Forgotten Realms 24 - Pięcioksiąg Cadderly'ego 02 - Mroki Puszczy.pdf
(
1443 KB
)
Pobierz
Salvatore-Piecioksiag Cadderlyego 2-Mroki Puszczy
R.A. Salvatore - Mroki Puszczy
R.A. Salvatore
Mroki Puszczy
(In Sylvan Shadows)
Pięcioksiąg Cadderlyego – Księga II
Tłumaczenie: Robert Lipski
Brianowi, Genowi i Caitlin,
moim trzem małym pigułkom
na motywację.
Prolog
Cadderly zamierzał właśnie umoczyć pióro w kałamarzu, gdy nagle zmienił zdanie i odłożył je na pulpit. Spojrzał przez
okno na korony drzew otaczające gmach Biblioteki Naukowej i zobaczył białą wiewiórkę – Percivala, przenoszącą z mozołem
żołędzie wzdłuż rynny na niższym poziomie. Był miesiąc eleasias, Gorące Słońce, środek lata. Na wysoko położonej przełęczy
Gór Śnieżnych panował nieznośny upał i blask. Cadderly’emu wszystko wydawało się takie samo jak zawsze – a w każdym
razie próbował się o tym przekonywać. Percival igrał w promieniach słońca – biblioteka znów była bezpieczna i panował
w niej spokój. Reszta lata zapowiadała się zgoła przyjemnie. Przyjdzie mu spędzić je na błogim lenistwie i odprężających
przechadzkach. Jak zawsze.
Oparł brodę na dłoni, po czym przesunął palcami po jasnobrązowych włosach. Usiłował skupić się na spokojnych
obrazach, które miał przed sobą – leniwym, jasnym światku Gór Śnieżnych, ale w głębi duszy wciąż widział wpatrzone
w siebie oczy. Oczy człowieka, którego zabił.
Już nigdy nic nie będzie takie samo. Szare oczy Cadderly’ego nie rozpalą się zbyt szybko figlarnymi iskierkami, a na
jego ustach nie wykwitnie chłopięcy radosny uśmiech.
Młody uczeń z determinacją zanurzył koniec pióra w atramencie i wygładził przed sobą pergamin.
ZAPIS NUMER SIEDEMNAŚCIE SPORZĄDZONY PRZEZ CADDERLY’EGO Z CARRADOONU UCZNIA
DELEGATA ZAKONU DENEIRA CZWARTEGO DNIA ELEASIASA, 1361 (ROKU DZIEWIC)
Minęło już pięć tygodni od śmierci Barjina, a mimo to nadal widzę jego oczy.
Przerwał i wykreślił tę myśl, zarówno z pergaminu, jak i ze swego umysłu. Ponownie wyjrzał przez okno, upuścił pióro
i mocno potarł dłońmi skronie. To było ważne – upomniał sam siebie. Od ponad tygodnia niczego nie napisał, a gdyby zawiódł
w rocznych poszukiwaniach, skutki dla całego regionu mogłyby okazać się fatalne. Pióro ponownie przesunęło się w stronę
kałamarza.
Minęło już pięć tygodni, odkąd pokonaliśmy klątwę, która spadla na Bibliotekę Naukową. Od tej pory miało miejsce
kilka smutnych wydarzeń – Ivan i Pikel Bouldershoulderowie opuścili bibliotekę, ponieważ Pikel nie zrezygnował ze swego
pragnienia zostania druidem. Życzę Pikelowi jak najlepiej, ale wątpię, czy inni druidzi zechcą przyjąć w swoje szeregi
krasnoluda. Krasnoludy nie powiedziały, dokąd się wybierają (i wątpię, aby same to wiedziały). Bardzo mi ich brakuje, bo
właśnie oni, Danica i Newander byli prawdziwymi bohaterami w walce ze złym kapłanem o imieniu Barjin – jeżeli faktycznie
tak się nazwał.
Cadderly przerwał na chwilę. Podanie imienia człowieka, którego zabił, nie ułatwiło mu sytuacji. Potrzebował trochę
czasu, by skupić się na informacji, którą chciał zawrzeć w kolejnym zapisie, dotyczącej rozmowy, jaką odbył z prowadzącymi
przesłuchanie kapłanami.
Klerycy, którzy przywołali ducha zmarłego, ostrzegli mnie, bym potraktował ich odkrycia raczej jako prawdopodobne
niż jako pewne. Wyjaśnili, że informacje zza grobu są zwykle niejasne i dwuznaczne, a uparty duch Barjina okazał się dla
kapłanów równie twardym przeciwnikiem po śmierci, jak i za życia.
Uzyskano niewiele informacji, ale klerycy zdołali stwierdzić, że zły kapłan zamieszany był w spisek dotyczący podboju
całego tego regionu i – jak przypuszczam – zagrożenie to nie zostało bynajmniej zażegnane. To tylko zwiększa wagę mojego
zadania.
Ponownie minęło wiele chwil, zanim Cadderly był w stanie kontynuować. Patrzył na plamy słonecznych promieni
i białą wiewiórkę i usiłował odegnać od siebie wspomnienie tych wpatrzonych w niego martwych oczu.
Barjin wypowiedział jeszcze jedno imię – Talona – a to źle wróży zarówno bibliotece, jak i całemu regionowi. Talonę
nazywa się Panią Trucizn. Jest to zła bogini chaosu i nie obowiązują jej żadne reguły moralne. Muszę w tym miejscu
wspomnieć o pewnej sprzeczności, Barjin bowiem nie odpowiadał typowemu wizerunkowi wyznawcy Talony. Nie miał blizn
na ciele, co jest podstawową cechą kapłanów oddających cześć Pani Trucizn. Jednakże święty symbol, jaki nosił – trójząb
z trzema małymi buteleczkami na końcach – przypomina symbol Talony, trójkąt z wpisanymi weń trzema łzami. Niemniej
jednak nawet ten ślad pozwala jedynie na domysły i wysuwanie bardziej lub mniej racjonalnych wniosków.
Należy zebrać jak najwięcej konkretnych informacji, a obawiam się, że czasu jest niewiele.
Właśnie dziś moje poszukiwania przybrały inny obrót. Książę Elbereth z Shilmisty, najbardziej szanowany wódz elfów,
przybył do Biblioteki Naukowej, przywożąc ze sobą rękawice zabrane członkom oddziału niedźwieżuków napotkanych
w puszczy elfów. Na rękawicach widnieją insygnia identyczne z symbolem na szacie Barjina. Nie ma najmniejszych
wątpliwości, że niedźwieżuki i kapłan zła byli sprzymierzeńcami. Przełożeni nie podjęli jeszcze decyzji, ale zgadzają się, że
ktoś powinien wyruszyć z Elberethem w drogę powrotną do puszczy. Wydaje się logiczne, iż tym kimś będę ja.
Tu moje poszukiwania dobiegły kresu – wykorzystałem wszystkie dostępne informacje dotyczące Talony. Nasz zasób
1 / 98
R.A. Salvatore - Mroki Puszczy
wiedzy na jej temat nie jest, niestety, zbyt wielki. Co się tyczy magicznego eliksiru, którego użył Barjin, przejrzałem wszystkie
bardziej znane woluminy dotyczące alchemii i czarnoksięskich wywarów, jak również skonsultowałem się z Vicerem
Belagiem, rezydującym w bibliotece alchemikiem. W miarę możliwości i czasu konieczne będą dalsze badania, ale moje
poszukiwania utknęły w martwym punkcie. Belago jest przekonany, że dowiedziałby się więcej na temat eliksiru, gdyby
butelka znalazła się w jego posiadaniu, ale przełożeni stanowczo opierają się tym żądaniom. Dolne katakumby zostały
zapieczętowane – rzekomo nie wolno tam wchodzić – a butelka pozostała tam, gdzie ją zostawiłem, w misce ze święconą wodą
w pomieszczeniu, w którym Barjin wzniósł swój plugawy ołtarz.
Pozostałe tropy prowadzą do Shilmisty. Zawsze chciałem odwiedzić ów czarodziejski las, ujrzeć na własne oczy taniec
elfów i usłyszeć ich melancholijne pieśni. Jednak nie w takich okolicznościach.
Cadderly odłożył pióro i podmuchał na pergamin, aby osuszyć inkaust. Jego zapis wydawał się przeraźliwie krótki,
zważywszy że przez wiele dni nie zamieścił nawet najkrótszej notatki, a teraz trzeba było tak wiele nadrobić. To musiało jednak
wystarczyć, bowiem miał w myślach zbyt duży mętlik, by móc go uporządkować i sporządzić rzetelny zapis.
Osierocony we wczesnym dzieciństwie, Cadderly mieszkał w Bibliotece Naukowej, odkąd sięgał pamięcią. Budynek ten
był prawdziwą fortecą, której w nowoczesnych czasach aż do pojawienia się Barjina nie zagrażało żadne niebezpieczeństwo.
Orkowie, gobliny, nieumarli czy kapłani zła byli dla Cadderly’ego jedynie postaciami z zakurzonych starych ksiąg. Nagle
wszystko stało się aż nazbyt realne, a on znalazł się w samym środku tego wiru wydarzeń. Inni kapłani, nawet Przełożony na
Księgach Avery nazywali go bohaterem za to, czego dokonał, by zwyciężyć Barjina. Cadderly miał jednak na ten temat inne
zdanie. Wszystkimi jego poczynaniami kierowały chaos, przypadek i ślepy traf. Nawet śmierć Barjina była dziełem przypadku.
Czy można ją jednak nazwać szczęśliwym trafem?
Młody kapłan naprawdę nie wiedział, czego Deneir się po nim spodziewa. Przypadek czy nie, zabójstwo Barjina nie
dawało mu spokoju. Widział jego martwe oczy w myślach i snach... Wpatrywały się w niego, oskarżały.
Kapłan-uczeń musiał nosić na swoich barkach brzemię bohatera, złożone tam przez innych, ale obawiał się, iż ciężar ten
jest dla niego zbyt wielki. Załamie się prędzej czy później.
Za oknem Percival tańczył i igrał przy rynnie ściekowej, podczas gdy ciepłe promienie słońca przebijały się przez
gąszcz listowia potężnych dębów i klonów rosnących na przełęczy.
Daleko, bardzo daleko w dole migotało Jezioro Impresk, spokojne i lśniące łagodnie w letnim słońcu. W przekonaniu
Cadderly’ego, bohatera, wszystko to było tylko fasadą, za którą skrywał się strach.
1
Z zaskoczenia
Zmierzchało. Pięćdziesięciu elfów łuczników leżało w ukryciu wzdłuż pierwszego wzniesienia. Z tyłu czekało
pięćdziesięciu następnych, rozmieszczonych na szczycie drugiego ze wzgórz na wyżynnym obszarze Shilmisty, znanym jako
Dells.
Wśród drzew zamigotały ognie pochodni.
– To nie jest czoło kolumny – ostrzegła Shayleigh i rzeczywiście, niebawem dużo bliżej niż linia żagwi pojawiły się
sylwetki goblinów, szybko i bezszelestnie przemykających pośród ciemności.
Fiołkowe oczy Shayleigh migotały żywo w blasku gwiazd. Kaptur płaszcza naciągnęła głęboko na czoło, obawiając się,
że błysk jej złotych włosów pośród stonowanych barw nocy mógłby zdradzić ich pozycję.
Gobliny idące na czele były coraz bliżej. Doskonale wyszkolone elfy trzymały potężne łuki w gotowości do strzału –
żaden z nich nie zadrżał pod wpływem ogromnego wysiłku, jakim było napinanie cięciwy. Wojownicy rozglądali się wokoło
z pewnym niepokojem, oczekując na rozkaz Shayleigh, a ich dyscyplina została poddana poważnej próbie, w miarę jak
orkowie, gobliny i inne większe, bardziej złowrogie postacie zbliżały się do podnóża pagórka.
Shayleigh szybko przeszła wzdłuż szeregu.
– Wypuszczacie dwie strzały, a potem odwrót – zadecydowała, posługując się szeptem i językiem migowym. – Na mój
rozkaz.
Orkowie byli już na zboczu i pięli się wolno ku grani. Mimo to Shayleigh zwlekała z wydaniem rozkazu, uważając, że
jeśli wśród jej wrogów wybuchnie panika, łatwiej będzie można ich osaczyć.
Potężny ork, oddalony o dziesięć kroków od grani, zatrzymał się nagle, węsząc. Idący jego śladem również przystanęli,
rozglądając się wokoło i usiłując dociec, co wyczuł ich towarzysz.
Stwór o świńskim pysku odchylił głowę do tyłu, próbując dostrzec nieco wyraźniej niezwykłą postać leżącą zaledwie
kilka stóp przed nim.
– Teraz! – rozległ się okrzyk Shayleigh.
Ork dowódca nie zdołał nawet wydać ostrzegawczego piśnięcia, kiedy strzała trafiła go w twarz, a siła uderzenia
odrzuciła ciało w tył. Stwór stoczył się bezwładnie po zboczu. Monstra wzdłuż całej północnej strony pagórka zaczęły
wrzeszczeć przeraźliwie i padać, niektóre trafione w ułamku sekundy nawet trzema bądź czterema strzałami.
I wtedy zadrżała ziemia – drugi szereg armii najeźdźców ruszył do natarcia. Potwory wiedziały już, że wróg zajmuje
stanowiska bojowe na szczycie wzgórza. Prawie wszystkie strzały wypuszczone przez elfy w równej salwie dosięgły celu, nie
zdołały jednak powstrzymać naporu potwornych zaślinionych kreatur.
Zgodnie z planem Shayleigh i jej drużyna wycofali się, a atakujące gobliny, orkowie i ogry niemal deptały im po
piętach.
Galladel, król elfów z Shilmisty, dowodzący drugą linią łuczników, dał im znak do oddania salwy, kiedy tylko potwory
wyłoniły się spoza krawędzi wierzchołka pierwszego wzgórza. Strzały jedna po drugiej przeszywały czoła najeźdźców. Grupa
czterech elfów obrała sobie za cel ogromne ogry – wielkie potwory padały jak ścięte drzewa.
Grupa Shayleigh dotarła na drugie wzgórze i zajęła pozycje za swoimi towarzyszami, po czym nałożyła strzały na
cięciwy długich łuków i przyłączyła się do masakry. Dolina pomiędzy wzgórzami z przerażającą szybkością zamieniała się
2 / 98
R.A. Salvatore - Mroki Puszczy
w krwawą jatkę.
Jeden ogr wymknął się z gromady i niemal dotarł do obronnej linii elfów – zdołał nawet unieść maczugę do ciosu – ale
tuzin strzał zagłębił się w jego piersi. Oszołomiony stwór zachwiał się. Nieustraszona Shayleigh przeskoczyła ponad
najbliższym łucznikiem i przeszyła ostrzem miecza serce potwora.
* * *
Kiedy tylko mag Tintagel usłyszał, że w Dells rozgorzała walka, pojął, że zarówno on, jak i jego trzej praktykujący
magię współpracownicy znajdą się na drodze monstrualnych najeźdźców. Magowi miało towarzyszyć tylko dwunastu
łuczników, tym jednak – o czym Tintagel doskonale wiedział – więcej czasu zajmowało opatrywanie rannych i utrzymywanie
kontaktu z głównymi siłami na zachodzie niż walka. Czterej czarodzieje elfów starannie opracowali plan obrony i wierzyli
w możliwości swej sztuki. Jeżeli zasadzka w Dells miała się udać, Tintagel i jego towarzysze musieli utrzymać pozycje na
wschodzie. Nie wolno im było zawieść.
Zwiadowca minął Tintagela, a mag odgarnął z czoła gęste ciemne kędziory i zmrużywszy niebieskie oczy spojrzał ku
północy.
– Mieszana grupa – wyjaśnił młody elf, oglądając się za siebie. – Głównie gobliny, ale idzie za nimi również sporo
orków.
Tintagel zatarł ręce i skinął na swoich towarzyszy. Wszyscy czterej jednocześnie zainicjowali zaklęcie i niebawem niebo
na północ od ich pozycji wypełniło się lepkimi włóknami opadającymi ku ziemi i tworzącymi pomiędzy drzewami gęstą
pajęczynę. Ostrzeżenie zwiadowcy nadeszło w ostatniej chwili, bowiem nim jeszcze pajęczyna została ukończona, we włókna
zaplątało się kilka goblinów.
Od północy dały się słyszeć krzyki. Napór goblinów i orków, choć zaciekły, nie był w stanie przełamać zaklęcia, i wiele
potworów skonało zmiażdżonych wśród pajęczyn, podczas gdy inne z ustami i nozdrzami zaklejonymi przez lepkie sieci
zostały skazane na powolną śmierć przez uduszenie. Kilku przydzielonych czarodziejom łuczników starannie wybierało cele,
oszczędzając drogocenne strzały – szyli z łuków tylko wtedy, gdy uważali, że jakiś potwór ma szansę uwolnić się z kleistej
pułapki.
Tintagel zdawał sobie sprawę, że nie wszyscy najeźdźcy wpadli w zasadzkę. Nadal pozostało ich wielu, bardzo wielu,
ale przynajmniej zaklęcia dały elfom w Dells trochę cennego czasu.
* * *
Drugie wzgórze padło, jednak zanim to się stało, dziesiątki martwych najeźdźców zasłały całą kotlinę. Odwrót elfów był
szybki – w dół zbocza, ponad stertami liści u jego podnóża i na szczyt kolejnego pagórka, by tam zająć kolejną pozycję
obronną.
Dochodzące od wschodu wrzaski powiedziały Shayleigh, że właśnie stamtąd nadciągają znaczne siły potworów. Daleko
na pomocy ciemności rozpraszał blask setek pochodni.
– Ilu was jest? – wyszeptała bezgłośnie wojowniczka.
Jakby w odpowiedzi po południowym stoku drugiego wzgórza spłynęła czarna fala.
Na dnie kotliny na najeźdźców czekała niespodzianka. Elfy przeskoczyły nad stertami liści, wiedziały bowiem, że pod
nimi znajdują się doły z długimi, ostrymi szpikulcami na dnie.
Natarcie zostało powstrzymane. Na najeźdźców spadł grad strzał, który poważnie naruszył ich szyki. Gobliny padały
jeden po drugim. Twarde ogry odpowiadały złowrogimi warknięciami na tuziny strzał przeszywających ich ciała tylko po to, by
w chwilę później stać się celem kolejnych dziesięciu czy dwunastu.
Elfy wyły w dzikiej wściekłości, śląc zabójczy deszcz na złowrogich intruzów, lecz na twarzy Shayleigh nie pojawił się
nawet cień uśmiechu. Wiedziała, że główne siły, podążające za szpicą, będą lepiej zorganizowane i dużo bardziej
zdyscyplinowane.
– Śmierć wrogom Shilmisty! – wrzasnął gruby elf, podrywając się z ziemi i unosząc w górę zaciśniętą pięść.
W odpowiedzi potężny głaz przeciął mrok, trafiając nieroztropnego wojownika w policzek i nieomal pozbawiając go głowy.
– Gigant! – dobiegły pełne przerażenia okrzyki z kilku różnych stanowisk naraz.
Kolejny głaz przemknął ze świstem niemal o włos od osłoniętej kapturem głowy Shayleigh.
* * *
Czarodzieje nie byli w stanie wytworzyć dostatecznie dużo pajęczyn, by odciąć cały wschodni region. Wiedzieli o tym
od początku i wybrali konkretne drzewa, na których zawiesili lepkie włókna, tworząc tym samym labirynt mający spowolnić
wrogie oddziały. Tintagel i jego trzej towarzysze skinęli ponuro głowami jeden do drugiego, zajęli z góry upatrzone pozycje
u wylotu poszczególnych tuneli i przygotowali kolejne zaklęcia.
– Weszli do drugiego korytarza! – zawołał zwiadowca. Tintagel policzył w myślach do pięciu, po czym klasnął w dłonie.
Na ten sygnał czterej magowie zaintonowali jednocześnie tę samą śpiewną inkantację. Dostrzegli sylwetki przemykające
korytarzami, ciemne i rozmyte wśród szarych pajęczyn. Najwyraźniej udało im się rozwikłać zagadkę i odnaleźć wyjście
z labiryntu.
Na czele podążały pałające żądzą mordu gobliny. Czarodzieje nie stracili jednak zimnej krwi, koncentrując się na
zaklęciach i ufając, że właściwie oszacowali czas, jaki zajmie napastnikom przebycie labiryntu.
Gromady goblinów ruszyły w ich stronę, trzymając się z dala od lepkich włókien pajęczyn. Jeden po drugim magowie
unieśli ręce i wypowiedzieli ostatnie inicjujące sylaby. Smugi płomieni przecięły mrok, podążając w głąb kolejnych korytarzy.
Gobliny nie zdążyły nawet krzyknąć, a już ich zwęglone szczątki spoczęły na leśnym poszyciu, które miało stać się ich
3 / 98
R.A. Salvatore - Mroki Puszczy
grobem.
* * *
– Pora ruszać – rzucił Galladel do Shayleigh, a wojowniczka po raz pierwszy nie zaoponowała. Puszcza poza drugim
wzgórzem jarzyła się blaskiem tak wielu pochodni, że zrobiło się jasno jak w dzień, a mimo to wciąż pojawiały się kolejne
światła.
Shayleigh nie potrafiła określić, ilu gigantów zajęło pozycje za wzgórzem, ale sądząc po liczbie głazów ciskanych
w stronę elfów, musiało ich być co najmniej kilku.
– Jeszcze pięć strzał! – rzuciła do swoich żołnierzy.
Wiele elfów nie było w stanie wykonać tego rozkazu. Musiały rzucić swoje łuki i dobyć mieczy, ponieważ drużyna
niedźwieżuków, które mimo dość znacznych rozmiarów skradały się bezszelestnie, zdołała przedrzeć się od zachodu.
Shayleigh pobiegła, by stanąć do walki, świadoma, że jeśli niedźwieżukom uda się choć przez chwilę opóźnić ich
odwrót, armia elfów zostanie zmiażdżona. Zanim jednak tam dotarła, wprawne elfy wysiekły w pień większość napastników,
okupując to stratą tylko jednego ze swych towarzyszy. Trzy elfy otoczyły ostatniego potwora, kolejna grupa ścigała dwa
niedźwieżuki wycofujące się ku zachodowi. Z boku wyłonił się jeszcze jeden, ale na jego drodze stanęła wojowniczka elfów.
Shayleigh ruszyła pędem w tę stronę. Rozpoznała dziewczynę – była to Cellanie, zbyt niedoświadczona, by poradzić
sobie z przeciwnikiem tak potężnym jak niedźwieżuk.
Zanim dotarła na miejsce, Cellanie była już martwa – wielka maczuga niedźwieżuka zgruchotała jej czaszkę. Mierzący
siedem stóp goblinoid stał nad swoją ofiarą, odsłaniając w złowieszczym uśmiechu pożółkłe zęby.
Shayleigh potrząsnęła głową i warknęła głośno, jakby szykowała się do ataku. Niedźwieżuk stanął w rozkroku, ściskając
mocno maczugę, nagle jednak dziewczyna zatrzymała się i wykorzystała siłę rozpędu, by cisnąć mieczem. Niedźwieżuk stał
oszołomiony. Miecze nie powinny służyć tego typu atakom! Jeśli jednak wątpił w inteligencję Shayleigh, decydującej się na
rzut ciężką bronią, czy w jej wprawę w wykonaniu tej sztuczki, wystarczyło mu jedynie spuścić wzrok i spojrzeć na swoją
pierś, a raczej na rękojeść miecza wibrującą uparcie zaledwie pięć cali od jego porośniętych gęstą szczeciną żeber. Krew
buchała z rany, spływając po rękojeści zachlapując ziemię.
Niedźwieżuk przeniósł wzrok na Shayleigh, po czym runął martwy u jej stóp.
– Na zachód! – krzyknęła, podbiegając, by wydobyć swój miecz. – Tak jak było zaplanowane! Na zachód! – Chwyciła
okrwawioną rękojeść i szarpnęła, ale broń nie chciała wysunąć się z rany.
Shayleigh przejmowała się bardziej odwrotem swojej drużyny niż faktem, że była chwilowo bezbronna. Oglądając się
za siebie, by sprawdzić, jak przebiega wycofywanie wojsk, postawiła stopę na piersi martwego niedźwieżuka i zacisnęła mocno
obie ręce na rękojeści miecza.
Kiedy usłyszała nad sobą parsknięcie, zrozumiała, że popełniła błąd. Obie ręce miała zajęte, nie była w stanie zadać ani
sparować ciosu.
Uniosła wzrok, by zobaczyć kolejnego niedźwieżuka uzbrojonego w nabijaną ostrymi ćwiekami maczugę.
* * *
Magowie, którzy przybyli, by dołączyć do sprzymierzeńców, skoncentrowali magiczne ataki na pochodniach wrogów
znajdujących się za drugim wzgórzem. Czarodziejskie płomienie ożywały pod wpływem pirotechnicznej magii. Tryskały snopy
iskier, wypalając ciała potworów, które znalazły się w ich zasięgu. Inne żagwie buchały gęstym dymem, który oślepiał, dusił
i zmuszał monstra, by padały na ziemię bądź też wycofywały się w pośpiechu.
Dzięki temu magicznemu wsparciu, które powstrzymało dalszy atak wrogów, elfy oczyściły niebawem trzecie wzgórze.
* * *
Obok twarzy Shayleigh pojawił się nagle jasny błysk, który poparzył ją i oślepił. W pierwszej chwili myślała, że to efekt
uderzenia maczugą niedźwieżuka, ale kiedy odzyskała wzrok, stwierdziła, że nadal stoi nad zabitym przez siebie monstrum,
ściskając oburącz rękojeść miecza. Dopiero po chwili dostrzegła drugiego potwora opartego plecami o drzewo, z wypaloną na
wylot dziuraw brzuchu. Naładowana energią sierść stwora zdawała się tańczyć i falować. Shayleigh domyśliła się, iż był to
efekt trafienia wytworzonym przez czarodzieja piorunem.
Obok niej pojawił się Tintagel.
– Chodź – powiedział, pomagając jej wydobyć miecz z klatki piersiowej martwego niedźwieżuka. – Spowolniliśmy
natarcie wroga, ale tak wielkich mrocznych sił nie da się powstrzymać. Od zachodu napotkano już silne ośrodki oporu.
Shayleigh usiłowała odpowiedzieć, ale stwierdziła, że jej szczęka nie porusza się tak, jak powinna.
Czarodziej spojrzał na dwóch łuczników ze swej ochrony.
– Zabierzcie nieszczęsną Cellanie – rzucił ponuro. – Nie możemy wycofywać się, pozostawiając umarłych, by nasi
okrutni wrogowie mogli wykorzystywać ich dla swojej rozrywki!
Tintagel wziął Shayleigh za rękę i prowadząc ją, ruszył w ślad za ostatnimi wycofującymi się elfami.
* * *
Krzyki i przeraźliwe wrzaski rozbrzmiewały ze wszystkich stron, ale elfy nie wpadały w panikę. Trzymały się ściśle
ustalonego planu i realizowały go z misterną perfekcją. Od zachodu napotkały niewielkie źródła oporu, ale nierówny teren
działał na ich korzyść, a przeciw wolniejszym, mniej zwinnym potworom, zwłaszcza że elfy nawet w biegu potrafiły szyć ze
swych łuków z zabójczą celnością. Wszystkie oddziały potworów zostały wycięte w pień, a elfy kontynuowały odwrót bez
4 / 98
R.A. Salvatore - Mroki Puszczy
strat.
Zanim wojownicy przegrupowali się i pozwolili sobie na krótki odpoczynek, niebo na wschodzie zaróżowiło się,
zwiastując nadejście świtu. Shayleigh nie brała już tej nocy udziału w walkach i dobrze, że się tak stało, bowiem głowa bolała
ją tak bardzo, iż bez pomocy Tintagela nie była wręcz w stanie utrzymać się na nogach. Czarodziej przez cały czas trwał u jej
boku, a gdyby zostali osaczeni przez wroga, był gotów nawet umrzeć w jej obronie.
– Z całego serca proszę cię o wybaczenie – powiedział, kiedy rozbili nowy obóz na południe od Dells. – Niedźwieżuk
był zbyt blisko. Musiałem zainicjować piorun tuż obok ciebie.
– Przepraszasz za to, że uratowałeś mi życie? – spytała Shayleigh. Każde słowo, które wypowiadała, sprawiało jej ból.
– Twoja twarz jest mocno poparzona – rzekł Tintagel, dotykając lekko jej lśniącego, zaczerwienionego policzka
i krzywiąc się przy tym w grymasie sympatii.
– Zagoi się – odparła Shayleigh, uśmiechając się z wysiłkiem. – Lepsze to, niż żeby niedźwieżuk roztrzaskał mi głowę
maczugą! – Przestała się uśmiechać, ale nie z powodu bólu, lecz na wspomnienie Cellanie osuwającej się na ziemię. – Ilu
straciliśmy? – spytała ponuro.
– Troje – odparł równie posępnie Tintagel.
– Tylko troje – rozległ się głos króla Galladela. – Tylko troje. A ziemię przy Dells splamiła krew setek goblinów i ich
sojuszników. Mówią nawet, że tej nocy padł jeden gigant. – Galladel skrzywił się, widząc czerwoną, poparzoną twarz
Shayleigh.
– To nic takiego – odparła wojowniczka, zauważywszy jego spojrzenie. Machnęła obojętnie ręką..
Galladel, zakłopotany, odwrócił wzrok.
– Jesteśmy twoimi dłużnikami – powiedział, ponownie się uśmiechając. – Dzięki twemu sprytnemu planowi tej nocy
odnieśliśmy wielkie zwycięstwo. – Pokiwał głową, poklepał Shayleigh po ramieniu i oddalił się, czekało nań bowiem wiele
innych palących spraw.
Grymas Shayleigh dał Tintagelowi do zrozumienia, że wojowniczka nie podziela optymizmu Galladela.
– Wygraliśmy – upomniał ją czarodziej. – Mogliśmy ponieść dużo większe straty.
Sądząc po jego niepewnym tonie, Shayleigh domyśliła się, że nie musi dzielić się z nim swoimi obawami.
Uderzyli na wroga z zaskoczenia, na polu walki, które uprzednio przygotowali, a nieprzyjaciel nie znał wszak tego
terenu. Stracili tylko trójkę wojowników, to fakt, ale Shayleigh miała wrażenie, że tych troje martwych elfów miało dla ich
sprawy większe znaczenie niż zabite goblinoidy, których – zdawałoby się – niezliczone mrowie szturmowało północną granicę
Shilmisty.
A poza tym pomimo zaskoczenia i dokonanej masakry to elfy, a nie najeźdźcy, zostały zmuszone do odwrotu.
2
Księga warta przeczytania
Spotkałeś księcia Elberetha? – spytał Cadderly’ego Przełożony na Księgach Avery Schell, kiedy młody uczeń wszedł do
gabinetu dziekana Thobicusa.
Korpulentny przełożony przetarł chustką pyzate oblicze. Sapał i dyszał, próbując zaczerpnąć dostatecznie dużo
powietrza. Jeszcze zanim pojawiła się klątwa chaosu, Avery’ego nie można było nazwać szczupłym. Teraz był jednak
przeraźliwie gruby, co stanowiło efekt niesłychanej orgii obżarstwa, w której brał udział wraz z kilkunastoma innymi
mistrzami. Wskutek działania klątwy zdarzały się przypadki, że kapłani dosłownie umierali z przejedzenia.
– Musisz wybierać się każdego ranka na dłuższy spacer – powiedziała Przełożona na Księgach Pertelopa, zadbana,
siwiejąca już kobieta o orzechowych oczach, które wciąż jeszcze lśniły jak oczy młodej dziewczyny.
Cadderly przyjrzał się jej uważnie, stając obok Avery’ego. Pertelopa była jego ulubioną nauczycielką, zadumaną,
nierzadko pełną wzgardy kobietą, która częściej kierowała się zdrowym rozsądkiem niż żelaznymi zasadami. Zwrócił uwagę,
że od czasu klątwy chaosu nosiła zawsze długą, sięgającą do kostek suknię z rękawami, zasznurowaną ciasno przy kołnierzu,
i rękawiczki. Nigdy dotąd Pertelopa nie była tak skromna, naturalnie jeśli to skromność była przyczyną doboru jej strojów. Nie
rozmawiała jednak na ten temat ani z Cadderlym, ani z nikim innym. Nie chciała mówić o niczym, co się zdarzyło, gdy
w bibliotece zapanowała klątwa chaosu. Cadderly niespecjalnie się tym przejmował, ponieważ pomimo nowego stylu ubierania
się Pertelopa psychicznie zupełnie się nie zmieniła. Kiedy się jej przyglądał, położyła dłoń na wydatnym kałdunie Avery’ego
i poruszyła nim energicznie, czym kompletnie zaskoczyła zarówno przełożonego, jak i dziekana Thobicusa, chudego
i pomarszczonego kierownika biblioteki.
Z ust Cadderly’ego dobył się chichot. Nie zdołał się powstrzymać. Obaj mistrzowie zmierzyli go posępnymi
spojrzeniami, ale Pertelopa mrugnęła doń łobuzersko, aby go pocieszyć.
Przez cały ten czas książę Elbereth, wyprostowany i sztywny, o kruczoczarnych włosach i oczach srebrzystych jak nurt
górskiego strumienia, nie okazywał nawet najdrobniejszych uczuć. Stojąc jak posąg obok drewnianego biurka dziekana
Thobicusa, zauważył, że Cadderly przeniósł na niego wzrok, i odpowiedział ostrym, przenikliwym spojrzeniem.
Cadderly był tak poruszony, że nie zdawał sobie sprawy z upływu czasu.
– No i? – rzucił Avery.
Młody kapłan w pierwszej chwili nie zrozumiał, o co chodzi, toteż Avery wskazał na księcia elfów.
– Nie – odrzekł natychmiast Cadderly. – Nie miałem zaszczytu zostać formalnie przedstawiony, choć sporo słyszałem
o księciu Elberecie od momentu jego przybycia tutaj przed trzema dniami.
Młody uczeń uśmiechnął się promiennie, przy czym kąciki jego szarych oczu skierowały się ku górze. Odgarnął z czoła
zmierzwione kosmyki jasnobrązowych włosów i wyciągnął rękę do Elberetha.
– Miło mi cię poznać!
Elbereth wahał się przez chwilę, zanim zdecydował się podać mu swoją. Pokiwał posępnie głową, a Cadderly, pomimo
radosnego uśmiechu, poczuł się zażenowany i zakłopotany. Znowu nie wiedział, jak powinien się zachować. Elbereth przybył
5 / 98
Plik z chomika:
uniwers1_u1
Inne pliki z tego folderu:
Forgotten Realms 88 - Morze Piasków.pdf
(1205 KB)
Forgotten Realms 74 - Wrota Baldura 03 - Wrota Baldura II - Tron Bhaala.pdf
(918 KB)
Forgotten Realms 67 - Trylogia Kamienia Poszukiwacza 03 - Pieśń Sauriali.doc
(1508 KB)
Forgotten Realms 66 - Trylogia Kamienia Poszukiwacza 02 - Ostroga Wywerna.doc
(1458 KB)
Forgotten Realms 65 - Trylogia Kamienia Poszukiwacza 01 - Lazurowe Więzy.doc
(1842 KB)
Inne foldery tego chomika:
► EBOOK (bolek)
01. Zaginione plemię Sithów [1]
7 królestw
Abalos Rafael
Abalos Rafael(1)
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin