Sandemo Margit - Opowieści 45 - Tajemnica Władcy Lasu.pdf

(369 KB) Pobierz
6864917 UNPDF
MARGIT SANDEMO
Tajemnica
Władcy Lasu
Z norweskiego przełożyła
IWONA ZIMNICKA
POL-NORDICA Publishing Ltd.
Otwock 1994
Przekład elektroniczny przygotował
JaWa
1
ROZDZIAŁ I
Przez wiele lat las krył w swym wnętrzu tajemnicę.
Kto czuwał nad ludźmi wyprawiającymi się na jagody, by niezawodnie znajdowali
powrotną drogę do domu? Kto odpędzał niedźwiedzia, gdy nieostrożny wędrowiec
zbytnio się zbliżył do tego groźnego zwierza? Kto ochraniał zbłąkane dzieci przed
wilkami i mrokiem i bezpiecznie wiódł je ku obrzeżom miasteczka, by całe i zdrowe, choć
przemoczone i zapłakane, mogły podreptać do swych rodziców?
Początek tej historii łączy się z przyjściem na świat dwojga dzieci. Nie urodziły się jednak
równocześnie – wiekiem znacznie różniły się między sobą.
Jedne narodziny nastąpiły w roku 1832.
– Ach, nie, nie znów! – zaszlochała akuszerka.
– Czy z dzieckiem coś nie w porządku? – szepnęła wycieńczona położnica,
– To śliczny, słodki chłopczyk. – Głos akuszerki, przepełniony rozpaczą, wyraźnie drżał. –
Jest piękny i zgrabny. Ale...
Matka z wysiłkiem otworzyła oczy i popatrzyła na małego.
– Ach, mój Boże! Miej litość nade mną, niczego złego nie zrobiłam!
– Ja o tym wiem rzekła akuszerka. – To samo spotkało siostrę pani ojca. Nigdy tego nie
zapomnę. Pamiętam, jakby to się stało wczoraj, choć wtedy byłam jeszcze młodą
dziewczyną. To charakterystyczne dla waszego rodu, pani. Ale obawiam się, że jaśnie
pan nie będzie umiał tego zrozumieć...
Chłopczyk, noworodek, był rzeczywiście prześliczny, miał czarne jak węgiel włosy i
ciemne oczy, dość szeroką buzię i złotobrązową skórę.
Taki śliczny, a mimo to mógł swym wyglądem sprowadzić jedynie tragedię.
Jego matka była niebieskooką blondynką o podłużnej, delikatnej twarzy. Małżonek jej,
rotmistrz, dziedzic na dworze i właściciel ziemski, Allan von Adelkalk, noszący szlachecki
tytuł barona, miał równie jasne włosy jak żona.
Mąż siostry ojca wyrzucił żonę za próg, kiedy urodziła ciemnowłosego chłopczyka o
smagłej cerze. Christine von Adelkalk zdawała sobie sprawę, że jej mąż nie poprzestanie
na tym. Jego odwet będzie po stokroć sroższy.
Najtragiczniejsze jednak było to, że na dworze jako zarządca pracował młody, bardzo
przystojny mężczyzna. Przepadał za kobietami i złamał niejedno dziewczęce serce. Jego
uwodzicielskiemu czarowi ulegały nie tylko panny z niższych sfer, w szeregach przez
niego zdobytych znalazły się także i wysoko urodzone, szlachcianki. Miał oczy ciemne
jak noc, a włosy tak czarne, że połyskiwały niemal granatowo...
Rotmistrza Allana von Adelkalka cechował niepohamowany temperament. Lubił batem
popędzić zbyt powolnych pracowników czy leniwych chłopów i nie tolerował żadnej
słabości ani pomyłki. Christine urodziła mu dwie córki, o które nie dbał ani trochę, były
wszak dziewczętami. Kiedy źle się zachowały, nie zwlekał z przywołaniem ich do
porządku i im również nie żałował bata. Christine doszły także opowieści, jakoby kiedyś,
zanim jeszcze nastał jej czas, zastrzelił swego rywala.
2
– Dobry Boże – załkała. – Co my zrobimy? Czy w ogóle możemy coś zrobić?
Akuszerka ciężko westchnęła.
– Znam jaśnie pana niemal tak jak sama pani. To się nie może dobrze skończyć.
Piętnastoletnia córka akuszerki z przerażeniem przysłuchiwała się rozmowie. Nagle
matka odwróciła się w jej stronę:
– Elin, jedynie ty możesz nam pomóc w tej sprawie.
Dziewczyna postąpiła o krok do przodu.
– Jaśnie pani – powiedziała akuszerka do baronowej leżącej w łóżku. – Wasz mąż nie
może ujrzeć dziecka. To od razu sprowadzi nieszczęście.
Christine z trudem przełknęła ślinę, po czym kiwnęła głową.
– Czy wolno mi go przez chwilę potrzymać?
– Oczywiście! Czyż nie jest śliczny?
– Przepiękny – zaszlochała matka. – Ale zdaję sobie sprawę, że może się stać
przyczyną śmierci niewinnego człowieka. Nie dbam o to, co stanie się ze mną, ale nie
można dopuścić, by Allan skrzywdził to maleństwo!
I ona, i akuszerka doskonale wiedziały, że jaśnie pan za nic nie pozwoli synkowi przeżyć.
Kiedy gniew brał nad nim władzę, nie był w pełni świadom, co czyni.
– Na nic się zdadzą tłumaczenia – stwierdziła akuszerka. – Mogłabym próbować
wyjaśnić panu, że jeden z przodków jaśnie pani, pradziad czy też prababka, taki właśnie
mieli koloryt: ciemne włosy i śniadą cerę. Ale kiedy ktoś nie chce czegoś zrozumieć, to
nie zrozumie tego nigdy.
– Wiem o tym. Mój małżonek, niestety, zawsze dostrzega we wszystkim tylko to, co
najgorsze. Ach, proszę, ratuj moje dziecko! Spraw, by przeżyło! Błagam cię!
– Zrobię, co będę mogła. Elin! Zabierzesz chłopca i wymkniesz się z nim tylnymi
drzwiami. Biegnij co sił w nogach do lasu i niech nikt cię nie zobaczy! Skryj się w lesie aż
do zmroku, to nie potrwa długo. Później zabierzemy go do nas, do domu. Postaram się
znaleźć ludzi, którzy go wychowają gdzieś daleko stąd. A wy, pani, musicie powiedzieć
jaśnie panu, że dziecko przyszło na świat martwe. No i że to była dziewczynka.
– Czy jeszcze go zobaczę? Muszę go zobaczyć, kiedyś, w przyszłości.
– Tak, kiedy nadejdzie taki czas, że będzie bezpieczny. Dopóki jednak będzie żył jaśnie
pan, nie możecie, pani, uznać dziecka za swoje.
Matka przytuliła chłopczyka do siebie, ucałowała go w czoło i bardzo niechętnie, z
rozpaczą w oczach, oddała akuszerce.
– Niech Bóg ma cię w swej opiece – szepnęła.
Wszystkie trzy myślały o tym samym: W czasie porodu towarzyszyła im służąca, ale
wybiegła akurat w momencie, gdy akuszerka stwierdziła, że na świat przyszedł chłopiec.
Opuściła pokój, jeszcze zanim odkryły śniadą cerę i ciemne włosy, które miały zaważyć
na losach dziecka.
– Muszę pomówić ze służącą, nim zdąży cokolwiek o tym wspomnieć – zdecydowała
akuszerka. – A może jednak powinnyśmy wyznać, że to chłopiec?
Christine tylko pokiwała głową. Elin wzięła na ręce zawiniątko z maleństwem i wymknęła
się z pokoju.
W tejże chwili na czele oddziału żołnierzy wjechał na dziedziniec baron von Adelkalk.
3
Dziewka służąca wypadła na podwórze, poganiana chęcią przekazania jako pierwsza
wielkiej nowiny.
– Jaśnie panie... Jaśnie pan ma syna!
Twarz barona rozjaśniła się w uśmiechu.
– Syn? Nareszcie!
Zeskoczył z konia i kilkoma susami przebył schody. Jego adiutant ujął wierzchowca za
uzdę i poprowadził za główny budynek dworu, ku stajniom. Wtedy właśnie ujrzał młodą
dziewczynę przemykającą się w stronę lasu z tobołkiem w objęciach.
Później zapanował jeden wielki chaos.
Ryk barona docierał do najdalszych zakątków domu.
– MÓJ SYN! GDZIE JEST MÓJ SYN? CHCĘ GO ZOBACZYĆ! NATYCHMIAST!
Żona z płaczem opowiadała mu o maleństwie, które urodziło się martwe. Służąca
twierdziła, że wyraźnie słyszała płacz dziecka. Akuszerka zapewniała, że chłopczyk żył
ledwie kilka minut, nic więcej nie dało się zrobić. Był zbyt słaby, za wcześnie przyszedł na
świat, po prostu nie miał szans, by przeżyć. Lepiej, że stało się to, co się stało.
Zaraz jednak zjawił się adiutant rotmistrza i opowiedział o dziewczynie, która kryjąc się
przed ludzkim wzrokiem biegła do lasu.
Baron, nie przestając grzmieć, rozkazał swoim ludziom przeszukać las. Chciał zobaczyć
syna, takie było jego prawo, jemu na pewno uda się ożywić chłopczyka! Nikt nie może
mu zabronić obejrzenia własnego syna!
– Martwego dziecka nie nosi się tak ostrożnie – dolewał oliwy do ognia adiutant.
Barona ogarnął jeszcze straszliwszy gniew i to utwierdziło go w decyzji: Musi zobaczyć
dziecko. Nieważne, co zrobią z dziewczyną, byle tylko przynieśli mu małego. W końcu i
on wyruszył w ślad za zbiegłą.
Dwunastu mężczyzn pognało na poszukiwanie dziewczyny i dziecka. Akuszerka
obserwowała ich z okna na piętrze.
– Dobry Boże, nie opuszczaj teraz mojej Elin! Uchroń ją przed niepohamowanym
gniewem rotmistrza!
Elin słyszała swych prześladowców. Co sił w nogach pędziła przez pogrążający się w
coraz gęstszym mroku las. Przedzierała się przez zarośla, potykała o kamienie i
wystające z ziemi korzenie, ale nie wypuściła z rąk drogocennego ciężaru. Śmiertelnie
się bała, że dziecko nagle zacznie płakać. Dlatego także nie miała odwagi ukryć się w
którejś z mijanych skalnych szczelin.
W końcu zmęczenie zaczęło brać górę. Dojmujący ból rozsadzał piersi, nogi nie chciały
nieść jej już dłużej. Musiała odpocząć.
Znalazła się blisko rzeki, która w tym miejscu płynęła rwącym nurtem. Szum
przelewających się mas wody sprawił, że nie słyszała swych prześladowców wyraźnie. A
jeśli ją zaskoczą? Spróbowała ponownie zagłębić się w las, między drzewa, ale teren był
tu wyjątkowo nierówny. Mogła się przewrócić i zranić.
Stanęła na wysokiej skarpie nad rzeką i z rozpaczą rozglądała się dokoła. W którą stronę
iść? Gdzie się ukryć?
Mrok gęstniał z każdą chwilą. Elin zawsze bała się lasu wieczorem. Pełen był wtedy
nieznanych, obcych dźwięków, zewsząd wyłaniały się tajemnicze cienie...
4
Ona i jej matka mieszkały na obrzeżach maleńkiego tartacznego miasteczka, przy
samym skraju lasu, i Elin, kiedy zaczynało się ściemniać, nawet nie śmiała zerknąć
między drzewa. Wiedziała, że las jest ogromny, że nie ma końca. Kiedy człowiek zapuścił
się zbyt daleko, nie miał szans, by z niego wyjść. Las ciągnął się aż do granicy z
Norwegią i jeszcze dalej w głąb tego kraju. Podobno mieszkała w nim niezwykła istota.
Leśny bożek? A może Król Gór?
Elin nieustannie była bliska płaczu, ale nie starczało jej oddechu i z gardła wyrywał jej się
tylko od czasu do czasu jakby zduszony pisk.
Robiło się coraz ciemniej. Nadal słyszała głosy prześladowców, dochodziły jednak z
daleka, z miejsca poniżej wzniesienia, na którym stała. Rozróżniała parskanie koni, kroki
mężczyzn i pobrzękiwanie szabli.
Nareszcie zdołała znaleźć lepszą drogę, prowadzącą z otwartej skarpy w ciemność, w
głąb lasu. Nagle jej stopy zapadły się w miękki mech i stanęła tuż pod skalną ścianą.
Była już u kresu sił. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Osunęła się na ziemię w
niewielkim zagłębieniu u stóp góry, tam gdzie się wywróciła nieduża sosna, która nie
zdołała się utrzymać w płytkiej warstwie gleby. Elin pomacała ręką dookoła, a kiedy
poczuła, że pod korzeniami drzewa jest miękko, przeczołgała się tam i skuliła, starając
się sprawiać wrażenie jak najmniejszej.
Dopóki dziecko było blisko niej, mogła położyć rękę na buzi chłopca i stłumić jego płacz.
Dopóki była blisko, mogła go chronić.
Jeśli jednak zostaną odkryci, oboje będą straceni.
Na moment w lesie zapadła cisza. Nie trwała jednak długo i już znów usłyszała kroki i
odgłosy rozmów.
Elin zaczęła się modlić – o życie chłopca i swoje własne.
Nagle wejście do jamy pod korzeniami drzewa przesłoniła jakaś postać. O mały włos, a
przestraszona dziewczyna uderzyłaby w krzyk. W ostatnim momencie jednak
zapanowała nad sobą i przycisnęła dłoń do ust, a z gardła wyrwał się jej tylko stłumiony
jęk.
Chociaż właściwie dlaczego miała teraz milczeć? I tak ją przecież znaleźli! Mężczyzna,
który stał przed nią, nie był jednak żołnierzem, a przynajmniej nie nosił munduru. Kim
więc, a może czym, był?
Ostatnie błyski dziennego światła obramowały jego sylwetkę niesamowitą poświatą. Był
rosły, miał długie splątane włosy, nosił obszerną, ściągniętą pasem kurtkę ze
zwierzęcych futer, a na nogach zamiast butów obwiązane rzemieniami kawałki skór.
Przykucnął, a Elin wcisnęła się głębiej między korzenie.
– Pozwól mi zaopiekować się dzieckiem – rzekł cicho.
Elin ciężko dyszała.
– Ja... nie mogę... go zostawić.
– Czy chcesz, by umarło?
– Nie, och, nie!
– A więc daj mi je. Zajmę się nim, zaufaj mi! Będziesz mogła wrócić do barbarzyńców,
którzy cię ścigają, i powiedzieć, że wrzuciłaś dziecko do wodospadu.
Jego słowa wciąż nie przekonywały Elin. Dziewczyna oddychała ciężko i nierówno, on
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin