcę kupić trochę twojej ziemi - powiedział Steven.
Ta propozycja wisiała w powietrzu. Pokusa i przekleństwo.
- Nie - padła instynktowna, twarda odpowiedź.
- Dlaczęgo, Laro? Czy to ta twoja zacięta duma?
W końcu na niego spojrzała. Jej oczy płonęły.
- Jak śmiesz mnie o to pytać, ty, który zrobiłeś wszystko, żeby mnie tej dumy pozbawić! - wybuchnęła. - Ta
ziemia należała do mojego ojca, a przedtem do jego ojca. Osiem lat temu ci odmówił. Nie zamierzam
postępować wbrew jego woli. To nie tylko duma, to przywiązanie i lojalność. Rzeczy, o których nie masz
pojęcia.
Wytrzymał jej wściekłe spojrzenie. Zobaczyła w jego oczach coś, co ją zbiło z tropu. Łagodność. Może nawet
żal. Nie zaprzeczył jej oskrażeniom, lecz powiedział po prostu:
- Wysłuchaj mnie, Laro. Proszę. Nie mogła słuchać. Sama jego obecność powodowała, że kipiała ze złości.
Jego słowa mogły być tylko kłamstwem. Miała dosyć kłamstw Stevena Drake'a. - Powiedziałam: nie.
Cokolwiek powiesz, i tak nie zmienię zdania. Czy nie wystarczy, że usiłowałeś mnie wykorzystać, aby tę
ziemię od mojego ojca wyłudzić? Po to wróciłeś? Przez ten cały czas czekałeś na szansę, żeby ukraść nam
ziemię, tak jak ukradłeś innym? - Patrzyła na niego z wściekłością. - Raczej zbankrutuję, niż sprzedam ci piędź
ziemi Danversów.
Jego szczęki zacisnęły się, lecz głos pozostał cichy, cierpliwy, rozsądny. Tak cholernie rozsądny.
- W ten sposób możesz tylko stracić całą farmę - powiedział. - Jeśli przyjmiesz moją propozycję, zachowasz
choć część. Sama będziesz mogła wrócić do szkoły, Laro. Te wszystkie twoje marzenia ... Jeszcze mogłyby się
spełnić. Nie musiałabyś' być na zawsze przywiązana do farmy ojca.
- Ta farma to teraz moje życie. Tamto wszystko to były tylko głupie dziewczęce sny.
- Nie takie głupie - powiedział. Te słowa przypomniały jej, jak wiele straciła. Steven zawsze rozumiał jej
marzenia, dodawał jej odwagi. Albo tak jej się wydawało. Miała osiem długich lat, by bez emocji przemyśleć
swoje motywy. Jej marzenia i to, , w co wierzyła, obróciło się w popiół tej nocy, kiedy opuścił ją bez słowa. Nic
jej nie zostawił oprócz milczenia i żalu.
- Posłuchaj go, Laro - teraz prosił pan Hogan. - To dla was wszystkich sensowne rozwiązanie ...
Nie była mu w stanie przerwać. Słuchała z ciężkim sercem. Propozycja Stevena była rzeczywiście sensowna.
To, co zap,łaciłby za sto akrów lasu wzdłuż strumienia, pozwoliłoby spłacić dług rodziny i utrzymać farmę przez
wiele lat. Najkorzystniejsze było to, że, jak zaznaczył, zachowałaby całą ziemię uprawną.
Nie, pomyślała Lara. W ten sposób straciłaby najbardziej malowniczą część posiadłości. Była to jedyna
próżność, na którą sobie pozwalała - komfort posiadania cichego, spokojnego miejsca, gdzie znajdowała
schronienie po zakończeniu pracy w długie, wyczerpujące letnie dni. Steven chciał tylko tej części, gdzie się
kochali w letnie noce, co w oczywisty sposób nie miało dla niego znaczenia, a na jej życiu tak bardzo zaważyło.
- Co chcesz zrobić z tą ziemią? - zapytała. W jej głosie brzmiało szyderstwo. - Zbudujesz na niej jakieś domy
do wynajęcia?
- Tylko mój własny.
- Na jak długo?
- Na stałe.
W końcu interes doszedł do skutku, bo nie było innego wyjścia. Pan Hogan nie pozostawił co do tego żadnych
wątpliwości. Zbyt wiele małych farm rodzinnych upadało. Bank był zmuszony wchodzić na hipotekę·
- Nie strać jej całej, Laro - poradził. - Nie zmarnuj tej szansy.
A Steven dotrzymał słowa. Zbudował tam tylko swój dom - dom z drewna i kamieni na stoku porośniętym
aksamitnym zielonym trawnikiem, otoczony lasem wysokich drzew. Zaprojektowany ze smakiem, bardzo
dobrze pasował do otoczenia. Świadczył o miłości właściciela do tej ziemi ..
Lara obserwowała budowę tego domu ukradkiem, z uczuciem znużenia, ale i z fascynacją. To był ten dom, który
wiele razy wyobtażali sobie osiem lat temu, gdy siedząc nad strumieniem marzyli o przyszłości. Z jaką troską
planowali każdy pokój, meble, nawet widoki z okien, a przede wszystkim marzyli o śmiechu, który miał wypełnić
ten dom. To był piękny sen, śniony przez dwoje ludzi, których magia miłości złapała w. swoje sidła.
To, co się stało, było dla niej torturą, szyderczym świadectwem tego, że nie potrafiła zachować dziedzictwa
ojca. A co gorsza, boleśnie przypominało jej każdego dnia przeszłość, o której powinna była zapomnieć, ale nie
mogła. Udręka, którą czuła na widok tego domu, złamałaby słabszą od niej kobietę· Larę Danvers zagrzewała do
walki.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Pręzent
Dom Stevena stał pusty już od wielu tygodni i Lara w końcu zaczęła się uspokajać. Nie miała pojęcia, gdzie
tym razem pojechał, ale była mu za to wdzięczna jak za odroczenie wyroku. Denerwowało ją, gdy widziała
cho<;by przelotnie, jak łowił ryby nad strumieniem, gdy mignęły jej wyblakłe dżinsy z krótkimi nogawkami,
opuszczone nisko na biodra, i nagie, brązowe od słońca ramiona. Skończyły się też te okropne przyp.adkowe
spotkania w mieście. Serce przestawało jej bić, gdy ich spojrzenia się zderzały, wzniecając na nowo płomień
gniewu i udręki, tak jak iskry spadające na suche krzesiwo.
Podobne momenty zatruły ostatnich kilka lat.
Pociecha i spokój, które w końcu znalazła w cichym życiu na farmie, zostały zniszczone w jednej c;hwili przez
człowieka, który w ogóle nie powinien się liczyć. Choć ostanio jego wizyty w rezydencji stawały się coraz
bardziej nieregularne; przestały ją cieszyć spacery o' zmroku po własnej ziemi, coraz rzadziej wpadała na
szklaneczkę wody sodowej do Beaumontów. Przestało jej sprawiać przyjemność oczekiwanie na te drobne
przyjemności. Serce waliło jej ze strachu za każdym razem, ilekroć mijała zakręt strumienia. Puls przyspieszał,
gdy w promieniach słońca mignęły kasztanowe włosy, a nawet gdy w szybie wystawowej błysnął błękit i chrom
jego furgonetki.
Zaufanie umarło. Ale dlaczego nie miłość? Dlaczego czuła wciąż to wzburzenie krwi na samo wspomnienie
jego imienia? Dlaczego nie znikał ten tęskny ból, który zagnieździł się w jej sercu? Czy po tylu latach również i
on nie powinien zniknąć?
Przez jakiś czas oszukiwała się, że to gniew był powodem tak silnych reakcji, lecz w chwilach szczerości
przyznawała, że było to coś całkiem innego. Najwidoczniej los. zadecydował, że Steven miał się stać
namiętnością jej życia, o której nie sposób zapomnieć. Jakkolwiek by się starała, nigdy nie zdoła wyprzeć z
pamięci tego podniecenia, które wniósł do jej cichego życia dzięki swojej inteligencji, witalności i radości 'życia.
'
Uporawszy się z porannymi zajęciami Lara usiadła na ganku i patrzyła, jak unosi się ciemny welon nocy,
ustępując przed szarą poświatą zwiastującą poranek. Była to jej ulubiona pora, te spokojne chwile, które należały
tylko do niej. Odpłynęły ostatnie chmury po wczorajszym deszczu. Potem na horyzoncie pojawiły się leniwie
różowe smugi, a po nich morze złotego i pomarańczowego blasku. Piękno tego zjawiska odsunęło na jakiś czas
dręczące ją myśli.
Biorąc pod uwagę jej ostatnie nastroje, dobrze się stało, że Tommy zostawił jej dzieci na lato, gdy on i Megan
urządzali się w Kansas City. Jennifer i Kelly były niesforne i zostawiały jej niewiele czasu na roztrząsania tych
spraw. Dni wypełniał ich śmiech i dziecihna fascynacja dosłownie wszystkim, poczynając od motyli, a na
traktorach kończąc. Mając je koło siebie Lara czuła się lepiej, czuła się silniejsza, szczęśliwsza. Wypełniały puste
miejsca w jej życiu, czego nie były w stanie uczynić ani ciężka praca, ani nawet dobre wyniki gospodarowania
na farmie.
Być może później tego ranka będą mogły pójść nad, strumień. Steven znowu wyjechał, nie było nawet jego
gospodyni, która mogłaby je zal,lważyć, będą więc bezpieczne, a zapowiadała się świetna pogoda na piknik. To
będzie wielka przyjemność. Na pewno zaab~orbuje to jej wiecznie ciekawe, niesforne bratanice, a jej przypomni
własne, dawno minione dzieciństwo.
Mimo że latem na farmie było zawsze dużo pracy, jej ojciec znajdował jeden wolny poranek, aby obudzić o
świcie ją i jej braci i zabrać ich na ryby. Uwielbiała ojca. Był to dla niej najmilszy moment całego lata, kiedy
można było zapomnieć o troskach, chlapać się w chłodnej wodzie i przynajmniej raz czuć się dzieckiem.
W olbrzymim żółto-białym termosie była zimna jak lód lemoniada, mieli też kanapki z masłem orzechowym i
galaretką oraz ciasteczka z mąki owsianej, słodkie od rodzynek. Współzawodniczyli ze wszystkich sił, kto złowi
największą rybę, a było tyle przy tym śmiechu i kpin, że zwycięzca i pokonani byli równie zadowoleni.
Pod koniec dnia nieśli dumnie do domu nawleczone na sznurek ryby, które mama smażyła na kolację. Każdego
roku mówiła dokładnie te same słowa, gdy czekali niecierpliwie, aż podniesie do ust widelec z pierwszym kęsem.
- Oświadczam, że to jest z pewnością najlepsza ryba, jaką kiedykolwiek jadłam - mówiła i uśmiechała się
szeroko. - Musicie pewnie, dzieci, znać to najlepsze miejsce w strumieniu.
Lara zawsze się z nią zgadzała. Każdego roku ryba była najlepsza, woń zeszłorocznej rozwiał czas, smak
tegorocznej podnosiło podniecenie.
Zaplanowawszy, co będą robić, wróciła do kuchni, nalała sobie jeszcze jedną filiżankę kawy i zaczęła
przygotowywać wszystko do pikniku. Właśnie kończyła, kiedy do kuchni przydreptały Jennifer i Kelly, z
błyszczącymi policzkami i jasnymi loczkami w nieładzie. Kelly, z kciukiem w buzi, oparła się o nogę Lary i
cierpliwie czekała, aż ta weźmie ją na ręce. Poranek był chyba jedyną porą dnia, kiedy Kelly była posłuszna.
Lara objęła serdecznie dwulatkę i wyjęła jej kciuk z buzi.
- Jeśli będziesz ciągle ssała ten kciuk, pewnego dnia ci odpadnie - przekomarzała się z dziewczynką. - Nie
odpadnie - powiedziała Jennifer. - Tata też mi tak zawsze mówił, a moje nie odpadły. Zobacz. - Wyciągnęła
rączki.
Lara obejrzała oba kciuki z powagą·
- Tak, rzeczywiście. Szczęściara z ciebie. Ale jak byś się czuła, gdyby Kelly nie miała tyle szczęścia? A teraz
dam wam placków na śniadanie. To o wiele lepsze niż jakiś stary paluch.
Kelly skinęła z .zadowoleniem i już całkiem rozbudzona wykręciła się na rękach Lary, chcąc, by ją postawiła
na ziemi. Jennifer wpatrywała się w Larę podejrzliwie. Od razu rozpoznała przekupstwo. Jednak nie uprzedziła
siostry o przebiegłości dorosłych, gdyż apetyt na placki wziął górę nad poczuciem obowiązku.
Kiedy dziewczynki siedziały przy stole nad pełnymi talerzami, Lara zdradziła im niespodziankę, którą
zaplanowała.
- Piknik - powtórzyła Kelly, wywijając nabitym na widelec plackiem polanym sokiem. Lara cierpliwie
skierowała go jej do ust. Zawsze uważała za wielki sukces, jeżeli więcej niż połowa posiłku trafiała do żołądków
dzieci.
- Myślałam, że nie chcesz, żebyśmy chodziły nad rzekę - powiedziała Jennifer.
- Zazwyczaj nie chcę, ale to jest szczególna okazja.
- I będziemy mogły pływać?
- Jeśli woda jest ciepła.
- Czy będziemy musiały łowić ryby?
- A nie chcecie?
Jennifer zdecydowanie pokręciła głową· - Czy łowiłyście kiedykolwiek?
- Nie pamiętasz, ciociu Laro? Tata raz mnie zabrał. Miał takie paskudne robaki i nabijał je na haczyk. Było mi
niedobrze.
Lara stłumiła uśmiech wywołany wspomnieniem zakłopotania Tommy'ego na widok odrazy, która malowała
się na twarzy Jennifer.
- Teraz sobie przypominam. Nie będziecie musiały dotykać robaków, jeśli nie macie ochoty, ale czy nie byłoby
zabawnie złowić wielką rybę i zjeść ją na obiad?
Jennifer, która odziedziczyła po ojcu poważne usposobienie, chociaż nie jego pasję łowienia ryb, zamyśliła się
nad tym głęboko.
- Możliwe.
Trochę rozczarowana, Lara pomyślała, że i tak na nic innego nie mogła liczyć. No, a nawet gdyby dziewczynki
nie łowiły ryb? Mogą przecież się kąpać. To jej nie zepsuje dnia. Nic nie jest w stanie zniweczyć szansy
przywołania dawnych wspomnień.
Godzinę później cała trójka szła spacerem przez las. Dziewczynki miały na sobie kostiumy kąpielowe.
Promienie przeświecały przez liście, rzucając plamy zielonych cieni. Trawa była chłodna i wilgotna, słońce
gorące. W powietrzu unosił się intensywny zapach ziemi i lasu po deszczu. Zazwyczaj był to krótki spacer, dziś
przedłużały go różne podniecające odkrycia. Bo trzeba było rozpoznawać rozmaite leśne kwiaty, gonić wiewiórki,
obserwować ptaki.
- Co to? - zapytała Kelly, wyrywając z korzeniami już chyba dziesiąty kwiat.
- Jaskier.
- Wszyscy to wiedzą - Jennifer spojrzała na nią z wyższością.
- Okej, panno Przemądrzalska - powiedziała do niej Lara. - W takim razie pokaż nam, gdzie jest północ.
Jennifer przez chwilę stała nieruchomo, potem rozejrzała się dookoła ze ściągniętymi w zamysleniu ustami i
zmarszczonymi brewkami. Nagle oczy jej się rozjaśniły.
- Tam - pokazała we właściwym kierunku.
- Skąd wiesz?
- Bo tatuś mi powiedział, żeby szukać mchu z tyłu na pniach drzew.
Lara zwichrzyła czuprynkę Jennifer.
- Co mam z tobą zrobić? Niedługo będziesz mądrzejsza ode mnie.
- Wtedy coś ci czasem opowiem - obiecała Jennifer.
- Chcę popływać - powiedziała Kelly, najwyraźniej zmęczona popisem mądrości siostry. - Chcę popływać
teraz. .
Lara wzięła ją za rękę. O ile Jennifer była spokojna, cierpliwa i uparta, Kelly była impulsywna i pełna
nieokiełznanego entuzjazmu. Jennifer spędzała całe godziny sama z książką, Kelly wolała układać koślawe wieże
z klocków albo wzlatywać na huśtawce tak wysoko, że mogła dotknąć niższych gałązek dębu. Lara wyobrażała
sobie, że Jettnifer w przyszłości będzie naukowcem, podczas gdy Kelly mogłaby równie dobrze zostać
kosmonautką. Jak to się stało, że Tommy i Megan mieli dzieci o dwu tak różnych osobowościach?
- Więc się pospieszmy! - Lara zareagowała na potrzebę działania Kelly. - Co dostanie ten, kto będzie pierwszy
przy strumieniu?
- Ciasteczko! - wykrzykneła Jennifer.
- Dobrze. Start!
Usłyszały szum wody, zanim jeszcze ją zobaczyły.
Powierzchnia strumienia zajaśniała nagle przed nimi. Jennifer pisnęła zachwycona i pobiegła do brzegu.
Ostrożnie wsadziła do wody jedną nogę, by sprawdzić temperaturę, a potem zanurzyła się prędko, aby nikt jej nie
odebrał palmy pierwszeństwa. Kelly bez wahania podreptała za nią na swoich tłustych, mocnych nóżkach. Po
chwili chlapały się szczęśliwe w płytkiej wodzie. Na pewno wystraszyły wszystkie ryby, pomyślała Lara z
rezygnacją.
Podczas gdy dziewczynki się bawiły, rozłożyła koc, otworzyła kosz piknikowy i przygotowała lunch. Przez
chwilę czytała, a potem zdjęła bawełnianą koszulkę, kótrą nosiła na kostiumie kąpielowym, i podeszła do brzegu.
- Tutaj jest wspaniale, ciociu Laro. Nikogo nie ma. Czemu nie możemy przychodzić tu częściej? - spytała
Jennifer, ochlapując ją wodą. Lara wstrząsnęła się, gdy zimne krople spadły na jej rozgrzaną w słońcu skórę, ale
naprawdę zmroziło ją to niewinne pytanie.
- Po prostu nie możemy.
- Ale czemu nie?
Znów poczuła rosnące napięcie, wróciło też poczucie straty. To ciągle powinna być ziemia Danversów. Nigdy
nie powinna była się dostać w obce ręce. Steven, choć kiedyś łączyła ich wielka zażyłość, był w końcu tylko
trochę mniej niż obcym, a do tego - jak się okazało - nigdy go naprawdę nie znała. Co miesiąc odkładała
pieniądze, żeby pewnego dnia odkupić ziemię, ale cel był odległy, a poza tym nie była pewna, czy Steven zechce
ją sprzedać.
- Ciociu Laro, czemu nie możemy tu ciągle przychodzić? - nastawała Jennifer.
- No właśnie. Dlaczego? - zapytał zwodniczo miękki, głęboki męski głos.
Lara gwałtownie odwróciła głowę. Chyba ściągnęła Stevena myślami. Zwalczyła pokusę, by ręcznikiem
zasłonić przed utkwionym w nią wzrokiem opięte kostiumem kąpielowym ciało.
- To ty ... - zaczęła zmieszana. Jej serce biło mocno. - Myślałam, że wyjechałeś.
- Jestem pewien, że tak myślałaś - w głosie Stevena brzmiała wyraźna nuta ironii. - W przeciwnym rjlzie z
pewnością byś tu nie przyszła. .
Lara była zaskoczona, poczuła się rozdarta między uczuciem wściekłości, które tak długo w sobie podsycała, a
budzącym się na nowo instynktownym pożądaniem. Nie była w stanie nic na to poradzić, że serce biło jej
mocniej i że na twarzy pojawił się rumieniec. Nie mogła oderwać spojrzenia od stojącego przed nią mężczyzny.
Jego oczy miały ten sam jasnobłękitny odcień, który zapamiętała, uśmiech był tak samo zniewalający. Tylko
pojedyncze siwe włosy na ciemno obrośniętej klatce piersiowej były dowodem, że od czasu ich ostatniego
Zgłoś jeśli naruszono regulamin