Wiarę przekazują rodzice.doc

(35 KB) Pobierz
Wiarę przekazują rodzice

Wiarę przekazują rodzice

Często zastanawiałam się, skąd u mnie tak silna wiara w Boga. I zawsze dochodzę do jednego wniosku: jednym z najważniejszych z czynników jest przekaz rodziców – zwyczajnie, w procesie wychowania, który zakłada już pewną formację.

    Nie pamiętam wiele ze swojego wczesnego dzieciństwa, ale pewnie było piękne i normalne, inaczej na pewno zostawiłoby jakiś przykry ślad. To był na początku ciepły, pachnący dom, z babcią i ogródkiem, uśmiechem matki i rozsądkiem ojca. Szkoda, że tak krótko. Ale już wtedy wszyscy ci dobrzy ludzie zdążyli zasiać we mnie radość życia, wrażliwość na piękno, zaufanie do ludzi. Pamiętam, że wcześnie umiałam czytać i szykowały się zapisy do szkoły baletowej... To, co potem się działo, to jedna wielka czarna dziura.
    Byłam w pierwszej klasie podstawówki, kiedy ojciec odszedł. Jeszcze pojawił się na mojej I Komunii, ale już wtedy, pamiętam, nie było mu z matką najlepiej. Dlaczego człowiek nie pamięta tego, co dobre, a zło wyciska na nim takie piętno? Widzę matkę leżącą na podłodze, zanoszącą się histerycznym szlochem po kolejnej awanturze. Czuję drżenie rąk i kołatanie serca, gdy w nocy musimy uciekać z domu w czym popadnie – do sąsiadów, do babci, przez las, gdziekolwiek. Widzę strach w oczach młodszego brata, gdy na horyzoncie pojawia się postać wracającego z pracy pijanego ojca... Zniknął w końcu na dobre. Większą część domu pozamykał, a nam zostawił jeden niewielki pokój z łóżkiem i szafą, bez podstawowych środków do godnego życia.
    Wraz z jego odejściem zniknęła cała moja pewność siebie i poczucie bezpieczeństwa. Z najlepszej, często wychwalanej uczennicy stałam się biednym, pokrzywdzonym dzieckiem, ofiarą losu, od której zaczęły odsuwać się koleżanki – istotą zamkniętą w sobie i zakompleksioną. Zakochiwałam się w każdej nauczycielce, która gotowa była mi poświęcić choć trochę uwagi. Brakowało mi osobowego kontaktu z najbliższymi. Ojca nie było, a matka, sama potrzebująca pomocy, nie umiała już ofiarować miłości. Zresztą ciągle była poza domem – ciężko zarabiała na życie. Pamiętam, że bardzo wstydziłam się starych ciuchów, nieopłaconych składek, swojego mieszkania. Było w nim przeważnie zimno i głodno. Doszło do tego, że któregoś dnia odcięto prąd, bo  nie płaciliśmy rachunków. Kompletne dno. Chciało się wyć z bólu i upokorzenia. Jakby tego było mało, rozwijała się u mnie choroba polegająca na skrzywieniu szyi i pochylaniu się sylwetki w bok. Oglądali się za mną wszyscy ludzie na ulicy. A może tak się wydawało dorastającej dziewczynie, przewrażliwionej – jak wszystkie – na punkcie urody? Lekarz wydał decyzję o operacji, niegroźnym zabiegu. Matka nie wyrażała zgody. Może tak pojmowała swoją miłość do mnie? Groziło mi trwałe kalectwo. Sama zgłosiłam się do szpitala – potrzebny był podpis rodzica, więc odszukałam ojca i zmusiłam go do zajęcia się mną. Pamiętam, że kupił mi nawet wtedy nowy sweter (pewnie wstydził się tego, który miałam na sobie).
Myślę, że w szkole średniej odnalazłam swoje ja. Bardzo chciałam zostać pielęgniarką.
W tej szkole czułam się inna i samotna. Rówieśnicy mieli wszystko i jeszcze więcej, może dlatego wydawali mi się tacy dziecinni. Czułam się od nich dojrzalsza i pociągały mnie „dorosłe sprawy”: papierosy, wino, prywatki. Nie myślałam wtedy o Bogu. Ale chodziłam na religię i chciałam być bierzmowana. Matka nawet nie wiedziała, kiedy ono się odbyło. I pewnie nie doszłoby do skutku, gdyby sąsiadka w porę nie stanęła przy mnie jako świadek.
    Szybko znalazłam chłopaka, bo po operacji nie byłam taka najgorsza. Zresztą chłopaków było zawsze koło mnie sporo, niedwuznacznych propozycji również. Miałam wszelkie warunki, żeby się ostatecznie stoczyć. Dlaczego tak się nie stało? Czy to Bóg ciągle czuwał nade mną, skoro wszyscy inni zawiedli?
    Pragnienie posiadania normalnego domu było tak silne, że aż zasłaniało inne racjonalne i uczuciowe argumenty. Tak dzisiaj oceniam podjęcie decyzji o małżeństwie. W tym spotkaniu dwojga osób nie było miłości. Zrobiłam najstraszniejszy błąd dorosłego człowieka. Były za to dzieci. Ślub – po to, żeby je ochrzcić. Bez spowiedzi, po cichu. Taka rodzina nie mogła się udać. Bagaż dzieciństwa, wejście do dużego domu teściów, w którym zawsze byłam obca, inna, pogardzana i zależna... Robiłam wszystko, żeby sprostać wymaganiom. Poświęcałam się dla domu i męża, zerwałam kontakty z matką, bo tak sobie domownicy życzyli. Moje dzieci miały wszystko, oprócz najważniejszego – obrazu kochających się rodziców.
    Na szczęście Bóg nigdy mnie nie opuścił. Dzięki macierzyństwu poznałam, co to miłość. Bezinteresowna, ofiarna i odpowiedzialna. Prowadziłam chłopców na religię przy kościele, a Pan do mnie mówił tak jasno i przejrzyście, jakby cały Testament tylko dla mnie napisał. Zachwyciłam się i zakochałam. Żaden człowiek Mu nie dorówna! Któregoś dnia, a właściwie nocy, tak mną zawładnął, rzucił na ziemię i natychmiast podniósł jak Pawła z Tarsu. Zaczęłam żyć tylko dla Niego, to znaczy tak żyć, tak kochać, by On w tym wszystkim był. „A więc tego szukałam przez całe życie? – pytałam sama siebie – miłości?”. Po to nie pozwolił mi zginąć, bym teraz głosiła Jego słowo. Niby nic wielkiego – tylko opowiadam o Nim na katechezie.
    Jeszcze Go nie całkiem rozumiem, ale wiem, że jest. I żaden człowiek nie jest w stanie mi Go odebrać. Ani ten, który kiedyś uderzył mnie za to, że ośmieliłam się pojechać na spotkanie z Ojcem Świętym, ani ten, który jest konsekrowany, a co innego mówi, niż czyni. Nikt! Bo są jeszcze inni ludzie, „ludzie – świadectwa” Bożego działania: łagodni i kochający, wierni i przykładni, oddani Jezusowi i Kościołowi. Są przyjaciele, którzy konkretnie pomogą. Jest Wspólnota, która chce być znakiem sprzeciwu, razem walczyć ze słabościami. Jest Bóg.
    Teraz dzieci odchodzą z domu. Naturalna kolej rzeczy. Układają sobie życie po swojemu. Myślę, że dadzą sobie radę, bo Pan zadbał, by wyposażyć je w wielką wartość, jaką jest wiara. A ja? Może całe życie będę walczyć o odzyskanie poczucia własnej wartości? Jedno wiem: z Nim wszystko jest możliwe.

Każdemu poranionemu dedykuję wiersz:

„Masz być solą od tego dnia,
bo tamten jest już historią;
masz być światłem od tej minuty,
bo do poprzedniej nie ma powrotu;
masz być miłością od tej sekundy,
bo nawet ta, która trwa,
odchodzi w przeszłość.
Wiem, że potrafisz”.
(listopad 2002)

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin